Rozdział XXX
– Jak było na sympozjum? – spytałem, zakładając nogę na nogę i pozwalając swojemu ciału bardziej zagłębić się w wygodny fotel. Moje plecy zdecydowanie tego potrzebowały.
– Lepiej bawiłbym się na własnym pogrzebie – odparł mężczyzna chrapliwym głosem, na co prychnąłem.
Callen wyglądał, jakby nadal jedną nogą był w łóżku i gdybym nie poprosił go o spotkanie, prawdopodobne zostałby w nim jeszcze przez długie godziny. Tymczasem ściągnąłem go do szpitala, z samego rana, kiedy tylko dowiedziałem się, że wrócił już do kraju.
Sięgnął po czajnik, niemal automatycznie nalewając wody do dwóch kubków, szybko zamieszał, a następnie już szedł z nimi w moją stronę. Zatrzymał się jednak przed stolikiem, zaspanym wzrokiem patrząc na stos kartek, które tam były.
Rozważałem już zrujnowanie swojej wygodnej pozycji, którą znalazłem, by mu pomóc, ale nim jakkolwiek się ruszyłem, jego noga się uniosła, a następnie stopą zwalił wszystko na podłogę, w ekspresowym tempie robiąc na stoliku miejsce na dwa kubki kawy.
Opadł na fotel naprzeciwko, zerkając przymrużonymi oczami na swój niewielki zegarek. Nie wątpiłem, że musiał wskazywać szóstą rano. To sprawiło, że jeszcze bardziej zapadł się w siedzenie, przyciskając dłoń do czoła.
– Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie na to, dlaczego kazałeś mi tu przyjechać – powiedział, odnajdując moje spojrzenie. – W innym przypadku, dla twojego dobra, z buta przyjmę cię na oddział, bo chyba zwariowałeś, by o tej godzinie wyciągać mnie z domu.
– Stęskniłem się za tobą, Callen – powiedziałem, uśmiechając się. – Czy to nie jest wystarczający powód?
– Naprawdę, to rozgrzało właśnie moje serce, Samuelu – rzucił, kładąc swoją dłoń na klatce piersiowej i posyłając mi ciepły uśmiech. – Ale i tak wolę dom i swoje łóżko, w którym teraz powinienem być.
– Ałć – zaśmiałem się. – To zabolało chyba bardziej niż powinno.
Czterdziestolatek przewrócił oczami, sięgając po swój kubek kawy.
– Więc? O co chodzi?
Uniosłem brwi.
– Nie przeglądasz żadnych wiadomości?
– Przestałem, gdy zacząłem mieć koszmary z naszym prezydentem w roli głównej. Stwierdziłem, że tak będzie lepiej dla mojego zdrowia psychicznego. – Przymknął oczy, gdy ciepły napój przeszedł mu przez gardło. – Coś istotnego mnie ominęło, że pytasz? Znalazłeś się na pierwszych stronach gazet? – spytał kpiąco, a jego twarz rozświetlił delikatny uśmiech.
– Wpisz moje nazwisko w przeglądarkę, a sam zobaczysz – powiedziałem, zachęcając.
Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, w końcu sięgając wolną ręką do telefonu schowanego w kieszeni.
– Jeżeli mi wyskoczy, że biegałeś po mieście nago, nie wydam ci zaświadczenia, że się leczysz – mruknął pod nosem.
– Cholera, a myślałem, że mogę cię w razie czego o to prosić – rzuciłem. – Twój podpis dobrze by się prezentował na papierku.
Uniósł spojrzenie, przelotnie na mnie spoglądając. Wzruszyłem ramionami.
Powrócił do ekranu smartfona, a po niecałych dwóch sekundach jego ciemne brwi poszybowały płynnie do góry. Widziałem, jak jego palec porusza się po ekranie, a oczy uważnie śledzą tekst jednego z artykułów. Miał ich trochę do wyboru.
Dałem mu chwilę, w międzyczasie pochylając się i wyciągając rękę po biały kubek. Wziąłem drobny łyk kawy, ale gdy tylko znalazła się w moich ustach, moja twarz się mimowolnie wykrzywiła, a ciecz ledwo przeszła przez gardło.
– Kurwa – wychrypiałem, wierzchem dłoni wycierając usta. – Co ty pijesz. Jeżeli chciałeś się mnie pozbyć, są na to mniej brutalne sposoby.
– Musiałem czymś postawić się na nogi – odparł, nie odrywając spojrzenia od telefonu i zupełnie swobodnie pijąc przygotowaną przez siebie kawę. Gdy najwyraźniej wypił już całą, zerknął na tę, którą odłożyłem, a następnie na mnie. – Zamierzasz ją pić?
– Niezbyt – przyznałem.
– Cudownie – zamruczał, sięgając po nią, by zaraz tuż na moich oczach wziąć dwa duże łyki.
I to niby ze mną było coś nie tak.
Poprawił się na siedzeniu, przeskakując po kolejnych stronach, dowiadując się coraz to nowszych rzeczy. Wiedziałem, że Nath starał się początkowo usuwać najbardziej krzywdzące dla May artykuły, posty czy komentarze, jednak pojawiło się ich zbyt wiele, by mógł to zrobić.
– No dobra – odezwał się po dłuższym czasie, odkładając telefon na stolik. Jego już bardziej rozbudzony wzrok spoczął na mojej twarzy. – Jesteś seryjnym mordercą, którego szukają? – spytał poważnie, łącząc dłonie na brzuchu.
Mój kącik ust się uniósł, a głowa przechyliła delikatnie w bok.
– A co, Callen? Boisz się?
– Chciałbym po prostu jeszcze pożyć, a nie skończyć z rozprutym gardłem.
Zaśmiałem się ochryple.
– Wiem, że dla bezpieczeństwa zawsze nosisz pod ręką strzykawkę z lekiem uspokajającym. Nim zdążyłbym ci coś zrobić, byłbym już zapewne unieruchomiony – zauważyłem, a sądząc po jego oczach, wcale się nie myliłem. – Nie jestem nim – odpowiedziałem na jego pytanie. – Ten, który nim jest, teraz co najwyżej może się w paranormal activity pobawić.
Callen przeczesał czarne włosy i westchnął przeciągle. Wiedziałem, że te słowa były wystarczające, aby zrozumiał najważniejsze: facet nie żyje, a my zostaliśmy wciągnięci w niezłe gówno. Ale oprócz tego, po tych okruszkach, które mu dałem, wydawał się dotrzeć również do celu mojego przyjścia tu.
– May Deris, z jej powodu tu jesteś – domyślił się, a moja głowa powoli poruszyła się w potwierdzeniu.
Lekarz bardziej przywarł plecami do oparcia za sobą, ze wzrokiem wciąż utkwionym we mnie, palcami rytmicznie stukając w podłokietnik, jakby analizował sytuację. Siedziałem cicho, pozwalając mu na to.
– A czego dokładnie oczekujesz, Samuelu? – spytał, chociaż z pewnością już to wiedział. Po prostu słowa były o wiele istotniejsze niż domysły.
– Że przyjmiesz ją na oddział. Na moich zasadach – dodałem.
– O ile artykuły nie kłamią, również jest oskarżona o seryjne morderstwo. Chcesz bym ściągnął na szpital media?
– Więc martwisz się o media, a nie o fakt, że będziesz miał na oddziale osobę powiązaną z największym seryjnym morderstwem?
Z jego ust uciekło prychnięcie.
– W takim razie zadam jedno pytanie: jest niebezpieczna?
– Nie – odparłem krótko.
– No to nie muszę się o to martwić. Podejrzewam, że i tak nie miałeś w planach, by dopuszczać do niej kogokolwiek z personelu.
Przytaknąłem, bo taka była prawda. Zamierzałem ograniczyć ich kontakt z nią w jak największym stopniu.
– Chciałbym też, żebyś to ty oficjalnie został jej lekarzem prowadzącym.
– Ja? – zapytał zaskoczony, przestając poruszać palcami.
– Ja niezbyt mogę, gdy FBI depcze nam po piętach. Za to ty jesteś jedynym psychiatrą, którego szanuję i któremu ufam na tyle, by powierzyć pod opiekę May – wyznałem.
A wraz z tym jego uśmiech się powiększył.
– Chyba właśnie popieściłeś moje ego.
Parsknąłem, kręcąc głową.
– To jak? Wchodzisz w to?
O ile było to możliwe, rozparł się wygodniej na fotelu. Jeszcze przez chwilę się zastanawiał, ale wyglądało na to, że odpowiedź już dawno miał w głowie.
– A jakbym mógł w to nie wejść, skoro prosisz mnie o to osobiście o cholernej szóstej rano? – spytał, śmiejąc się cicho. – Nie będę wnikać w szczegóły, jeżeli chodzi o tę dziewczynę. Nie czuję się nawet upoważniony, by to robić. Skoro jej pomagasz, musiała po prostu zostać wciągnięta w niezłe bagno z nieswojej winy. Przyjmę ją i pomogę ci ze wszystkim, co będzie potrzebne.
– Już nie przejmujesz się dziennikarzami? – Uniosłem brwi, pozwalając sobie na delikatny uśmiech.
– Sam powiedziałeś, że to gruba sprawa. Szpital może na tym skorzystać. W końcu jaki psychiatra nie chciałby złapać czegoś takiego w swoje ręce? – przyznał szczerze, podnosząc się. Podszedł do biurka, otwierając szufladę i wyciągając z niej plastikową kartę. – Jest na mnie. Otworzysz nią każde drzwi. Mówiąc inaczej dostaniesz się na każdy oddział, o każdej porze. – Złapałem ją w dłonie, obracając w palcach czarnym plastikiem z nazwą szpitala. – Zostaje mi więc powiedzieć: witam wśród personelu, doktorze Sanders.
– Świetnie – ucieszyłem się. – Dostanę teraz swój gabinet?
– Nie przeginaj.
– No dobra, będę korzystać z twojego.
Na jego twarzy pojawił się grymas.
– Coś ci załatwię – stwierdził jednak.
Jeszcze raz zerknąłem na kartę, która była w tym szpitalu przepustką do wszystkiego. Teraz musiałem tylko dopilnować, by May faktycznie to tu się dostała.
I aby zniosła to lepiej, niż sądził Dave.
Kolejne minuty minęły nam na ustalenie szczegółów. Dokładnie przedstawiłem mu swoje oczekiwania, a Callen po prostu na wszystko się zgadzał, nie mając z nimi żadnego problemu. Naprawdę się cieszyłem, że przynajmniej ta część szła tak, jak powinna.
Kiedy wyszedłem z gabinetu, zmierzając prosto do kolejnego miejsca, w którym miałem załatwić następne istotne sprawy, mój telefon zadzwonił. Zerknąłem na wyświetlacz, dostrzegając nieznany numer. W ostatnim czasie nie było to niczym nowym. Mój prywatny numer jakimś cudem dostał się w ręce dziennikarzy, a ci naprawdę nie zamierzali po prostu wyrzucić go do kosza, dając mi święty spokój.
Odebrałem, przykładając telefon do ucha.
– Samuel Sanders – powiedziałem beznamiętnie, czekając tylko, aż będę mógł się rozłączyć i wrzucić numer na czarną listę.
– Sam? To ja, May.
Słysząc znajomy głos, w jednej chwili się zatrzymałem.
– May, wszystko w porządku? – zapytałem od razu, wyczuwając jej niepewność, stres, może też strach?
– Tak – odparła szybko. – Ja tylko... potrzebowałam usłyszeć znajomy głos – wyznała cicho. – Nie chciałam dzwonić do Dave’a, bo... niepotrzebnie by się martwił. Jeżeli przeszkadzam...
– Hej, May – przerwałem jej. – Nie przeszkadzasz. Cieszę się, że udało ci się zadzwonić i rób to tak często, jak tylko będziesz mogła, okej?
– Okej – potwierdziła.
– Wiem, że nie jest łatwo, ale skup się wyłącznie na moim głosie i spróbuj głęboko odetchnąć. – Usłyszałem, jak po krótkiej chwili to robi. – Jeszcze raz – poprosiłem, zauważając, że dzięki temu jej oddech staje się trochę spokojniejszy. – Przez cały czas pracujemy nad tym, by cię stamtąd wyciągnąć, May. Mamy już prawie wszystko załatwione. Obiecuję ci, że jutro się spotkamy. Przyjadę tam i na miejscu ci powiem szczegóły, możemy się tak umówić? – Mówiłem spokojnie, nie śpiesząc się z żadnym ze słów. Nie chciałem jej teraz o niczym informować. Wolałem to zrobić, gdy będę na miejscu.
– Jeden dzień – powiedziała bardziej do siebie niż do mnie. – To nie jest chyba długo, prawda?
Chociaż jej nie widziałem, byłem pewny, że na jej twarzy pojawił się właśnie delikatny uśmiech.
– Nie jest – potwierdziłem, chociaż wiedziałem, że w tej sytuacji, te kilka godzin przed nią będzie ciągnąć się niemal w nieskończoność. – To tylko jeden dzień. Gdy tylko minie, spotkamy się i cię stamtąd zabiorę – zapewniłem, a kiedy chciałem dodać coś jeszcze, w tle usłyszałem strażnika. By to szlag.
– Przepraszam, muszę już... kończyć.
– Wiem – odparłem spokojnie. – Poradzisz sobie, May. Jay przyjedzie tam jeszcze dzisiaj.
– Będę czekać – odpowiedziała. – Dziękuję, Sam.
– Nie masz za co – powiedziałem, a sekundę później połączenie zostało zakończone.
Tym razem to ja wziąłem głęboki oddech.
Pora załatwić ostatnie papiery.
***
Szedłem wraz z Eve i Jayem oraz dwoma sanitariuszami za postawnym strażnikiem, który na nasze szczęście nie był zbytnio wygadany. W tej chwili naprawdę za to dziękowałem. Że robił to, co do niego należało bez zbędnych komentarzy. Wystarczyło mi to, że musiałem ich wysłuchiwać od jego poprzedników. Przy nim prawdopodobnie moja cierpliwość zrobiłaby sobie już wakacje.
Stawiałem krok za krokiem, zastanawiając się, ile to jeszcze potrwa, aż w końcu dotrzemy do May. Nawet z Eve i jej odznaką przy boku, to wszystko nie było wcale łatwiejsze. Procedury, które mieli, przyprawiały o mocny ból głowy. Miałem nadzieję, że czas, który będziemy mieli przez okres poddania jej obserwacji psychiatrycznej będzie wystarczający, by wymyślić coś, przez co nie będzie musiała już nigdy tu wracać. Panująca tu atmosfera udzieliłaby się nawet mnie.
Cholera, już się udzieliła.
Mężczyzna otworzył kolejne drzwi, a później jeszcze jedne, aż w końcu dotarliśmy do skrzydła, gdzie kilka minut temu na nasz wniosek przyprowadzili May, by umożliwić jej transport do szpitala.
Gdy następne drzwi prowadziły już do pomieszczenia, domyśliłem się, że to właśnie za nimi czekała. Kiedy tylko się otworzyły, a ja wszedłem do środka, nasze spojrzenia od razu się spotkały.
– Sam – uciekło z jej ust, a nogi zrobiły niewielki krok w moją stronę.
Uśmiechnąłem się delikatnie, zmniejszając naszą odległość.
– Mówiłem, że przyjdę – powiedziałem, wykorzystując tę chwilę, by uważnie się jej przyjrzeć. By zobaczyć to, jak przez te kilka dni jej skóra straciła swój zwyczajny blask. Jak ze spojrzenia uciekła niemal cała jej witalność. Teraz wydawała się po prostu... stać. Nic więcej. – Chodź tu – rzuciłem, po tym zwyczajnie ją obejmując. – Zaraz cię stąd zabierzemy – szepnąłem, poruszając dłonią po jej plecach.
Ukryła twarz w moich ramionach. Nie ruszałem się, dając jej tę chwilę, którą potrzebowała na złapanie oddechu. Na zrzucenie z siebie ostatnich dni i zebranie energii na następne.
Czułem, jak bierze spokojne oddechy, a gdy z jej ciała opadło wcześniejsze napięcie, powoli się odsunęła. Ale wraz z tym spojrzała w końcu za mnie. Wiedziałem, że jej wzrok nie zatrzymał się na Eve. Nie zatrzymał się nawet na Jayu. Patrzyła na sanitariuszy.
Cofnęła się o krok, powracając spojrzeniem do mojej twarzy, jakby chciała odczytać z niej odpowiedź na niezadane pytanie. I nawet jeżeli z moich ust nie wyszły żadne słowa, doskonale zdawała sobie sprawę dlaczego tu są. Dlaczego przyszli razem ze mną.
Ale nim cokolwiek zdążyła powiedzieć, zwróciłem się do strażnika.
– Proszę ją rozkuć. – Mimo że w tym zdaniu pojawiło się „proszę”, niewiele z prośbą miało wspólnego. Mężczyzna wydawał się jednak nie zrozumieć tego przekazu.
– Otrzymałem polecenie, by dla bezpieczeństwa oskarżona przez cały czas była skuta, doktorze.
– Dla bezpieczeństwa? – powtórzyłem, z trudem powstrzymując nadchodzący śmiech. No proszę, teraz bali się jej bardziej niż nas. – Czyjego? Naszego czy jej?
Strażnik wyraźnie się zmieszał.
– Jest seryjną morderczynią...
– Słyszałeś o takiej zasadzie, jak domniemanie niewinności? – wtrącił się Jay, gdy to wyraźnie go zdenerwowało.
– Tak, ale...
– Dopóki nie zostanie jej udowodniona wina i nie zostanie ona stwierdzona prawomocnym wyrokiem, masz przed sobą niewinnego człowieka, rozumiesz to?
– Są dowody – upierał się. – Stanowi zagrożenie dla otoczenie...
– Pozwolisz, że to ja już ocenie. Chyba, że o czymś nie wiem i masz do tego potrzebne uprawnienia – rzuciłem, unosząc brwi.
– Nie, doktorze – odpowiedział, chociaż z wyraźną niechęcią.
– W takim razie rozkuj ją – ponowiłem polecenie. – W pomieszczeniu jest pięciu facetów i agentka FBI. Naprawdę sądzisz, że mogłaby cokolwiek zrobić? Co najwyżej może cię w jaja kopnąć – zakpiłem.
– Najpierw musiałby je mieć – mruknęła May w odpowiedzi, sprawiając, że się szczerze uśmiechnąłem.
Strażnik jednak nie podzielił naszego humoru. Podszedł do niej ostrożnie, niepewnie uwalniając jej nadgarstki z obręczy, a zaraz robiąc to samo z nogami. Gdy tylko to zrobił, odsunął się na bezpieczną odległość. May od razu rozmasowała skórę na rękach.
– Teraz wyjdź stąd – poinstruowałem mężczyznę, na co jego usta nieznacznie się rozchyliły.
– Nie uważam by to...
– A czy ja cię pytałem, co uważasz? Chcę zostać z nią sam, razem z sanitariuszami, więc wyjdź.
– Proszę pana za mną – oznajmiła Eve, a w jej głosie również rozbrzmiał rozkaz, przez który poczułem dziwną satysfakcję. Cholera, nawet wydając rozkazy była cholernie seksowna. – To polecenie.
Mężczyzna spojrzał na nią, zapewne szybko oceniając, jak wiele ma teraz do powiedzenia. Szybko musiał sobie zdać sprawę, że FBI jest rangą o wiele wyższą, niż jego marny status strażnika. Podrapał się po prawie łysej głowie i wzdychając oraz mrucząc coś pod nosem, opuścił pomieszczenie.
Eve, wyraźne zadowolona z siebie, spojrzała na mnie.
– Będziemy czekać za drzwiami – poinformowała, a zaraz posłała May przyjazne spojrzenie. Kiedy ona i Jay wyszli, tak jak prosiłem, zostali w środku wyłącznie sanitariusze.
Zrobiłem krok w stronę May, ale ona ten krok nadrobiła, cofając się.
– Czyli tak chcecie mnie stąd wydostać. – Uśmiechnęła się krzywo, nie patrząc na mnie, a na nosze z ambulansu oraz dwóch młodych mężczyzn, którzy przy nich stali.
– Będziesz tam tylko na obserwacji, May – wyjaśniłem, chcąc na nowo zwrócić jej uwagę na siebie – a ja będę ciągle w pobliżu. W każdej chwili będę mógł tam do ciebie przyjść.
– Więc... – zaczęła niepewnie. – Nie zostawisz mnie tam samej?
– Nie zostawię – zapewniłem, zmniejszając odległość, którą stworzyła. Tym razem mi na to pozwoliła. – Nie bój się, May. To naprawdę nie jest takie straszne, jak to widzisz w swojej głowie.
– Przepraszam – powiedziała cicho, odwracając wzrok. – Naoglądałam się trochę filmów, gdzie rola pacjenta w szpitalu psychiatrycznym... No, sam wiesz – mruknęła.
– Tak, wiem – odpowiedziałem, śmiejąc się cicho. – Obiecuję ci, że będziesz czuła się tam dobrze, May. Zrobię wszystko, by tak było i byś nie odczuwała zbytnio tego, w jakim jesteś miejscu. Powiedzmy, że będziesz tam pacjentem VIP+.
Uniosła brwi w lekkim rozbawieniu.
– Co to znaczy być pacjentem VIP+ w szpitalu psychiatrycznym?
Pochyliłem się odrobinę nad jej uchem.
– To, że przemycę ci tam wszystko, co tylko będziesz chciała – powiedziałem, a zaraz po tym mój uśmiech znacznie się powiększył. – Włącznie z telefonem, przez który będziesz mogła pisać i rozmawiać z Dave’em.
Jak się spodziewałam, jej reakcja nadeszła błyskawicznie. Wyprostowała się, a oczy rozszerzyła. Jej ciało dosłownie dostało zastrzyku energii.
– Trzeba było tak od razu! – rzuciła. – Na co my jeszcze czekamy?!
Zaśmiałem się.
– Tak, zdecydowanie mogłem zacząć od tego – stwierdziłem. Mimo to i tak widziałem, jak mocno się stresowała, gdy zerknęła na nosze. Ułożyłem dłoń u dołu jej pleców. – Chodź.
Przytaknęła, chociaż jej wzrok niepewnie przeskakiwał z jednego sanitariusza do drugiego. Nic nie mogłem poradzić na to, że moje usta ponownie ułożyły się w szeroki uśmiech.
– Spokojnie, May. Zapewniam cię, że ta dwójka stresuje się w tej chwili równie mocno co ty – zauważyłem, widząc zaraz ich krzywe uśmiechy. – To ich pierwszy oficjalny dzień w pracy.
– Niech zgadnę, sam ich wyznaczyłeś do towarzyszenia ci tutaj.
– Oczywiście – potwierdziłem szczęśliwie. – Ale mówiłem im, że nie mają czym się martwić.
– Doktor chyba w innej rzeczywistości żyje – mruknął blondyn, sprawiając, że May wybuchnęła szczerym śmiechem.
– Chyba nie chcę wiedzieć, co wam naopowiadał.
Uśmiechnąłem się, widząc, że ta drobna sytuacja poprawiła jej samopoczucie.
– Wskakuj – powiedziałem, klepiąc dłonią czarne nosze. Chociaż niezbyt pewnie, usiadła na nich. – A teraz się połóż – poprosiłem.
– Bez obaw, nie gryziemy – rzucił blondyn, prawdopodobnie również chcąc pomóc mi ją jakoś odstresować. Przed przyjazdem tu powiedziałem im jedynie niezbędne minimum.
– Moja dziewczyna zapewne powiedziałaby o mnie coś innego – odezwał się drugi z sanitariuszy, na co prychnąłem.
– Więc jeden nie gryzie, drugi gryzie zapewne tylko swoją dziewczynę – podsumowałem. – Jesteś zupełnie bezpieczna.
Położyła się, nie ukrywając rozbawienia.
– A ty, Sam? Gryziesz?
– Bardzo – odpowiedziałem z szerokim uśmiechem.
Ułożyła się wygodnie, zakładając ręce na piersi i na chwilę zamykając oczy. Skinąłem do nich głową, by zajęli się dalszymi krokami. Czymś, co z pewnością się jej nie spodoba.
Blondyn zajął się pasem zabezpieczającym, natomiast szatyn chwycił jej przedramię i, nim May zorientowała się, co chce zrobić, zwinnie owinął wokół jej nadgarstka pas... unieruchamiający. Szarpnęła ręką, chcąc się podnieść, ale wtedy zmusiłem ją, by wróciła do poprzedniej pozycji. Spojrzała na mnie zdezorientowana.
– Spokojnie, to standardowa procedura – wyjaśniłem łagodnie, trzymając ją za barki, gdy blondyn chwycił jej drugą rękę.
– Ale...
– Zaufaj mi, May. To tylko na czas transportu. Jestem tu i nie pozwolę, by coś ci się stało.
Jej spojrzenie uciekło na nogi, gdzie teraz to wokół kostek owinął się biały materiał. Odchyliła głowę, mocno zaciskając powieki i ewidentnie próbując leżeć spokojnie, myśląc o czymś innym. I chociaż na tę chwilę wydawała się naprawdę rozluźnić, wiedziałem, że ta cała podróż będzie dla niej kolejnym wyzwaniem. A chciałem, by to było dla niej jak najmniej problematyczne. Szczególnie, gdy obawiałem się, że dziennikarze dowiedzieli się o jej przeniesieniu.
– May, spójrz na mnie – poprosiłem, co zrobiła. – Podam ci lek, po którym zaśniesz i prześpisz całą drogę, w porządku? Ani przez chwilę nie zostawię cię samej w tym czasie. Gdy się obudzisz, będę obok – zapewniłem, obserwując jej reakcję. Przygotowałem się na to, że zwyczajnie zaprzeczy, ale nie na to, że jej głowa poruszy się powoli w zgodzie.
– W porządku – potwierdziła cicho.
Skinąłem więc głową, wyciągając odpowiedni lek. Widziałem, jak uważnie śledzi każdy mój ruch, gdy przeczyszczałem jej skórę, by za chwilę ostrożnie wbić igłę.
– Niedługo zacznie działać – poinformowałem. – Jeszcze tylko trochę i będziesz mogła porozmawiać z Dave’em. Nie wspominałem mu o tym, więc będziesz mogła zobaczyć jego reakcję – powiedziałem z lekkim uśmiechem, który odwzajemniła.
– Dziękuję. Za wszystko co robisz. I przepraszam – dodała. – Miałam przygotowany prezent urodzinowy dla ciebie, a wszystko poszło nie tak, jak miało.
– I teraz mi to mówisz? – spytałem, unosząc brwi. – Zaraz zaśniesz, a ja nie będę mógł wyciągnąć z ciebie żadnej informacji o prezencie. Tak się nie robi.
Jej kąciki ust płynnie się uniosły.
– Uczyłam się od najlepszych – odpowiedziała, zamykając oczy. – Dam ci go, gdy wyjdę.
– Tylko o nim nie zapomnij – zaśmiałem się.
– Nie zapomnę – obiecała ciszej.
Uśmiechnąłem się delikatnie, nic więcej nie mówiąc. Po prostu byłem przy niej, czekając, aż spokojnie zaśnie.
Mój wzrok mimowolnie przeniósł się na jej nadgarstki i znajdujące się na nich pasy unieruchamiające. Nic nie mogłem poradzić na to, jak wspomnienia same uderzyły w moje myśli.
Skrzywiłem się, gdy ból głowy powoli docierał do mojej świadomości.
Nadal żyłem.
Przekręciłem głowę, ale ten ruch sprawił, że zacząłem go żałować już w tej samej sekundzie. Jęknąłem ochryple, gdy kłujący ból rozszedł się po całej głowie, docierając nawet do miejsca za oczami, powodując, że chciałem ponownie zapaść się w błogą nicość.
Usłyszałem z boku jakiś głos, a zaraz czyjaś dłoń objęła moją twarz. Stanowczo, ale jednocześnie delikatnie, dezorientując mnie.
– Otwórz oczy, dzieciaku – poprosił, a ja szybko rozpoznałem głos. Kevin.
Tylko dlaczego prosił o to Kevin?
Rozchyliłem powieki, niemal w tej samej chwili pragnąć je zamknąć. Zacisnąłem usta, gdy mdłości uderzyły we mnie z bezlitosną siłą.
Zdecydowanie nadal żyłem.
Wypuściłem ciężki oddech, starając się otworzyć szerzej oczy. Od razu zobaczyłem skupioną twarz lekarza.
– Boli mnie... głowa – wychrypiałem. Właściwie słowo „boli” było zbyt lekkim określeniem.
Usta Kevina się wykrzywiły.
– Też by mnie bolała, gdybym tak dostał – mruknął. – O ile nie wąchałbym kwiatków od spodu – warknął, spoglądając za siebie. Również chciałem tam spojrzeć, ale każda próba ruszenia oczami kończyła się jeszcze większym bólem. – Pamiętasz, co się stało?
Zatrzymałem wzrok na bezpiecznym miejscu, próbując powrócić myślami do tego, co pamiętałem jako ostatnie.
– Byłem razem z Dave’em i Danem w swoim domu. Dan... – przełknąłem z trudem ślinę, gdy obrazy minionego wydarzenia stanęły mi przed oczami – zabił moich rodziców. Błagałem go, by mnie również zabił, a później... później nie wiem, co się stało – przyznałem słabo.
– Później Dave stwierdził, że uderzenie cię pistoletem w tył głowy będzie wspaniałym sposobem, aby cię uciszyć – dokończył, wyraźnie zirytowany.
– A co miałem zrobić?! – Skrzywiłem się, gdy zrozumiałem już, kto był za Kevinem. Wściekły głos Dave’a bez problemu dotarł do moich uszu. – Wpadł w jakiś pierdolony szał, wyrywając się i krzycząc, by mój ojciec go zabił! Gdybym nie pozbawił go wtedy przytomności, miałbyś teraz przed sobą trupa z dziurą w głowie – warknął.
– Więc dlaczego mnie powstrzymałeś, skoro tego chciałem – zapytałem pusto, zachrypniętym głosem.
Dostrzegłem, jak robi kilka kroków w moją stronę.
– Nawet mnie nie wkurwiaj, Sam! – rzucił wściekle.
Zacisnąłem zęby.
– Mam cię nie wkurwiać? Ja mam tego nie robić, Dave? – wydusiłem, czując, jak złość na nowo zaczyna krążyć w moich żyłach. – Mam tego dość, rozumiesz? Zabraliście mi wszystko. Więzicie mnie w tym jebanym pokoju, pozwalając się ruszyć tylko do waszej matki i z powrotem. Od tygodni nie pojawiłem się na zajęciach, więc mogę być pewien, że nie mam już co się tam pokazywać. Na uczelni, na którą dostanie się było moim spełnieniem marzeń, by później robić to, na co poświęciłem tak wiele czasu. Ale ty o tym nie wiesz. Dlaczego miałbyś o tym wiedzieć?
– Sam... – warknął.
– A teraz? Teraz odebraliście mi nawet namiastkę rodziny, którą miałem. Co jeszcze zamierzacie mi odebrać? – spytałem, słysząc, jak mój głos drży i, czy tego chciałem, czy nie, poczułem również cholernie słone łzy. – Po prostu się pierdol, Dave. Ty i twoja jebana rodzina.
Chciałem wstać, chciałem odejść, chciałem zrobić cokolwiek, by nie musieć tu być i na niego patrzeć, ale nie mogłem. Bo gdy tylko ruszyłem rękami, te gwałtownie się zatrzymały. Spojrzałem na nadgarstki i opleciony wokół nich materiał.
– Pasy? – zakpiłem, zaraz kręcąc głową, starając się zignorować powstały przez to ból. – Uwolnij mnie – rozkazałem lekarzowi, jednak ten nie zareagował. – Uwolnij mnie, do chuja! – wrzasnąłem, szarpiąc rękami i nogami, ale te cholerne pasy wciąż przylegały do mojej skóry. – Kurwa – warknąłem, odrzucając głowę do tyłu i wbijając ją w poduszkę.
– Uspokój się, dzieciaku – zarządził Kevin, sprawiając, że jeszcze bardziej miałem ochotę rozwalić wszystko, co było obok, a najbardziej to pierdolnąć Dave’a w twarz. – Nie chcę być zmuszony do faszerowania cię lekami uspokajającymi.
– Pierdol się, Kev – rzuciłem, jeszcze raz szarpiąc pasami, co zupełnie nic nie dało.
Miałem dość. Tak bardzo dość.
Zacisnąłem dłonie w pięści, oddychając ciężko przez nos. Leżałem, nie mając już jakichkolwiek sił, by się uwolnić. To i tak nie miało sensu.
Lekarz podszedł do szafki, sięgając po jakiś lek i bez słowa wstrzyknął go do kroplówki.
– Co to? – spytałem, chociaż roztwór z pewnością zdążył już odnaleźć drogę do mojej żyły.
– Lek przeciwbólowy – wyjaśnił. – Zrobiłem ci wszystkie potrzebne badania. Rana na głowie nie wygląda tragicznie, ale gdybyś zaczął się czuć gorzej, od razu mi to zgłaszasz – powiedział bez emocji, zaraz zerkając na moje nadgarstki. – Pasy są zamiast kajdanek. Odpocznij, później cię uwolnię z nich.
Nic nie odpowiedziałem. Zamiast tego spojrzałem na Dave’a. Na jego wściekłe spojrzenie.
Tylko, że ta wściekłość nie była skierowana na mnie.
– Doktorze?
Słysząc głos jednego z sanitariuszy, moje myśli szybko powróciły do rzeczywistości. Uniosłem spojrzenie na blondyna.
– Tak?
– Zasnęła już – poinformował niepewnie. – Możemy chyba jechać.
Zerknąłem na May i jej spokojną twarz. Miał rację, spała.
Odsunąłem się
– Tak – potwierdziłem tym razem. – Możemy jechać.
***
Siedziałem nieopodal łóżka May, czekając aż się obudzi. Ucieszyłem się, gdy faktycznie zostało przygotowane wszystko, o co prosiłem. Włącznie z pokojem, w którym właśnie byłem. Powinna czuć się w nim naprawdę dobrze.
Miałem zamiar o to zadbać.
Przekręciłem głowę, spoglądając na drzwi, kiedy się otworzyły. Do środka wszedł Callen, od razu rzucając okiem na May, by po tym spojrzeć na mnie.
– Załatwiłem już resztę papierów – poinformował, podchodząc bliżej i wyglądając przez okno. Było skierowane do środka dziedzińca. Kolejny plus.
Skinąłem głową, niemo mu dziękując.
– Gdyby był jakiś problem z dziennikarzami, daj mi znać, zajmę się nimi – powiedziałem, zerkając na niego.
– To nie pierwszy raz, gdy będę się z nimi bawił. Poradzę sobie – odparł, a jego język przejechał po górnych zębach. – Bardziej martwi mnie FBI.
– Coś konkretnego?
Odwrócił się w moją stronę, opierając bokiem o ścianę.
– Nie mam nic do ukrycia, Sam, ale jeżeli FBI zacznie szperać i robić tu kontrole, odbije się to zarówno na personelu, jak i na pacjentach, a na to nie mogę pozwolić. Jako dyrektor tego szpitala jestem odpowiedzialny za wszystkie znajdujące się w nim osoby. Dbam o to, by pacjenci mieli tu opiekę jedną z najlepszych i nie zamierzam dopuścić, aby ktoś z zewnątrz zakłócił panujący tu spokój.
Zamknąłem oczy, pocierając palcami o głowę.
Czy Cade może spróbować tego typu działań? Chciał dopiąć swego. Wsadzić May za kratki, a może i doprowadzić do tego, by dostała wyrok śmierci.
Teraz prawdopodobnie wciągnąłem w tę grę również Callena i przebywających tu pacjentów.
– Postaram się znaleźć jakieś inne rozwiązanie... – zacząłem, ale mężczyzna mi przerwał.
– Od teraz May również jest pacjentem tego szpitala, w dodatku bezpośrednio pod moją opieką – zauważył. – Więc ostrzegam cię, że jeżeli zobaczę tu FBI, wywalę ich na zbity pysk. Ten szpital ma naprawdę dobrych prawników. Dopóki tu jestem, nie pozwolę im postawić tu cholernej nogi.
Spojrzałem na niego z uniesionymi brwiami. Cholera, znałem go już trochę czasu, ale nie spodziewałem się, że będzie taką lwicą chroniącą swoje młode.
– Ja też im na to nie pozwolę, Callen. Będą musieli najpierw pobawić się ze mną, nim dotrą do ciebie.
Mafia czy FBI? Kto wygra tę grę?
Przekręciłem głowę, gdy May delikatnie się poruszyła. Zaraz po tym jej powieki powoli się uniosły i pierwsze, co zrobiła, szybko odszukała mnie wzrokiem. Gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały, niemal mogłem poczuć jej ulgę. Zsunęła wzrok na swoje nadgarstki, ale były zupełnie wolne, bez żadnych pasów czy kajdanek. Tak, jak mówiłem.
Podniosła się do pozycji siedzące, tym razem spoglądając na mężczyznę obok mnie. Nim zdążyłem się odezwać, sam to zrobił.
– Siema – powiedział, podnosząc otwartą dłoń.
Zmarszczyłem brwi, powoli odwracając głowę w jego stronę.
– Siema? – powtórzyłem, jednocześnie posyłając mu pytające spojrzenie.
– Zbyt młodzieżowo?
– Masz czterdzieści lat, Callen – przypomniałem mu, na co wzruszył ramionami.
– Ale mentalnie nadal dwadzieścia.
– Chyba nie powinieneś tego mówić jako psychiatra w obecności innego psychiatry – stwierdziłem.
Na jego twarzy pojawił się grymas.
– Racja. To nie zabrzmiało dobrze.
Przewróciłem oczami, wracając do May. W jej spojrzeniu od razu zobaczyłem iskierki rozbawienia.
– Cześć – odpowiedziała mu z uśmiechem, zaraz jednak niepewnie rozglądnęła się po pokoju. – Więc... to tu będę?
– Tak – potwierdziłem. – Cały pokój należy do ciebie. Możesz czuć się tu bezpiecznie, May – zapewniłem. – Nikt, kogo nie znasz, nie będzie miał tu wstępu.
Przytaknęła głową, ale jej wzrok ponownie uciekł na mężczyznę, jakby nie była pewna, czy może o wszystkim swobodnie przy nim mówić. Dlatego to od niego postanowiłem zacząć kolejne wyjaśnienia.
– To Callen, lekarz psychiatra i dyrektor tego szpitala.
Wyszczerzył się.
– Lubię, gdy tak mnie tytułujesz.
– I idiota – dodałem, widząc, jak w tej samej chwili rzuca mi wrogie spojrzenie. – Oficjalnie jest twoim lekarzem prowadzącym, nieoficjalnie to ja będę o wszystko dbał. Wie o wszystkich najważniejszych kwestiach związanych ze sprawą, ale tylko tyle. Nie ma pojęcia o żadnych szczegółach. Mimo to, jeżeli chciałabyś mu o czymkolwiek powiedzieć, możesz mu zaufać.
– Jestem ciągle do twojej dyspozycji – potwierdził Callen, na nowo się uśmiechając. – Jeżeli zechcesz go obgadywać, z przyjemnością zrobię to razem z tobą.
– Będę pamiętać – odpowiedziała szczerze. Callen zrobił chyba na niej dobre wrażenie. W dodatku wydawała się rozluźnić.
– Na czas twojego pobytu tu, dopasuję swój grafik do Samuela – poinformował. – Jeden z nas zawsze będzie obecny w szpitalu.
Tak ustaliliśmy. Wiedziałem, że nie mogę być tu przez dwadzieścia cztery godziny każdego dnia, a nie chciałem, by May była tu bez obecności któregoś z nas. I chociaż będzie miała przy sobie telefon, wolałem być w pobliżu, jeśli coś by się stało.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, w każdej chwili możesz mi o tym powiedzieć – kontynuował. – Jak Sam pewnie cię wcześniej informował, będziesz tu na trochę innych zasadach – zaśmiał się lekko. – Nie musisz się bać, że tu przyjdę i będę kazał ci się zaraz ze wszystkiego zwierzyć. Chociaż gdybyś chciała się czymś podzielić, naprawdę do tego zachęcam. A teraz, wyczuwam, że Samuel chce się mnie stąd pozbyć, więc pozwolisz, że się ewakuuję.
Callen wyszedł, zostawiając May w zdecydowanie lepszym humorze.
– Lubię go – przyznała. – Wydaje się fajny.
– I taki jest – potwierdziłem szczerze. – Jest osobą, która nigdy nie zostawiłaby kogoś w potrzebie. Często pomaga bez żadnego wynagrodzenia za to. W dodatku jest dobry w tym, co robi. No i w przeciwieństwie do mnie trzyma się etyki zawodowej.
– Samuel Sanders chwali innego psychiatrę? Niespotykane! – rzuciła, śmiejąc się.
– Tylko mu o tym nie mów. I tak mu już ego wystarczająco podskoczyło – prychnąłem.
– Obiecuję, że będę milczeć – odparła szczęśliwie.
– Skoro o obietnicy mowa, pora bym to ja dotrzymał swojej – zauważyłem, sięgając do kieszeni po telefon. Jej telefon.
Jej oczy spojrzały na mnie z niedowierzaniem.
– Naprawdę... mogę?
– Naprawdę – odpowiedziałem i wstałem, gdy ona tego nie zrobiła. Przykucnąłem przed nią i delikatnie włożyłem telefon w jej dłonie. – No dalej – zachęciłem, a moje usta ułożyły się w szerszym uśmiechu. – Napisz do niego, zadzwoń, co tylko będziesz chciała.
Zamrugała kilkukrotnie, starając się powstrzymać łzy.
– Ale... naprawdę?
Przytaknąłem.
– Poprosiłem Natha, by nałożył na niego wszelkie zabezpieczenia. Nawet jeżeli FBI będzie czegoś próbowało, do niczego nie dotrą.
– Więc mogę zadzwonić do Dave’a? – zapytała, chcąc po raz kolejny się upewnić.
– To właśnie powiedziałem. Ten twój duży dzieciak przeszedł chyba przez wszystkie możliwe stany przez waszą rozłąkę. Wiem, że tobie też nie było łatwo, dlatego nie chcę cię dłużej przetrzymywać. Najważniejsze kwestie wyjaśniliśmy, inne mogą poczekać.
Jej głowa poruszyła się w górę i dół, a palce odrobinę mocniej chwyciły smartfon. Widziałem, jak jej dłonie trochę drżą, gdy włączyła telefon, wchodząc w zapisane kontakty, na pierwszym miejscu mając Dave’a.
– Jeszcze jedno – powiedziałem, nim zdążyła zadzwonić. Spojrzała na mnie niepewnie. – Musisz jeszcze z jedną rzeczą milczeć.
– Z jaka? – spytała słabo.
– Z taką, że jutro przemycę tu Dave’a. Nie mówiłem mu o tym... – przerwałem, gdy z jej oczu poleciały pierwsze łzy, a jej ręce naprawdę mocno owinęły się wokół mojej szyi. Z jej ust uciekł szloch.
– Dziękuję. Tak bardzo dziękuję – mówiła płacząc i obejmując mnie z całych sił. Uśmiechnąłem się delikatnie, kładąc dłonie na jej plecach.
– No już, spokojnie, bo Dave nie uwierzy mi, że płakałaś ze szczęścia – zaśmiałem się. – Nie masz mi za co dziękować, May. Oboje zasługujecie na szczęście, a ja cieszę się, że mogę wam trochę pomóc. A teraz otrzyj łzy i zadzwoń już do niego.
Odsunęła się, dłońmi szybko przecierając mokre policzki. Zamrugała kilka razy, wycierając też oczy, a później wzięła głęboki oddech i wybrała numer do narzeczonego. Nie minęły dwie sekundy, a już mogłem go usłyszeć po drugiej stronie.
– May?!
Chciała odpowiedzieć, ale jej głos okazał się być jedną wielką chrypką. Mimowolnie się na to uśmiechnąłem. Odchrząknęła, próbując jeszcze raz.
– Jak tam? – wykrztusiła, ewidentnie próbując powstrzymać kolejne łzy, które zaczęły się pojawiać zaraz po tym, jak usłyszała jego głos.
Przez chwilę między tą dwójką trwała zupełna cisza, jakby słuchali jedynie swoich oddechów.
– Masz Internet? – zapytał nagle.
– Eee... – przeciągnęła, spoglądając najpierw niepewnie na swój ekran, a następnie na mnie, szukając odpowiedzi. Skinąłem głową w potwierdzeniu. – Tak, mam – odparła szybko. I gdy tylko te słowa wyszły z jej ust, Dave się rozłączył. May patrzyła zaskoczona na przerwane połączone. – Och... może teraz coś... robi?
Nim jednak z jej ust zdążyło uciec coś więcej, telefon ponownie zadzwonił, tylko że tym razem było to już połączenie wideo.
Odebrała, a gdy siebie zobaczyli, wiedziałem, że była to chwila, w której ja już nie powinienem uczestniczyć.
– Wpadnę tu za kilka minut – szepnąłem z uśmiechem, chociaż podejrzewałem, że te kilka minut zdecydowanie będzie zbyt krótkim czasem.
Wyszedłem z pokoju, pozwalając im w prywatności porozmawiać. Zatoczyłem się jednak do tyłu, gdy przez nieuwagę wpadłem na jednego z lekarzy, a przez to jakaś część dokumentów z papierowej teczki wysunęła się i zleciała na podłogę.
– Przepraszam – powiedziałem, schylając się już po te trzy kartki, ale mężczyzna o wiele szybciej zabrał mi je sprzed nosa.
– Nie szkodzi – mruknął chłodno. Skinął mi głową i po prostu ruszył dalej korytarzem.
Najwidoczniej to nie był jego dzień.
Westchnąłem, zerkając na godzinę. Z pewnością miałem teraz trochę czasu dla siebie, co mogę nawet nazwać odpoczynkiem. Pora więc zobaczyć ten cudowny gabinet, który przyszykował mi Callen, bo wbrew pozorom zamierzałem z niego korzystać naprawdę często.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top