Rozdział XXXII
- Na pewno wszystko u was dobrze? - zapytałam po raz setny mamy, gdy od dobrych kilkunastu godzin zjadał mnie stres. Chociaż zjadał to było zbyt lekkie słowo. Pożerał? Połykał w całości? Cokolwiek robił, czułam się tragicznie, a niepokój nie chciał mnie nawet na chwilę opuścić.
Nolan wyszedł z więzienia. To był ten dzień, gdy nie był już bezpiecznie odizolowany. Gdy ponownie w każdej chwili mogłam go przypadkiem spotkać na swojej drodze.
A co najgorsze, w poszukiwaniu mnie, mógł udać się do moich rodziców. Mimo że Samuel mnie zapewnił, że będą mieli najlepszą ochronę, zawsze przecież mogło pójść coś nie tak. Jego ludzie mogli zawieść, mogli stracić moich rodziców z oczu albo być zbyt daleko, by odpowiednio zareagować. Mogło wydarzyć się niemal wszystko.
Cholera, popadam przecież w paranoję.
- Nie, nie jest dobrze, skarbie - odparła poważnie, na co gwałtownie stanęłam, a moje ciało znalazło się w najwyższej gotowości.
- Coś się stało?! - spytałam od razu, mając już w głowie różne scenariusze. - Mam tam przylecieć? Na pewno załapię się jeszcze na jakiś lot. Daj mi tylko trochę czasu...
- Eve! - przerwała mi stanowczo, a ja zamilkłam, czekając na to, co chciała powiedzieć. - Nie jest dobrze, bo zamiast skupić się na swojej wielkiej sprawie, przez cały czas martwisz się o nas. - Moje ramiona opadły, gdy te słowa do mnie dotarły. Przy następnych, głos mamy złagodniał. - Skarbie, wiem, jaki dzisiaj mamy dzień, ale to nic nie zmienia. Nie możesz się bać tego człowieka do końca życia. A na pewno nie możesz tak bardzo martwić się o nas. Potrafimy sobie poradzić.
Przysiadłam na krańcu łóżka, biorąc głębszy wdech.
Mama miała rację. Nie mogłam się nim przecież przejmować do końca życia. Wyszedł z więzienia i najprawdopodobniej ruszył właśnie w swoją drogę. To był koniec naszej historii.
- Przepraszam - powiedziałam cicho do telefonu, przykładając dłoń do czoła. - Nie powinnam się tak nakręcać, ale po prostu chcę mieć pewność, że będziecie bezpieczni.
- Jesteśmy bezpieczni - zapewniła głosem pewniejszym, niż zazwyczaj mogłam u niej słyszeć. - Poza tym myślałaś, że z tatą nie zauważymy ochrony, którą kazałaś tu przysłać?
Przełknęłam ślinę, unosząc głowę.
- Wiecie o nich? - spytałam i chyba głupszego pytania w tej chwili nie mogłam już zadać. Oczywiście, że wiedzieli. Cholera, mieli przecież trzymać się w cieniu.
- Przecież wiesz, że mam dobrą pamięć do twarzy, a pewne cztery osoby jakoś wyjątkowo często ostatnio pojawiają się przed moimi oczami. Przynajmniej robią to na zmianę.
Przetarłam oczy palcami. To była prawda. Mogłam z ręką na sercu przyznać, że jej pamięć do twarzy nie tyle była dobra, co bardziej precyzując doskonała.
- To tylko na jakiś czas - obiecałam. - Mogę im przekazać, by trzymali się bardziej z boku, ale proszę, nie każ mi ich odwoływać, mamo. Nie będą wam wchodzić w drogę.
- W porządku - zgodziła się, a moje ciało w jakiejś części zalała ulga. - Nie mam nic przeciwko, jeżeli dzięki temu będziesz czuła się spokojniejsza. Poza tym, oni są z FBI? Przystojniaków tam macie. Zwłaszcza ten blondyn. Wygląda na porządnego chłopaka.
Skrzywiłam się, doskonale wiedząc o kim mówi. W końcu Samuel pozwolił mi się osobiście z nimi spotkać, bym mogła im powiedzieć najistotniejsze rzeczy. Wolałam jednak nie wspominać mamie, że to nie FBI było ich chlebodawcą.
- Na pewno taki jest - powiedziałam, chociaż do tej pewności było mi daleko. Najważniejsze, że bez słowa słuchali swojego szefa, który, jak na razie, naprawdę wydawał się być po mojej stronie. - Ale nie umówię się z nim - dokończyłam, wiedząc w jakim kierunku chciała podążyć. - Ani z nikim innym. Nie chcę wchodzić w żadne związki, mamo.
Teraz działo się zbyt wiele, bym jakkolwiek mogła nawet o tym myśleć.
Albo po prostu nie chciałam o tym myśleć.
Przeniosłam spojrzenie w stronę drzwi, gdy delikatny ruch zwrócił moją uwagę, od razu napotykając przed oczami znajomą sylwetkę, a niedługo po tym wpatrzone we mnie zielone tęczówki. Kiedy nieskrępowanie przesunął po mnie wzrokiem, poczułam, jak moje policzki robią się cieplejsze. Nadal się nie przebrałam i miałam na sobie piżamę z osiołkiem, a oprócz tego byle jak upięte włosy. Świetnie.
- Wiem, skarbie - odpowiedziała nagle mama, zmuszając mnie na ponownym skupieniu się na rozmowie. - Jednak pamiętaj, że serce czasami ma inne plany. Jestem przekonana, że pewnego dnia spotkasz na swojej drodze kogoś, kto pokaże ci, czym jest prawdziwa miłość. Nie mówię, że spadnie ci z nieba na głowę, jak mi twój tata...
Te ostatnie słowa sprawiły, że obie się roześmiałyśmy.
Historia, którą mi opowiedzieli oraz zdjęcia, które pokazali, już na zawsze znalazły sobie miejsce w mojej głowie, za każdym razem rozbawiając do łez. A to dlatego, że tata dosłownie spadł mamie na głowę. Skoczył ze spadochronem, a ta znalazła się akurat na trasie jego lądowania.
- Ale gdy tylko się pojawi, będziesz wiedziała, że to on - dokończyła, kiedy nasze rozbawienie już opadło. - Bo tylko on będzie potrafił na nowo poruszyć twoje serce.
Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy w jej słowach rozbrzmiała sama szczerość, bo to ona wiedziała jak nikt inny, jak bardzo chciałam kiedyś założyć rodzinę. Rodzinę zbudowaną na szczerych relacjach.
Dostrzegłam, jak Samuel wchodzi do środka. Patrzyłam uważnie, jak pokonuje każdy kolejny krok, aż w końcu się zatrzymał. Przede mną. Zadarłam głowę, by móc na niego spojrzeć, ale on w tej samej chwili przykucnął i jakby nigdy nic, oparł przedramiona na moich kolanach. Moje oczy się rozszerzyły, a jego uśmiech tylko powiększył.
- Co robisz? - rzuciłam bezgłośnie, ale jedynie wzruszył na to ramionami.
Moje spojrzenie mimowolnie opadło na usta Samuela, gdy ten przejechał po nich językiem, zahaczając nim zaraz o zęby.
- Halo? Jesteś tam?
Cholera, mama.
- Tak, tak jestem - odparłam prędko. - Na pewno masz rację... Przepraszam, mamo, ale muszę już kończyć. Zadzwonię później, okej? Uważaj na siebie z tatą. Kocham cię.
Gdy tylko usłyszałam od niej pożegnanie, szybko się rozłączyłam, w duchu właśnie dziękując, że to nie był pierwszy raz, gdzie tak pośpiesznie musiałam zakończyć połączenie. Nigdy jednak nie był z takiego powodu jak teraz.
- Wszystko w porządku? - zapytałam niepewnie, uważnie go oglądając. Wyglądał dobrze. No może nawet lepiej niż dobrze.
- Jak najbardziej - odpowiedział, a iskierki dobrego humoru tańczyły nawet w jego spojrzeniu.
- A co takiego właśnie robisz? - zadałam kolejne pytanie, zatrzymując się na jego oczach.
- Odciągam twoją uwagę - odparł pewnie, na co zmarszczyłam brwi.
- Od czego?
- Jeżeli ci powiem, moje działania będą na nic, bo znów wrócisz do tego myślami.
- To odciągniesz mi je od tego z powrotem.
- Wtedy będę musiał użyć już drastycznych środków. - Jego uśmiech się powiększył. - Zgadzasz się na to?
Przygryzłam dolną wargę, szczerze zastanawiając się nad tym, co mógł wymyślić. Bo mógł wszystko.
- Tak?
- To nie brzmiało przekonująco - zaśmiał się, ale zaraz po tym jego spojrzenie złagodniało, a z ust wyszły następne słowa. - Wiem o tym, że Nolan został dzisiaj wypuszczony.
Rozchyliłam lekko usta.
- Skąd? Nie powiedziałam ci, kiedy... - przerwałam, gdy w tej jednej chwili zrozumiałam. - Nathan to sprawdził - dokończyłam, a jego głowa poruszyła się w potwierdzeniu.
Wypuściłam drżący oddech. Faktycznie jego dziwne zachowanie kompletnie odciągnęło moją uwagę od tego, o czym jeszcze kilka minut temu rozmawiałam z mamą. A teraz znowu pamiętałam. Pamiętałam już od wczoraj.
Poczułam na twarzy jego delikatny dotyk.
- Jesteś tu bezpieczna, Eve - zapewnił poważnie. - Twoim rodzicom również nic nie grozi, dlatego odpuść i pozwól mi zająć ci dzisiaj wszystkie myśli - poprosił, a jego łagodny głos w jakimś stopniu ukoił moje nerwy. - Chcę, byśmy spędzili ten dzień sami. Możemy to zrobić, Serce?
Zamrugałam, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy.
- Ten dzień? A co z May? Nie musisz być w szpitalu?
- Poradzi sobie beze mnie - powiedział bez wątpliwości. - Callen jest na miejscu, poza tym May może się ze mną w każdej chwili skontaktować. Wie, że mnie dzisiaj nie będzie.
- I naprawdę chcesz go spędzić ze mną?
- Wydaje mi się, że to właśnie powiedziałem - rzucił rozbawiony. - Oddasz mi ten jeden dzień, Serce? Tylko ten dzień. Nie będziesz musiała się o nic martwić, o niczym decydować. Wszystko zostaw mnie. Zajmę się każdą najmniejszą rzeczą.
Odpowiedź sama wydawała się cisnąć mi na usta. Chciałam tego. Tak bardzo chciałam mu na to pozwolić. Przynajmniej na jakiś czas odciąć się od wszystkich problemów, ale bałam się, że gdy właśnie postanowię to zrobić, wtedy nagle...
- Nic się nie stanie - zapewnił, jakby doskonale znał każdą z moich myśli. - Zaufaj mi.
I tylko tyle mi wystarczyło. Wraz z tymi słowami moje ramiona opadły, a głowa sama poruszyła. Zrobiłam to. Zaufałam mu.
- Więc zróbmy to. Spędźmy ten dzień na twoich zasadach.
- Dziękuję - wyszeptał, nie kryjąc uśmiechu, a oprócz tego w jego oczach pojawiło się szczęście, co najmniej jakby ta odpowiedź naprawdę wiele dla niego znaczyła. - A teraz pora na to drastyczne odciągnięcie twoich myśli na inny tor.
- Jak bardzo drastyczne?
- Cholernie drastyczne - stwierdził, a zaraz po tym powoli się podniósł, kładąc ręce po obu moich bokach, na które przelotnie zerknęłam.
- Powinnam się bać? - rzuciłam żartem, ale wyraz jego twarzy w ogóle się nie zmienił. Za to przesunął dłonie do przodu, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. Odsunęłam się trochę, ale wydawał się tylko na to czekać, zmuszając mnie bym w jednej chwili opadła plecami na łóżko. - No dobra... - szepnęłam, gdy jego dłonie znalazły się po obu stronach mojej głowy, a on sam zawisnął tuż nade mną. - Jeżeli planujesz teraz na mnie napluć, to dostaniesz z kolana.
Jego wzrok zjechał niżej, jakby właśnie oceniał, w jakim miejscu się ono znajduje.
- Lubię ryzyko - odparł swobodnie, powracając do mojej twarzy.
Pokręciłam głową.
- Nie. Nie chcesz tego zrobić - powiedziałam, ale jego spojrzenie wydawało się mówić coś zupełnie przeciwnego.
Nachylił się nad moim uchem.
- Przypomnę tylko, że się zgodziłaś.
- Cofam swoją zgodę! - rzuciłam więc pośpiesznie, dla większego bezpieczeństwa chcąc go z siebie zrzucić, ale ten chyba wszystko przemyślał. W ułamku sekundy złapał moje ręce, skutecznie je unieruchamiając, a nogą przyblokował moje na tyle, ile mógł w tej pozycji. Okazało się, że było to jednak wystarczające do tego, bym nie mogła się ruszyć. - Nie zrobisz tego...
Sama nie wierzyłam w swoje słowa, gdy Samuel wyglądał, jakby naprawdę się do tego przygotowywał. Spięłam się, zaciskając z całej siły powieki. Tylko to, co poczułam po długim oczekiwaniu, było czymś zupełnie innym. Pozwoliłam, aby całe napięcie zaczęło powoli ze mnie schodzić, gdy delikatne muśnięcia na nosie były o wiele przyjemniejsze, niż to, czym chwilę temu mnie straszył.
Otworzyłam oczy, patrząc wprost na jego zadowolony z siebie wyraz twarzy.
- Jesteś okrutny - rzuciłam.
- Ach, dziękuję za komplement, Serce - odpowiedział, wciąż nade mną pochylony. - W końcu muszę dbać o swoją reputację i zbierać punkty. Ponoć biję się w rankingu o pierwsze miejsce z Dave'em o to, który z nas jest tym okrutniejszym.
Uniosłam brwi w zaskoczeniu.
- Ty? Tak wysoko? Nie chcę cię urazić, ale prędzej bym Jaya tam umieściła niż ciebie. Ten facet mnie przeraża - przyznałam, krzywiąc się na samo jego wspomnienie, Samuel natomiast naprawdę szczerze się roześmiał.
- Jay? - powtórzył, zaraz kręcąc głową. - Gdybyś znała go tak dobrze jak ja, Serce, byłby ostatnią osobą, o której byś pomyślała w tym „rankingu".
- Ostatnią? - zdziwiłam się. - A Nath? Przecież on...
- Jest łagodny jak baranek? - dokończył, a moja głowa, chociaż w tej chwili już niezbyt pewnie, poruszyła się twierdząco. Palec Samuela owinął się wokół kosmyka moich włosów. - Jest łagodny, bo do tej pory żadna sytuacja nie wymagała od niego czegoś innego. I mam nadzieję, że to nigdy się nie zmieni. Mimo tylu lat naszej znajomości, w dodatku od chwili, gdy był jeszcze dzieckiem, wciąż nie poznałem jego granic i obawiam się, że on sam nie jest ich do końca świadomy. Gdy odkryje do czego jest zdolny, może być to szok nawet dla niego samego.
- Dlaczego tak myślisz? - zapytałam cicho, chociaż w żadnym stopniu nie czułam się upoważniona, by o tym słuchać. Ciekawość była jednak silniejsza.
- Bo czasami w moich oczach wydaje się być kopią własnego ojca - przyznał. - O wiele wierniejszą niż Dave. A Dan... Dan jest człowiekiem zdolnym do niemal wszystkiego.
Dan, głowa rodziny i mężczyzna, którego wcześniej poznałam. Ten, przy którym nawet Dave wydawał się być bardziej ostrożny. Jednak Nathan w żadnym stopniu nie wydawał mi się pasować do tego obrazu. Nawet w najdrobniejszym fragmencie.
- Ale to nie jest temat na dzisiaj - stwierdził nagle, wstając i bez ostrzeżenia ciągnąć mnie ze sobą. Wyglądał na szczególnie zadowolonego, gdy, nie łapiąc w porę równowagi, wpadłam wprost na niego.
Czy on dzisiaj nie był zbyt wesoły?
Cholera, co jeśli zwariował przez ciągłe przebywanie w tym szpitalu?
- Pojedziemy gdzieś - oznajmił. - Ubierz się tak, by było ci wygodnie. Zasugeruję tylko byś wybrała spodnie. Będę czekał przed domem.
Tylko tyle powiedział, zaraz znikając za ścianą i zostawiając mnie na środku pokoju zupełnie samą. Przez chwilę wpatrywałam się w drzwi, jakby licząc, że jednak pojawi się w przejściu i postanowi uraczyć mnie większą ilością szczegółów. Na marne.
Westchnęłam, patrząc w końcu w kierunku garderoby, gdzie było kilka moich rzeczy.
Jeden dzień. Odpuścić i pozwolić, by to on decydował.
***
Gdy tylko zobaczyłam nasz środek transportu, w jednej chwili miałam ochotę cofnąć swoje niedawne słowa. Albo przynajmniej wynegocjować jakieś prawo do sprzeciwu.
Zerknęłam za siebie, poważnie rozważając opcję wrócenia się do pokoju i wymyślenia jakiejś solidnej wymówki, która pozwoliłaby mi jednak zostać w domu. Ból brzucha? Może też nudności i zawroty głowy?
- Widzę cię, Eve - odezwał się, a moje plany w tym samym momencie rozprysły się jak mydlana bańka.
- Wydaje ci się - mruknęłam.
Przesunął po mnie uważnie wzrokiem, by ostatecznie zatrzymać się na mojej twarzy.
- Twierdzisz więc, że mam halucynacje wzrokowe i słuchowe?
- Całkiem możliwe... - stwierdziłam. - Proponuję byś zamknął oczy, policzył do trzech i je po tym otworzył. Powinnam przez ten czas zdążyć się ulotnić.
Zaśmiał się lekko, odpychając od ściany budynku. Odłożył czarny motocyklowy kask i bez żadnego pośpiechu podszedł do mnie. Zmarszczyłam brwi, kiedy się pochylił... i powąchał mnie? Tak, zdecydowanie to zrobił. Powąchał moją szyję.
- Mam też omamy węchowe - zauważył poważnie. - Ewidentnie czuję od ciebie delikatny zapach kwiatów... Frezja?
Rozchyliłam delikatnie usta, zaraz przytykając rękę pod swój nos, by samej się powąchać. Fakt, użyłam perfum, ale nie miałam pojęcia jakie miały w sobie składniki. Po prostu mi się spodobały i je kupiłam. Zapach nie był intensywny, przez co od razu trafił do mojego serca. Poza tym lubiłam tą słodką woń.
- I chyba też róża - dodałam, na co Sam pokręcił głową z prawdziwą fascynacją.
- No proszę, moja halucynacja nawet wie, jakie zapachy od niej czuję. - Patrzyłam na niego, jak na wariata, gdy uniósł rękę i ostrożnie mnie nią dotknął. - Wyczuwam nawet miękkość jej skóry. Niesamowite.
Uniosłam brwi.
- Ty naprawdę masz dwadzieścia dziewięć lat, czy mnie oszukali z tymi papierami o tobie?
- Trzydzieści.
- Co? - spytałam, nie rozumiejąc.
- Mam trzydzieści lat - odpowiedział, a wraz z tym moje oczy się rozszerzyły. - Kilka dni temu miałem urodziny.
- I nic nie powiedziałeś?! - rzuciłam.
Do diabła, jak ja mogłam nie zwrócić uwagi na jego datę urodzenia?
- Wybacz, Serce, ale byłem wtedy trochę zajęty podziwianiem każdego fragmentu twojego ciała i sprawianiem ci przyjemności. Wyleciało mi to jakoś z głowy.
Rozchyliłam usta.
- Więc miałeś urodziny wtedy, kiedy my...
- Dokładnie wtedy, moja halucynacjo - odparł szczęśliwie, a jego wzrok zatrzymał się na moich policzkach. - Ciekawe, nie wiedziałem, że omamy mogą się rumienić. Muszę mieć wspaniały mózg, że pokazuje mi coś takiego.
- Gdybym wiedziała, że masz wtedy urodziny... - wymamrotałam, sama nie wiedząc co dalej powiedzieć. Bo co wtedy? To coś by zmieniło? - Złożyłabym ci przynajmniej życzenia...
Pokręcił głową, zahaczając palcem o mój podbródek i delikatnie go podnosząc.
- Dałaś mi coś o wiele cenniejszego niż życzenia, Eve. Zaufałaś mi. - Uśmiechnął się, przenosząc dłoń na dół moich pleców. - A teraz zaufaj mi troszkę bardziej i wsiądź ze mną na motocykl - rzucił, na co odrobinę się skrzywiłam. Musiał zauważyć, że moja chęć wycofania się była właśnie przez niego.
Spojrzałam na czarną maszynę i, choć była naprawdę piękna, budziła we mnie większy niepokój, niż przebywanie w pobliżu Dave'a, gdy był zły.
- A nie możemy wybrać tradycyjnie samochodu? - spytałam z nadzieją.
- Oczywiście, że nie - zaśmiał się. - Wtedy ominęlibyśmy całą zabawę z tym związaną.
Dobrze wiedzieć, że to będzie dla niego zabawa.
Pociągnął mnie do motocyklu, zaraz łapiąc w swoje dłonie wcześniej odłożony kask.
- Spokojnie - powiedział, gdy zapewne dostrzegł moją nadal skwaszoną minę. - Znam cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że na pewno to polubisz. Gdy tylko ruszymy, cały strach odejdzie - zapewnił.
Przełknęłam ciężko ślinę, gdy kask znalazł się na mojej głowie. Mimo to w żaden sposób nie zaprotestowałam.
- Ale nie pozabijasz nas, prawda?
Zaśmiał się, chwytając drugi kask.
- Zastanowię się nad tym. - Przerzucił nogę przez motor, siadając na nim, kiedy ja wciąż stałam nieruchomo, niepewnie się temu wszystkiemu przyglądając. Przekrzywił głowę w moją stronę. - Wskakuj - rzucił.
- Jesteś pewien, że...
- Wskakuj, Eve - zarządził i ewidentnie nie zamierzał się wdawać w żadne dyskusje.
Wypuściłam z ust zebrane powietrze i zgodnie ze swoją obietnicą pozwoliłam, by to on faktycznie decydował. Nawet jeżeli jakiś węzeł w moim żołądku właśnie boleśnie zaprotestował przed kolejnymi ruchami moich nóg.
Usiadłam za Samem, czując, jak mocno serce wali mi w piersi.
Przecież to tylko motor. Szpiegowałam cholerną mafię, nie mogę się bać najzwyklejszej jazdy na motorze.
Samuel chwycił moje ręce, oplatając je wokół siebie. Nie musiał nic mówić, bym sama z siebie naprawdę mocno go objęła.
- Bez obaw, nie będę jechał szybko - zapewnił, chociaż wyczułam w jego głosie nutkę rozbawienia.
Ale gdy tylko ruszył, przestałam zastanawiać się nad tonem jego głosu, bo miałam wrażenie, że słowa, które przed chwilą powiedział, były największym kłamstwem, jakie mógł mi posłać.
Albo wcale nie było kłamstwem i mogło być o wiele gorzej.
***
- I co? Było tak źle? - zapytał od razu, gdy zatrzymał się na parkingu.
Ściągnęłam kask, szczerze mówiąc nie mając pojęcia do jakiej kategorii zaliczyć tę przejażdżkę. Żyłam, a ta jedna rzecz stawiała chyba całą resztę w dobrym świetle. Samuel naprawdę uważał na drodze i zdecydowanie starał się zbytnio nie rozpędzać, gdy miał taką możliwość.
- Było... fajnie - przyznałam, widząc na jego twarzy uśmiech, gdy i on ściągnął kask.
- A byłoby o wiele fajniej, gdybyś się bardziej rozluźniła - stwierdził, schodząc z motocyklu i przystając przy mnie. - Ale wierze, że skoro mamy twój pierwszy raz za sobą, drugi będzie znacznie lepszy.
Zmrużyłam na niego oczy.
- Zbyt wesoły dzisiaj jesteś - zauważyłam, zaraz rozglądając się dookoła, by zobaczyć, gdzie tak właściwie jesteśmy. - Co planujesz? - zapytałam, dostrzegając tu same najzwyklejsze sklepy. Nic, co rzucałoby się w oczy. W dodatku to miejsce daleko odbiegało mi od takiego, gdzie spodziewałabym się spotkać któregokolwiek z Sandersów. Było zbyt... zwyczajne.
- Wiele rzeczy, ale każda z nich powinna ci się spodobać - odparł, puszczając mi oczko. To wcale nie sprawiło, że poczułam się spokojniejsza, a wręcz spowodowało, że nie mogłam być chyba bardziej czujna.
Trzymając wciąż w dłoni swój kask, posłusznie szłam w stronę, w którą zaczął mnie prowadzić. Zdziwiłam się jednak, gdy weszliśmy do znajdującego się kilka kroków dalej jubilera. Kiedy Samuel otworzył drzwi, dzwonek od razu poinformował o naszej obecności. Starszy mężczyzna za ladą uniósł spojrzenie, zatrzymując go na nas. Ewidentnie się ucieszył, widząc przy moim boku Sandersa.
- Samuelu! - rzucił, zamykając szklaną gablotę z pierścionkami. - Co dla ciebie, dziecko?
Uśmiechnęłam się, gdy mężczyzna wydawał się być pełen energii. W dodatku biło od niego ciepło i opiekuńczość. W pewnym sensie mogłam przysiąc, że przypominał mojego dziadka.
- Przyszedłem odebrać zamówienie - odpowiedział Samuel, a w jego głosie wyczułam naprawdę duży szacunek do mężczyzny. - Twój syn poinformował mnie, że jest już gotowe.
- Zamówienie... - powtórzył cicho, mrużąc przy tym oczy.
- To ze złotym naszyjnikiem - nakierował go delikatnie Sam.
- Ach, to zamówienie! - wyrzucił mężczyzna, jakby już sobie przypomniał, o które dokładnie chodzi. - Tak, jest gotowe. Już po nie idę - powiedział pośpiesznie, w tej samej chwili się odwracając i znikając na zapleczu.
Nic nie mogłam poradzić na to, że w tej chwili zwyczajnie się uśmiechałam.
- Wydajesz się go dobrze znać - zauważyłam cicho.
- Jego rodzina od lat zajmuje się wyrabianiem biżuterii na zamówienie dla nas - wyjaśnił. - Jeżeli się nie mylę, ostatnio robił pierścionek zaręczynowy dla May.
Szybko powróciłam myślami do biżuterii, którą u niej widziałam, bez problemu przypominając sobie znajdujący się na palcu pierścionek. Był przepiękny. Nic dziwnego więc, że Sandersowie powierzali mu wytworzenie najważniejszych dla nich biżuterii.
- Teraz w dużej mierze pomaga mu jego najstarszy syn - dodał. - Głównie obsługuje zamówienia i dba o to, by jego tata o niczym ważnym nie zapomniał - powiedział, delikatnie się uśmiechając.
Mężczyzna wrócił, trzymając w swoich lekko pomarszczonych dłoniach czarne pudełeczko, obwiązane niebieską wstążką. Mimo odległości, nawet stąd dostrzegłam znajdujący się na nim znajomy znak. Skorpion Sandersów.
- Wszystko zgodnie z twoimi wymaganiami, Samuelu - poinformował szczęśliwie. - Zadbałem o każdy szczegół.
- Dziękuję, na pewno jest wspaniały - odparł uprzejmie chwytając zapakowany wyrób w swoje dłonie. Następnie czekaliśmy. Samuel czekał, ja czekałam, bo on czekał, a mężczyzna również stał, czekając. - Nie zapłaciłem jeszcze - przypomniał Sam, gdy cisza się przedłużała.
- Och, no tak, zapłata - wymamrotał, szybko przechodząc do kasy. - Człowiek ostatnio ma tyle na głowie, że o wszystkim zapomina.
Samuel odpowiedział na to jedynie uśmiechem i zaraz z całą przyjemnością wydał pieniądze. Nawet nie chciałam wiedzieć ile. Podejrzewałam, że ja już nie mogłabym pozwolić sobie na taki zakup.
- Nie przemęczaj się za bardzo, Gino. Jestem pewien, że twój syn odpowiednio wszystkim się zajmie, gdy postanowisz zrobić sobie trochę wolnego.
Mężczyzna jednak machnął na to ręką.
- Dopóki mam siły, nigdzie nie zamierzam się stąd ruszać. To mój dom. Poza tym ten chłopak ma już swoją rodzinę. Nie będę mu przecież głowy zawracać, kiedy mogę sam się tym zająć.
- Na pewno nie będzie to dla niego żaden kłopot - zaznaczył jednak Sam. - Pamiętaj, że gdybyś potrzebował jakiejś pomocy, ja również jestem do twojej dyspozycji.
- Będę pamiętać - przyznał szczerze, a jego wzrok na chwilę uciekł na mnie. - Może uda mi się coś dla ciebie jeszcze wytworzyć, Samuelu.
- Na to liczę, Gino - odpowiedział swobodnie, chowając pudełeczko do kieszeni. - Do zobaczenia.
Widząc, że Samuel żegna się z mężczyzną, z moich ust również wydostało się ciche pożegnanie. Gdy tym razem dotarliśmy do motocyklu, wsiadłam na niego sama z siebie.
- No proszę - zaśmiał się Sam. - Widzę, że jednak zrobiliśmy jakieś postępy.
Przewróciłam oczami, ale wtedy dostrzegłam, że jego wzrok przesuwa się po moim ciele. Ale kiedy tylko na niego spojrzałam, wskoczył po prostu na motor.
Założyłam kask i objęłam Samuela w pasie. Trochę mniej strachliwie niż wcześniej.
- Gdzie teraz? - spytałam.
- Do lasu - rzucił. - Moi ludzie wykopali już dół, bym mógł cię tam wrzucić.
Prychnęłam, kręcąc głową.
- Zero romantyczności w tobie. Powinieneś go własnymi rękoma wykopać, a nie wysługiwać się innymi. Zawiodłam się.
Jego śmiech od razu dotarł do moich uszu.
- Własnymi rękoma to będę cię mordował, Serce, i poświęcę ci przy tym naprawdę dużo uwagi.
- Czy to źle zabrzmi, jeżeli odpowiem, że nie mogę się doczekać?
- Dla mnie? Absolutnie nie. Dla tych nastolatków, którzy przysłuchują się nam odkąd powiedziałem, że chcę cię zamordować? Chyba już tak.
Zerknęłam w bok, faktycznie dostrzegając grupkę młodych chłopaków, którzy chyba na poważnie się zastanawiali, czy przypadkiem nie wezwać policji.
- Spokojnie! On jest psychiatrą!
Nagły śmiech Samuela przebił się przez ryk silnika.
- Nie sądzę, by to postawiło nas w lepszym świetle.
- Dlatego będzie lepiej, jeżeli postanowisz już stąd odjechać. Tłumaczenie się z tego policji, będąc agentką FBI, to dopiero będzie źle wyglądać.
Chociaż jego twarz w całości zakrywał kask, nie musiałam jej widzieć, by doskonale wiedzieć, jak mocno się uśmiechał.
- W takim razie trzymaj się, Serce, bo teraz nie zamierzam już jechać tak wolno.
I wcale nie jechał wolno.
A ja o dziwo nie miałam zamiaru zaprotestować.
***
Nie wiedziałam, jak bardzo brakuje mi tego miejsca, dopóki wraz z Samuelem nie znalazłam się na miejscu. Drzewa dookoła, jezioro przede mną, śpiew ptaków, to wszystko wydawało się ściągnąć ze mnie wszystkie wydarzenia ostatnich dni. Poczułam się spokojnie. Wcale się nie dziwiłam Samuelowi, że uwielbiał to miejsce. Miało w sobie coś wyjątkowego.
Przysiadłam na trawie, nie skupiając się na niczym szczególnym. Patrzyłam po prostu wprost przed siebie i było to coś, co mogłam robić przez kolejne minuty. Było cicho i spokojnie, a to wydawało się wpływać również na mnie.
Poczułam, jak Samuel staje za mną, zaraz przykucając. Chciałam odwrócić w jego stronę głowę, jednak zatrzymał mnie, przytrzymując ją.
- Nie odwracaj się - zarządził, a kiedy posłuchałam, zjechał dłońmi na moje ramiona. - I zamknij oczy.
Zmarszczyłam brwi, gdy to polecenie sięgało już krok dalej niż wcześniejsze, mimo to zamknęłam je, ciekawa, co zamierzał. Odgarnął moje włosy na bok, gdy tym razem postanowiłam zostawić je rozpuszczone. Jego dłonie zniknęły, a kiedy po krótkiej chwili wróciły, wraz z nimi poczułam coś na szyi.
- Powinnam zacząć się bronić?
- A czujesz taką potrzebę?
- Ani trochę - przyznałam.
- Więc tego nie rób - odparł, palcami muskając mój kark. Ten jeden ruch sprawił, że po moich plecach przeszedł przyjemny dreszcz. - Nie musisz się przede mną bronić, Eve.
Delikatnie zebrał moje włosy, przerzucając je na tył. Wraz z tym poczułam, jak moją szyję oplotło coś chłodniejszego. Wciągnęłam gwałtownie powietrze nosem, szybko domyślając się co to takiego.
- Samuel, ty chyba nie...
- Możesz otworzyć już oczy - powiedział, a moja głowa wraz ze wzrokiem od razu powędrowały w dół.
Wstrzymałam oddech, ostrożnie sięgając do złotej zawieszki i chwytając ją delikatnie w place. Przełknęłam z trudem ślinę, odwracając się do Samuela, odszukując jego spojrzenie. W tych zielonych tęczówkach jak zawsze odnalazłam ciepło. Gdy patrzył na mnie, zawsze tam było. Nawet w momentach, kiedy jego głos był zimny, z jego oczu nie uciekało bezpieczeństwo, które mi gwarantował.
- To... naprawdę dla mnie?
Uśmiechnął się, unosząc rękę i zaczynając gładzić kciukiem kontury anatomicznego serca, które wciąż trzymałam w palcach.
- Dla ciebie i tylko dla ciebie, Serce - odpowiedział, chociaż miałam wrażenie, że w jego głowie kryło się o wiele więcej słów niż to krótkie zdanie.
- Ja nie wiem, czy mogę...
- Możesz - odparł, nim skończyłam. - Możesz i zrób to, Eve. Przyjmij go ode mnie. Nie musisz go nosić, ale przyjmij go.
Czułam w oczach zbierające się łzy, gdy ten prezent naprawdę był stworzony z myślą o mnie. Specjalnie dla mnie. I tylko dla mnie. Te wszystkie uczucia, które teraz krążyły mi po głowie, nie potrafiłam ich nazwać. Wydawały się być czymś zupełnie nowym.
Niewiele myśląc oplotłam ręce wokół jego szyi, mocno się przytulając. Nie musiałam długo czekać, by i jego ręce mnie odnalazły i przyciągnęły do siebie.
- Dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy - wyszeptałam, czując, jak jego dłoń powoli gładzi moje plecy. - Będę go nosić, Sam. Cholera, jakbym mogła go nie nosić, kiedy jest tak wspaniały?
Bo był wspaniały. Nie chodziło tu tylko o nieskazitelne wykonanie, ale również o samo znaczenie. Bo to znaczenie miało dla mnie ogromną wartość.
- Cieszę się, że ci się spodobał - powiedział szczerze, zaraz delikatnie mnie od siebie odsuwając, by spojrzeć mi w oczy. - Ale mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę.
Zamrugałam.
- Jeszcze jedną?
Przytaknął głową.
- Musimy przejść trochę dalej - wyjaśnił, wstając i ciągnąc mnie za sobą. - Zamkniesz jeszcze raz oczy?
Gdy tylko o to zapytał, tym razem zrobiłam to bez najmniejszego wahania.
Chwyciłam dłonie Samuela, podążając tam, gdzie mnie ostrożnie prowadził.
- Już prawie jesteśmy - poinformował. Szliśmy naprawdę wolno, więc jeżeli to prawda, jego druga niespodzianka musiała być tylko kilka kroków dalej od miejsca, gdzie byliśmy wcześniej. W końcu stanęliśmy, a Sam puścił moje dłonie, przechodząc za mnie. - Możesz je otworzyć.
Od razu skorzystałam z jego pozwolenia. Zaczęłam się rozglądać, jednak sceneria wciąż była prawie taka sama. Jezioro po lewej, pełno drzew po prawej. W końcu nadal byliśmy w lesie. Tylko że nie było tu nic nadzwyczajnego.
Kiedy miałam już się odwrócić i spytać Sama, dlaczego mnie tu przyprowadził, jego palce uniosły moją głowę, a wraz z tym moje spojrzenie powędrowało do góry.
Rozszerzyłam oczy, gdy to właśnie tam zobaczyłam jego niespodziankę. Na drzewie.
Zaskoczona odnalazłam jego wzrok.
- Kazałeś wybudować tu domek na drzewie? - spytałam, nadal do końca nie dowierzając w to, co widziałam.
- Tak, dlatego mam nadzieję, że nie masz lęku wysokości i wejdziesz tam ze mną - zaśmiał się.
- Do diabła, dla ciebie weszłabym tam nawet z tym durnym lękiem - rzuciłam swobodnie, również się śmiejąc. Złapałam go za rękę. - Chodź, muszę zobaczyć jak to wygląda na górze. Nigdy nie miałam okazji być w takim domku - przyznałam.
Uniósł brwi, szczerze się uśmiechając.
- Zaliczamy dzisiaj kolejny pierwszy raz?
- Na to wychodzi - odpowiedziałam, odszukując drabinkę. - Kto idzie pierwszy?
- Ty - rzucił bez najmniejszego zastanowienia.
Zmrużyłam oczy, mierząc go oceniającym wzrokiem. Jego wyraz twarzy nie mógł być chyba bardziej niewinny.
- Obyś wybrał tę opcję tylko dlatego, że chcesz mnie złapać, gdybym przypadkiem spadała.
- Oczywiście - odparł poważnie, w co zupełnie nie uwierzyłam. Ani trochę.
Chwyciłam się mocno drabinki przytwierdzonej stabilnie do drzewa, wdrapując się do góry. Nie było to do końca takie łatwe, a moja kondycja ostatnimi dniami chyba mocno podupadła.
Gdy tylko udało mi się postawić nogę w środku, cieszyłam się z tego jak małe dziecko. Tu było cudownie i wcale tego nie wyolbrzymiałam, bo Samuel zdecydowanie zadbał o wnętrze. O światełka, o puchate poduszki, koce, a nawet dostrzegłam zapachowe świeczki i pluszaki.
Przesunęłam się na bok, aby Sam mógł tu bez problemu wejść.
- Cholera, będę musiał pomyśleć nad innym wejściem - mruknął pod nosem, podciągając się do góry. Przygryzłam dolną wargę, doskonale widząc przy tym jego ręce. A on chyba zobaczył, że na nie patrzyłam. - Albo może nie będę go ruszał.
Zaśmiałam się, opadając na miękki dywanik, gdy zamknął drewnianą klapę.
- Pięknie tu - przyznałam, kładąc głowę na wygodnej poduszce. Czułam się tu, jakby ktoś wrzucił mnie do innego świata.
Światło było delikatne, ale zdecydowanie wystarczające i dodające miejscu ciepła. W dodatku do środka przez okienko wciąż dostawały się promienie słońca. I chociaż ten domek nie był duży, nie czułam się w nim źle. Nie, kiedy był tak przytulnie urządzony i kiedy Sam był tuż obok.
- To prawda - zgodził się. - Wyszedł dokładnie taki, jakiego zawsze widziałem go w głowie.
- Nawet kolorystycznie wszystko dobrałeś - pochwaliłam go, sięgając po pluszowego wilczka, który był przy mojej ręce. Mój uśmiech powiększył się jeszcze bardziej. - No kocham go. Mogłabym go później zabrać ze sobą?
- Każda rzecz tutaj jest twoja. Możesz zabrać stąd cokolwiek zechcesz.
Czy mogłam w tym momencie być jeszcze bardziej szczęśliwa?
- Jest cudowny. Gdzie go kupiłeś?
Jego kącik ust drgnął.
- W sklepie, w którym kasjerka nabijając te wszystkie pluszaki stwierdziła, że muszę być naprawdę wspaniałym ojcem, rozpieszczając tak swoje dziecko.
Próbowałam zachować powagę, ale to było silniejsze ode mnie. Roześmiałam się głośno, przyciskając wilczka do piersi.
- Jestem ciekawa jej miny, gdyby dowiedziała się, że to „dziecko" ma dwadzieścia siedem lat - rzuciłam, ścierając wierzchem dłoni łzy, które zdążyły pojawić się przez śmiech. - Ale jedno muszę jej przyznać. Ma rację. Na pewno byłbyś cudownym tatą.
Pokręcił rozbawiony głową, przysiadając się obok.
- Gdybym nim był, chyba nie byłoby dnia, w którym nie żyłbym w stresie, martwiąc się o nie. A gdyby jeszcze przypadkiem miało mój charakter, na sto procent w końcu wpakowałoby się w jakieś kłopoty.
- Ale też potrafiłoby z nich wyjść, znajdując najlepsze rozwiązanie - zauważyłam, dostrzegając, jak jego wzrok zatrzymuje się na mojej twarzy. - Byłoby zaradne, umiałoby przekonać kogoś do swojej racji... Zgaduję, że podłapałoby też kilka twoich psychologicznych sztuczek do tego - dodałam z większym uśmiechem.
- Tak, obowiązkowe wykłady z psychologii i psychiatrii przy każdym śniadaniu. Moje dzieci zdecydowanie by mnie kochały - zaśmiał się.
- Hej! Ja z chęcią bym ich wysłuchała - rzuciłam, wcale nie żartując. Kto wie, kiedy taka wiedza może się przydać.
- Będę pamiętać - odparł szczerze, wyglądając na naprawdę rozluźnionego, gdy założył ręce za głową. - A ty? Myślałaś, kiedyś o dzieciach?
Spojrzałam na trzymaną pluszową maskotkę i pogładziłam ją palcem.
- Tak - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Patrzenie na to, jak twoje dziecko dorasta musi być wspaniałym uczuciem. Jak rozwija się na twoich oczach. Jak obiera swoją własną drogę. Zawsze sobie wyobrażałam, że jestem matką, do której moje dziecko może przyjść z każdym problemem. Dosłownie z każdym, i nie będzie się bało mi o nim powiedzieć. Chociaż wiem, że w rzeczywistości to zapewne nie jest już takie łatwe - zaśmiałam się lekko.
- Kurde, a myślałem, że tylko na mnie spoczywałoby miano idealnego rodzica - powiedział, uśmiechając się. - Byłabyś naprawdę wyjątkową matką, Eve. Twoje dzieci będą miały szczęście mając taką mamę.
- A twoje mając takiego tatę.
To była sama prawda. Poznałam Samuela na tyle, by wiedzieć, że dla swojej rodziny zrobiłby naprawdę wszystko. Był kimś, kto kochał bezwarunkowo, a swoich bliskich chroniłby nawet swoim życiem. Jestem pewna, że swojej ukochanej i dzieciom potrafiłby zapewnić bezpieczeństwo, którego by potrzebowali.
- Oby myślały tak samo - zaśmiał się. - Ale tak właściwie, skoro mowa o dzieciach, a ja zamierzam trzymać cię tu do rana... - zaczął, a ja spojrzałam na niego, unosząc brew.
- Sugerujesz coś?
- Oczywiście - odpowiedział, pochylając się nade mną. Uśmiechnął się, ale w tej samej chwili jego ręka uciekła na to, co było obok mnie. Na laptopa. - Że oglądniemy horror z dziećmi w roli głównej. Uwielbiam horrory.
- Niech zgadnę, znalazłeś jakieś, gdzie akcja dzieje się w lesie.
- Znasz mnie już chyba lepiej, niż się spodziewałem.
Nie powstrzymywałam uśmiechu, który zupełnie sam się pojawił.
Czekałam, patrząc na to, jak Samuel włącza jeden z wybranych filmów. Sięgnęłam jednak po telefon, kiedy krótki dźwięk powiadomił mnie o nowej wiadomości.
Sprawdzanie tego było ostatnim, co powinnam była teraz zrobić.
Cade: Musimy porozmawiać. Spotkaj się ze mną jutro o 18 przy fontannie w parku. Będę na ciebie czekał, więc proszę, przyjdź.
- Kto to? - spytał Samuel, ponownie zwracając całą moją uwagę.
Wyłączyłam telefon, chowając go z powrotem do kieszeni.
- Mama. Napisała mi, że kładzie się już spać, bo jest zmęczona - skłamałam swobodnie, przenosząc wzrok na ekran laptopa. - Mam nadzieję, że ten film nie będzie jakoś bardzo straszny...
Uśmiech, który pojawił się na twarzy Samuela, wcale tego nie potwierdzał.
- Po nim obejrzymy film o szalonym psychiatrze - zdradził.
- Sam jesteś szalony - prychnęłam.
- No właśnie - szepnął, a to sprawiło, że na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
To zdecydowanie będzie ciekawa noc.
***
Stałam przy fontannie, sto razy sobie mówiąc, że przecież powinniśmy sobie to wyjaśnić. W końcu nadal byliśmy partnerami, nadal prowadziliśmy sprawę seryjnego morderstwa i przecież nadal byliśmy przyjaciółmi. Nie mogłam uciekać przed rozmową z nim.
Rozglądnęłam się dookoła, nie widząc żywej duszy. Przyszłam wcześniej, by mieć czas, aby się przygotować. Ale czy faktycznie chciałam go mieć? Jak miałam się w ogóle do tego nastawić? Wczorajsza wiadomość była jedyną, którą od niego dostałam. W dodatku nie odpisałam mu na nią. Nawet zwykłego potwierdzenia.
Nie rozmawialiśmy od chwili aresztowania w domu Sandersów. Musi wiedzieć, że nie siedzę bezczynnie. Może właśnie dlatego chciał się spotkać? By przekonać mnie do zrezygnowania z tej sprawy?
- Eve - usłyszałam za sobą jego głos, więc właśnie tam powędrowała moja głowa.
Szedł powoli w moim kierunku i wyglądało na to, że również postanowił przyjść trochę przed czasem. Albo wiedział, że ja tak zrobię.
Te kilka dni nie sprawiło, że się zmienił. Wyglądał tak samo, w dodatku, jakby był naprawdę wypoczęty. A może zawsze taki był niezależnie od sytuacji?
Spojrzałam na jego ciemne oczy, których koloru nigdy nie potrafiłam dobrze określić. Czasami wydawały się niemal czarne.
Stanął parę kroków przede mną, chyba również poświęcając kilka chwil na przyglądnięciu się mi. Nie miałam pojęcia co zobaczył, gdy jego wzrok ponownie zatrzymał się na moich oczach.
- Dlaczego chciałeś się spotkać? - spytałam jako pierwsza po przeciągającej się ciszy.
- By cię wyciągnąć z bagna, w które się wpakowałaś - oznajmił poważnie.
- Słucham? - rzuciłam zaskoczona, a wtedy on pokonał te kilka dzielących nas kroków, stając o wiele bliżej, niż bym chciała.
- Pomagasz mafii, Eve. Zdajesz sobie z tego wszystkiego sprawę? Kim są ci ludzie?
Cofnęłam się.
- A ty? Nawet nie dałeś im niczego wyjaśnić! Mi nie dałeś niczego wyjaśnić, tylko stwierdziłeś, że potrzebuję cholernego urlopu! - wykrzyczałam zdenerwowana, już teraz żałując, że w ogóle się tu pokazałam.
- Widziałaś, jak Samuel zabija i na prawdę nie dostrzegasz w tym nic złego? - zapytał, zaraz kontynuując. - Zrozum, że to nie jest zabawa, Eve. Wiesz, dlaczego są dla ciebie tacy mili? Bo jesteś środkiem do ich celu. Trzymając z kimś z FBI mają większe szanse, by cokolwiek zdziałać w tej całej sprawie. Gdy wyciągną dziewczynę, nie będziesz im już do niczego potrzebna. Myślisz, że zostawią cię wtedy żywą? Zabiją cię zaraz po tym, jak przestaniesz być dla nich użyteczna.
Zacisnęłam zęby, słuchając każdego jego słowa, czując, jak niewidzialna pętla zaciska się właśnie w moim żołądku.
- Pokazują ci tylko tyle, ile chcą byś wiedziała. Musisz przestać w to wierzyć - zarządził, a jego dłoń spoczęła na moim przedramieniu. - Wróć ze mną. Dopilnuję, by żaden z nich nie mógł ci zagrozić. Będziesz bezpieczna. Dobrze wiesz, że mamy na to specjalne procedury.
Pokręciłam głową.
- Nie chcę, Cade. Nie chcę. Jestem tym zmęczona. Ciągłym zastanawianiem się, kto mówi prawdę. Może masz rację, może znowu jestem wykorzystywana, ale wiem, że nie pozwolę, aby May skończyła w więzieniu lub z karą śmierci. Sam od początku mówiłeś, że coś ci w tej sprawie nie pasuje. Nie pasuje, bo nie masz wszystkich puzzli, Cade, i nie starasz się ich zdobyć, myśląc, że znasz już cały obrazek. Sęk w tym, że tych kilka brakujących kwadracików jest sednem całej tej sprawy.
- Czy ty siebie słyszysz, Eve? Stajesz po stronie kogoś, kto z okrucieństwem zabił tylu ludzi. To nie są moje wymysły. Mamy na to dowody, które wydajesz się zupełnie ignorować - rzucił, nie odwracając ode mnie wzroku. Zaraz jednak jego głowa poruszyła się na boki, jakby wcale nie chciał już dłużej dyskutować. - Pojedziemy na komisariat - oznajmił. - Tam wszystkim się zajmiemy...
- Nie jadę nigdzie z tobą. Przyszłam tu, bo chciałeś porozmawiać. Skoro to wszystko, co miałeś mi do przekazania, nie mamy już o czym rozmawiać, Cade.
Chciałam się odsunąć, ale jego palce o wiele mocniej zacisnęły się na mojej skórze, skutecznie mnie zatrzymując. Rozszerzyłam bardziej oczy, gdy na moim nadgarstku zacisnęła się metalowa obręcz kajdanek.
- Co ty robisz?! - spytałam, ale wtedy złapał moją drugą rękę, nim zdążyłam ją odsunąć, i wykręcił ją do tyłu, unieruchamiając drugą obręczą. - Cade! Popieprzyło cię?! - rzuciłam zdenerwowana, gdy w żaden sposób nie mogłam się uwolnić.
- Jeżeli nie chcesz iść ze mną po dobroci, nie mam innego wyboru, Eve. Nie pozwolę ci wpakować się w jeszcze większe kłopoty. Robię to dla twojego dobra, a gdy uwolnisz się od Sandersów, zobaczysz, że mam rację.
- Nie, nie, nie. Rozkuj mnie, Cade! Nie masz prawa tego robić! - wykrzyczałam, próbując się wydostać z jego uścisku.
Cholera jasna!
- Przestań się opierać, Eve - mruknął. - Przecież wiesz, że nie chcę dla ciebie źle. Nie jesteś w ogóle świadoma zagrożenia jakie niesie za sobą współpraca z mafią.
- W tej chwili masz mnie puścić, Cade! - warknęłam, próbując go kopnąć, ale wydawał się tego wszystkiego po prostu spodziewać. Zaczął mnie prowadzić w kierunku, z którego tu przyszedł, w żaden sposób nie zważając na moje słowa.
- Hej! Koleś! - Cade się zatrzymał, gdy dotarł do nas nieznajomy głos. - Nie słyszałeś, co powiedziała? Puść ją.
Uniosłam głowę, patrząc przed siebie. Chociaż nigdy na oczy nie widziałam mężczyzny, który szedł w naszą stronę, wydawał się cholernie pewny siebie.
Cade westchnął, jedną ręką ewidentnie sięgając po schowaną odznakę. Zaraz wyciągnął ją przed siebie.
- FBI - oznajmił. - Reakcja dobra, ale ta dziewczyna nie potrzebuje pomocy, więc możesz odejść - rzucił, chcąc dalej mnie prowadzić, jednak mężczyzna się roześmiał.
- Ale ja doskonale wiem, kim jesteś. A naszemu szefowi nie podoba się to, że dotykasz jej, gdy tego nie chce.
Spojrzałam na niego zaskoczona, a Cade zrobił się bardziej ostrożny.
Szefowi? Pracowali dla Samuela?
Jednak bardziej niż ta wiadomość, zaskoczyło mnie to, co stało się chwilę później. Cade zatoczył się do przodu, łapiąc za tył głowy. Rozszerzyłam oczy, dostrzegając drugiego mężczyznę, trzymającego w dłoni pistolet. Zanim Cade doszedł do siebie po uderzeniu, złapali go we dwóch, zmuszając do tego, by uklęknął.
- Co wy robicie?! - zapytałam szybko, chcąc do nich podejść nadal skutymi rękami, ale czyjaś dłoń oplotła się wokół mojej talii. - Samuel na pewno nie pozwoliłby wam zrobić mu krzywdy!
- To nie dla niego pracujemy - mruknął nieznajomy za mną, a moje serce w tej samej chwili ominęło kilka uderzeń.
- A dla kogo? - wyszeptałam z trudem.
- Dla mnie.
Spięłam się, doskonale kojarząc męski głos. Przesunęłam spojrzenie do jego źródła, wcale nie dziwiąc się tym, kogo zobaczyłam po drugiej stronie fontanny. Mężczyzna swobodnie przeszedł kilka następnych kroków, w pełni ukazując się naszym oczom.
- Jak dobrze, że byłem akurat w pobliżu - zaśmiał się, a ten śmiech spowodował, że w jednej chwili zrobiło mi się słabo. Śledził mnie. Dan Sanders śledził mnie przez całą drogę. - Rozkujcie ją - rozkazał.
Wraz z tym poleceniem jeden ludzi z trzymających Cade'a, szarpnął go mocno za włosy, odchylając jego głowę do tyłu.
- Gdzie jest kluczyk od kajdanek? - zapytał go, ale gdy Cade nie wydusił z siebie nawet słowa, ten zmęczony westchnął. Tylko po to, by zaraz z rozmachem kopnąć go w brzuch.
Poderwałam się, słysząc jak z ust mojego przyjaciela ucieka ciche sapnięcie, ale nim coś powiedziałam, odezwał się Dan.
- Panowie, nie tak brutalnie przy kobiecie. Trochę wyczucia.
Moje dłonie zacisnęły się w pięści.
- Czego chcesz, Dan? - spytałam, nie kryjąc swojej złości.
Jego zimne spojrzenie odnalazło moje, ale pojawiło się w nim coś jeszcze, czego nie potrafiłam odczytać. Uśmiechnął się delikatnie.
- Już wiem za co mój syn tak cię lubi - zaśmiał się, zaraz odpowiadając na moje pytanie. - Stwierdziłem, że takie okoliczności będą o wiele lepsze w uzgadnianiu warunków.
- Pieprz się - warknął Cade. - Nie będę przystawał na żadne warunki mafii.
Dan zacmokał, kręcąc głową. Zrobił dwa kroki do przodu i przykucnął przed nim.
- Agencie, w tym przypadku odpowiedź powinna być tylko jedna. I to wcale nie ta, którą właśnie usłyszałem - powiedział, zaraz wsadzając dłoń do jednej z jego kieszeni, wyciągając z niej klucz. - No proszę, jakie mam szczęście.
Podał go mężczyźnie za mną, który sprawnie uwolnił moje nadgarstki. Mimo to wcale nie uwolnił mnie ze swojego uścisku. Złapał moje ręce, wciąż trzymając mi je w tej samej pozycji.
Brwi Cade'a uniosły się, a spojrzenie stało bardziej pogardliwe.
- Chcesz mnie zastraszyć? Posłuchaj mnie, bo to chyba czegoś nie rozumiesz. Nie możesz mnie ruszyć. Jestem z FBI, w dodatku prowadzę najgłośniejszą sprawę, jaka tylko miała miejsce. Moja śmierć czy zaginięcie nie przejdzie ludziom koło nosa. Jeżeli cokolwiek mi się stanie, podejrzenia od razu spadną na was. Zadbałem o to.
Słowa Cade'a były pewne, przez co nie wątpiłam w to, że naprawdę się zabezpieczył na taką ewentualność, jednak Dan nie wydawał się tym w żaden sposób poruszony.
- To wspaniale, agencie. Trzeba o takich rzeczach myśleć. A teraz, nie marnując więcej naszego cennego czasu, przejdę do sedna. Naprawdę bym chciał, by May Deris, w przeciągu czterdziestu ośmiu godzin, została zupełnie oczyszczona z zarzutów. Jesteś w stanie to zrobić, prawda? W końcu musi się jakoś opłacać znajomość z samym szefostwem.
- Jesteś prawnikiem. Powinieneś wiedzieć, że to, czego chcesz, nie jest możliwe - warknął nisko.
- A ty powinieneś wiedzieć, że FBI wcale nie jest święte - odpowiedział mu, pozwalając sobie na lekki uśmiech. - Liczę na ciebie, chłopcze. Nie zmarnuj mojej wiary w ciebie.
Po tych słowach, jakby nigdy nic wstał i zwrócił się już do mnie.
- Odwiozę cię do domu. Samuel się już pewnie niecierpliwi, że tak długo cię nie ma.
Zaprzeczyłam głową.
- Nie ma mowy - wyrzuciłam z siebie. - Nigdzie się stąd nie ruszam, dopóki Cade nie będzie mógł bezpiecznie stąd odejść.
Spodziewałam się, że Dan zupełnie zignoruje moje słowa, że naprawdę będę musiała z nim walczyć, ale zamiast tego ruszył niedbale ręką i to wystarczyło, aby mężczyźni zostawili Cade'a w spokoju.
- Droga wolna - oznajmił. - Nie zamierzałem go tu trzymać.
Patrzyłam, jak mój przyjaciel powoli wstaje i mierzy wzrokiem Sandersa.
- Jeżeli coś... - rzucałam w stronę Dana następne słowa, jednak Cade ostro mi przerwał.
- Przestań, Eve. Po prostu przestań.
Drgnęłam, gdy to były ostatnie słowa, które do mnie powiedział, ponieważ zwyczajnie odwrócił się na pięcie, odchodząc.
Odszedł, zostawiając mnie pełną niepokoju, poczucia winy i zawodu.
Bo w tym momencie miałam wrażenie, że przez to wszystko straciłam ważną w swoim życiu osobę.
Straciłam przyjaciela.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top