Rozdział XXXIII

Gdy tylko postawiłem nogę w szpitalu, moje myśli ogarnął dziwny niepokój, a intuicja podpowiadała, że coś jest nie tak, chociaż nie potrafiłem w żaden sposób wskazać co takiego. Po prostu to wiedziałem.

Przyśpieszyłem kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy May i upewnić się, że to nie o nią chodzi. Że jestem jedynie zmęczony i przewrażliwiony ostatnimi dniami, nic więcej. Jednak, gdy tylko zobaczyłem, że drzwi do jej pokoju są otwarte, a Callen stoi w ich przejściu, moje serce na chwilę się zatrzymało.

Kurwa.

– May, proszę, chcę tylko porozmawiać – powiedział spokojnie, ewidentnie jeszcze nie dostrzegając mojej obecności.

– Nie chcę. Zostaw mnie, proszę, zostaw – zapłakała, sprawiając, że napiąłem się jeszcze bardziej.

– Wiesz, że nie mogę tego zrobić – odparł łagodnie.

Kilka następnych kroków wystarczyło, bym stanął tuż przed nim. Zerknął na mnie.

– Co się stało? – spytałem cicho, zauważając May siedzącą na podłodze, z głową schowaną za ramionami.

– Sam próbuje się tego dowiedzieć – odmruknął. – Z agresji przeszła w smutek. Nie mówiłeś, że mam się spodziewać tego u niej.

– Bo nie powinieneś – rzuciłem przez zęby, nie czekając już dłużej i wchodząc w końcu do pokoju. – May? – zwróciłem się tym razem do niej.

Uniosła głowę z widocznym trudem i wahaniem, a gdy tylko to zrobiła, zanim jeszcze jej wzrok spotkał się z moim, nawet stąd zobaczyłem zaczerwienione od płaczu oczy.

– Odejdź. Chcę zostać sama – wydusiła, ledwo powstrzymując kolejne łzy.

Pokręciłem głową, podchodząc jeszcze bliżej niej i przykucając obok.

– Nie chcesz zostać sama. Znam cię May i wiem, że to ostatnia rzecz jakiej w tej chwili byś chciała – powiedziałem pewnie, wcale się nie dziwiąc, gdy jej głowa poruszyła się w zaprzeczeniu. Ponownie próbowała schować ją za swoimi ramionami, ale delikatnie chwyciłem jej przedramiona, powstrzymując ją przed tym. – Co się dzieje, May?

– Puść – powiedziała słabo, próbując uwolnić ręce z mojego uścisku. Nie pozwoliłem jej na to. – Puść! – wyrzuciła z siebie głośniej, drżącym głosem.

Przez krótką chwilę pozwoliłem na to, aby jej dłonie bez większych sił uderzały o moją klatkę piersiową. Na to, by w ten sposób wyładowała część tkwiącego w jej ciele napięcia. Ale gdy tylko ta chwila minęła, złapałem jej nadgarstki jedną ręką, natomiast drugą przyciągnąłem ją mocno do siebie.

– Jestem przy tobie – powiedziałem, wciąż trzymając ją przy sobie, kiedy chciała się odsunąć, a z jej gardła uciekał cichy szloch. – Już przy tobie jestem, May – powtórzyłem miękko, wraz z tym czując, jak w końcu odpuszcza. Jej głowa opadła na moją pierś, gdy zaczęła po prostu płakać. – Shh, już dobrze, jestem tu. Powiedz mi co się dzieje – zachęciłem.

Puściłem jej nadgarstki, obejmując ją też drugą ręką i cierpliwie czekając, aż z jej ust wydostaną się słowa. Spojrzałem na kamerę, nieznacznie poruszając głową na boki. Jeżeli Nath to widział, mój znak znaczył tylko tyle, by nie przekazywał tego Dave’owi. Lepiej będzie, kiedy nie dowie się o tej sytuacji, jeżeli May sama nie postanowi mu o tym powiedzieć.

– Tego jest za dużo, Sam – wyszlochała, a jej ciało zadrżało od płaczu. – Za dużo.

Przymknąłem oczy, bo wiedziałem o tym. Wiedziałem o tym zbyt dobrze.

– Nie chcę tam wrócić...

– Nie wrócisz – zapewniłem od razu, wiedząc, że mówi o areszcie. – Teraz jesteś tutaj. Daj nam jeszcze trochę czasu, a niedługo zabiorę cię prosto do domu. Obiecuję, May. Dobrze?

Powiedz to, May. Powiedz, że nadal wierzysz w moje słowa.

– Dobrze – odpowiedziała z trudem, a ja w jakiejś części poczułem ulgę. – Czy... czy oglądałeś już te nagrania? Ja naprawdę nic z tego nie pamiętam. Nie okłamałam cię...

– Wiem, May. Wiem, że mnie nie okłamałaś. Nawet przez chwilę tak nie pomyślałem – uspokoiłem ją. – Nie miałem jeszcze okazji ich oglądnąć. Nathan wciąż się nimi zajmuje.

Przez cały czas mówiłem wolno, wciąż ją obejmując i czując, jak powoli się uspokaja.

– W porządku – powiedziała cicho, próbując opanować swój nadal drżący głos.

– Obejrzę je, gdy tylko będę mógł i porozmawiamy wtedy o wszystkim.

– Nie chcę robić tego tutaj – wyznała.

– Więc zrobimy to w tym samym miejscu co zawsze – odparłem, uśmiechając się delikatnie. – Musisz tu wytrzymać jeszcze tylko trochę. Chyba nie jest tu tak źle, co? – spytałem, próbując trochę bardziej ją rozluźnić, gdy wracała już do siebie.

Przytaknęła, a gdy trochę się odsunęła, zobaczyłem na jej twarzy cień uśmiechu.

– Dziękuję za te wszystkie udogodnienia. Gdy mogę rozmawiać z Dave’em, nie myślę o tym wszystkim tak bardzo – przyznała, wycierając wierzchem dłoni oczy. – Przepraszam za tę sytuację. Chyba zbyt bardzo zawędrowałam myślami tam, gdzie nie powinnam.

– Nie przepraszaj. Nie masz za co, May.

– Po prostu od wczoraj trochę gorzej się czuję. Ja...

– Tak? – dopytałem, kiedy przerwała, jakby się zastanawiała, czy faktycznie o czymś mi powiedzieć. – O co chodzi, May?

– Myślę, że to przez leki... – wyszeptała niepewnie.

Zmrużyłem oczy, odsuwają ją trochę od siebie, by bez problemu móc zobaczyć jej twarz.

– Leki? Jakie leki?

Uniosła spojrzenie, patrząc na mnie chyba bardziej zdezorientowanym wzrokiem niż ja na nią.

– Pielęgniarka powiedziała, że to leki przepisane przez mojego lekarza prowadzącego – wyjaśniła. – Nie wiem, czy od ciebie czy doktora Callena.

– Nie przepisywałem ci żadnych leków – oznajmiłem, od razu przenosząc wzrok na Callena, który również wydawał się o tym pierwszy raz słyszeć.

– Ja również – odpowiedział momentalnie. – Jesteś tu tylko na obserwacji. Nie leczeniu.

Przekląłem pod nosem, gdy ktoś ewidentnie szukał sobie kłopotów.

– Więc kto...

– Sprawdzę to – rzuciłem w tej samej chwili, starając się zachować spokojny ton. – Ile dawek zdążyłaś przyjąć?

Zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad tym, chociaż miałem wrażenie, że skupienie się na tym nie było dla niej teraz takie łatwe. Zerknąłem na jej palce, gdy się poruszyły, kiedy odhaczała liczby.

– Trzy – odpowiedziała w końcu. – Wczoraj rano i wieczorem oraz dzisiaj rano.

– Okej, pójdę to sprawdzić – poinformowałem, kładąc dłonie na jej ramionach. - Ty w tym czasie połóż się i trochę odpocznij. Callen z tobą zostanie, w porządku?

Przytaknęła głową, podnosząc się. Przytrzymałem ją, gdy delikatnie się zachwiała. Pomogłem jej położyć się do łóżka, a następnie przykryłem ją kołdrą do pasa.

– Niedługo tu wrócę – obiecałem, a kiedy ponownie przytaknęła, podszedłem do lekarza, mówiąc ściszonym głosem. – Przypilnuj ją i zagadaj jakoś.

– Nie uważasz, że to ja powinienem zrobić kontrolę jako dyrektor, a ty powinieneś tu zostać z May? – zapytał, na co odpowiedź od razu wydostała się z moich ust.

– Nie, bo mam wrażenie, że ten ktoś ma problem bezpośrednio do mnie.

Po tych słowach moje nogi same odnalazły drogę do odpowiedniego miejsca. Przystanąłem, gdy dotarłem już do celu, widząc przed sobą pielęgniarza i dwie pielęgniarki. Moja złość musiała być widoczna z daleka, ponieważ mężczyzna wyprostował się od razu, kiedy tylko mnie dostrzegł.

– Doktorze Sanders. Czy coś się stało? – spytał ostrożnie, przez co pielęgniarki stojące do tej pory do mnie tyłem, również mnie zobaczyły.

– Czy ktoś z was może mi wytłumaczyć, dlaczego May Deris dostała leki?!

Pielęgniarz wydawał się zdezorientowany pytaniem.

– Nie rozumiem... – powiedział niepewnie. – Zostały przepisane przez lekarza prowadzącego...

– Rozmawiałem już z Callenem. Nic takiego nie zlecał. Poza tym dziewczyna jest tu na obserwacji. Wszelkie leki powinny być zastosowane wyłącznie w ostateczności.

– Słucham? Nie, to niemożliwe. Na pewno były wydane zalecenia... – mruknął nerwowo, wpisując coś szybko w komputerze i odwracając monitor w moją stronę. – Są wpisane nawet do systemu.

Miał rację. Były wpisane. W dodatku leki, które tam widniały, nigdy nie powinny trafić do May.

Moje mięśnie szczęki napięły się jeszcze bardziej, a palce o wiele mocniej wbiły się w wewnętrzną część dłoni.

– Wycofaj to z systemu – zarządziłem, nie siląc się na uprzejmy ton, gdy byłem zwyczajnie wkurwiony. – Dziewczyna jest pod specjalną opieką, więc nikt bez mojej wiedzy lub wiedzy Callena ma do niej nie wchodzić. Zrozumieliście to?

– Tak, doktorze – odpowiedzieli zgodnie.

– Cudownie. To teraz powiedz mi, kiedy i gdzie ma dyżur doktor Rhett – zwróciłem się do pielęgniarza. – Muszę z nim poważnie porozmawiać.

 
***
Odnalezienie szanownego kolegi po fachu okazało się trudniejsze, niż śmiałem początkowo przypuszczać, ponieważ nigdzie go, kurwa, nie było. Znowu zaginął na swoim dyżurze i to wcale nie było zabawne.

Niemal siłą zmusiłem się do tego, by rozprostować palce. Oparłem się o ścianę, przymykając oczy. Jednak złość, którą czułem, zamiast opadać, tym sposobem gromadziła się tylko bardziej.

Zdecydowanie wstałem dziś lewą nogą. I to wcale nie była dobra wiadomość dla doktorka.

Wyciągnąłem telefon, wybierając numer do Austina. Skoro Nath nic nie znalazł, pora pogrzebać w trochę bardziej tradycyjny sposób.

– Halo? Co tam, zakochany szefie?

Zmrużyłem oczy.

– Nie przeginaj – mruknąłem. – Mógłbyś mi coś ogarnąć?

– Zależy co, bo jeżeli chodzi o gumki...

– Austin, jeszcze jedno słowo, a załatwię ci naprawdę długie wakacje – zagroziłem poważnie.

– Okej, zrozumiałem, nie masz dzisiaj humoru – rzucił szybko. – Co mam więc ogarnąć? – spoważniał.

– Chcę byś popytał kogo trzeba o pewną osobę i dał mi znać czego się dowiedziałeś. To pilne.

– Jasne. Dawaj dane, a za góra piętnaście minut się odezwę.

Uśmiechnąłem się.

– I to już mi się podoba – zaśmiałem się, zaraz podając mu imię, nazwisko i wszystko, czego potrzebował.

Kiedy się rozłączył, cierpliwie czekałem, nie ruszając się z miejsca nawet o krok. Gdyby Rhett pojawił się teraz na mojej drodze, wątpiłem, by to skończyło się dobrze. Nawet nie wie, jakie ma szczęście, że akurat teraz postanowił urwać się z dyżuru.

Byłem pewny, że to on wpisał te leki. Zrobił to dlatego, że kręciłem się przy Sally, a on najwidoczniej nie chciał, by coś istotnego do mnie dotarło.

Więc to było ostrzeżenie.

Tylko, kurwa, nie ma chyba pojęcia komu je dał.

Telefon zadzwonił, a ja nie zwlekałem nawet chwili z odebraniem go.

– Masz coś? – zapytałem na wstępie, licząc na to, że Rhett faktycznie miał coś za uszami.

– No powiem ci, że masz konkurencję, doktorku – zaśmiał się naprawdę wesoło.

– To znaczy?

– Facet działa jedynie w wąskim kręgu i strasznie boi się o dupę, ale z tego co mi ptaszki wyćwierkaly, za odpowiednią kwotę wystawia między innymi lewe zaświadczenia o stanie zdrowia. A teraz uwaga, za jeszcze większą może kogoś w psychiatryku zamknąć – zaśmiał się. – Ciekawa sprawa z tym, co nie?

– No chyba jednak nie, bo prawdopodobnie mam tu taki przypadek – mruknąłem.

Austin przez chwilę milczał.

– To gościu nie robił sobie z tym jaj? O kurwa.

Uniosłem brwi.

– Przekazywałeś mi właśnie info, nie wiedząc, czy jest prawdziwe?

– Cóż, na końcu chciałem dodać, że chyba mi informatora pojebało...

Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

– Powiedział coś jeszcze?

– Mówiąc w skrócie, korzysta ze swoich lekarskich uprawnień. Wiesz, leki, zwolnienia, opinie. Co tylko zechcesz.

Odchyliłem głowę i uśmiechnąłem się.

– No i cię mam – szepnąłem do siebie, zadowolony.

– Em, okej? Rozumiem, że to dobra informacja – rzucił.

– Nie mogła być lepsza.

– Nie widzę cię teraz, ale mam wrażenie, że uśmiechasz się bardzo szeroko, a to mnie przeraża.

Przejechałem językiem po przednich zębach, gdy się nie mylił.

– Bo chyba właśnie wpadłem na pomysł.

Miejmy tylko nadzieję, że dobry.
 
***
Wjechałem na posesję pod czujnym okiem dziennikarzy, którzy chyba nie robili sobie żadnych przerw. Widziałem ich tu ciągle, gdy wracałem lub wyjeżdżałem. Wciąż te same twarze. Nadal sądzili, że uda się im dzięki temu coś złapać w swoje ręce.

A ja po prostu starałem się to ignorować. Nie słuchać tych w kółko powtarzających się pytań. Bo gdybym tylko sobie na to pozwolił, nie skończyłoby się to dobrze. Obawiałem się, że dla obu stron.

Zaparkowałem przed domem, mrużąc oczy, gdy dostrzegłem samochód Dana nadal z włączonym silnikiem. Musiał przyjechać chwilę wcześniej. Prawdę mówiąc niewiele mnie to obchodziło, dopóki nie zobaczyłam, jak z miejsca pasażera wysiada Eve. Napiąłem się, gdy wraz z tym w mojej głowie pojawiło się milion różnych scenariuszy.

Kurwa mać.

Wysiadłem, a kiedy drzwi od samochodu trzasnęły, gdy je zamknąłem, Eve uniosła na mnie spojrzenie. Zatrzymałem wzrok na jej twarzy, próbując cokolwiek z niej odczytać. I jak na złość w tej chwili nie zdradzała zupełnie nic.

Zerknąłem na Dana, a wraz z tym na moje usta zaczęły cisnąć się różne słowa, które z trudem powstrzymywałem. Na przykład to, że miał, kurwa, ją zostawić.

– Wszystko w porządku, Eve? – zapytałem mimo tego wszystkiego, ponownie skupiając na niej swoją uwagę, starając się odczytać z jej ciała jakikolwiek znak. Każdy najmniejszy, który by świadczył, że jednak nie jest.

Eve jednak widocznie nie chciała mi go dać.

– Tak – odparła krótko, posyłając mi delikatny uśmiech. Spojrzała przelotnie na mój samochód. – Myślałam, że miałeś być dzisiaj dłużej w szpitalu – zauważyła.

– Nastąpiła drobna zmiana planów – odparłem. – Muszę porozmawiać z braćmi. Chciałbym, żebyś też była przy tym – przyznałem.

– Jasne. Skoczę tylko do toalety.

– Będę w salonie – poinformowałem, widząc zaraz, jak przytakuje głową i znika za drzwiami domu. To wystarczyło, bym podszedł do Dana i pchnął go na jego granatowego lexusa. Nie wyglądał na zaskoczonego. – Jeżeli dowiem się, że powiedziałeś jej coś nieodpowiedniego lub zrobiłeś coś, przez co ucierpi, nie zostawię tego – warknąłem.

Byłem tym zmęczony. Ciągłym pilnowaniem, czy Eve faktycznie była tu bezpieczna, bo o ile braciom ufałem, to Danowi ani trochę. Ani, kurwa, trochę.

Nie czekając nawet na jedno słowo z jego ust, ruszyłem do salonu, a gdy tylko opadłem na swój ulubiony fotel, wzrok braci od razu spoczął na mnie. Zamknąłem na moment oczy, zapadając się głębiej w fotel i pozwalając przynajmniej przez chwilę odpocząć plecom.

A oni mi na to pozwolili, cierpliwie czekając. Sam ich tu wezwałem, mówiąc, że to naprawdę pilna sprawa. Dlatego, gdy tylko Eve zajęła miejsce nieopodal mnie, przeszedłem od razu do sedna.

– Jak dobrzy jesteśmy w fałszowaniu i podkładaniu dowodów? – spytałem, układając obie ręce na podłokietniku.

– Najlepsi – zaśmiał się Carl. – Tyle filmów oglądnąłem, że nie ma szans, by coś nie wyszło.

Patrzyłem, jak wciąż rozbawiony przysuwa szklankę do ust, smakując drobny łyk znajdującego się w niej napoju, natomiast Jay zmrużył oczy, przekrzywiając głowę.

– Co wymyśliłeś? – spytał ostrożnie, na co Carl odwrócił się w jego stronę.

– Daj spokój. Przecież on żartuje – rzucił, zaraz zerkając na mnie. – Tak?

– Nie – odpowiedziałem szczerze. – Pytam poważnie. Jak duży przekręt jesteśmy w stanie zrobić?

– Powiedz, co masz w głowie, a ja odpowiem ci, jak bardzo poleciałeś – odparł Jay, zakładając nogę na nogę i zaczynając stukać palcami o podłokietnik.

Zdecydowanie bardzo z tym poleciałem, ale jeżeli to wyjdzie...

– Chcę wsadzić Evana do więzienia – rzuciłem, od razu widząc ich zaskoczone spojrzenia. Najbardziej zdezorientowała była chyba Eve, jednak to nie ona się odezwała.

– Nie chcę być nieuprzejmy, ale jebnąłeś się w głowę? – mruknął Dave, skrzywiony. – Sukinsyn nie żyje, jakbyś zapomniał. A gdyby żył, nigdy nie pozwoliłbym mu trafić do więzienia. Nie jemu.

Tego byłem pewien. Ale nikt nie mówił, że Evan ma być prawdziwym Evanem.

– A ja myślę, że nasz „Evan” ma trzydzieści osiem lat i jest obecnie psychiatrą zatrudnionym w szpitalu psychiatrycznym. Jak ostatnio sprawdzałem, był całkiem żywy. Mówią na niego Rhett, więc „Evan” musi być jego ksywką...

Jay zamknął oczy, odchylając głowę w tył.

– Kurwa, naprawdę cię pojebało, Sam.

– Cóż, nie ty pierwszy mi to mówisz – zaśmiałem się sucho.

– Okej, powiedz mi, czy dobrze zrozumiałem – zaczął niepewnie Nath, więc to na nim teraz skupiłem swój wzrok. – Chcesz światu wcisnąć kit, że ten doktorek, którego wcześniej sprawdzałem, jest seryjnym mordercą?

– Ująłeś to nawet lepiej niż ja – przyznałem. – Dlatego pytam: jak dobrzy jesteśmy w fałszowaniu i podkładaniu dowodów?

– O Boże – sapnęła Eve, wstając i odwracając się w stronę okna. – Nie możesz przecież wkręcić w coś takiego niewinnego człowieka!

– Nie jest niewinny – odpowiedziałem. – Zamknął młodą dziewczynę w szpitalu psychiatrycznym tylko dlatego, bo dostał od jej rodziców prezent w postaci kilkudziesięciu tysięcy. To wszystko po to, by odebrać jej prawa rodzicielskie. W normalnej sytuacji prawdopodobnie dałbym mu tylko ostrzeżenie, a dziewczynę stamtąd wyciągnął, ale nie zrobię tego, gdy najwyraźniej sądzi, że to on tu rozdaje karty. Nie po rym, jak zagroził May.

– Co, kurwa, zrobił?! – wycedził Dave, jak się spodziewałem, nie ignorując mojego ostatniego zdania. Jego palący wzrok utkwił na mojej twarzy. – Sam – warknął, czekając na wyjaśnienia.

– Przepisał jej lek, którego zdążyła dostać trzy dawki – wyjaśniłem w skrócie. – Miało to tylko służyć jako ostrzeżenie dla mnie.

– Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? – zapytał przez zaciśnięte zęby.

Bo dopiero niedawno się o tym dowiedziałem – mruknąłem w myślach.

– Nie widziałem takiej potrzeby. May nic nie jest, a Callen jest teraz bezpośrednio przy niej.

Gdy upewniłem się, że czuje się już lepiej, poprosiłem Callena, by z nią został. W tym czasie zamierzałem ustalić z braćmi kilka najważniejszych spraw.

– Kiedy będę mógł się z nią spotkać? – rzucił niecierpliwie. Jego wizyta z pewnością pomogłaby May, ale nie mogłem go tam teraz zaprowadzić.

– Nie wiem – przyznałem. – Na razie nie mogę cię tam zabrać.

Chociaż widziałem, że zdecydowanie mu się to nie podoba, opadł na sofę, przytakując głową. Wciąż mogli rozmawiać przez telefon czy połączenia wideo.

To musiało na razie wystarczyć.

Zerknąłem na Eve. Wciąż nie wyglądała na zbyt przekonaną moim pomysłem. I nie dziwiłem się. Była osobą, która dla nikogo nie chciała źle. A na pewno nie potrafiła fałszywie oskarżyć człowieka. Wiedziałem, że to wywołałoby w niej poczucie winy. Mimo to musiała być obecna przy tej rozmowie. Była częścią tej sprawy i nie mogłem jej od tego odgrodzić.

Jay westchnął, ewidentnie zastanawiając się nad tym, co powiedziałem chwilę wcześniej.

– Będzie ciężko go w to wrobić – stwierdził.

– Ale nie jest to niewykonalne – uznał Nath, poważnie o tym myśląc. – Myślałeś o jakiś konkretnych działaniach? – spytał mnie.

 – Niezbyt. Przede wszystkim May mogłaby potwierdzić, że to on jest Evanem.

Carl roześmiał się.

– Żartujesz sobie? Gościu ma prawie czterdziestkę na karku. Jakbyś zapomniał, Evan był chłopakiem May i doskonale to wiedzą. Wątpię, by wyglądał wtedy jak jebany nastolatek.

Wzruszyłem ramionami.

– Teraz się dobrze trzyma, to i kilka lat wcześniej musiał młodo wyglądać. Wiek to nasz najmniejszy problem.

– To szalone – mruknęła Eve, ponownie siadając. – Przecież to nie jest możliwe do zrobienia. Nie jesteśmy w cholernym filmie!

– Nie trzeba być w filmie, by coś takiego dokonać – rzucił z zadowoleniem Carl. – Wystarczy władza, pieniądze i znajomości, a nawet na największego aniołka coś się znajdzie.

Skrzywiłem się, bo to raczej jej nie przekonało.

– Eve – powiedziałem, zwracając jej uwagę na siebie. Mój wzrok na chwilę uciekł na jej szyję, dostrzegając złoty łańcuszek. Nie zdjęła go. – Zaufaj mi. Wiem, co robię. Musimy rzucić mediom i policji nowy kąsek. Skupić ich uwagę na czymś większym. A uwierz mi, złapanie człowieka, który jest ich głównym podejrzanym z pewnością stanie się tematem numer jeden. Zrzucą May na drugi plan, a właśnie tego w tej chwili potrzebujemy.

Przymknęła oczy i jedynie przytaknęła głową. Jakby dawała mi po prostu wolną rękę. I tak będę musiał z nią o tym porozmawiać, gdy zostaniemy sami.

– Skoro chcemy się w to bawić, proponuję podrzucić mu do domu rzeczy z DNA ofiar. To w większości powinno załatwić sprawę – zauważył Dave. Było to coś, o czym sam właściwie wcześniej myślałem.

– A ja mogę wrzucić mu na komputer kilka rzeczy, które Alice zgromadziła o Evanie – zaoferował Nath, trzymając laptopa na kolanach. – Gwarantuję, że nie będzie to nic, co mu pomoże.

– Jesteś w stanie to zrobić? – spytałem go, chociaż wiedziałem, że skoro to oferował, na pewno nie przekraczało to jego możliwości.

– Wątpię, by doktorek dobrze zabezpieczył swoje konta. Pewnie nawet ma hasła wszędzie takie same – stwierdził, wzruszając ramionami. – Nic prostszego.

– Czasami mnie przerażasz, młody – rzucił Carl z krzywym uśmiechem, odkładając szklankę na stolik. – Ale dzięki tobie wiem, że chyba muszę sobie wymyślić lepsze hasła, bo wciąż ufam tym dwóm, które wymyśliłem mając jedenaście lat.

Nathan prychnął.

– Życzę powodzenia każdemu, kto będzie chciał się dostać na konta któregoś z was.

– Ty się włamujesz na konta innych, a ja nawet na swoje nie potrafię, gdy hasła zapomnę – mruknęła Eve, na co młody cicho się zaśmiał.

– Zawsze służę pomocą w takich sytuacjach – odparł wyraźnie rozbawiony. – Wracając do naszego głównego tematu. Co w takim razie z zeznaniami May?

– Zajmę się nimi – zadeklarował od razu Jay, chociaż jego palce wciąż nie przestawały stukać o materiał. – Zdajecie sobie sprawę z tego, że jeżeli to wyjdzie, to będzie jeden z największych przekrętów?

– Jeżeli wyjdzie – powtórzyłem, mocniej to akcentując. – W innym wypadku to my będziemy mieli mocno przechlapane...

– Pomogę wam. – Odwróciłem głowę w stronę Eve, gdy jej deklaracja naprawdę mnie zaskoczyła. I chyba nie tylko mnie. – Jeżeli będzie trzeba zrobić coś od środka, zrobię to.

– Jesteś tego pewna? – Pytanie Dave’a brzmiało poważnie. Wiedziałem, co robił. Sprawdzał ją. Chciał wiedzieć, czy w tej sprawie również może jej ufać. – Nie musisz się w to mieszać, Eve. Żaden z nas nie zmusi cię do działania wbrew...

– Chcę pomóc – oznajmiła dobitniej, jakby miało być to jej ostatnie słowo. – Po prostu... pozwólcie mi na to.

Dave zerknął na mnie, prawdopodobnie to mojej decyzji oczekując. Gdybym się nie zgodził, on również by tego nie zrobił. Ale nie było żadnego powodu bym jej odmówił. Skinąłem więc nieznacznie głową, jako potwierdzenie.

– W porządku – oznajmił Dave, widząc mój ruch. – Będziemy musieli to jeszcze szczegółowo opracować. Każdy najmniejszy element, aby nie było żadnych niespodzianek. To chyba nic trudnego. Nie takie rzeczy robiliśmy.

– Ale tego jeszcze nie próbowaliśmy – mruknął Jay, natomiast Carl nie ukrywał uśmiechu.

– Zawsze musi być ten pierwszy raz, braciszku. Gorzej, jak nam się to spodoba i co drugiego gościa będziemy posyłać za kratki, podstawiając policji fałszywe dowody.

– Ojciec powinien być w tym bardziej obeznany – zauważył Jay. – Może by tak...

– Nie – rzucił ostro Dave, zdecydowanie nie chcąc jego pomocy. – Załatwimy to sami. Skoro doktorek chciał się z nami pobawić, to się pobawimy. Tak, że do końca życia zapamięta, że z naszą rodziną się nie zadziera. – Mówiąc ostatnie słowa, skierował wzrok na Eve.

– Najlepiej będzie, gdy złapiemy go na gorącym uczynku – powiedziałem, nakierowując szybko jego myśli na coś innego. – Wiem, jak go sprowokować do działania, jednak będzie w to zaangażowana May.

– W jakim sensie? – dopytał.

– Gdy pójdę do jego pacjentki, on pójdzie do May. Podejrzewam, że tym razem spotka się z nią osobiście, skoro tamto ostrzeżenie na mnie nie zadziałało.

– W jej pokoju jest kamera. Musi o niej wiedzieć. Myślisz, że zrobiłby coś, wiedząc, że jest nagrywany? – spytał Nath.

Przytaknąłem delikatnie głową.

– Coś, co nie było by na nich widać. Mógłby próbować jej coś wstrzyknąć.

– Kurwa – warknął w tej samej chwili Dave. – Nie możemy jej tak narazić!

– Nic jej nie będzie – odparłem spokojnie. – Przekazałbym jej wszystko. Byłaby przygotowana na to i wiedziałaby co robić. A jeżeli do niej pójdzie, lepiej dla nas. Evan odnalazł swoją ofiarę i chce ją uciszyć.

– Ale jeśli coś jej się stanie...

– Nie pozwolę na to – odparłem od razu. – Nigdy nie pozwoliłbym na to, by coś złego jej się stało. Cokolwiek Rhett postanowi zrobić, May będzie bezpieczna.

To nie były puste słowa. May należała do naszej rodziny. Była osobą, która oprócz mnie potrafiła dotrzeć do Dave’a. Była jedną z nas. I byłem gotowy zrobić wszystko, aby nic jej się nie stało. Dave doskonale to wiedział, dlatego znałem już odpowiedź, nim w końcu powiedział:

– W porządku – zgodził się, wypuszczając z ust powietrze. – W porządku, tylko wyjaśnij jej wszystko, okej? Każdy szczegół, który ustalimy.

– Wyjaśnię – obiecałem, a zaraz po tym usłyszałem głos Carla.

– To co? – zaczął, uśmiechając się jeszcze szerzej niż wcześniej. – Pora opracować nasz cudowny przekręt, drodzy panowie – rzucił, a zaraz po tym jego pełen życia wzrok przeniósł się na Eve. – Oraz droga pani. Niech nasz doktorek zapisze się w kartach historii.

 
***
Gdy tylko otworzyłem drzwi, wzrok May od razu spoczął na mnie. Wyglądała o wiele spokojniej. Callen siedział z boku, nie zostawiając jej przez ten czas tak, jak go prosiłem. Był osobą, na której zawsze można było polegać.

Wszedłem do środka, zamykając za sobą drzwi.

– Jak tam, May? Mam nadzieję, że Callen cię tu nie zanudził – rzuciłem, posyłając mu rozbawione spojrzenie, na co przewrócił oczami.

– Nie jestem nudny. Zanim przyszedłeś rozmawialiśmy o ciekawych rzeczach – odpowiedział, więc zerknąłem na May. Iskierki w jej oczach wskazywały na to, że Callen zdecydowanie spisał się w swojej roli.

– Potwierdzam. Nie kłamie. Możesz go oszczędzić – powiedziała, śmiejąc się.

– Masz szczęście, Callen – rzuciłem.

– Mam je chyba częściej, niż powinienem – prychnął.

– Głupi ponoć zawsze je ma – skomentowałem.

– I ty jesteś psychiatrą, co?

– A masz jakieś wątpliwości?

– Absolutnie żadnych, doktorze Sanders – odparł, zerkając porozumiewawczo na May i uśmiechając się. Zdecydowanie znaleźli wspólny język. Powrócił wzrokiem do mnie. – Skoro już tu jesteś, uciekam załatwić parę spraw. Gdyby coś się działo, to dzwoń. Do później, May – rzucił jeszcze, zaraz po tym wychodząc i zostawiając nas samych.

Zająłem jego wcześniejsze miejsce. Widząc na twarzy May uśmiech, miałem nadzieję, że to, co za chwilę jej przekażę, nie wypłynie zbyt bardzo na jej dobre samopoczucie.

I że na to przystanie.

– Możesz mówić – powiedziała nagle z delikatnym uśmiechem, trochę mnie zaskakując, co nawet zauważyła. – Zawsze robisz tamą minę, gdy zastanawiasz się, jak mi o czymś powiedzieć – wyjaśniła. – Po prostu powiedz to.

– Nauczyłaś się mnie czytać? To niedobrze – zaśmiałem się.

– Uczyłam się od najlepszych – odpowiedziała, wciąż nie tracąc swojego dobrego humoru. – Więc? Co się stało?

Przez chwilę milczałem, jeszcze bardziej się zastanawiając, jak w ogóle zacząć o tym rozmowę, aż w końcu wypowiedziałem słowa, które pierwsze przyszły mi do głowy.

– Chcemy przekazać Evana w ręce policji.

Dokładnie widziałem, jak w chwili, gdy moje usta opuściły te słowa, jej czoło się zmarszczyło.

– Chowacie gdzieś jego prochy i chcecie im je pod drzwi podrzucić? – zażartowała. – Bo jeżeli ich nie macie, a po ziemi nie chodzi jego sobowtór o tym samym imieniu, to nie wiem, jak chcecie to zrobić. Władza władzą, ale wskrzeszać zmarłych chyba jeszcze nie potraficie.

Pokręciłem głową, wiedząc, że mimo tych słów zaczęła to mocno analizować. Zbyt mocno, niż była taka potrzeba.

– Evan nie żyje – zacząłem, tym samym ją o tym zapewniając. Nie chciałem, aby w tej kwestii miała jakiekolwiek wątpliwości. – Ale nikt, oprócz nas, o tym nie wie. Przez Alice nawet nie istnieje w bazie. Policja nie ma pojęcia jak wygląda – mówiłem, dostrzegając, że May zaczyna rozumieć do czego zmierzam. – O wszystkich szczegółach wiemy tylko my. Nikt więcej.

– Wy... chcecie podstawić kogoś na jego miejsce?

Poruszyłem powoli głową jako potwierdzenie.

– A ty, May, musisz potwierdzić, że to on jest Evanem. Że to on za wszystkim stoi. Włącznie za krzywdą, którą doznałaś.

Rozchyliła usta, by zaraz je zamknąć. Nie odzywałem się, dając jej chwilę czasu na ułożenie sobie tego w głowie. Wszystkiego, co musiała.

– Kim jest ten mężczyzna? – spytała, jakby właśnie to pytanie miało dla niej największe znaczenie.

– Lekarzem z tego szpitala. Tym samym, który zdecydował się przepisać ci leki. – Delikatnie się pochyliłem, doskonale wiedząc, że nie będzie pytała o szczegóły. Nie teraz, kiedy była tak bardzo zmęczona ostatnimi dniami. – Gdy zgodzisz się nam pomóc, musisz wiedzieć, że będę musiał go sprowokować. A wtedy najprawdopodobniej przyjdzie tu do ciebie.

Jej krtań się poruszyła, gdy przełknęła ślinę.

– Może chcieć mi coś zrobić?

– Tego nie wiem – przyznałem szczerze. – Jednak cokolwiek by się nie działo, zadbam o twoje bezpieczeństwo. Nie skrzywdzi cię.

Poruszyła głową, jakby nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Ufała mi, a ja nie miałem zamiaru tego zaufania zaprzepaścić.

– Ten człowiek...

– Nie myśl o tym – przerwałem jej, nim poszła z tą myślą dalej. – To nie jest nikt, kim powinnaś się przejmować. Musisz skupić się na sobie. Tylko na sobie, May, w porządku? Uwierz mi, tak będzie najlepiej.

Przez dłuższą chwilę jedynie na mnie patrzyła. Mogłem się tylko domyślać co w tym momencie chodziło jej po głowie. Chciała się upewnić, czy na pewno powinna to zrobić. Patrzeć teraz jedynie na siebie.

– Dobrze – odpowiedziała cicho, gdy w moich oczach nie zobaczyła nic innego, niż zachętę do tego. Wiedziałem, że w przeciwnym razie to nie siebie postawiłaby na pierwszym miejscu. – Co chcesz bym zrobiła?

Przycisnąłem plecy do oparcia, gdy zdawałem sobie sprawę z tego, że to pytanie nadejdzie. I z tego, co będę musiał na nie odpowiedzieć.

– Chcę, byś na jego widok zareagowała tak samo, jak na widok Evana. – Jej plecy w jednej chwili się wyprostowały. – Byś nazwała go tym imieniem i traktowała tak, jakbyś miała przed sobą Evana – powiedziałem, wyjaśniając bez zbędnego owijania w bawełnę. Nie lubiła tego. – Wiem, że to nie jest łatwe...

– Dam radę – przerwała mi pewnym głosem. – Możemy tak zrobić.

– Wszystko z tego musi wyjść naturalnie, dlatego nie staraj się czegoś wymuszać. Policja dostanie nagranie z tego zdarzenia z kamery – poinformowałem, wskazując ją palcem. – Twoja reakcja będzie pierwszym, na co w ogóle Cade zwróci uwagę. Jeżeli to wszystko ma się udać, musisz sprawić, bym nawet ja miał wątpliwości co jest prawdą, a co kłamstwem.

– Poradzę sobie – potwierdziła ponownie bez najmniejszego zawahania.

Uśmiechnąłem się delikatnie, bo to nie były żadne puste słowa.

– Przez cały czas będę w pobliżu – obiecałem i zapewniłem jednocześnie. – Będę go obserwować. Gdy tylko zobaczę, że planuje cię jakkolwiek skrzywdzić, wejdę tam i go powstrzymam, dlatego nie bój się. Wszystko będę miał pod kontrolą.

– Więc zróbmy tak – potwierdziła, a w jej głosie rozbrzmiała większa pewność niż sam bylem w stanie teraz odczuwać.

Jednak decyzja już zapadła. Została zaakceptowana zarówno przez May, jak i przez braci. Teraz wystarczyło tylko wcielić ten plan w życie.

I mieć nadzieję, że nie będzie żadnych nieprzewidzianych komplikacji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top