Rozdział XXXI

Patrzyłem kątem oka na Dave'a, dla którego mój krok był chyba na tę chwilę zbyt wolny. Gdy zobaczył, gdzie go zabrałem, niemal nie potrafił już ustać w miejscu. I pomyśleć, że miałem przed sobą pierworodnego syna rodziny mafijnej. Z ręką na sercu mogłem powiedzieć, że dla May zrobiłby niemal wszystko.

Przyłożyłem kartę do panelu, otwierając drzwi na oddział, w którym była. Oczywiście wcześniej dałem jej znać, kiedy mniej więcej będziemy, więc zgadywałem, że od tamtej pory nie mogła sobie znaleźć żadnego miejsca. Dlatego też poinformowałem ją o tym jak najpóźniej.

Kto by pomyślał, że kiedyś będę prowadził Dave'a korytarzem szpitala psychiatrycznego, by zobaczył się z narzeczoną? Dałbym sobie głowę urwać, że gdyby nie sytuacja z Evanem, to z jakiegoś powodu Dave pierwszy by tu trafił. Obym jednak nie musiał go tu nigdy widzieć w roli pacjenta. Obawiałem się, że moja cierpliwość mogłaby ostatecznie tego nie wytrzymać.

Gdy tylko otworzyłem drzwi do pokoju May, a ich spojrzenia się spotkały, mój cudowny przyjaciel wydawał się zapomnieć o moim istnieniu. Nie żebym miał do niego o to jakiekolwiek pretensje.

Dave szybko do niej podszedł, opadając na kolana tuż przed nią. May zrobiła to samo, mocno się w niego wtulając. I ten widok w zupełności wystarczył, by na moje usta wkradł się uśmiech. Bo ich szczęście wydawało się wpływać również na mnie.

Widziałem, jak chwyta jej twarz w swoje dłonie i, nawet nie przejmując się tym, że nadal tu stałem, naprawdę mocno ją pocałował. Jakby chciał nadrobić te kilka dni rozłąki i jakby już nigdy nie chciał przeżywać jej ponownie.

Pora chyba zostawić ich w końcu samych na trochę.

- Będę w pobliżu. Gdyby coś się stało, daj mi znać, Dave - rzuciłem, na co, o dziwo, przekręcił głowę w moją stronę, przytakując. - Tylko nie szalejcie - ostrzegłem, wskazując głową na róg pokoju. - Są tu kamery.

Jego spojrzenie przeniosło się w tamto miejsce.

- Kto ma do nich dostęp?

- Do tej konkretnej? Tylko Nath.

Twarz bruneta tylko bardziej się rozświetliła.

Uniosłem brwi, gdy wciąż patrząc w oko kamery, odchylił delikatnie głowę, pokazując szyję, po której przejechał kciukiem.

May rozszerzyła oczy, chwytając jego dłonie w swoje, by zaraz spojrzeć na mnie lekko zawstydzona.

- Będziemy tylko rozmawiać - zapewniła, na co pozwoliłem, aby moją twarz rozświetlił delikatny uśmiech.

- W takim razie miłej rozmowy - powiedziałem z uśmiechem, zamykając drzwi i pozwalając, aby spędzili te kilka minut tylko we dwoje.

Zasługiwali na to szczęście jak mało kto.

Szedłem korytarzem szpitala, mając po prostu zamiar przemknąć do miejsca, które na chwilę obecną było moim gabinetem. Musiałem przyznać, że naprawdę dobrze urządzonym i znajdującym się nie tak daleko od May. Cholera, wystarczyłby mi nawet mały pokoik, ale Callen chyba wziął sobie moje słowa o gabinecie dość mocno do serca.

Uniosłem rękę, spoglądając na zegarek. Było po dwunastej w nocy. Tylko o tej porze przyprowadzenie tu Dave'a wydawało się najbezpieczniejsze. W końcu dziennikarze i inne ciekawskie spojrzenia musiały mimo wszystko kiedyś spać.

Zresztą nie tylko oni. Carl, Jay, Eve również regenerowali teraz siły. W tej sytuacji noc była czasem, gdzie najmniej mogliśmy zrobić. Jedynie dla Nathana raczej nie miała znaczenia pora dnia. No i wychodziło na to, że jeszcze ja byłem niemal ciągle na nogach.

Rozmasowałem kark dłonią, przekręcając głowę w różne strony. Przystanąłem jednak, gdy mój telefon dał o sobie znać, na co krzywo się uśmiechnąłem. Czyżby Dave już miał jakieś problemy? Mimo to, kiedy wyciągnąłem smartfon, to nie jego imię widniało na wyświetlaczu. Zmarszczyłem brwi, gdy zobaczyłem, że dzwoniła do mnie pielęgniarka oddziałowa. Z tego szpitala. Ale nie z oddziału, w którym przebywała May.

Już pierwszego dnia wymieniłem się z pielęgniarkami numerami, aby w razie potrzeby mogły się ze mną bez problemu skontaktować. Chociaż moje ustalenia z Callenem nie obejmowały żadnych kwestii, jeżeli chodziło o innych pacjentów, to skoro i tak miałem tu być przez większość swojego czasu, nie zamierzałem wszystkiego dookoła ignorować.

- Tak? - odezwałem się, gdy miałem już telefon przy uchu.

- Doktorze, z tej strony oddziałowa z oddziału trzeciego - powiedziała wyraźnie poddenerwowana. - Przepraszam, że zawracam doktorowi głowę, ale mamy kryzysową sytuację, a doktor Rhett, który powinien być teraz na dyżurze, jest poza zasięgiem. Czy mógłby doktor tu przyjść?

- W porządku, już idę - odparłem, a w głosie pielęgniarki wyczułem ulgę.

Szybko pokonałem odległość, która dzieliła oddziały, a gdy byłem już na miejscu, odbijający się od ścian budynku krzyk dziewczyny, od razu powiedział mi, w którą stronę mam iść.

- Nie podchodźcie! Nie mam zamiaru rozmawiać z nikim z was! - krzyknęła, a kiedy tylko ją zobaczyłem, szybko przesunąłem po niej wzrokiem, by ocenić sytuację.

Była młoda. Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia trzy lata. Jej ciało było drobne, skórę miała bardziej bladą, a ciemnobrązowe, długie włosy opadały w większej części na jej plecy. Jednak, równie szybko, jak to wszystko, dostrzegłem ostatecznie powód mojego wezwania tu, przez co moja szczęka napięła się o wiele mocniej.

Kurwa - warknąłem pod nosem.

- Sally... - odezwała się jedna z pielęgniarek łagodnym głosem, ale to tylko sprawiło, że dziewczyna mocniej przycisnęła skalpel do swojej szyi, nie pozwalając jej na nic innego.

- Nie zbliżaj się do mnie! Chcę porozmawiać z kimś z zewnątrz! Sprowadźcie tu kogoś z zewnątrz! - zażądała.

Podszedłem bliżej, a pielęgniarka, która chwilę temu do mnie zadzwoniła, od razu mnie dostrzegła, podchodząc szybkim krokiem. I kiedy już stanęła obok, to z moich ust wyszły pierwsze słowa.

- Skąd ona, do cholery, ma skalpel?! - warknąłem nisko.

- Nie wiem, doktorze - wydusiła z trudem. - Nie powinna go mieć.

- Tyle to i ja wiem - rzuciłem, nie kryjąc swojej złości. Kobieta przymknęła oczy, przykładając dłoń do czoła i przełykając ciężko ślinę. - Jest coś, co powinienem o niej wiedzieć? - spytałem już odrobinę spokojniej, kątem oka wciąż monitorując sytuację.

- Nazywa się Sally - poinformowała, chociaż było to coś, co zdążyłem już zauważyć. - Ma depresję, liczne próby samobójcze za sobą - mówiła, ewidentnie próbując wyciągnąć z pamięci wszystko, co tylko w tej chwili pamiętała. - Oprócz tego doktor Rhett zdiagnozował u niej mitomanię.

Zmarszczyłem czoło. Patologiczne kłamstwo?

- Ani kroku! - rzuciła znowu dziewczyna, a w jej oczach pojawił się cień paniki, gdy jeden z pielęgniarzy próbował się zbliżyć.

- Zabierz stąd cały personel - poinformowałem pielęgniarkę, nie czekając, aż przypomni sobie coś więcej na temat dziewczyny.

- Ale...

- Zabierz ich - rozkazałem. - Chcę zostać z nią sam. Sprawdźcie lepiej, co z innymi pacjentami.

Kobieta w żaden sposób nie wydawała się przekonana, ale wiedząc, że każda sekunda jest ważna, nie spierała się, przytakując głową.

Skierowałem się do dziewczyny, która lekko zdezorientowana patrzyła na powoli odchodzący od niej personel szpitala. Szybko jednak jej wzrok zatrzymał się na mnie.

- Możemy porozmawiać? - spytałem, chcąc nawiązać z nią jakikolwiek kontakt. - Nie jestem lekarzem stąd - dodałem, wykorzystując to, co wcześniej od niej usłyszałem.

Jej spojrzenie od razu opadł na moje ubranie, a dokładniej na kitel, który wcisnął mi Callen i kazał nosić. Z cholerną nazwą tego szpitala. W dodatku dostrzegła również identyfikator.

- Kłamiesz - wydusiła.

Pokręciłem głową.

- Jestem tu tylko na zastępstwie przez jakiś czas.

- Kłamiesz - powtórzyła słabo. - Kłamiesz, jak oni wszyscy.

Widząc, że po samych słowach nie zamierzała mi uwierzyć, postanowiłem sięgnąć po telefon, wpisując w przeglądarkę swoje imię i nazwisko. Pomijając artykuły o obecnej sprawie, znalazłem to, co mnie interesowało i pokazałem dziewczynie.

- Jestem dyrektorem innego szpitala - powiedziałem, patrząc na nią, gdy niepewnie śledziła treść strony internetowej. Chyba pierwszy raz byłem wdzięczny za to, że znajdowało się tam moje zdjęcie. - Chciałaś rozmawiać kimś z zewnątrz, więc jestem tu. Wysłucham cię - zapewniłem, opuszczając rękę i odkładając telefon na poprzednie miejsce.

Dziewczyna nie ruszyła się, jakby mocno zastanawiała się nad moimi słowami. Dostrzegłem, jak wypuściła drżący oddech. Jednak jej głowa poruszyła się w zaprzeczeniu.

- I tak mi nie uwierzysz. Nikt mi nie wierzy - wyszeptała.

- Nie znamy się. Nigdy się nie widzieliśmy. Dlaczego więc wrzucasz mnie do jednego worka z innymi, z którymi miałaś kontakt?

- Bo on tego dopilnował - odparła od razu. - Zrobił wszystko, by każdy uważał mnie za wariatkę. Cholera - zaśmiała się ponuro. - Jesteśmy w psychiatryku. Komu uwierzysz? Dziewczynie, która przykłada sobie właśnie ostrze skalpela do gardła czy specjalistom, którzy mnie badali, z psychiatrą na czele? Przecież jestem na straconej pozycji.

- Nie wiem, komu uwierzę, bo nie pozwoliłaś mi jeszcze dowiedzieć się o co chodzi - zauważyłem, a w jej oczach błysnęło lekkie zaskoczenie. Zacisnęła usta. - Nie mam pojęcia, kto jest twoim lekarzem prowadzącym i szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to, ani to, co wpisał ci w papierach. Porozmawiaj ze mną i pozwól, bym to ja ocenił, co jest prawdą a co kłamstwem - oznajmiłem, robiąc krok w jej stronę. Cofnęła się, kręcąc głową, mimo to zrobiłem następny, zmuszając ją, by weszła do pokoju za sobą.

- Co robisz? - zapytała wyraźnie przestraszona, a jej głos zadrżał. - Nie podchodź!

Zatrzymałem się, gdy w przypływie strachu przycisnęła ostrze mocniej do swojej skóry, sprawiając tym, że od razu pojawił się na niej czerwony ślad. Jednak zrobiła to wyłącznie ze strachu. Nie zamierzała się skrzywdzić.

- Nie chcesz tego zrobić, Sally - powiedziałem łagodnie, po raz pierwszy używając jej imienia.

- A skąd możesz wiedzieć czego chcę?! Niczego nie wiesz!

Pokręciłem głową.

- Widziałem zbyt wiele spojrzeń ludzi, którzy chcieli odebrać sobie życie. Ty tego nie chcesz - powiedziałem, widząc, jak wraz z tymi słowami w jej oczach błysnęły łzy.

Powoli uniosłem otwartą dłoń, jej wewnętrzną stroną do góry.

- Oddasz mi skalpel?

Spojrzała mi w oczy, na dłuższą chwilę pozostając tam wzrokiem. Zaraz jednak znowu pokręciła głową.

- Nie chcę - wyszeptała, a łzy spłynęły po jej policzkach.

- Czego nie chcesz, Sally? - dopytałem.

- Być tutaj. W szpitalu - powiedziała, a ja bez problemu dostrzegłem moment, w którym jej dolna warga zadrżała. - Nigdy nie próbowałam się zabić. Musi mi pan uwierzyć - prosiła, a ja od razu zwróciłem uwagę na to, że tym razem użyła formy grzecznościowej. - Naprawdę nigdy nie próbowałam. Teraz... To był jedyny sposób, bym mogła zwrócić na siebie uwagę kogoś innego.

- Zwróciłaś moją uwagę, jestem tu - zapewniłem łagodnie, postanawiając iść w tym kierunku. - Ale jeżeli mamy porozmawiać, musisz mi oddać skalpel.

- Nie mogę - wydusiła. - Jeśli to zrobię, mój wysiłek pójdzie na marne - mówiła, a jej dłonie lekko zadrżały. - Wiem, jak to się wtedy skończy. Nie będzie żadnej rozmowy. Unieruchomi mnie pan, każe zapiąć w pasy i podać leki. Nie będzie nic więcej. Ja nie mogę tu zostać. Muszę wrócić do domu.

Zmarszczyłem nieznacznie brwi, gdy wyglądało na to, że naprawdę w to wierzyła. Że taki będzie cały dalszy scenariusz.

- Spójrz na mnie, Sally - zażądałem, a jej głowa powoli i niepewnie się uniosła. - Dlaczego sądzisz, że tak się stanie? I dlaczego miałbym kazać zapiąć cię w pasy, skoro nie widzę na to żadnego najmniejszego powodu? - Odwróciła głowę, jednak wtedy delikatnie dotknąłem jej twarzy, zmuszając, by ponownie na mnie spojrzała. W jej oczach po raz kolejny pojawiło się zaskoczenie. - Dlaczego? - powtórzyłem.

- Bo... Bo doktor Rhett tak robi.

Nie moglem ukryć, że te słowa trochę mnie zaskoczyły. Wiedziałem, że Callen zatrudnia tu samych sprawdzonych specjalistów. Sytuacja, w której jakikolwiek lekarz zastosowałby pasy i leki, zamiast rozmowy, której potrzebowała, było wręcz rzeczą absurdalną.

Ale nie niemożliwą.

- Nie wierzy mi pan - wydusiła, chcąc się odsunąć, ale zatrzymałem ją.

- Jeszcze właściwie nic mi nie powiedziałaś, a już twierdzisz, że ci nie wierzę? - spytałem, unosząc brwi. Jej usta się zacisnęły. - Sally... - zacząłem, patrząc jej głęboko w oczy. - Jeżeli masz coś szalonego do powiedzenia, możesz być pewna, że prawdopodobnie będę jedyną osobą w tym miejscu, która nie zakwalifikuje tego od razu jako kłamstwo. Cokolwiek mi zdradzisz, najpierw to sprawdzę, nim wydam swój „wyrok". Skoro już tu jestem, co ci szkodzi opowiedzieć mi o wszystkim?

Z jej ust uciekł drżący oddech, a myśli z pewnością goniły po jej głowie.

- Wysłucha mnie, pan? To nie jest... kłamstwo?

- Nie jest - potwierdziłem i delikatnie nakryłem jej dłoń swoją, gdy wciąż trzymała rękę przy szyi. - Wysłucham cię - zapewniłem. Gdy w żaden sposób nie zaprotestowała, odrobinę mocniej oplotłem jej dłoń, ostrożnie zmuszając ją do tego, by opuściła rękę. - Zabiorę go.

Nie walczyła, gdy rozluźniłem jej palce i wyjąłem z nich skalpel. Puściłem ją, chowając go na razie do głębokiej kieszeni lekarskiego kitla. W tej chwili było to jedyne miejsce, w które mogłem go wsadzić, aby był poza jej zasięgiem.

Ponownie uniosłem rękę w jej stronę, ale wtedy cała się napięła, mocno zaciskając powieki, jakby obawiała się, że to, o czym mówiła wcześniej, i tak się wydarzy.

Opuściłem więc rękę, rezygnując z dotknięcia jej.

- Chcesz porozmawiać tutaj czy w moim gabinecie? - spytałem, widząc, jak wraz z tym decyduje się na mnie spojrzeć.

- Tutaj - wybrała ostrożnie, uważnie mnie obserwując.

Uśmiechnąłem się delikatnie, przytakując.

- W takim razie siadaj - rzuciłem, zamykając drzwi dla zwiększenia prywatności i samemu zajmując wolne miejsce. - Nie masz żadnej współlokatorki w pokoju? - zacząłem luźniejszym pytaniem, gdy nadal się nie ruszyła, jakby nie dowierzała temu, że tak szybko pozwoliła sobie zabrać swoją jedyną broń.

- Jestem tu sama - odparła po dłuższej chwili. Przesunęła spojrzeniem po pokoju, w końcu postanawiając usiąść, jednak w bezpiecznej odległości ode mnie, przy ścianie. Owinęła ręce wokół kolan.

Zerknąłem na leżącą na łóżku dużą poduszkę. Chwyciłem ją w dłonie i zwróciłem się do dziewczyny.

- Łap - powiedziałem, a gdy tylko uniosła głowę, rzuciłem ją w jej stronę. Otworzyła szeroko oczy, ale poduszka ostatecznie trafiła prosto w jej ręce. - Oprzyj o nią plecy, będzie ci wygodniej.

Przez chwilę patrzyła na mnie zdezorientowana, ale zaraz skorzystała z mojej rady i bez problemu mogłem stwierdzić, że zdecydowanie było jej wygodniej.

- Dziękuję - rzuciła cicho.

- Nie ma sprawy.

Po tych słowach w pomieszczeniu nastała zupełna cisza. Pozwoliłem na nią. Chciałem, by mogła przez ten czas zebrać swoje myśli. Zastanowić się nad tym, co musiała.

- Jest pan inny - stwierdziła nagle, przez co ponownie przeniosłem wzrok na jej twarz. Delikatnie się uśmiechnąłem.

- Mam to potraktować jako komplement?

- Po prostu... Nie wydaje się pan taki sam, jak pozostali lekarze. W pozytywnym znaczeniu - dodała.

- Miło mi to słyszeć - odparłem szczerze.

Znowu przez chwilę milczała, decydując się w końcu zapytać:

- Zna pan doktora Rhetta?

- Nie - przyznałem. - Aczkolwiek w przeciągu ostatnich minut słyszałem już o nim kilka razy. Przyszedłem tu z innego oddziału, bo zniknął z dyżuru. W dodatku, jeżeli dobrze się domyślam, to właśnie on jest twoim lekarzem.

Na te słowa mocniej się spięła.

- Czy jeżeli coś panu powiem, to trafi do niego? - spytała, patrząc na mnie wyczekująco.

- Nie. Zostanie to wyłącznie między nami - zapewniłem.

Przytaknęła z ulgą. I kiedy widziałem już, że naprawdę chciała mi wytłumaczyć o co chodzi z tym całym zajściem, drzwi gwałtownie się otworzyły, a w ich świetle stanął mężczyzna, na którego ostatnio wpadłem. Wyraźnie zmęczony, jakby biegł tu na złamanie karku.

No to ma wyczucie czasu.

Zauważyłem jednak, że dziewczyna w tej samej chwili, w kilka sekund, zmieniła zupełnie swoją postawę. Nim spuściła wzrok, dostrzegłem w jej oczach iskierki strachu, a jej mięśnie napięły się do granic możliwości.

- Sally - westchnął mężczyzna, patrząc wprost na nią z wyraźnym zawodem. Ruszył w jej stronę, ale wtedy wydawał się nagle mnie dostrzec. Odwrócił głowę w moim kierunku, prostując się. Wzrokiem przebiegł po mojej twarzy, a za chwilę ponownie usłyszałem jego głos, tym razem zwrócony do mnie. - Pielęgniarka oddziałowa przekazała mi, co się wydarzyło. Dziękuję za szybką reakcję. Jestem jej lekarzem prowadzącym, więc zajmę się resztą.

Ach, więc to on był tym doktorem Rhettem.

- Właściwie to byliśmy w trakcie rozmowy, prawda Sally? - rzuciłem swobodnie, przenosząc wzrok na dziewczynę, chcąc ją w to trochę zaangażować. Musiałem zobaczyć jej reakcję.

- Tak - potwierdziła cicho, nie podnosząc wzroku.

- Chciałabyś ją dokończyć?

- Ja... - zaczęła, ukradkiem spoglądając na lekarza i, chociaż ten zupełnie nic nie zrobił, Sally i tak wydawała się odebrać jakiś niewerbalny komunikat. - Nie chcę dłużej doktora niepokoić, skoro jest tu już mój lekarz. Dziękuję panu za pomoc.

- Czuję się trochę staro, kiedy nazywasz mnie „panem" - zaśmiałem się lekko, teraz już postanawiając wstać. Gdy tylko nasz wzrok się spotkał, posłałem jej przyjazny uśmiech. - W takim razie bardzo dziękuję ci za te kilka minut rozmowy. Gdybyś chciała się jeszcze ze mną spotkać, wystarczy, że powiesz o tym pielęgniarce. Będę tu przez jakiś czas.

- W porządku - odpowiedziała, a jej głos wydawał się posmutnieć.

Spojrzałem na mężczyznę. Mógł być w wieku Callena, mieć gdzieś czterdziestkę, chociaż ostre rysy wydawały się dodawać mu trochę lat. Chłodny wzrok, który mi posłał, był chyba jednoznacznym potwierdzeniem na to, że raczej nie będziemy dobrymi znajomymi.

- Dziewczyna potrzebuje teraz chwili ciszy - poinformowałem szeptem, aby tylko on to usłyszał. - Nie wchodź z nią w żadne tematy. Niech odpocznie.

- Wezmę to pod uwagę - przyznał, chociaż niezbyt chętnie, jakby jedyne czego chciał, to żebym stąd wyszedł.

- Trzeba też zająć się jej skaleczeniem na szyi. W razie jakiś problemów, jestem do dyspozycji - powiedziałem jeszcze, idąc do drzwi. Gdy byłem już w ich przejściu, spojrzałem ostatni raz na dziewczynę. - Sally - zacząłem, chcąc zwrócić jej uwagę. Uniosła spojrzenie, zatrzymując go na moim, a wraz z tym posłałem jej ciepły uśmiech. - Nie zapominaj o tym, co ci powiedziałem. Głowa do góry.

Przytaknęła nieznacznie, zaraz wracając do spojrzenia utkwionego w podłodze. Nie mając zbytnio innego wyboru wyszedłem, zastanawiając się, czy z mężczyzną faktycznie może być coś nie tak. Dlaczego tak bardzo się wycofała, gdy on przyszedł? Wydawał się mieć po prostu chłodny charakter i być bardziej poważny, ale nic poza tym. Jednak jeżeli nie dogadywał się ze swoją pacjentką, dla jej dobra powinien przekazać ją pod opiekę innego lekarza.

Z drugiej strony, to, co zdążyła mi powiedzieć, wcale nie stawiało go w dobrym świetle.

Przeczesałem dłonią włosy. Miałem już milion spraw na głowie. Dlaczego chciałem wjebać się w kolejną?

Zerknąłem na telefon. Żadnej wiadomości od Dave'a. Zakładałem więc, że wszystko było dobrze. Zamierzałem dać im dzisiaj tyle czasu, ile tylko będę mógł. Chociaż mogłem go tu jakoś przyprowadzać i pozwalać się z nią spotkać, naprawdę nie wiedziałem, jak długo będzie istniała taka możliwość.

Wszedłem do pokoju pielęgniarek, widząc tam tylko jedną osobę i to akurat tę, która mnie interesowała - pielęgniarkę oddziałową. Bez problemu dostrzegłem, jak jej palce wbijały się w biały blat, gdy dłonią złapała jego brzeg. Pochylała się do przodu, ciężar ciała przenosząc na lewą nogę, gdy prawą dotykała podłogi tylko czubkiem buta. Nawet stąd słyszałem jej głębokie oddechy.

Zapukałem lekko w drzwi, by dać jej znać o swojej obecności. Mimo tego kobieta i tak drgnęła wyraźnie przestraszona nagłym dźwiękiem. Jej głowa szybko odwróciła się w moją stronę, a oczy skanowały moją sylwetkę.

- Mogę chwilę zająć? - spytałem, na co nie zwlekała z odpowiedzią, najwidoczniej odganiając myśli sprzed chwili na dalszy plan.

- Tak. Tak, oczywiście - powiedziała, odwracając się do mnie już całym ciałem. - Nie wiedziałam, że doktor nadal tu jest.

- Przyszedłem o coś poprosić - przyznałem, a na kobiecej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, chociaż naprawdę zmęczony i być może zawierający w sobie poczucie winy. Sytuacja sprzed kilkunastu minut musiała dać jej mocno w kość.

- Zamieniam się w słuch.

- Potrzebuję całej dokumentacji medycznej Sally. Najlepiej na teraz.

Wraz z moimi słowami w jej oczach pojawiła się szczera troska.

- Czy coś się stało? Zaniepokoiło coś doktora?

Dobre pytanie.

- Chciałem tylko sprawdzić jej historię i leki, które przyjmuje.

Oraz to, czy doktor Rhett faktycznie tak bardzo lubuje się w pasach.

- Rozumiem. Proszę dać mi chwilkę, a przygotuję kopię - odparła uprzejmie.

Przytaknąłem. By nie stać przez ten czas ciągle w przejściu, wszedłem do środka, siadając na wolnym miejscu.

- Wiadomo już skąd Sally wzięła skalpel? - spytałem, gdy kobieta sprawnie wykonywała swoją pracę.

- Jeszcze nie. Kazałam sprawdzić cały asortyment na oddziale i na wszelki wypadek również pokoje innych pacjentów. Przeglądniemy też nagrania z kamer - mówiła, a jej gardło wyraźnie było ściśnięte. - Naprawdę nie wiem, jak to mogło się stać. Ja... zdecydowałam, że rano złożę wypowiedzenie...

- Dlaczego? - Krótkie pytanie, które wydostało się z moich ust, sprawiło, że pielęgniarka zupełnie znieruchomiała. - Dlaczego chcesz złożyć wypowiedzenie? - rozwinąłem, przenosząc na nią wzrok, gdy wciąż nie usłyszałem odpowiedzi.

- Przeze mnie Sally prawie...

- Przez ciebie? - Uniosłem brwi. - Dałaś jej ten skalpel?

- Nie, ale...

- Położyłaś go obok niej?

- Oczywiście, że nie!

- Więc dlaczego uważasz, że to twoja wina? Wzięłaś ją na siebie, chociaż jeszcze nawet nie zostały sprawdzone nagrania z kamer. Moje winy też przyjmiesz na swoje barki?

- Doktorze...

Pokręciłem głową, akurat w tej sytuacji nie mając zamiaru jakkolwiek jej pocieszać.

- Nie będę cię powstrzymywał przed odejściem stąd, skoro ta sytuacja tak mocno cię uderzyła. To nie jest łatwa praca. Nigdy taka nie będzie. Nie wiem, ile pracujesz w tym zawodzie, ale jeżeli liczyłaś na spokojne, bezstresowe dni, lepiej poszukaj czegoś innego, bo takich przypadków jak dzisiaj może trafić ci się znacznie więcej.

Podniosłem się, wymijając ją i chwytając małą, nieotwartą butelkę wody. Odkręciłem ją i podałem kobiecie. Wyciągnęła niepewnie rękę, delikatnie zaciskając palce na plastiku.

- Jesteś dobrą pielęgniarką. Inaczej nie dostałabyś się do personelu tego szpitala. Musisz sobie tylko odpowiedzieć na pytanie, czy jesteś w stanie udźwignąć psychicznie to, co się tu dzieje i może wydarzyć. Po prostu przemyśl to. A z wypowiedzeniem wstrzymaj się przynajmniej do wyjaśnienia sprawy. Callen i tak prawdopodobnie nie przyjmie go wcześniej - powiedziałem, stwierdzając jedynie fakty.

Ponownie opadłem na krzesło, zakładając ręce za głową i zamykając oczy, a niewiele po tym usłyszałem, jak kobieta wraca do swojego poprzedniego zajęcia.

Żadne z nas już się nie odezwało. A ta cisza sprawiła, że moje myśli zupełnie odleciały. Dopiero lekkie szturchanie w ramię uświadomiło mnie, że musiałem przysnąć. Cholera.

- Doktorze? Doktorze Sanders... - Otworzyłem powoli oczy, dostrzegając od razu twarz odrobinę pochylonej nade mną pielęgniarki. - Przepraszam, że doktora budzę, ale przygotowałam już całą dokumentację.

Przetarłem palcami oczy, zerkając na zegarek na nadgarstku. Miałem wrażenie, że jednak pozwoliła mi trochę dłużej pospać, niż te kilka minut, gdy gromadziła dokumenty.

Spojrzałem na wszystko, co trzymała w dłoni.

- Dziękuję - powiedziałem szczerze, odbierając to od niej. Przyłożyłem dłoń do ust, gdy mimowolnie ziewnąłem.

- Może powinien doktor jeszcze trochę odpocząć? - rzuciła z troską.

- Tak zrobię - odparłem z delikatnym uśmiechem, podnosząc się z krzesła. - Wrócę już na swój oddział. Gdyby coś się działo, jestem ciągle pod telefonem.

Gdy już wychodziłem, głos pielęgniarki jeszcze mnie zatrzymał.

- Widziałam wiadomości - oznajmiła, a ja nie miałem wątpliwości do jakich wiadomości nawiązuje. - Pomodlę się, aby wszystko ułożyło się po doktora myśli.

Kiedy zerknąłem w jej oczy, dostrzegłem w nich same dobre intencje, dlatego na mojej twarzy ponownie pojawił się ciepły uśmiech.

- Dziękuję - powiedziałem jeszcze raz.

Niestety, żeby wszystko ułożyło się tak, jak tego chciałem, odpoczynek musiał jednak poczekać.

***
Zapukałem do drzwi młodego, od razu słysząc jego odpowiedź. Wszedłem do środka, dostrzegając go siedzącego przed monitorami. Coś robił, a ja nie miałem zielonego pojęcia co takiego. Postanowiłem jednak w to nie wnikać.

Nath przekręcił się na fotelu w moją stronę, wyciągając z uszu słuchawki, które odłożył na biurko.

- Masz trochę czasu? - spytałem.

- Jasne - odparł bez chwili zastanowienia. - I tak muszę czekać aż pliki przejdą przez program.

- A mógłbyś mi coś sprawdzić?

Przytaknął bez wahania.

- Co tam masz?

Zamknąłem drzwi, podchodząc do niego. Przesunął w moją stronę paczkę chipsów, częstując.

- Dzięki - rzuciłem, biorąc kilka, by zaraz po tym podać mu kartkę, na której napisałem najważniejsze dane dwóch osób. - Dałbyś radę coś o nich znaleźć?

Wziął białą kartkę do ręki, przyglądając się temu, co się na niej znajdowało.

- Zobaczymy - odpowiedział, uśmiechając się. Chwycił laptopa, a ja wziąłem jeszcze kilka chipsów i usiadłem.

Nathan, pomimo wcześniejszej akcji policji i tego, co sam zrobił, by żadne dane nie dostały się w ich ręce, naprawdę szybko wrócił do gry. Wraz z tym zaczął się zajmować wszystkimi najważniejszymi rzeczami związanymi jakkolwiek z komputerem. Z tego, co wiedziałem, miał zająć się niedługo nagraniami.

- Zaczniemy może od dziewczyny - powiedział do siebie, a jego palce zaczęły pracować na klawiaturze. Czasami się zastanawiałem, jak daleko młody był w stanie się posunąć. Jak wiele mógł mając komputer podłączony do sieci. Albo też i bez tego. - Okej, mam - zaczął, zaraz marszcząc czoło i jeszcze raz zerkając na dane, które mu podałem. - Coś pomieszałem, czy dziewczyna faktycznie znajduje się właśnie w szpitalu, w którym jest też May?

- Nie pomieszałeś - odparłem. - Co możesz mi o niej powiedzieć?

- Hm - zastanowił się. - Zależy co cię konkretnie interesuje i czego mam szukać. Nie ukończyła szkoły średniej. Zrezygnowała w ostatniej klasie, chociaż miała bardzo dobre wyniki w nauce. Z tego co widzę, była w tym czasie w ciąży, więc może postanowiła skupić się na dziecku - powiedział, na co przytaknąłem, wiedząc już o ciąży z jej dokumentów. - No i chyba coś poszło nie tak - stwierdził nagle - bo jej rodzice złożyli wniosek o odebranie praw rodzicielskich.

Niemal prychnąłem, gdy po przeczytaniu jej dokumentacji medycznej i złączeniu w całość tego, co mi powiedziała, potwierdziło się to, co brałem pod uwagę. Mimo wszystko to nadal było za mało, by faktycznie stwierdzić, czy doktor Rhett bawił się w takie przekręty. Musiałem mieć do tego o wiele więcej informacji.

- Jak chcesz, mogę wyciągnąć z tego szczegóły, ale będę potrzebował więcej czasu.

- Tylko tę jedną sprawę - poprosiłem. - Teraz sprawdź mi na szybko jeszcze tego doktorka.

Brwi młodego powoli powędrowały do góry, a w oczach pojawiło się zapytanie.

- Doktorka? Nowego kumpla sobie znalazłeś w szpitalu?

Prychnąłem, kręcąc głową.

- Nie sądzę, chyba mnie nie polubił - rzuciłem z lekkim śmiechem, kradnąc mu kolejne chipsy. Zapewne miał jeszcze kilka paczek pod dostatkiem. - To lekarz dziewczyny, którą przed chwilą sprawdzałeś - wyjaśniłem. - Pewna sytuacja nie daje mi spokoju, a wiesz, że nie umiem zostawić czegoś, co chodzi mi po głowie.

- Tak, wiem - potwierdził, nie ukrywając uśmiechu. Po kilku minutach, które potrzebował na znalezienie pobieżnych informacji, odezwał się. - Ogólnie to oficjalnie jest czysty jak łza - stwierdził.

- A nieoficjalnie?

- A nieoficjalnie to muszę poszukać w ciut innych źródłach - zaśmiał się. - Trochę mi to zajmie, by prześledzić go uważnie. Dam ci znać, gdy coś znajdę. Bądź też nie znajdę - dodał.

- Lepiej dla niego, by tam nic nie było - przyznałem, wstając. - Niedługo wychodzę, więc jakbyś coś miał, to dzwoń.

- Tak jest, doktorku - odparł wyraźnie rozbawiony. Przewróciłem tylko oczami, już się odwracając, ale wtedy jeszcze mnie zatrzymał, wyciągając rękę. - Masz, posmakowały ci chyba.

Moje spojrzenie opadło na paczkę chipsów, którą miał w dłoni, a następnie przejechałem językiem po zębach. To nie moja wina, że paprykowe były akurat moimi ulubionymi.

Złapałem je, nim się rozmyślił.

- Dzięki, młody, nie zmarnują się.

- Spoko, trzeba dokarmiać starszych.

Pacnąłem go w głowę, zaraz słysząc jego śmiech. Słyszałem go nawet, gdy wyszedłem już z jego pokoju.

A to sprawiło, że i ja na to sobie pozwoliłem.

***
Wróciłem na oddział trzeci, musząc jeszcze raz spotkać się z Sally i usłyszeć od niej to, czego nie zdążyła mi powiedzieć. Musiałem usłyszeć to z jej ust, zobaczyć jej reakcje, dowiedzieć się dokładniej o co chodziło. Wszystko to wprost od niej.

- Doktorze Samuel, pan tutaj?

Odwróciłem się, słysząc znajomy głos pielęgniarki. Czyli nadal tu była. Albo posłuchała mojej rady, albo Callen faktycznie nie przyjął wypowiedzenia, które złożyła. W każdym razie nie miałem zamiaru tego poruszać. To nie dla niej tu przyszedłem.

- Chciałem zobaczyć się z Sally - wyjaśniłem. - Jest w swoim pokoju?

- Jest, ale nie sądzę, by mógł z nią doktor porozmawiać - odparła ze smutnym uśmiechem.

- Coś się stało?

- Miała napad agresji. Zaatakowała doktora Rhetta. Musieliśmy ją niestety unieruchomić i podać leki uspokajające.

Na tę wiadomość mimowolnie zacisnąłem zęby. By to szlag, naprawdę mogła go zaatakować? A nawet jeśli, jaki naprawdę był tego powód?

- Pójdę do niej - oznajmiłem mimo to, nie czekając na żadne dalsze słowa kobiety.

Przeszedłem przez korytarz, doskonale pamiętając drogę do jej pokoju. I gdy tylko wszedłem do środka, zobaczyłem to, o czym poinformowała mnie pielęgniarka. Dziewczyna leżała na plecach, zupełnie pustym wzrokiem wpatrując się w sufit. Na jej policzkach dostrzegłem ślady po niedawnych łzach.

Podszedłem do jej łóżka, kładąc jedną dłoń koło jej głowy i nieznacznie się pochyliłem. Cholera, nie żałował jej podania silniejszych leków.

- Sally, spójrz na mnie - poprosiłem i ucieszyłem się, kiedy faktycznie to zrobiła. Jednak po tej krótkiej chwili jej wzrok opadł na nadgarstki. Widząc to, ułożyłem swoje dłonie na pasach krępujących jej ręce, zakrywając je, aby to na mnie w tym momencie skupiła całą uwagę. - Przekażę pielęgniarce, aby je zdjęła, ale teraz musisz skupić się na mnie. Dasz radę to zrobić?

- Nie chciałam ich - wyszeptała, a ja nie miałem wątpliwości, że chodzi jej o pasy.

- Wiem - powiedziałem spokojnie.

- Nic nie zrobiłam...

- Czy doktor Rhett nadużywa swoich uprawnień? - Nie odpowiedziała. Zadałem więc inne pytanie. - Chodzi tu o twojego syna, Sally?

Tym razem jej usta się rozchyliły.

- Nie jestem złą matką.

- Nie twierdzę, że jest inaczej - przyznałem, chcąc pozostać w tym temacie.

- Chcą mi go zabrać.

- Doktor Rhett im w tym pomaga?

- Pomóż mi, proszę - powiedziała słabo, a jej wzrok przeniósł się nagle za mnie.

Przekląłem w myślach, gdy wiedziałem już kogo spotkam, kiedy tam spojrzę. Czy ten facet nie mógł znaleźć sobie lepszego momentu na odwiedzenie swojej pacjentki?

- Czy mogę wiedzieć, co pan tu robi, doktorze Sanders?

Próbuję jakkolwiek porozmawiać z dziewczyną, co usilnie mi uniemożliwiasz.

Odwróciłem w jego stronę głowę.

- Przyszedłem zobaczyć, jak Sally czuje się po wczorajszym dniu - odpowiedziałem, odsuwając się od niej. - Nie sądziłem, że spotkam ją dziś unieruchomioną. To było konieczne?

Mężczyzna zmierzył mnie zimnym spojrzeniem i uniósł lewą rękę, pokazując przedramię.

- Była agresywna. Podrapała mnie i ugryzła - rzucił, a na jego skórze faktycznie widniały tego typu rany. W dodatku świeże. - Użycie przymusu bezpośredniego było niezbędne. Jeszcze jakieś pytania bądź zastrzeżenia, doktorze?

- Wyciszyła się już. Nie sądzę, by unieruchomienie było dłużej potrzebne.

Przeniósł wzrok na Sally, przez chwilę go tam zostawiając.

- Poinformuję o tym pielęgniarkę - zgodził się. - Coś jeszcze?

- Na chwilę obecną nie - odpowiedziałem, powoli zmierzając do drzwi. Przystanąłem, gdy go mijałem. - Przyjdę tu jeszcze później sprawdzić jej stan - poinformowałem śmiało. I kiedy byłem już za nim, mężczyzna się odezwał.

- Proponowałbym jednak zająć się swoimi sprawami, doktorze, szczególnie, że chyba masz ich obecnie pod dostatkiem - powiedział beznamiętnie, nawet nie odwracając głowy w moją stronę. Jedynie delikatnie ją odchylił. - Sally jest moją pacjentką, nie twoją. Nie mieszaj się, skoro nie znasz jej przypadku.

Moje usta drgnęły w uśmiechu. Czyżby kotek poczuł się zagrożony i zamierzał pokazać pazurki?

- Myślę, że te kilka minut uda mi się jednak znaleźć dla Sally w swoim napiętym grafiku. A skoro niby nie znam jej przypadku, to będzie idealna okazja, by go poznać. Z tego co zdążyłem zauważyć, twoja pacjentka nie będzie raczej miała nic przeciwko dodatkowej konsultacji. Mam nadzieję, że ty również, doktorze.

Jeżeli nie miał nic do ukrycia i leczył ją tak, jak powinien ją leczyć, moja rozmowa z dziewczyną nie powinna być żadnym problemem. Jeśli przy nim naprawdę była agresywna, przy mnie była już spokojna. Sprawdzenie przyczyny jej zachowania powinno być dla niego priorytetem.

- Oczywiście - odparł sucho, a jego palce mocniej wbiły się w kieszenie spodni.

Uśmiechnąłem się zadowolony.

- Więc do zobaczenia później - rzuciłem, wychodząc bez słowa więcej. Tylko zamiast wrócić na oddział May, nogi same poniosły mnie w inne miejsce. Nim się zorientowałem, niewiele później stałem już przed drzwiami do gabinetu Callena.

Zapukałem i, nie czekając w ogóle na jego zaproszenie, wszedłem do środka. Uniósł spojrzenie znad papierów, nie wydając się w żaden sposób zaskoczony moją obecnością. Po prostu przyjął ją do wiadomości.

Pokonałem całe pomieszczenie, podchodząc do elektrycznego czajnika, sam sobie robiąc kawę. Gdy usiadłem już naprzeciwko mężczyzny, jego spojrzenie nawet nie oderwało się od drobnych literek na papierze, kiedy zapytał:

- Coś się stało?

- Jeden z twoich doktorków się stał - mruknąłem.

Tym razem uraczył mnie wzrokiem, unosząc brwi.

- O którego konkretnie chodzi?

- Rhett - odparłem krótko, a Callen zmarszczył brwi.

- Coś zrobił? Pracuje tu dłużej, niż ja jestem dyrektorem - prychnął, wygodniej się rozsiadając.

- Czy coś zrobił, to się okaże, gdy go dokładnie prześwietlę.

- Podpadł mafii? Powinienem się o niego martwić? - spytał z niewielkim rozbawieniem.

- Tylko wtedy, gdy moje podejrzenia się sprawdzą - oznajmiłem, biorąc drobny łyk kawy. - Mogę cię o coś prosić?

- Proszę bardzo - odparł, rozkładając ręce, bym mówił dalej.

- Rzuć swoim okiem na jego pacjentkę Sally.

- Sally... - Zmrużył oczy, stukając palcem o podłokietnik, gdy to imię ewidentnie coś mu mówiło. - Chodzi o tę samą dziewczynę, która wytrzasnęła skądś skalpel?

- Tak - potwierdziłem od razu.

- I chcesz bym ją przebadał?

- Byś to zrobił, nie patrząc wcześniej na jej kartę pacjenta.

Zacisnął usta, jakby mocno zaczął się zastanawiać nad moimi słowami, dogłębnie je analizując. I kiedy najwyraźniej domyślił się tego, co chodziło mi po głowie od dłuższego czasu, z jego ust uciekło przekleństwo.

- Zwariowałeś - stwierdził. - Przecież to niemożliwe. Nie tylko on ją badał. Na to jest cała procedura, Sam. Szczególnie przy przyjęciu bez zgody pacjenta. Rhett nie mógł tego sfałszować i przyjąć tu kogoś niewymagającego opieki.

- Dlatego proszę cię, byś zwrócił na to uwagę i zajął się nią przynajmniej do momentu, aż dokładnie go sprawdzę. Chcę mieć pewność.

Zagłębił się bardziej w oparcie fotela. Wiedziałem, że mi nie odmówi. W końcu chodziło o dobro pacjenta.

- Sprawdzę to - potwierdził, a moja głowa poruszyła się w podziękowaniu.

Opuściłem wzrok na wciąż ciepły kubek kawy.

Co takiego masz za uszami, Rhett?

***
Rozdział wcześniej :D
Miłego dnia, kochani! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top