- § 10 -
Zerknąłem w lusterko, dostrzegając podążający tuż za mną samochód.
Ja pierdolę. Nie tak miało pójść to spotkanie. Nie spodziewałem się, że tak ochoczo wskoczy do auta, by razem ze swoim ochroniarzem udać się prosto do mnie. Chciałem się z nią jedynie trochę podroczyć. Zanim wyszedłem z tego pieprzonego pokoju, wyglądała jakby usłyszała wyrok śmierci. Jej klatka piersiowa prawie się nie poruszała, a oczy błądziły raz po mnie, a raz po jej szefie, gdy po prostu słuchała tego, co dla niej przygotowałem.
Ale kiedy wszedłem tam z powrotem, chcąc ją trochę pośpieszyć i nieco nastraszyć, że już dzisiaj będzie musiała pracować u mnie, spotkałem się z reakcją inną, niż oczekiwałem. Przyjęła to z cholerną ulgą.
Zatrzymałem się na światłach, mocniej ściskając kierownicę, gdy nie mogłem pozbyć się z myśli tego, co wtedy mimowolnie rzuciło mi się w oczy.
Jej ręka. Na pewno widziałem na niej wyraźnie odciśnięte palce. Ewidentnie zbyt duże, jak na jej drobną dłoń, a ten stary dziad stał zaledwie krok od niej. Kiedy wychodziłem, siedział na dupie za swoim biurkiem.
Od samego początku czułem do niego niechęć. Naprawdę liczyłem w duchu, że będę mógł porozmawiać z kimś na poziomie, ale facet był głupszy od… kurwa, nawet nie wiedziałem od czego. Wszystko wydawało się inteligentniejsze od niego. W dodatku leciał na kasę. Postawienie Jocelyn w takiej sytuacji nie było żadnym wyzwaniem. Praktycznie rzucił mi ją w otwarte ręce. Jedyne czego się obawiał, to że przez jej rzekomą niekompetencję może nie dostać ode mnie obiecanej zapłaty.
Zmrużyłem oczy, dostrzegając, jak Jocelyn wygrzebuje z torebki białą, plastikową buteleczkę, a następnie ją otwiera, delikatnie wysypując jej zawartość na dłoń. Tabletka, i to chyba nie jedna. Sięgnęła po wodę, wrzucając je do ust i popijając.
Powinienem wspomnieć o tym Samuelowi, skoro zamierzał się nią zająć? Miałem ją do niego ściągnąć, więc dość szybko będzie miał, o co mnie prosił. Ubolewałem tylko, że to musi rozgrywać się u nas w domu. W jedynym miejscu, gdzie mogłem mieć chociaż trochę spokoju. Niestety wiedziałem, że gdzieś indziej już trudniej byłoby ją ściągnąć dobrowolnie.
Zaczesałem włosy do tyłu i ruszyłem, kiedy miałem zielone.
Wpieprzyłem się do reszty. A wystarczyło po prostu nie słuchać wtedy tego, co Samuel miał do powiedzenia. Tak byłoby o wiele prościej, jednak ten uwielbiał wszystko komplikować.
I dałem się w to wciągnąć.
Z grymasem sięgnąłem po czarną słuchawkę i włożyłem ją do ucha, by następnie wybrać numer do Nathana. Młody nie kazał mi długo czekać.
– Co tam? – spytał, a w tle usłyszałem niewielkie szeleszczenie. Chyba właśnie jadł.
– Za jakieś dziesięć minut będę w domu – mruknąłem, na chwilę milknąc, by w duchu ponownie kilkanaście razy przekląć Samuela, a oprócz tego siebie. Mimo to mniej niż jego.
– Okeeej – rzucił Nath, gdy dla niego rozbrzmiała zupełna cisza. – To dobrze.
Przewróciłem oczami.
– Za mną wjedzie jeszcze jeden samochód – poinformowałem, bo jeszcze o tym nie wiedział. Nie wiedział też o tym Carl, Dave, a wraz z nim również May. Co do Eve nie miałem pewności. Możliwe, że Samuel o wszystkim już jej opowiedział.
Boże, nie wierzę, że przyczynię się do wprowadzenia dziennikarki do naszej posiadłości. Dopiero co ją z niej wyrzucałem.
– Kogo mam się spodziewać?
Mój grymas stał się większy, gdy ponownie zerknąłem na lusterko.
– Jocelyn Harlet i jej ochroniarza – powiedziałem, chociaż z trudem przeszło mi to przez gardło.
Po drugiej stronie nastała cisza. Przestałem słyszeć nawet to niewielkie szeleszczenie. Przez krótką chwilę myślałem, że nas rozłączyło, ale niespodziewanie usłyszałem jego oddech, a za chwilę słowa.
– Mówimy o tej Harlet? Dziennikarce?
To podkreślenie wcale nie uszło mojej uwadze. Naprawdę wiele bym dał, żeby znać inną kobietę o tym samym imieniu i nazwisku. To sporo by ułatwiło. Szczególnie, gdyby nie była dziennikarką.
– Tak, dokładnie o niej – przyznałem niechętnie.
Włączyłem migacz, zaraz skręcając, jednocześnie widząc jak jej ochroniarz robi to samo. Dobrze było wiedzieć, że z nim przy boku czuła się bezpieczniej. Bez niego również nie bała się postawić, chociaż miałem wrażenie, że najpierw działała, a dopiero później myślała. Nie była to zbyt dobra cecha. Obawiałem się, że może wprowadzić ją w poważne problemy. Oprócz tych, które miała już na głowie.
– A dlaczego tutaj będzie? – zapytał, a oczami wyobraźni widziałem jego wysoko uniesione brwi.
– Bo stwierdziłem, że spełnienie prośby Samuela w całości będzie dobrym pomysłem – mruknąłem.
Doskonale wiedział, że mimo mojej deklaracji i tak przemyślę jego prośbę, gdy będę już sam. Wiedział też to, że postaram się wybrnąć z tego tak, byśmy obaj dostali to, czego chcieliśmy.
Tylko że w praktyce okazało się, że to on miał z tego więcej korzyści niż ja.
Przegrałem, nie wiedząc nawet, że włączył mnie w swoją grę.
Rewelacyjnie.
– Przekaż wszystkim, że zaraz tam będzie. Nie chciałbym, żeby ktoś się zdziwił jej nagłą obecnością.
– Zakładam, że mam ją obserwować, gdyby czegoś próbowała – zauważył, właściwie wyciągając mi to z ust.
– Jeżeli nie byłby to dla ciebie problem – zaznaczyłem.
Jej wizyta była niespodziewana. Mogłem to w pewnym sensie uznać za plus. Nie była do niej w żaden sposób przygotowana. Dzisiaj najpewniej istniało najmniejsze prawdopodobieństwo, że będzie próbowała wykorzystać sytuację, by coś na nas zdobyć. Mimo to wolałem, by Nathan i tak ją obserwował przez ten cały czas.
– Spoko, będę mieć ją na oku.
Cokolwiek spróbuje, Nath od razu będzie o tym wiedział. Nie miałem pojęcia, jak udaje mu się to wszystko ogarnąć, ale zawsze informował nas o każdej możliwej sytuacji na czas.
Jechałem prosto, dostrzegając już zarys budynku, w którym mieszkałem przez całe swoje życie. Ojciec zostawił nam go, przenosząc się z mamą do jednej z rezydencji, gdzie nie musiała się niczym przejmować i mogła odpoczywać. Przynajmniej w teorii. Bo czy dało się odpocząć wśród licznych ochroniarzy i służby, która nie znikała nawet na chwilę? Nawet gdy była sama, zawsze ktoś czaił się w pobliżu. Była pod ciągłym nadzorem i nie miała na to żadnego wpływu. Kiedy o tym myślałem, naprawdę byłem wdzięczny Dave’owi, że zrezygnował z ochrony i jakiejkolwiek służby, która bez przerwy chodziłaby nam po domu. Nie potrzebowaliśmy tego. Byliby tylko utrapieniem, a ich obecność wcale nie równałaby się większemu bezpieczeństwu. W końcu komuś przyszłoby do głowy, by nas zdradzić.
Będąc w tym domu sami, chroniliśmy się nawzajem, mając pewność, że nic nam w nim nie grozi.
– Za moment będziemy. Rozłączam się – poinformowałem go, niemal od razu słysząc krótkie potwierdzenie, że zrozumiał.
Wyciągnąłem z ucha słuchawkę, odkładając ją na poprzednie miejsce. Zwolniłem, by za chwilę skręcić w prywatną drogę prowadzącą do bramy, która właśnie kończyła się otwierać. Wjechałem do środka, śledząc wzrokiem podążające za mną auto, a raczej osoby, które w nim siedziały. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy Jocelyn nie wydawała się już taka pewna siebie, kiedy zauważyła, że brama automatycznie zaczęła się zamykać, nie pozwalając im już zawrócić.
Wbrew pozorom nie miałem zamiaru trzymać jej tu siłą. W każdej chwili będzie mogła wyjść. Przynajmniej, jeżeli chodziło o moje zamiary. Samuel mógł mieć inne.
Jej głowa nieznacznie się poruszała, gdy oglądała mijany ogród. Gdy była tu ostatnim razem, nie miała raczej zbytnio czasu, by mu się przyglądnąć. Była zbyt zajęta nieudolnym skradaniem się.
Szczerze ciekawiło mnie, o czym teraz myślała, przyglądając się tym wszystkim roślinom, drzewom. Nie zdziwiłbym się, gdyby obmyślała jakiś awaryjny sposób ucieczki czy szukała miejsca, gdzie mogłaby się na szybko ukryć. Tylko to nie miało żadnego sensu. Oprócz kamer, ogród miał czujniki ruchu. Nath będzie wiedział, gdzie jest, niezależnie od tego, gdzie postanowi się ukryć. Wątpiłem, by o tym wiedziała, jednak nie miałem zamiaru jej o tym mówić.
Zaparkowałem przed domem, wyciągając kluczyk ze stacyjki i odpinając pas. Mimo to jeszcze nie wysiadłem, czekając, aż ochroniarz Jocelyn, bez którego prawie nigdzie się nie ruszała, również się zatrzyma. Niech ją pilnuje. Może przynajmniej on powstrzyma ją przed zrobieniem czegoś głupiego.
Mój wzrok uciekł na dom i górne okno, gdy dostrzegłem jakiś ruch. Dave był w domu i z tego, co widziałem, nie był zbyt zadowolony z naszego gościa. Przesunął spojrzenie na mnie, jakby wyczuł, że go zauważyłem. Jego brwi powędrowały do góry w niemym pytaniu.
I nie otrzymał żadnej odpowiedzi, bo sam się nadal zastanawiałem, co mi do cholery odbiło.
Wysiadłem, robiąc kilka kroków w stronę czarnego samochodu. Najpierw drzwi otworzyły się od strony Connora, a kiedy stał już twardo na nogach, przygotowany na wszystko, co mogłoby się wydarzyć, wysiadła i ona, trzymając kurczowo w dłoni pasek torebki.
Jeżeli schowała tam sobie zapasy gazu pieprzowego, to nie będzie przyjemnie. Miałem nadzieje, że była na tyle mądra, by nie używać go drugi raz, dlatego postanowiłem na to nie reagować. Zareagowałem natomiast na coś innego.
– Broń zostaje w samochodzie – oznajmiłem, patrząc wprost w oczy mężczyzny. Chociaż jej nie widziałem, byłem przekonany, że miał ją właśnie przy sobie. Potwierdził to nawet jego oceniający wzrok, jakby się zastanawiał, czy powinien się do tego zastosować. – Nie wejdziesz z nią do środka. Stanowi niepotrzebne zagrożenie – wyjaśniłem. – Nic wam tu nie grozi, więc nie będzie ci potrzebna.
Nie zamierzałem słuchać w tej kwestii żadnych sprzeciwów.
Connor jeszcze przez chwilę mi się przyglądał, za chwilę jednak sięgnął rękami za siebie, unosząc koszulkę i wyciągając wciśniętą za pasek spodni broń. Pokazał mi ją, a następnie otworzył drzwi od samochodu i wrzucił ją do schowka. Jocelyn przyglądała się broni, dopóki ta zupełnie nie zniknęła z pola jej widzenia. Otrząsnęła się i już po tym mogłem usłyszeć jej głos.
– I co teraz? – spytała przez zaciśnięte zęby, spoglądając na mnie z odrazą. Co z tą kobietą jest nie tak? Jeszcze kilka minut temu wydawała się wdzięczna, że ją stamtąd zabrałem. – Zamierzasz zamknąć nas w waszym prywatnym lochu i odegrać się za to, co było w klubie? – rzuciła kpiąco, ale wyczułem, że mała cząstka niej naprawdę się tego obawiała.
Powstrzymałem się przed parsknięciem.
– Zamierzałem to, co usłyszałaś ode mnie w gabinecie swojego szefa, jeżeli jednak to takie klimaty wolisz bardziej, mogę zmienić swoje plany. – Zacisnęła zęby jeszcze bardziej. – Chodź.
Odwróciłem się, wiedząc, że za mną pójdzie, chociażby przeklinała mnie najgorszymi słowami, które znała. Sama się do nas pchała. Mogła winić wyłącznie siebie.
Wszedłem do środka, od razu ubolewając, że będę musiał zaprowadzić ją do swojego gabinetu, bo to tam miałem wszystkie potrzebne rzeczy. Gdyby przyjechała tu dopiero za dwa dni, tak, jak sobie zaplanowałem, wszystko, co byłoby potrzebne, przeniósłbym do jednego z pokoi, który stał niewykorzystany jak wiele pomieszczeń w tym domu. Jednak w tej chwili nie miałem innego wyboru.
Być może pomysł z tym „lochem” nie był taki głupi.
– Jocelyn!
Uniosłem głowę, patrząc na schody, gdy radosny głos Carla dotarł do moich uszu. Zbiegł po ostatnich schodkach, mijając mnie i rozkładając ręce, by powitać Harlet. Wpadł jednak wprost na Connora, który w jednej chwili pojawił się tuż przed nią.
– Nie do ciebie chciałem się przytulić – mruknął z grymasem, odsuwając się od niego i spoglądając ponad jego ramię. Znowu wyszczerzył się jak głupi. – Dobrze cię widzieć! Już się bałem, że uciekałaś od nas na dobre.
Tym razem to na jej twarzy zobaczyłem grymas, który, jak się zaraz okazało, i tak był niewielki. Prawdziwy pojawił się niecałe dziesięć sekund później, gdy z góry zaczął schodzić ktoś jeszcze.
Jocelyn wymamrotała coś pod nosem, chowając się za plecami swojego ochroniarza, jakby liczyła na to, że wtedy Samuel jej nie zobaczy. Jednak wystarczyło tylko jedno spojrzenie na jego delikatny uśmiech, by wiedzieć, że na to już za późno.
Przeczesał palcami i tak zmierzwione już włosy, wyglądając, jakby dopiero co wstał. Najpewniej obudził go Nath, kiedy prosiłem, by przekazał wszystkim informację o jej przyjeździe. Narzucił na siebie zwykłą białą bluzkę i czarne spodenki do kolan. Spojrzał na mnie, a w jego oczach błysnęło coś na wzór rozbawienia i uznania w jednym. Oprócz tego chyba nawet podziękował, widząc, że spełniłem jego prośbę.
Carl spojrzał na Sama, nie tracąc dobrego humoru, gdy dziewczyna z całych sił próbowała stopić się z plecami Connora, unikając konfrontacji. To wyjaśniało, dlaczego chciał, by znalazła się u nas. Ich ostatnia rozmowa musiała nie pójść zbyt dobrze. Najwidoczniej gorzej niż nasza, skoro udało mi się ją tutaj ściągnąć bez większego trudu.
Zostawało mi tylko życzyć Samuelowi powodzenia. W końcu to, co postawił sobie na cel, wydawało się jedynie niepotrzebną pracą, która zupełnie nie da mu żadnych korzyści. Wyglądało jednak na to, że wcale ich nie oczekiwał.
– Dzień dobry, Connorze – odezwał się do jej ochroniarza, by po tym przenieść wzrok na fragment jej twarzy, który udało mu się dojrzeć. Uśmiechnął się. – Cześć, Jocelyn. Jeżeli dobrze widzę, tym razem jesteś proszonym gościem. – Zaśmiał się przyjaźnie, po czym dodał: – Nie będę więc przeszkadzał. Udanego pobytu.
Zamrugałem kilka razy, gdy ruszył w stronę kuchni, nie mówiąc nic więcej.
To tyle? Zostawiał mnie z nią? Nic nie zrobi? Przecież ona nawet na niego nie spojrzała.
Zacisnąłem zęby, z trudem powstrzymując się, by go nie dogonić, złapać za materiał koszulki i przyprowadzić na nowo przed dziewczynę.
Mimo że przez chwilę czekałem z nadzieją, że wróci, ten naprawdę zniknął tuż za rogiem, jak gdyby obecność Harlet wcale go nie dotyczyła.
Rozprostowałem palce, które wcześniej mimowolnie zawinęły się w pięść.
Oby Samuel miał przygotowaną dobrą wymówkę, inaczej odwdzięczę mu się za to podwójnie.
Wsunąłem dłoń do kieszeni i ruszyłem korytarzem. Gdy Jocelyn nadal stała w tym samym miejscu, obejrzałem się przez ramię.
– Jeżeli nie chcesz z nim zostać – zacząłem, głową wskazując Carla – to radzę się ruszyć i iść za mną.
– Czekaj, że to niby miałoby być coś złego dla niej? – rzucił oburzony. – Zostaniesz ze mną, prawda Jo… – Nie dokończył, bo Harlet śmignęła tuż przed nim, zaraz stając za mną i popędzając, bym szedł szybciej.
Zaśmiałem się pod nosem, kątem oka widząc minę brata.
– Nie sądziłem, że to moje towarzystwo wolisz bardziej – rzuciłem do niej, gdy skręciliśmy. Tuż za nami kroczył jej ochroniarz, na co w duchu się uśmiechnąłem.
– Tylko dlatego, bo wydajesz się najbardziej przewidywalny – odparła bez zająknięcia. – Po tamtych dwóch nie wiem czego się spodziewać.
Najbardziej przewidywalny? To chyba nie był komplement.
Pozwoliłem sobie na uśmiech, który od razu zwrócił jej uwagę.
– Skoro tak uważasz – powiedziałem tylko, sięgając do klamki drzwi, kiedy dotarliśmy na miejsce. Zaprosiłem ją gestem ręki do środka, choć teraz wydawała się już mniej ufna. Mimo to weszła do mojego gabinetu, a w ślad za nią zrobił to Connor.
Zamknąłem za sobą drzwi, wskazując im wolne miejsca.
– Możecie usiąść. – Nie zamierzałem im przecież kazać stać.
Zatrzymałem się, zerkając na swoje biurko i dopiero teraz dostrzegając dość istotny problem. Ona nie wzięła własnego laptopa, a ja nie mogłem dać jej tego, którego używałem do pracy. Nie dość, że będę go teraz potrzebował, to w dodatku miałem na nim ważne dokumenty, na których nie mogła zawiesić swojego ciekawskiego wzroku. Gdyby szczegóły którejś z moich spraw wyciekły, byłyby z tego same problemy.
Westchnąłem. W pokoju miałem jeszcze jeden. Nie było na nim nic szczególnego, bo praktycznie go nie używałem, ale… nie uśmiechało mi się zostawiać jej tutaj nawet na chwilę. Kto wie, ile złego mogła zrobić przez ten krótki czas?
By to szlag. Nie miałem innego wyboru.
– Zapomniałem o laptopie. Zaraz wrócę – powiedziałem, wracając się do drzwi. Nim jednak wyszedłem, zmierzyłem ją ostrzegawczym spojrzeniem. – Jeśli coś ruszysz pod moją nieobecność albo ukradniesz, będę o tym wiedział – zaznaczyłem, wskazując na róg pokoju, gdzie przeniosła wzrok, od razu zauważając kamerę. Skrzywiła się, jakby dopiero teraz ją dostrzegła. – Jeżeli masz trochę rozumu w głowie, nie będziesz tego robiła. W innym przypadku z przyjemnością osądzę cię na podstawie kodeksu Hammurabiego.
Jej czoło zmarszczyło się, jakby próbowała przypomnieć sobie jakie prawa zawierał i co takiego ewentualnie jej groziło. Uniosłem kącik ust w rozbawieniu. Niech myśli. Może to przynajmniej zajmie ją na ten czas.
Spojrzałem na Connora.
– Ciebie również, za współudział, więc lepiej pilnuj swojej szefowej.
Mężczyzna uniósł brwi w lekkim zaskoczeniu, ale nim na jego twarzy pojawiło się coś jeszcze, wyszedłem, mając nadzieję, że dzięki temu dziewczyna będzie trzymać ręce przy sobie.
Dotarłem do schodów, pokonując szybko stopnie, zmierzając prosto do swojego pokoju. Przez niebywale krótką sekundę przeszło mi przez myśl, by pójść w zupełnie przeciwnym kierunku, w stronę pokoju Nathana, tylko po to, żeby zobaczyć, czy mnie posłuchała. Być może właśnie grzebała w moich rzeczach. Ufałem jednak młodemu, że dałby mi wtedy o tym znać. Na mój telefon nie przyszła żadna wiadomość, więc musiała siedzieć tam, gdzie ją zostawiłem, zapewne omawiając coś ze swoim ochroniarzem.
Jeżeli ja byłem przewidywalny, to ona tym bardziej.
Wszedłem do pokoju, zmierzając prosto do szafki, w której miałem odłożony drugi laptop. Włączyłem go, na wszelki wypadek sprawdzając, czy rzeczywiście nie mam na nim niczego istotnego. Był czysty. W sam raz dla niesfornej dziennikarki.
Nie tracąc czasu, wróciłem do gabinetu, z zadowoleniem zauważając, że Jocelyn wciąż siedziała na tym samym miejscu, być może biorąc sobie moje słowa do serca, chociaż szczerze w to wątpiłem. Prędzej była to zasługa Connora.
Podałem jej laptop, który zmierzyła nieufnym wzrokiem. Westchnąłem i położyłem go na jej kolanach, kiedy wciąż nie wyciągnęła po niego rąk. Czułem na sobie jej uważny wzrok, gdy powolnym krokiem ruszyłem do biurka, opadając na swój ulubiony fotel. Miałem do napisania kilka pism. Jeżeli zajmę się tym teraz, później będę miał z tym spokój.
– Dobra, czego ode mnie chcesz? – zapytała, na nowo zwracając moją uwagę. – Naprawdę mam pisać te artykuły? – Uniosła brwi, jakby nadal w to ani trochę nie wierzyła.
– Naprawdę – odparłem, jednocześnie otwierając laptop przed sobą. – Znajdziesz wszystkie informacje o tym, jak wyglądała przemoc w Stanach z użyciem broni palnej w ubiegłym roku. Ile osób zostało rannych w wyniku postrzału, ile zmarło. Przedstawisz, jaki procent z tego stanowią morderstwa, jaki przypadkowe postrzały, a jaki samobójstwa. Wszystko to z dokładnym podziałem na wiek, płeć, rasę, a oprócz tego określisz, czy było to dokonane z legalnie posiadanej broni czy nie – mówiłem, decydując się na nią spojrzeć. Powstrzymałem uśmiech, widząc jej rozchylone usta. – Ponadto prosiłbym cię, abyś ustaliła, które części ciała najczęściej były ranione przez pocisk. Też procentowo. – Kilka razy zamrugała. – Jakieś pytania?
– Żartujesz sobie? – wyrwała, patrząc na mnie z niedowierzaniem. – Jak ja mam to znaleźć?!
Zaśmiałem się lekko.
– To już chyba ty powinnaś wiedzieć, dziennikarko – powiedziałem, podkreślając jej zawód. – W końcu ze zdobyciem informacji o seryjnym poszło ci naprawdę dobrze. Wierzę, że w tym również się spiszesz. W razie czego służę pomocą – dodałem, doskonale wiedząc, jak mocno ją to zirytuje. I wcale się nie myliłem. – Ewentualnie możesz złożyć wypowiedzenie. Problem sam się wtedy rozwiąże.
Zacisnęła zęby, a jej długie, czarne paznokcie wbiły się w materiał spodni na udzie.
– Więc o to ci chodzi, tak? Chcesz mnie zmusić do rzucenia dziennikarstwa? – Milczałem, nie dając jej żadnej odpowiedzi. A być może dając wystarczającą. – Nie uda ci się to – wycedziła. – Ani tobie, ani twoim przeklętym braciom.
Rozchyliła usta, jakby coś jeszcze miało z nich wyjść, jednak w ostatniej chwili się rozmyśliła, ponownie mocno je zaciskając. Odwróciła wzrok, zdecydowanie nie mając zamiaru poświęcać mi więcej czasu. Po prostu wzięła się do pracy, na tym kończąc naszą rozmowę. Włączyła laptop, później przeglądarkę i program do pisania. I to na tym się skupiła. Całą sobą.
Cholernie zawzięta.
Westchnąłem cicho.
– Po czterech godzinach możesz iść do domu. Nie będę trzymał cię tu dłużej. Zaliczę ci pozostałe godziny.
Tylko tyle powiedziałem, zanim sam zatraciłem się w wir własnej pracy.
***
Przetarłem oczy, zerkając na godzinę, a następnie na Jocelyn, która siedziała po turecku na podłodze z laptopem postawionym na ciemnobrązowym stoliku. Mrużyła oczy, skupiona zupełnie na tym, co przeglądała. Była tu już szóstą godzinę, w tym czasie nie robiąc sobie nawet krótkiej przerwy. Nic nie zjadła, nie napiła się, nie zapytała o toaletę. Nawet nie odezwała się słowem do mnie czy Connora. Jedynie siedziała, nie odwracając wzroku od ekranu.
Przesunąłem po niej spojrzeniem, przyglądając się jej bardziej. Była pochylona, opierając delikatnie głowę na ręce, gdzie od czasu do czasu błądziła palcami w rudych kosmykach. Kilka z nich opadło na jej oczy, a wtedy wydawało się, że automatycznie zawinęła je za ucho, w ogóle się nie dekoncentrując. Jej brązowe, pełne głębi tęczówki wciąż uważnie śledziły tekst lub cokolwiek, co tam było.
Uśmiechnąłem się nieznacznie. Była aż tak skupiona na tym, co robiła, że nieświadomie siedziała z rozchylonymi ustami, językiem ciągle zahaczając o górne zęby, czasami zamierając na dłuższą chwilę. Chyba wstrzymywała nawet oddech.
Moje spojrzenie zjechało odrobinę w dół, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak była ubrana. Swobodnie, a jednak elegancko, jakby była przygotowana na to, że w każdej chwili może wystąpić przed kamerą, chociaż po spotkaniu z Masonem miałem wrażenie, że to raczej nie nastąpi w najbliższym czasie. Mimo to brązowa koszula z rękawami do łokci, z dużą kieszenią na piersi, wsadzona delikatnie za materiał czarnych spodni sprawiała, że Harlet bez dwóch zdań prezentowała się naprawdę dobrze, a nawet lepiej niż „naprawdę dobrze”.
Ta kobieta emanowała władczością, niezależnie od tego, czy ją w ogóle posiadała i czy potrafiła z niej odpowiednio korzystać.
Drgnęła nagle przestraszona, gdy drzwi tuż za nią niespodziewanie się otworzyły. Szybko odwróciłem wzrok, kierując go na Carla, który jak zawsze nie marnował czasu na pukanie. Wszedł bez żadnego zaproszenia, ściągnął brwi, kiedy zdał sobie sprawę, że Jocelyn nadal tu jest i przyjrzał się temu, co przeglądała. Jego usta ułożyły się w grymasie.
– Jesteś okropny, Jay – stwierdził, na co przekrzywiłem głowę, posyłając mu pytające spojrzenie. – Kazałeś jej oglądać martwe ciała?
Przez dłuższą chwilę nie zareagowałem. Dopiero po dobrych sekundkach dotarło do mnie, co powiedział.
– Martwe co?
Spojrzałem na dziewczynę, szukając u niej odpowiedzi, ale przetarła tylko oczy, jakby zmęczenie zaatakowało ją z o wiele większą siłą niż mnie. Podniosłem się, postanawiając sam to zobaczyć. Pokonałem te kilka kroków, które nas dzieliło i zajrzałem na ekran. Moim oczom od razu ukazało się zdjęcie bez żadnej cenzury, przedstawiające jakiegoś gościa z dziurą w głowie. Pozostałe, które zdążyła już zobaczyć nie były wcale lepsze. Nawet się nad tym nie zastanawiając od razu wyłączyłem całą przeglądarkę.
– Nie! – powiedziała zbyt późno. – Miałam tam otwarte ważne strony! – rzuciła niemal załamana.
– Właśnie widziałem – odparłem kąśliwie. – Po cholerę oglądałaś te zdjęcia. Nie były ci do niczego potrzebne. Nawet nie będę już pytał jakim cudem na nie trafiłaś – mruknąłem.
Pokręciła gniewnie głową.
– To tylko zdjęcia, a ty jednym kliknięciem zepsułeś całą moją pracę! Miałam już część danych!
– Wow, spokojnie, Joce – rzucił łagodnie Carl, gdy dostrzegł, że naprawdę się o to wściekła. – Na pewno wszystko odnajdziesz w historii…
– Nie odnajdzie – odpowiedziałem posępnie, czując jej wbijający się we mnie wzrok. – Kasuje się po zamknięciu przeglądarki.
– Och – uciekło z jego ust i chyba nie było to zbyt dobrym podsumowaniem, bo dziewczyna wyglądała, jakby miała ochotę mnie zamordować i dołączyć do statystyk, które jeszcze chwilę temu szukała. – Zjebałeś, Jay.
Posłałem mu podobne spojrzenie, które otrzymałem od niej. Wyprostowałem się, jeszcze raz spoglądając na ekran, gdzie teraz widniał zarys pisanego przez nią artykułu.
– Nie musisz szukać tego drugi raz. Uznajmy, że zrobiłaś wszystko, co do ciebie należało…
– Nie ma mowy – przerwała mi twardo, wstając. Drgnąłem w jej stronę, gdy wydawało mi się, że się zachwiała, ale zaraz stała już stabilnie, jak gdyby coś takiego nigdy nie miało miejsca. – Znajdę wszystkie informacje, które chciałeś i dostarczę ci je na następne nasze spotkanie.
Zacisnąłem zęby, słysząc w jej głosie postawę, która już teraz nie dopuszczała żadnego kompromisu. Co za uparta…
– Z tymi danymi mógłby pomóc ci Nath albo Sam – odezwał się jeszcze raz Carl, gdy przeczytał już temat, który sobie rozpisała. – Myślę, że bez problemu zdobędą te dane i ci je przekażą. Jak chcesz, zaprowadzę cię…
– Nie będę korzystać z waszej pomocy – wyrzuciła z siebie z niemałym jadem, sięgając po swoją torebkę. – Już dawno minęły cztery godziny. Rozumiem, że mogę wyjść?
– Tak – potwierdziłem bez żadnych emocji, nie spuszczając z niej oka. – Widzimy się jutro o…
– Jutro masz wolne, Jocelyn – wtrącił się Carl, zwracając naszą uwagę. – Nie musisz się martwić tym gburem. Dopilnuję, by zaliczył ci te godziny tak samo, jakbyś pracowała. Odpocznij sobie, wyśpij się, oglądnij serial, cokolwiek.
– Dlaczego ma mieć wolne? – zapytałem, bo ani trochę nie podobało mi się to, że zdecydował o tym całkowicie sam.
Zmarszczyłem brwi, gdy uśmiechnął się naprawdę szczęśliwie. Już samo to sprawiło, że podświadomie wiedziałem o co chodzi.
– Bo będziemy trochę zajęci, braciszku. Austin załatwił nam wejście, będziemy musieli jeszcze do niego podjechać.
Mój kącik ust niemal od razu drgnął w grymasie. Nie musiał mówić nic więcej. Austin załatwiał dla nas w tej chwili tylko jedną sprawę i dotyczyła ona klubu, do którego naprawdę nie miałem ochoty się wybierać. Niestety moja wizyta tam była konieczna. Nie miałem zamiaru puszczać tam Carla samego, kiedy nie wiedzieliśmy, czy to może mieć jakiś związek z tymi przeklętymi Verratti. Byli do reszty pojebani i mogli wymyślić wszystko.
– W takim razie przyjedź w środę – zwróciłem się do niej. – Godzinę prześlę ci SMS’em.
– SMS’em? – podłapała.
– Manson udostępnił mi twoje dane – wyjaśniłem więc. – Był tam twój numer telefonu.
Mogłem przysiąc, że jej zęby aż zazgrzytały, gdy zacisnęła je z całych sił, by powstrzymać się od wszystkiego, co cisnęło się jej na język. Nie trzeba było być geniuszem, by zauważyć, że jej stosunki z szefem nie były za najlepsze.
– Pójdę już – rzuciła i nie czekając na żadną odpowiedź z naszej strony, wyszła. Nie poszedłem za nią, bo nie miałem wątpliwości, że ruszyła prosto do wyjścia, nie mają ochoty zostawać w tym domu nawet chwili dłużej.
– Masz talent do wnerwiania kobiet – stwierdził rozbawiony.
– Ona ciągle taka jest – mruknąłem w odpowiedzi.
– No bo ciągle ją denerwujesz – prychnął, na co przewróciłem oczami.
Odwróciłem się do drzwi, gdy usłyszałem, jak ktoś staje w przejściu.
– Jeżeli chciałeś z nią pogadać, to właśnie się minęliście – poinformowałem go sucho.
– Wiem, dlatego tu przyszedłem – przyznał, nie stojąc już w progu, a wchodząc do środka i zajmując wolne miejsce najbliżej siebie. – Byłem akurat u Nathana i pozwoliłem sobie pooglądać was przez kamerę. Powiedziałem mu, że nie masz nic przeciwko temu.
Nie miałem. W końcu podejrzewałem, że jeżeli nie będzie go bezpośrednio przy niej, to będzie oglądał ją z ukrycia. Mimo to miałem nadzieję, że nie zrzuci tego wszystkiego na mnie. On ją tutaj chciał. Nie ja.
– I jak? Wypatrzyłeś coś? – spytał Carl, uprzedzając mnie. – Oprócz tego, że Jay nie potrafi z nią rozmawiać – dodał, co zwyczajnie zignorowałem.
Wzrok Samuela przeniósł się na ekran laptopa.
– Co tam widziała?
– Trupy, trupy i jeszcze raz trupy – wymamrotał. – Jay kazał jej znaleźć informacje o postrzałach, no i znalazła. Dość szczegółowe.
– Nie wspomniałem ani razu, że ma szukać zdjęć. Sama do nich dotarła i postanowiła obejrzeć. Nie będę przecież kontrolować co przegląda w Internecie – rzuciłem zirytowany. – Nie ma dziesięciu lat. Poza tym jest dziennikarką. Przy seryjnym musiała spotkać się z gorszymi zdjęciami.
– W sumie racja – przyznał Carl, przeciągając się. – Ale to tylko potwierdza to, jak bardzo zjebałeś, wyłączając jej wszystkie strony.
Posłałem mu jedynie zimne spojrzenie, wracając za biurko, by usiąść. Sama jej obecność wyczerpała mnie do granic.
– Następnym razem bierzesz ją do siebie – zwróciłem się do Sama, wyrywając go chyba z myśli. – Przynajmniej na połowę czasu.
Uśmiechnął się wyraźnie rozbawiony, zerkając na mnie.
– Jeżeli uda ci się przyprowadzić ją do mnie, to z całą przyjemnością.
No tak, unikała go bardziej niż mnie.
– Coś wymyślę. – Nawet jeśli ostatecznie będę musiał zaprowadzić ją do niego siłą. Mimowolnie zerknąłem w stronę laptopa, na którym pracowała, by po tym jeszcze raz zatrzymać wzrok na Samuelu. – Nie odpowiedziałeś na pytanie Carla – zauważyłem.
– I nie odpowiem – przyznał lekko, wcale tego nie ukrywając. – Jeśli cokolwiek dzisiaj „wypatrzyłem”, to z nią będę o tym rozmawiać, nie z wami.
Na twarzy Carla od razu pojawił się szeroki uśmiech.
– Czyli wziąłeś ją pod swoje skrzydła. To będzie ciekawe. Obawiam się tylko, że Jay może nie wytrzymać zbyt długo, skoro dziewczyna będzie ciągle w pobliżu.
Przewróciłem oczami, chociaż już teraz miałem dość. Plany Samuela zbyt mocno mnie angażowały. Nie chciałem mieć z Harlet więcej wspólnego, niż było to niezbędne. Byłem pewien, że przyniesie nam kolejne problemy, których mieliśmy już pod dostatkiem. Nie ważne jednak, jak wiele razy bym o tym mówił, moje zdanie nie miało tu żadnego znaczenia. Skoro nie miało znaczenia przy May i Eve, dlaczego miałoby mieć teraz?
Mogłem tylko stać z boku i po raz kolejny obserwować bieg wydarzeń, mając przy tym nadzieję, że znowu poradzimy sobie ze wszystkim, co na nas czekało.
W innym przypadku Hartel będzie pierwszą osobą, na którą przeleję cały swój gniew i wtedy nie będzie nikogo, kto mnie przed tym powstrzyma.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top