Rozdział XXXIV

Przyłożyłem dłoń do karku, przechylając odrobinę głowę. To wystarczyło, bym szybko się przekonał o skutkach źle przespanej nocy. Promieniujący ból nie pozwolił mi ruszyć głową bardziej. Skrzywiłem się, próbując odrobinę rozmasować kark, jednak to zdecydowanie nie było czymś, czego w tej chwili potrzebował, by przestać boleć.

Westchnąłem, rzucając okiem na zegarek na nadgarstku. Był to raczej zwykły odruch, niż faktyczna chęć zobaczenia godziny. Wiedziałem, która jest. Inaczej nie byłbym w połowie drogi do pokoju Sally. Bo jaka byłaby na to lepsza pora niż wtedy, gdy doktorka nie było na dyżurze?

Odgarnąłem lekarski kitel do tyłu, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Przejechałem czubkiem języka po zębach, zaraz mimowolnie się uśmiechając.

Rhett będzie wkurzony, a to mało powiedziane. Nie miałem co do tego najmniejszych wątpliwości, szczególnie, że wczorajsza wizyta Callena u Sally mocno go podminowała. Teraz wystarczyło tylko delikatnie dołożyć do ognia, by wszystko poszło zgodnie z planem.

Spojrzałem na pielęgniarkę i odwzajemniłem jej uśmiech, gdy mnie mijała. Zerknąłem na nią jeszcze przez ramię, dostrzegając, jak wyciąga telefon i pisze jakąś wiadomość. Prychnąłem pod nosem. Nawet nie poczekała, aż odejdę, by poinformować go o mojej obecności tu.

Otworzyłem drzwi, mrużąc oczy, gdy nigdzie nie zobaczyłem dziewczyny. Powinna tu być o tej porze.

Chyba, że Rhett jednak wyprzedził mnie o ten jeden spory krok.

– Szuka doktor Sally? – Odwróciłem głowę, nieznacznie się krzywiąc, gdy zapomniałem, jak bardzo ten ruch był zły. Młody pielęgniarz stał kilka kroków ode mnie, cierpliwie czekając na moją odpowiedź.

– Tak – odpowiedziałem więc. – Wiesz, gdzie mogę ją znaleźć?

– Jest z doktorem Callenem. Zabrał ją kilka minut temu.

Uniosłem brwi, zaskoczony. Nic mi nie mówił, że będzie się z nią jeszcze widział. Tym bardziej dzisiaj. Chyba niecelowo pokrzyżował mi trochę plany. Lub w nich pomógł.

– Dzięki – rzuciłem do chłopaka, nie zamierzając marnować czasu na stanie tu. Ruszyłem do gabinetu Callena, gdy to było pierwsze, co przyszło mi do głowy, gdzie teraz może być.

Nacisnąłem klamkę, delikatnie otwierając drzwi, aby przypadkiem nie przestraszyć dziewczyny, gdyby faktycznie tam była. I okazało się, że trafiłem w dziesiątkę. Siedziała tam, na fotelu, niemal skulona, gdy owinęła ręce wokół swoich nóg. Nawet z tej odległości mogłem ocenić, że czuła się o wiele gorzej, niż kiedy widziałem ją ostatnim razem. Nic dziwnego, że Callen postanowił zareagować.

– Sally... – zaczął, pochylając się i łącząc ze sobą dłonie, jakby to nie był pierwszy raz, gdy próbował do niej dotrzeć. Jego ciepłe spojrzenie było utkwione na jej twarzy, chociaż dziewczyna nawet na chwilę nie uniosła wzroku. – Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać? Zrobiłem wczoraj coś źle? Jeżeli tak, powiedz mi o tym.

Nie odezwała się, ale w przeciwieństwie do niego, ja znałem powód.

– Nie zrobiłeś niczego źle – oznajmiłem zamiast niej, widząc, jak na mój głos podnosi głowę. Callen się nie ruszył, jakby już wcześniej mnie zauważył. Wszedłem do środka i przykucnąłem przed dziewczyną, próbując złapać jej wzrok. – Rhett coś ci powiedział, prawda?

W jej oczach pojawił się cień paniki. I tak, jakby przestraszyła się, że to dostrzegłem, szybko zacisnęła powieki, chowając głowę, nie chcąc ani zaprzeczyć, ani potwierdzić moich słów. Jednak ta reakcja w zupełności mi wystarczyła, tak samo jak Callenowi.

Podniosłem się, kierując wzrok na szafki, skąd ostatnio ukradłem kilka ciastek. Miałem nadzieję, że Callen nie zjadł już wszystkich. Lekarz zmarszczył czoło, gdy uważnie śledził, co robię.

Otworzyłem drzwiczki i ucieszyłem się, widząc za nimi słodkości. Może była to banalna metoda, jednak każdy sposób był dobry, jeżeli mógł sprawić, że choć trochę bardziej stanie się wobec nas ufna i otwarta. Nawet w najmniejszym stopniu. To, z czym się obecnie musiała mierzyć, nie było łatwe. Podejrzewałem, że próbowała podjąć decyzje, które w żaden sposób nie zaszkodzą jej dziecku. W dodatku nie wątpiłem, że Rhett wiedział, w jaki punkt uderzyć, by dziewczyna była mu całkowicie posłuszna.

Nałożyłem kilka ciastek na papierowy talerzyk i za chwilę wcisnąłem go wprost w jej słabe dłonie, zyskując jej zdezorientowane spojrzenie.

Uśmiechnąłem się, chcąc jej tym przekazać tyle spokoju, ile byłem w stanie.

– Są naprawdę smaczne, powinnaś spróbować. Potrzebujesz dużo energii, Sally. W końcu będziesz musiała ją mieć, by odpowiednio zająć się swoim synem.

Te słowa wystarczyły, by jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.

– Słucham? – wychrypiała, ewidentnie nic nie mówiąc od dłuższego czasu.

– Chciałaś, żebym ci pomógł i to właśnie zrobię. Wyciągnę cię stąd i dopilnuję, by syn pozostał z tobą, natomiast doktor Rhett poniesie konsekwencje swoich wyborów. Zajmę się tym wszystkim, ale ty też musisz dać z siebie wszystko, by to wyszło. Rozumiesz mnie, Sally?

– Tak – odpowiedziała od razu, nie odwracając spojrzenia od moich oczu. Pierwszy raz zobaczyłem w jej wzroku nadzieję. – Tak, rozumiem – powtórzyła.

– Muszę mieć pewność, że sobie poradzisz po wyjściu stąd. I z opieką nad dzieckiem, i z zadbaniem o siebie samą – mówiłem, widząc, jak uważnie mnie słucha. – Bym to wiedział, musisz z nami współpracować, Sally, bo wiem, że możesz to zrobić. Chcę byś po prostu porozmawiała z doktorem Callenem. Możesz mu zaufać.

Rozchyliła delikatnie usta, zaraz je zamykając i spuszczając głowę.

– A co, jeżeli się okaże, że sobie nie poradzę? – szepnęła, jakby bała się usłyszeć odpowiedź na to pytanie.

– Wtedy zrobimy wszystko, aby to zmienić – odparłem ciepło. – Bądź tylko z nami szczera, bo tylko wtedy będziemy mogli ci naprawdę pomóc. W porządku?

Zerknęła w stronę Callena, by po chwili zastanowienia poruszyć powoli głową.

– W porządku – potwierdziła.

Słysząc jej słowa, uśmiechnąłem się. Wiedziałem, że Callen będzie potrafił teraz poprowadzić ją dalej, a przede wszystkim sprawdzić, jakiej konkretnej pomocy potrzebowała.

– Możesz mu powiedzieć o każdej najmniejszej rzeczy – zapewniłem. – Nie przejmuj się doktorem Rhettem. Nie będzie stanowił więcej problemu. Ani dla ciebie, ani dla kogokolwiek innego.

Niezależnie od tego, czy plan się powiedzie czy nie.

Widziałem, jak Callen się poruszył, kiedy musiał zrozumieć sens moich słów, a to z kolei raczej mu się nie spodobało.

– Moglibyśmy zamienić słowo, Sam? – spytał w końcu, gdy już od dłuższej chwili czułem na sobie jego wzrok. Chociaż jego ton właśnie był uprzejmy, wiedziałem, że za chwilę to się zmieni.

– Jasne – odparłem, zaraz znowu zwracając się do dziewczyny. – Zjedz je. Za moment wrócimy.

Otworzyłem drzwi, przepuszczając lekarza przodem, a gdy tylko wyszedłem za nim, bez problemu zobaczyłem, jak bardzo był zdenerwowany.

– Co ty planujesz, Sam? – zapytał ostro, zapewne samemu już domyślając się kwestii, o których mu nie wspomniałem. – Chyba nie muszę ci przypominać, że to ze mną powinieneś jeszcze wszystko uzgadniać. Jesteś na terenie szpitala, który jest pod moją opieką i to ze mną ustalasz wszelkie, pierdolone, działania! I w chuju mam to, kim jesteś, Sam. Zgodziłem się na pobyt tutaj May, zgodziłem się na to, byś to ty ustalał wszelkie sprawy z nią związane, ale nie było mowy o tym, że za moimi plecami będziesz podejmował jakiekolwiek kroki w stosunku do mojego personelu! – wyrzucił z siebie, chociaż i tak starał się panować nad swoim głosem.

– Wiesz, że nie mogę mu odpuścić po tym, co zrobił – powiedziałem spokojnie. – Ta decyzja nie należy wyłącznie do mnie.

A przynajmniej nie po tym, jak sam podsunąłem ten pomysł i ustaliliśmy już szczegóły. I nie po tym, jak to mogło pomóc May.

– To sobie z nim załatwcie, co musicie. Nie obchodzi mnie to. I tak miałem zamiar dopilnować, by otrzymał zakaz wykonywania zawodu za to, co zrobił. Jednak nie wciągaj w wasze gierki szpitala. Macie od chuja miejsc, gdzie możecie to rozwiązać między sobą – rzucił wściekle.

Zaprzeczyłem głową, podchodząc do niego o jeden mały krok.

– Tu nie chodzi tylko o niego, ale również o sprawę May, Callen. Wiem, że pacjenci są dla ciebie priorytetem i mam to na uwadze. Dotrzymuję słowa. Nasze kroki nie wpłyną w żaden negatywny sposób ani na nich, ani na ten szpital – mówiłem pewnie, rozumiejąc jego obawy. – Nie dopuściłbym do niczego, co pociągnęłoby cię na dno. Pomogłeś mi, dlatego jeżeli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebował, powiedz mi o tym, a ja postaram się, byś otrzymał to, czego chciałeś.

Jego mięśnie na szczęce się napięły, gdy zacisnął zęby. Nie ze złości. Wiedział, że mówię szczerze, a to sprawiło, że czuł się w tej chwili rozbity. Najprawdopodobniej nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, by cokolwiek żądać ode mnie za swoją pomoc.

Przymknął oczy, przyciskając dłonie do swoich boków.

– Czego powinienem się spodziewać w najbliższych dniach? A może godzinach? – dodał, gdy złość na mnie wciąż z niego nie zeszła.

– Policji, FBI, dziennikarzy, telefonów, drobnego zamieszania – wymieniłem, opuszczając wzrok na jego dłonie, które zawinęły się w pięści. Uniosłem brew. – Chcesz mnie uderzyć?

– Nawet nie wiesz jak bardzo – przyznał. – Ustalaliśmy, że FBI nie będzie miało tu wstępu – zauważył.

– Nie ruszą szpitala. Złapanie seryjnego będzie dla nich już wystarczającym kąskiem. Poza tym Dan i Jay zajmą się wszelkimi takimi kwestiami.

Zacisnął zęby mocniej, wypuszczając ciężki oddech przez nos.

– Jeżeli się mylisz i którykolwiek z pacjentów na tym ucierpi, pamiętaj, że ja też mam swoje asy w rękawie, Samuelu.

Uśmiechnąłem się. Wiedziałem, że je ma. To był właśnie kolejny powód, za który tak bardzo go ceniłem.

– Nie będziesz musiał ich używać – odparłem.

– Oby – mruknął, tym razem próbując przywołać do siebie niedawny spokój. – Wrócę do Sally. Dzięki, że przekonałeś ją do rozmowy. Wydaje się, że to tobie ufa bardziej.

– Bo to mnie spotkała pierwszego i to ja obiecałem, że ją z tego wyciągnę. Poprowadź ją dalej, Callen. Zrobisz to o wiele lepiej niż ja – przyznałem, zyskując tym jego prychnięcie.

– Nie słodź mi tutaj, Sam. Po prostu nie spieprzcie tej sprawy, bo naprawdę igracie z ogniem. Mam wrażenie, że z o wiele większym niż macie w zwyczaju.

Miał rację. Niepowodzenie oznaczało koniec.

Prawdopodobnie nas wszystkich.

 
***
Gdy tylko Rhett postawił nogę w szpitalu, mój telefon zabrzęczał z informacją od Nathana. Mimo to po prostu czekałem, trzymając się w cieniu, aż tym razem to on postanowi zrobić pierwszy krok. I właściwie ten najważniejszy. To od jego działania teraz będzie zależało niemal wszystko. Jeżeli nie złapał się na moją prowokację, nie będzie wyglądać to za dobrze.

I niestety po kilku godzinach w głowie zaczynałem mieć już czarne scenariusze, gdy Rhett jedynie wykonywał swoją pracę. Wcale nie zachowywał się tak, jakby miał w planach zrobić cokolwiek innego.

Może powinienem uderzyć od innej strony? Może Sally nie była dla niego aż tak istotną zdobyczą, by się mścić za to, że mu ją odebrałem? A co najistotniejsze, może zupełnie źle oceniłem jego sposób działania?

Brzmiało to fatalnie, bo naprawdę nie opracowałem żadnego planu B, czy jakiegokolwiek innego.

Zmrużyłem jednak oczy, gdy Rhett po raz kolejny wyciągnął niecierpliwie z kieszeni telefon, jakby czekał na coś ważnego.

Prychnąłem pod nosem, bo w tej chwili było nas w takim razie dwóch.

No dalej, doktorku. Nie zawiedź mnie i zrób coś.

Ale on jedyne co zaczął, to rozmowę z oddziałową.

Westchnąłem przeciągle, przeklinając go w duchu. Niedługo kończył się jego dyżur. Może czekał aż oficjalnie będzie poza godzinami pracy?

Zerknąłem na okno. Na zewnątrz było już ciemno.

Oparłem głowę o ścianę, przecierając oczy. Pozwoliłem, aby moje nogi delikatnie się ugięły i przykucnąłem, dając ciału przynajmniej niewielkie poczucie odpoczynku. Wplotłem palce we włosy przytrzymując głowę.

Z wielką chęcią zostałbym w tej pozycji przez następne minuty. Mój mózg nawet odbierał podłogę jako idealne miejsce do wypoczęcia i zachęcał do położenia się na niej.

Parsknąłem na samego siebie, używając wszystkich sił, by zmusić się do wstania. W tej samej chwili uniosłem jednak spojrzenie na sufitowe lampy, gdy zamigotały. Nie dwie czy trzy. Wszystkie.

Spadek napięcia? Mimo to, po niecałych pięciu sekundach, wszystko wróciło do normy. Ale nim zdążyłem jakkolwiek się ruszyć, światło znów zaczęło migać.

Co jest?

Zerknąłem na personel, który również nie wydawał się przygotowany na przerwy w dostawie prądu. Nie było żadnych burz, by miały się pojawić. Ani tu, ani w okolicy.

Moje spojrzenie przesunęło się na pacjentów. Cholera, jeżeli prąd chociaż na chwilę się wyłączy, wybuchnie wśród nich panika. A to był tylko jeden z najmniejszych problemów. Jeśli na oddziale May przestaną działać elektroniczne zamki, będziemy mieli spore kłopoty.

Rhett przekazał coś szybko oddziałowej, a ta zaczęła już działać zapobiegawczo, ale nim personel dotarł do pacjentów, światło zgasło. Stanąłem w bezruchu, czekając aż załączą się agregatory zasilające szpital w razie awarii, jednak nic się nie działo.

Przekląłem pod nosem, chcąc zadzwonić do Callena, który również był obecny w szpitalu, ale to połączenie od Nathana pojawiło się na ekranie. Odebrałem, przystawiając telefon do ucha.

– Nie wybrałeś sobie zbyt dobrego momentu, Nath...

– Ktoś odciął szpital od prądu – przerwał mi pospiesznie, wyraźnie poddenerwowany. – To nie jest zwykła awaria.

– Agregatory się nie włączyły – poinformowałem, próbując cokolwiek zobaczyć, gdy jedyne światło wpadało przez okna.

– I tego nie zrobią w najbliższym czasie – powiedział poważnie. – Nigdzie nie mogę się dostać, Sam. Jakby ktoś zupełnie zablokował dostęp. Wasze kamery nie działają...

Zamarłem.

– Te w pokoju May też? – zapytałem, czując nagły niepokój.

– Wszystkie, które były podłączone pod system szpitala. Dlatego dobrze, że kazałem ci tam podrzucić nasze. Mam z nich obraz.

Jakaś część mnie odetchnęła z ulgą. Miał widok na May. Jednak ta ulga nie trwała długo, gdy z nagłością zaatakowała mnie pewna myśl. Rozglądnąłem się, szukając w tym niewielkim świetle tej jednej osoby. Nie było go.

– Kurwa – warknąłem pod nosem, wciąż nie mogąc go znaleźć. – Jaka istnieje szansa, że Rhett może mieć z tym coś wspólnego? – spytałem szybko, jednocześnie zmierzając już do pokoju May.

– Wątpię, żeby to był zbieg okoliczności – przyznał. – Musiał komuś za to nieźle zapłacić. Nie wygląda na to, by zrobił to jakiś amator.

Skrzywiłem się. Dlaczego nie mogło to pójść zgodnie z planem, który miałem w głowie? Pieprzony lekarz.

Zatrzymałem się, gdy o mało nie zderzyłem się z Callenem. Gdy tylko zobaczył, kto przed nim stoi, miałem wrażenie, że niewiele brakowało do tego, bym dostał od niego w twarz. Odsunąłem się o kilka kroków, gdy wydawało się to dość realne. Ostatni raz od funkcjonariusza zdecydowanie mi wystarczył.

– Zanim coś powiesz, to nie nasza wina – wyprzedziłem go. Chociaż nie wyglądał, jakby w to uwierzył, to nic nie powiedział, stojąc i czekając. – Prawdopodobnie Rhett kogoś wynajął. Nathan już próbuje przywrócić wszystko do pierwotnego stanu. Właśnie z nim rozmawiam.

– Daj mi go – zażądał lekarz, ewidentnie nie przyjmując do wiadomości ewentualnej mojej odmowy.

– Nath, Callen chce z tobą rozmawiać. Przekazuję mu telefon – poinformowałem, za chwilę po prostu to robiąc.

– Jak wygląda sytuacja? – spytał go od razu Callen, nerwowo się obracając. – Nie włączyło się awaryjne zasilanie, a elektrownia nie odpowiada. Musiałem powiadomić służbę więzienną. – Przyłożył dłoń do czoła, uważnie słuchając tego, co przekazywał mu młody. – Ile ci to zajmie? – Jego głowa się poruszyła, gdy zapewne otrzymał odpowiedź. – Rób, co musisz, oby tylko powrócił tu prąd – powiedział już odrobinę spokojniej.

Nie wiedziałem, co powiedział mu Nathan, ale najwyraźniej wystarczyło, by stał się spokojniejszy. Callen dobrze radził sobie w kryzysowych sytuacjach, potrafił skupić się na najistotniejszych kwestiach, w tym przypadku odpowiednio kierując działaniem szpitala. Wszyscy byli postawieni na nogi, ale nie miałem wątpliwości, że każdy wiedział, co powinien teraz robić.

– Co? – rzucił nagle, spoglądając na mnie. – Cholera, Rhett jest u May.

Gdy tylko te słowa do mnie dotarły, nie czekałem aż odda mi telefon. Ruszyłem biegiem na jej oddział, słysząc za sobą Callena.

Zacisnąłem zęby, nie wiedząc, co mu zrobię, jeżeli tylko położy swoje łapy na May. Nie ma pojęcia, że w pokoju są dodatkowe kamery. W dodatku obecne zamieszanie w szpitalu jest dla niego bardziej niż na rękę. Nie będzie się ograniczał.

Pchnąłem drzwi na jej oddział, ale te nawet nie drgnęły.

Kurwa, jebane procedury bezpieczeństwa.

Callen pchnął mnie na bok, oddając telefon i sięgając po klucze, by zaraz ręcznie otworzyć zamknięte drzwi.

Wyminąłem go, ruszając przodem. Niemal tuż przede mną wyrósł zaskoczony pielęgniarz.

– Doktorze Sanders...

– Idziesz z nami – poinformował go Callen, a mężczyzna wydawał się go dopiero teraz zauważyć. Przytaknął głową, jednak w tej samej chwili dotarł do nas krzyk May.

Przekląłem pod nosem, biegiem pokonując dzielącą mnie od niej odległość.

– Zostaw mnie! Zostaw, Evan – zapłakała. – Błagam, zostaw w końcu. Zostaw...

Spiąłem się, słysząc ton jej głosu. Ból, który w nim zawarła. W tym jednym momencie wiedziałem, że przywołała swoje wspomnienia. Zrobiła to, aby jej reakcje były bardziej naturalne.

Nie udawała. Nie do końca. Naprawdę musiała widzieć w nim Evana.

– Nie wyrywaj się – warknął cicho, gdy byłem już krok od drzwi. – Jedno ukłucie i będzie po wszystkim.

– Dave, Sam – zawołała przez szloch, szczerze przerażona. Dokładnie tak samo, jak ponad pół roku temu, gdy musiała zmierzyć się z osobą ze swoich koszmarów.

W jednej sekundzie pojawiłem się za nim, łapiąc go za rękę, w której trzymał strzykawkę i mocno ją wykręcając. Nie powstrzymywałem swojej siły, gdy gwałtownym szarpnięciem zrzuciłem go z May. Upadł z hukiem na podłogę, widocznie zdezorientowany.

Moja dłoń uformowała się w pięść, a nogi zrobiły krok w jego stronę. Tylko tyle zdążyłem, nim Callen zagrodził mi drogę, kładąc mi dłoń na ramieniu. Pielęgniarz natomiast zajął się Rhettem, skutecznie go obezwładniając zapewne na polecenie samego dyrektora.

– Zajmij się May.

Dopiero te trzy słowa uświadomiły mnie, że wciąż słyszałem jej płacz. Nawet nie zarejestrowałem momentu, kiedy prąd powrócił.

Moja uwaga skupiła się teraz wyłącznie na May. Odsunąłem się od Callena, w dwóch krokach znajdując się już przy niej.

– May – powiedziałem spokojnie, delikatnie chwytając ją za nadgarstki, gdy siedziała skulona w rogu łóżka chowała głowę. Jednak ten drobny ruch sprawił, że mocno się napięła, zaczynając panicznie się odsuwać.

– Nie. Zostaw mnie, zostaw... – rzucała przez niemal zdarte gardło, próbując się uwolnić.

Odrobinę bardziej zacisnąłem palce na jej skórze.

 – Hej, May, już dobrze, spójrz na mnie – mówiłem, jednocześnie próbując zatrzymać ją w miejscu. – Otwórz oczy i popatrz na mnie, May – zażądałem, co niepewnie zrobiła. Jej spojrzenie zatrzymało się wprost na mojej twarzy. – Już dobrze – powtórzyłem, poruszając kciukami po jej skórze.

Patrzyłem w jej oczy, próbując dostrzec, ile z tego, co widziałem, było prawdą, a ile jedynie odegraną sceną.

Przestała się szarpać, a jej oddech wydawał się powoli wracać do normy, chociaż jej ciało drżało co jakiś czas od powstrzymywanego płaczu.

– Przejdziemy do innego pokoju – powiedziałem łagodnie, gdy już wcześniej to z nią uzgodniłem. Że po tym wszystkim zabiorę ją z dala od tego pomieszczenia.

Kiedy tylko skinęła głową, pomogłem jej zejść z łóżka i, zupełnie zasłaniając jej widok na Rhetta, wyprowadziłem ją. Stawiała drobne kroki, idąc tam, gdzie ją prowadziłem. Ostatecznie usiadła na miejscu, które jej wskazałem. Szybko przygotowałem jej coś do picia, świadomy tego, że lada chwila, a zjawi się tu policja i FBI.

Podałem jej kubek. Złapała go, rozglądając się.

– Są tu kamery? – spytała cicho.

– Są, ale nie musisz się nimi przejmować. Nath ma do nich odstęp – wyjaśniłem, na co przytaknęła lekko głową. Odczekałem chwilę, w końcu postanawiając nawiązać do tego, co stało się chwilę temu. – May, jeżeli czujesz...

– Udawałam – przerwała mi. – To nie było prawdziwe, Sam – zapewniła mnie.

Milczałem przez moment, decydując się w pewnej chwili przykucnąć przed nią, łapiąc jej spojrzenie.

– Ale przywołałaś do siebie tamte wspomnienia. To było prawdziwe.

Skrzywiła się nieznacznie, mocniej obejmując rączkę kubka.

– Zrobiłam to – przyznała – ale emocje z teraz w żaden sposób nie równają się z tymi, kiedy naprawdę spotkałam... Evana. Ten lekarz... on nie jest nim, Sam. Nikt nim nie będzie i nikt nie wzbudzi we mnie takiego samego rodzaju strachu. Przywołałam te wspomnienia, licząc, że uda mi się przynajmniej odwzorować niektóre emocje. Że przynajmniej dla innych będą wyglądać na prawdziwe. Bo dla mnie było to zwykłe odgrywanie sceny, o które mnie prosiłeś – wyjaśniła, uśmiechając się lekko. – Te fragmenty w mojej głowie nie mają nade mną już takiej władzy. Dzięki tobie, dzięki Dave’owi, dzięki wam wszystkim, dlatego nie musisz się martwić. Zawsze ci powiem, gdyby coś się działo.

Słuchałem każdego jej słowa, już podświadomie wiedząc, że mówi prawdę. Nie próbowała przede mną nic ukrywać. Wraz z tym, z moich barków zniknął niewidzialny ciężar.

Jednak to była po prostu May, którą znałem.

– Świetnie sobie poradziłaś – powiedziałem, zapewniając tym samym, że to, co zrobiła, z pewnością nie pójdzie na marne. – Teraz niestety musimy poczekać na ruch FBI.

Na krok, który zrobi Cade.
 

***
– Co? – Zszokowany głos Rhetta rozniósł się po pomieszczeniu, gdy detektyw Myers właśnie przedstawił mu zarzuty. Bracia i Eve dopilnowali swojej części. Podczas, gdy Rhett skupił się wyłączne na May, w jego mieszkaniu pojawiły się dowody na zabicie kilkunastu ofiar. Sprowadzenie tam policji z nakazem przeszukania okazało się najłatwiejsze z tego wszystkiego. – Nie jestem żadnym seryjnym mordercą! Pojebało was?! Ktoś chce mnie wrobić! – wyrzucił z siebie, ale zaraz jego wzrok spotkał się z moim i wydawał się zrozumieć.

– Powiedziałbym, że słyszałem to już wiele razy, ale jesteś pierwszym seryjniakiem, którego zamykam. Nie mam pojęcia, czy inni też tak mówią – powiedział detektyw bez emocji, zaraz zwracając się do policjantów. – Zabierzcie go.

– Nie, zostawcie mnie. Chcę rozmawiać z adwokatem! – Gdy jednak to nic nie dało, ponownie zerknął w moją stronę. – Ty sukinsynie! – wykrzyczał Rhett, gdy funkcjonariusze ciągnęli go do wyjścia. Ewidentnie nie byłem teraz jego ulubieńcem.

Spojrzałem na detektywa, kiedy stanął obok mnie. Przyjrzałem się jego twarzy, mając wrażenie, że od ostatniego razu naprawdę wydobrzał. Cóż, przede wszystkim widziałem go żywego.

– Kto by się spodziewał, że spotkam tu Sandersa – prychnął.

– I to jeszcze tego ulubionego – dodałem.

– Samo szczęście – mruknął, wsuwając dłonie do kieszeni. – Powinienem cię aresztować?

– A masz do tego powód, detektywie?

– Myślę, że podłożenie fałszywych dowodów i wrobienie niewinnego człowieka w seryjne morderstwo jest wystarczającym powodem – uznał, a ja powstrzymałem uśmiech, który chciał pojawić się na mojej twarzy. Myers zdecydowanie nie był osobą, którą można było łatwo oszukać. Szczególnie, że chyba pamiętał, jak mu powiedziałem, że osoba odpowiedzialna za morderstwa nie żyje.

– Powinienem potraktować to jako oskarżenie i skontaktować się ze swoim prawnikiem?

– Nie będzie takiej potrzeby – odparł od razu. – W końcu nie mogę cię zamknąć jedynie za swoje domysły. Chociaż naprawdę bym chciał.

– Nie powiem, żebym był tym zaskoczony – zaśmiałem się lekko, a jego kącik ust drgnął w uśmiechu.

No proszę, chyba jednak nie był ciągle takim gburem.

Odchrząknął.

– Chciałem tylko podziękować – przyznał, nie patrząc na mnie. – Jakkolwiek to odbierzesz, musiałem to po prostu powiedzieć. To jednak nie oznacza, że nie będę próbował cię zamknąć, gdy tylko nadarzy się taka okazja, więc lepiej byś nie popełnił żadnego błędu, Sanders.

Po tych słowach ruszył prosto za funkcjonariuszami. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek usłyszę od niego podziękowania? Pomimo tego, że zaraz po tym i tak obiecał, że nie spuści ze mnie oka, czekając na mój błąd.

Tak samo, jak kilkanaście innych osób. Tylko że z tamtymi lubiłem się o wiele mniej.

– Cade, proszę cię, przestań być w końcu taki uparty.

Odwróciłem się, kierując wzrok w miejsce, z którego doszedł do mnie głos Eve. A coś ścisnęło moje serce, gdy ona naprawdę go prosiła.

– Nie znamy się od dzisiaj. Współpracujemy ze sobą już kilka lat, więc przynajmniej wysłuchaj tego, co mam ci do powiedzenia o Sandersach. Możemy to przecież jeszcze naprostować.

Pokręcił głową, zaciskając zęby. Przez krótki moment wyglądał, jakby naprawdę chciał jej ulec i być może spróbować to wszystko naprawić, jednak ostatecznie jego postawa była nieugięta.

– Rozmawialiśmy już o tym, Eve.

– Nie, nie rozmawialiśmy, bo nie chcesz mnie wysłuchać! – wyrzuciła z siebie. I był to moment, który pchnął mnie w jej stronę, by za chwilę stanąć przy jej boku.

– Wszystko w porządku, Eve? – spytałem, chociaż wiedziałem, jak bardzo właśnie dręczyła ją obecna relacja z Cade’em. Chciała z powrotem swojego przyjaciela.

Nie odpowiedziała na moje pytanie, zbyt bardzo skupiona na agencie.

– Załatwmy tę sprawę ugodowo – poprosiła jeszcze raz. – Macie seryjnego. To on wszystkim kierował. Zostawcie May. Niech FBI wyda oficjalne oświadczenie, że May sama zgłosiła się na policję, aby pomóc go schwytać. Że wszystko, co było wobec niej robione, było jedynie pod publikę, by ściągnąć seryjnego.

Patrzyłem na nią, zastanawiając się, czy plan, który właśnie przedstawiła, uzgadniała wcześniej z którymkolwiek z moich braci, czy może był to pomysł, którym nie miała zamiaru wcześniej z nikim się dzielić.

Tak czy inaczej, Cade właśnie go usłyszał. A jego reakcja z pewnością nie była taka, jakiej się spodziewała.

– Po prostu uznajmy, że nie słyszałem, o co mnie właśnie poprosiłaś, bo chyba nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy – rzucił ostro, aż poczułem, jak Eve się napięła. Nim zdążyła coś powiedzieć, kontynuował: – Nie sądzę byśmy mieli coś jeszcze do omówienia. Będzie dla ciebie lepiej, gdy na tym poprzestaniesz. Mam nadzieję, że zrozumiesz przed czym cię ostrzegałem, nim dojdzie do tragedii.

Eve stała, nie odpowiadając mu na to słowem. Cade natomiast zerknął na mnie jedynie na ułamek sekundy, by po tym wyminąć i wyjść z pomieszczenia.

Zacisnąłem usta, nic nie mówiąc. Będąc przy niej w zupełnej ciszy.

Bo moje słowa nic w tym przypadku nie pomogą.

Niektóre rzeczy sama musiała poukładać sobie w głowie.
 

***
Gdy tylko policja i Cade opuścili szpital, a May mogła pozostać pod opieką Callena, odpoczywając wreszcie po tym niełatwym dniu, wróciłem z Eve do domu. Dla niej ten dzień również nie był łatwy. Dla nas wszystkich taki nie był.

W tej chwili byliśmy na etapie, gdzie nie mieliśmy innego wyboru niż... czekać. Musieliśmy czekać i zobaczyć, jak będzie wyglądała sprawa Rhetta. Jak służby na to zareagują i jak zareagują na to media, bo to od nich będzie zależał dalszy los naszej wspólnej gry.

Zerknąłem na Eve, która wciąż wydawała się przybita nie tak dawną rozmową z Cade’em. Przez praktycznie całą powrotną drogę milczała, pogrążona we własnych myślach. Nie musiałem pytać jej o czym rozmyślała, gdy jej oczy mówiły to za nią. Starała się znaleźć rozwiązanie.

Przepuściłem ją w drzwiach, zauważając na jej twarzy delikatny uśmiech. Weszła do środka, a ja podążyłem tuż za nią. Zaraz jednak przystanęła, patrząc po prostu przed siebie.

Podszedłem do niej, delikatnie układając swoje dłonie na jej biodrach. Nie odsunęła się. Wręcz przeciwnie. Jej plecy spotkały się z moją klatką piersiową. Ten drobny dotyk wystarczył, bym chciał więcej.

– Przepraszam – szepnęła. – Starałam się z nim porozmawiać, ale...

– Nie przepraszaj – przerwałem jej, chowając nieznacznie twarz w zagłębieniu jej szyi. – Nie masz wpływu na ostateczne decyzje innych. Poradzimy sobie. Jeżeli chodzi o wasze relacje, daj mu trochę czasu. Myślę, że go potrzebuje, by wszystko sobie poukładać.

Przytaknęła głową.

– Chyba masz rację.

Uśmiechnąłem się, co musiała poczuć na swojej skórze.

– Na pewno mam rację. Nie powinnaś w to wątpić, Serce – powiedziałem, poruszając ostrożnie kciukami. – Co powiesz na chwilę odpoczynku i relaksu po całym dniu?

– A co proponujesz? – spytała, odchylając głowę odrobinę bardziej.

– Co powiesz na ciepłą kąpiel? – rzuciłem cicho.

– Że chyba opiję naszą akcję tylko z Jayem – rzucił Carl, nie wiadomo skąd znajdując się nagle przy schodach.

To jego cholernie ciche chodzenie.

Eve jednak nie wydawała się speszyć. Spojrzała na niego, przywołując szczery uśmiech.

– A masz coś dobrego do picia? – zainteresowała się.

Carl ewidentnie ucieszył się na to pytanie.

– Tylko to, co najlepsze – odparł radośnie.

– Więc chyba na to również możemy się skusić, prawda Sam?

– Chętnie – przyznałem, również się uśmiechając. I chociaż zdecydowanie nie miałem zamiaru się upić, to mimo wszystko kilka procentów z pewnością mi nie zaszkodzi.

Eve nieznacznie się odsunęła, zamierzając iść do Carla, ale zatrzymała się gwałtownie, gdy jej telefon rozbrzmiał. Widziałem, jak wyciąga go z kieszeni, za chwilę ściągając brwi, kiedy spojrzała na ekran.

– Słucham – powiedziała, gdy odebrała połączenie. W jednej chwili widziałem, jak jej niedawny uśmiech bezpowrotnie znika. – Tak, zgadza się – potwierdziła, a jej dłoń nerwowo powędrowała do włosów, ale i ona znieruchomiała. – To... to musi być pomyłka...

Dostrzegając, jak bardzo jej dłoń zaczyna drżeć, tak samo jak głos, zmniejszyłem między nami odległość, owijając jedną rękę wokół jej pasa. Sięgnąłem po telefon, który trzymała.

– Daj mi go, Serce – poprosiłem, łagodnie odbierając telefon z jej dłoni, gdy nie protestowała, by zaraz przejąć rozmowę. – Mówi Samuel Sanders, narzeczony Eve, z kim mam przyjemność rozmawiać?

– Dzień dobry, Dahlia Andrew, dzwonię ze szpitala, pańska narzeczona została wpisana jako osoba kontaktowa w razie wypadku...

– Czyjego wypadku? – spytałem od razu, doskonale znając całą procedurę.

– Cade’a Rendevers – powiedziała, na co z trudem powstrzymałem cisnące się na usta przekleństwo. – Bardzo bym prosiła o w miarę możliwości szybkie zjawienie się na miejscu. Lekarz prowadzący udzieli państwu pozostałych informacji.

– Rozumiem, dziękuję za informację – rzuciłem, zaraz się rozłączając.

Zacisnąłem zęby, krzyżując wzrok z Carlem, który wciąż nie wiedział o co chodzi.

Zerknąłem szybko na Eve. Nadal nie wydawała się uwierzyć w słowa kobiety.

– Musimy jechać do szpitala – powiedziałem, ponownie wracając wzrokiem do brata. – Cade miał wypadek.

I miałem fatalne przeczucie, że nie czekały na nas żadne dobre wiadomości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top