Rozdział XXV
Wyprostowałem się, odsuwając na bok, aby dać przestrzeń do działania prawnikom. Tym razem to oni musieli się wykazać.
Oparłem się o lustro weneckie, by trochę podroczyć się z osobami za nim.
Sprawa seryjnego morderstwa musiała obiec już świat. Nasze nazwiska z pewnością prędzej czy później wyciekną do mediów, więc podejrzewałem, że od teraz będziemy musieli radzić sobie również z dziennikarzami. Zapowiadały się z nimi naprawdę uciążliwe dni, szczególnie, że nasz każdy ruch będzie pod ich czujnym okiem.
Miałem tylko nadzieję, że żaden z nich nie będzie na tyle odważny, by bez pozwolenia wchodzić na naszą posesję.
Cade podszedł do stolika, kładąc na nim laptop, na którym przez chwilę zatrzymałem wzrok. Obawiałem się, że nie wróżył niczego dobrego.
Nim jeszcze Cade się odezwał, policjant, którego wcześniej wysłałem po picie, szybko postawił przed May napełniony kubek wody. Zaraz po tym odsunął się, zajmując swoje poprzednie miejsce. Tym razem ręka May nawet nie drgnęła. Jedynie siedziała, wpatrując się w agenta i zapewne oczekując aż wreszcie to wszystko przejdzie do konkretów. Chciała mieć to po prostu już za sobą. Nawet jeżeli wiedziała, co będzie tuż po tym.
Cade zerknął na całą naszą czwórkę i delikatnie się uśmiechnął.
- Mieliśmy okazję się już spotkać i poznać, jednak dla formalności pozwolę się jeszcze raz przedstawić. Cade Rendevers, agent FBI. To ja przeprowadzę dzisiejsze przesłuchanie.
- Nie spodziewaliśmy się nikogo innego, agencie - odparł Dan, równie miłym tonem, na co usta mężczyzny ułożyły się w szerszym uśmiechu.
- Tak samo jak ja nie oczekiwałem spotkać nikogo innego w roli adwokata May Deris - powiedział, swobodnie zajmując wolne krzesło. - Dobrze wiedzieć, że obie strony dostały to, czego się spodziewały. - Po tych słowach, jego głowa przekręciła się w moją stronę. Nie musiałem długo czekać, aby usłyszeć uwagę skierowaną do mnie. - Jestem psychologiem, nie sądzę, aby była tu potrzebna jeszcze obecność lekarza psychiatry - oznajmił. - Jeżeli zajdzie taka konieczność, zostanie doktor wezwany.
- Agencie - zacząłem spokojnie, spoglądając w jego oczy - jak sam właśnie zaznaczyłeś, jesteś tylko psychologiem, więc proponuję przy tym pozostać - oznajmiłem, kątem oka widząc, jak May odwraca głowę, próbując powstrzymać cisnący się na jej usta uśmiech. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej trochę poprawiłem jej humor, czego nie mogłem powiedzieć raczej o mężczyźnie przede mną. - Natomiast jeżeli chodzi o moja obecność tutaj, została ona zatwierdzona przez decyzyjne osoby. Obiecuję, że nie będę przeszkadzać.
Musiałem przyznać, że mimo moich słów, w żaden sposób nie pozwolił swoim wewnętrznym uczuciom wyjść na wierzch. Jego postawa nadal była swobodna i otwarta, przez co miałem ochotę się roześmiać. Zdecydowanie byliśmy podglądani.
- Skoro tak, to możemy chyba już zacząć - odpowiedział, powracając spojrzeniem do May i posyłając jej przyjazny uśmiech. Z trudem powstrzymałem się od przewrócenia oczami.
Gdy agent przeszedł do całej tej formalnej strony przesłuchania, ja jedynie stałem i słuchałem, od czasu do czasu zmieniając swoją pozycje, gdy w jednej nie było mi zbyt wygodnie. Zdałem sobie sprawę z tego, że na chwilę odleciałem myślami, gdy następnym, o co pytał Cade, było to, czy May przyznaje się do popełnienia zarzucanych jej czynów.
- Nie, nie przyznaję się - odparła z wyraźnie ściśniętym gardłem, gdy chwilę wcześniej dokładnie usłyszała o co ją podejrzewają. Między innymi o zabicie ze szczególnym okrucieństwem szesnastu kobiet.
- W porządku. Chciałbym ci teraz zadać kilka pytań odnoszących się do sprawy, dobrze?
- Tak - odpowiedziała, jednak jej głos, nawet przy tak krótkim wyrazie zdradził, jak bardzo stresowała się tą rozmową.
- W takim razie zacznę od tego: czym dla ciebie jest słońce, May?
Pierdolony sukinsyn - warknąłem w myślach, słysząc pytanie, które postanowił jej zadać, w dodatku już na samym początku. Jego rodzaj szybko dał mi do zrozumienia, że to nie będzie tylko przesłuchanie. Chciał ją zdiagnozować, a jeżeli stworzył wcześniej jakiś profil, być może sprawdzić, czy do niego pasuje.
Zerknąłem na May, natomiast ona spojrzała na prawników, szukając odpowiedzi, co robić.
Musi jak najwięcej odpowiadać zgodnie z prawdą. Jeżeli skłamie, a Cade to wyłapie, będzie to tylko na jej niekorzyść. Czy tego chciałem, czy nie, wydawał się wiedzieć, co robić, by uzyskać informacje, które go interesują.
Dan musiał dojść do tych samych wniosków, jednak skinąłem nieznacznie głową, gdy jego wzrok na ułamek sekundy spoczął na mnie. Pochylił się w stronę May i szepnął jej coś na ucho. Cade, widząc to, zaśmiał się.
- Zadałem aż tak kłopotliwe pytanie, że była potrzebna konsultacja z prawnikiem?
Dan również się zaśmiał.
- Skądże. Jedynie ktoś mi wcześniej dał do zrozumienia, że nie za bardzo spisałem się w swojej roli, więc postanowiłem poudawać, że jednak coś robię.
Na to już przewróciłem oczami.
Cade skomentował to jedynie uśmiechem i powrócił do May. W końcu postanowił pochylić się nad stołem, opierając o niego skrzyżowane przedramiona.
- Współpracuj ze mną, May, a wtedy każde z nas z tego skorzysta. Chcę tylko poznać prawdę i zadbać o to, aby nikt więcej nie ucierpiał. Włącznie z tobą - dodał łagodniej, łapiąc jej spojrzenie. - Bo również w tym ucierpiałaś, prawda? Najmocniej z nich wszystkich, bo przeciwieństwie do nich, ty nadal żyjesz, mając każdy dzień w pamięci.
Przeniosłem spojrzenie na May. Chociaż jej wzrok był utkwiony w ciemnych oczach agenta, a postawa wskazywała na to, że jego słowa osiągały zamierzony efekt, wiedziałem, że jest zupełnie odwrotnie. Takie słowa na nią nie działały. Nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie przeklinała go w myślach za próbę grania na jej emocjach.
- Potraktuj to jako zwykłą rozmowę, w której możesz mi o wszystkim opowiedzieć - kontynuował, jakby sądził, że naprawdę udało mu się na nią wpłynąć. - Powróćmy więc do tamtego pytania. Czym dla ciebie jest słońce?
Przymknęła na chwilę oczy, by zaraz je otworzyć i, patrząc na Cade'a, odpowiedzieć:
- Jest koszmarem. Koszmarem, który wciąż powraca, nie ważne jak daleko próbuję uciec.
Agent sięgnął do papierowej teczki, wyciągając z niej zdjęcie i kładąc tuż przed May. To było prawdopodobnie to samo, o którym wspominała Eve.
- To on jest tego powodem? - spytał, wskazując na mężczyznę, który znajdował się na zdjęciu.
Jej wzrok opadł na fotografię jedynie na krótką chwilę. Tylko na taką, by mogła potwierdzić, kto na nim był.
- Tak - potwierdziła krótko, a to sprawiło, że mój kącik ust znalazł drogę do góry. Zastosowała się do porad Jaya. Chyba miała zamiar odpowiadać najoszczędniej, jak tylko mogła.
- Jak się nazywa?
- Evan Nells - powiedziała, starając się zawrzeć w swoim głosie znikomą ilość emocji, jednak to imię i nazwisko już na zawsze będzie budzić w niej odrazę.
Cade przytaknął, od razu przechodząc do kolejnych pytań.
- W czasie robienia tego zdjęcia, jakie były wasze relacje?
- Był moim chłopakiem.
- Byłaś wtedy młoda - zauważył. - Wygląda na starszego do ciebie.
- Miałam szesnaście lat, on dziewiętnaście - przyznała.
- Poznałaś jego rodziców? Może rodzeństwo?
Pokręciła przecząco głową, dodając:
- Nigdy ich nie spotkałam. Nie wiedziałam nawet gdzie mieszka. To on przychodził do mnie, nie ja do niego. Jeżeli chodzi o rodzeństwo, z tego co kojarzę, mówił, że jest jedynakiem.
- A co z twoimi rodzicami, May? Jakie mieli o nim zdanie?
Dostrzegłem, jak rozchyla usta, jednak przez dłuższą chwilę nie wydostały się z nich żadne słowa. Wspomnienia związane z rodziną stanowiły dla niej zupełnie inny rodzaj bólu.
- Lubili go - odpowiedziała ciszej. - Był dokładnie takim chłopakiem, którego zawsze wyobrażali sobie moi rodzice. Pomocnym, uprzejmym, troskliwym.
- Pewnie był twoim ideałem - stwierdził, uśmiechając się delikatnie. Widziałem, jak przez to spojrzenie, May staje się jeszcze bardziej podejrzliwa.
- Agencie Rendevers - odezwał się Dan, skupiając na sobie uwagę mężczyzny. - Czy te pytania mają coś konkretnego na celu? Bo jak na razie, muszę przyznać, że nie potrafię go w żaden sposób dostrzec, a trochę ucieka nam czas.
- Adwokacie - zwrócił się do niego w ten sam sposób. - Moje pytania zawsze mają jakiś cel. Ten przypadek nie jest wyjątkiem. Obiecuję, że postaram się zmieścić w jak najkrótszym czasie.
Dan w odpowiedzi rozłożył ręce.
- W takim razie proszę kontynuować - rzucił, a jego oczy lekko zabłysnęły.
Zmarszczyłem nieznacznie czoło, bo w tym momencie naprawdę nie potrafiłem powiedzieć, co właśnie chodziło mu po głowie. Nie potrafiłem tego powiedzieć zbyt często, a to powodowało u mnie większą irytację niż zapewne powinno.
Sądząc po wyrazie twarzy Cade'a musiał czuć się podobnie. Przynajmniej w tym się zgadzaliśmy.
Podczas gdy Dan skupił się na reagowaniu na to, co jest tu i teraz, Jay skoncentrował się na typowej obserwacji, dostrzeżeniu najdrobniejszych szczegółów, które później być może okażą się nawet kluczowe. Ja miałem swoje metody, natomiast oni mieli swoje. Każdy z nas mógł z tej samej sytuacji wynieść innego rodzaju informacje.
Gdy ponownie zerknąłem na agenta, ten wydawał się być wybity z toku, który wcześniej wszedł. Wyprostował się, a identyfikator, który miał zawieszony na szyi, zakołysał się.
Prychnąłem w myślach. No to mieliśmy chyba słabą stronę naszego agento-psychologa, którą Dan odkrył i naprawdę sprawnie wykorzystał. Cade nie potrafił na nowo się zorganizować, gdy ktoś mu przerwał. Potrzebował do tego czasu.
- Jak długo byliście razem? - zapytał wreszcie, chociaż miałem wrażenie, że wcześniej planował pójść w trochę innym kierunku.
- Gdzieś rok.
- Co się wydarzyło, że zerwaliście?
Dłonie May automatycznie się zacisnęły. Tak mocno, że nawet stąd widziałem, jak bardzo jej ręce zadrżały. Ponownie spojrzała na Dana, jakby chciała się upewnić, czy na pewno powiedzenie o tym będzie dobrym krokiem.
Ale prawnik potwierdzająco skinął głową. Mimo to May zerknęła jeszcze na mnie. Wiedziałem, że nie chciała tego robić. Zdradzać tego, co się wydarzyło komukolwiek więcej. To było niemal pewne, że te informacje również wyciekną do prasy i wszystkich innych możliwych mediów. Jeszcze nie tak dawno temu to nie było coś, co chciała powiedzieć nawet nam, kiedy chcieliśmy jej pomóc.
Jednak moja głowa poruszyła się w tym samym kierunku, co wcześniej głowa Dana. Zachęcająco i uspokajająco jednocześnie. Tylko dlatego, bo wiedziałem, że z ewentualnymi skutkami ubocznymi tej decyzji, nawet prawnymi, będziemy w stanie sobie poradzić. Jeżeli jednak to zataimy, będzie o wiele ciężej z tego wyjść.
Jej krtań się poruszyła, gdy przełknęła ślinę, zdając sobie sprawę, że naprawdę nie było innej opcji. Utkwiła wzrok w swoich dłoniach i wyraźnie zmusiła się do powiedzenia tego, co miała.
- Uprowadził mnie, przytrzymywał i przez trzy miesiące gwałcił, dopóki nie udało mi się w końcu uciec. To chyba wystarczający powód na rozstanie, prawda agencie?
- Tak, to prawda - potwierdził, zaraz ukradkiem zerkając na telefon i wiadomość, która się na nim wyświetliła. - Tylko wiesz, May - kontynuował, powoli powracając do niej wzrokiem. - Nic nie potwierdza twojej historii.
- Słucham? - rzuciła od razu z niedowierzaniem, jakby spodziewała się wszystkiego, ale nie tego.
- Mam rozumieć, agencie Rendevers, że oskarżasz moją klientkę o kłamstwo w takiej sprawie? - zapytał Dan swobodnie. W przeciwieństwie do May, on chyba nie oczekiwał niczego innego.
Ja natomiast zacisnąłem zęby, przeklinając w myślach, gdy nie miałem najmniejszych wątpliwości, czego dotyczyła wiadomość, którą przed chwilą odczytał. Kiedy on wypytywał ją o Evana, jego zespół próbował wyszukać go w bazie używając wszystkiego, co tylko powiedziała, by go namierzyć.
Tylko że jego tam nie będzie.
- Niezupełnie. Wierzę w to, że jest ktoś jeszcze, mężczyzna. Na to wskazują dowody. To on jest tym dominującym i odgrywa rolę przewodnią. Ty mu tylko pomagałaś. Wykonywałaś jego polecenia.
- Pomagałam? - zapytała w szoku. - W niczym mu nie pomagałam!
- May - upomniał ją Dan, na co spojrzała na niego, rozchylając usta, z których ostatecznie nic się nie wydostało.
Agent sięgnął po laptop, a następnie włączył jakiś folder. Odwrócił ekran w stronę May, puszczając nagranie wideo.
- Poznajesz? - spytał tylko, pozwalając, aby zagłębiła się w lecące nagranie.
Ja również to zrobiłem, dostrzegając na czarno-białym nagraniu damską sylwetkę, która bez dwóch zdań należała do nastolatki. Stała nieruchomo i dopiero po chwili spojrzała w stronę kamery, jakby ktoś zza niej właśnie ją zawołał.
Dostrzegłem, jak oczy May się rozszerzyły, kiedy bez większego problemu rozpoznała w dziewczynie samą siebie. Jej usta na nagraniu się poruszyły, jednak z laptopa nie wydobył się żaden dźwięk. Jakby za wskazówką ruszyła w głąb pomieszczenia, a kamera podążyła za nią. Dotarła do ściany, do której była przywiązana naga kobieta. Gdy zauważyłem, jak na nagraniu May sięga po nóż, znałem już zakończenie, zanim go zobaczyłem. Poderżnęła jej gardło. Tak samo, jak robił to on.
Kurwa mać.
- Takich nagrań znaleźliśmy jeszcze dziewięć. Łącznie szesnaście ofiar, które lecą na twoje konto.
Uniosła powoli głowę wyraźnie oszołomiona i jednocześnie przerażona. Zaczęła zaprzeczać.
- Nie zrobiłam tego - wydusiła. - Przysięgam, że tego nie zrobiłam. To muszą być sfałszowane nagrania...
- Wszystkie zostały poddane analizie. Ekspertyza nie wykazała jakichkolwiek śladów ingerowania w nie. - Cade zerknął na Dana, kiedy ten chciał coś powiedzieć. - Dostaniecie możliwość wglądu do każdego nagrania, wraz z wystawioną opinią do niego. Bez obaw.
- Musieli się pomylić! - rzuciła.
Zacisnąłem zęby, bo nie mogłem w tej chwili zupełnie nic zrobić. Jeżeli jakkolwiek zareaguję, Cade będzie miał pretekst, by mnie stąd wyrzucić.
W tej chwili prosiłem jedynie o to, by May pamiętała moje niedawne słowa. By nie dała wyprowadzić się z równowagi.
A przede wszystkim, by z powodu poczucia winy nie przyszło jej do głowy, żeby się do tego przyznać.
Agent podniósł się ze swojego miejsca, by złapać krzesło i postawić je bliżej May, tak, by metalowy stolik nie stanowił większej przeszkody. Prychnąłem pod nosem. W żadnym stopniu nie przejmował się prawnikami obok.
Na jego twarzy pojawił się pełen współczucia i zrozumienia uśmiech, który tak naprawdę niewiele miał z tym wspólnego.
- Kim jest osoba, która cię do tego nakłoniła, May? Podaj nam jego prawdziwe dane i powiedz, gdzie możemy go znaleźć.
- Nie zrobiłam tego - warknęła
- Agencie... - zaczął Jay, pierwszy raz odzywając się w tej rozmowie, jednak ten zupełnie go zignorował.
- Mężczyzna, którego opisałaś, nie istnieje w żadnej z dostępnych baz. Wiesz, co to oznacza? Nic nie jest w stanie potwierdzić twojej historii. Nie ma żadnych jego zdjęć, nagrań, na których by był. Twoi rodzice, którzy mogliby być świadkami, nie żyją.
- Przecież macie tu jego cholerne zdjęcie! - krzyknęła, wskazując na nie ręką. - Nie wymyśliłam sobie przecież tego!
- Mamy tu zdjęcie kogoś, kogo twarz jest zakryta w ponad połowie. To może być każdy. Skoro, jak twierdzisz, porwał cię i gwałcił, dlaczego po tym, jak się uwolniłaś, nie zgłosiłaś niczego na policję? Nie ma nawet śladu, byś była w szpitalu z obrażeniami, które by na to wskazywały.
- Bałam się...
- To były trzy miesiące, prawda? Nikt nie zgłosił twojego zaginięcia, May. Twoi rodzice nie zauważyli niczego? Twój tata był szanowanym prokuratorem. Niczego w takiej sytuacji by nie zrobił?
- Agencie Cade, myślę, że to będzie koniec dzisiejszego przesłuchania... - powiedział poważnie Dan, ale tak, jak Jay, został zignorowany.
- A może jednak chciał coś z tym zrobić? Dowiedział się o wszystkim, co zrobiłaś i chciał ci pomóc. Ale to pokrzyżowałoby twoje plany, prawda? Postanowiłaś więc ich uciszyć, zlecając na własną rodzinę zabójstwo...
- Ty... - krzyknęła wściekle. Drgnąłem, widząc, jak planuje się podnieść, jednak Dan w porę zareagował. Jego dłoń zacisnęła się na jej ramieniu, a palce wbiły w skórę. Nie wątpiłem, że to musiało ją zaboleć, jednak sprawiło, że zrozumiała niemy przekaz. - Jak możesz w ogóle coś takiego sugerować?! - spytała, a w jej oczach dostrzegłem zbierające się łzy. - Nie próbuj mieszać w to mojej rodziny. Powtórzę jeszcze raz, agencie: niczego z tego, co mi zarzucasz, nie zrobiłam - powiedziała twardo, zaciskając swoje dłonie.
Jak na złość przed moimi oczami pojawiła się sytuacja sprzed kilku miesięcy, gdy dopiero poznaliśmy May. Beirg, o wspomnieniu negatywnie o jej rodzinie, skończył z żyletką przy gardle. Wolałem nie myśleć, co stałoby się z agentem, gdyby spotkał dziewczynę, którą była wtedy.
- To nie moja opinia i myśli się tu liczą, May, a dowody, które są jednoznaczne. W dodatku mam przeczucie, że uda nam się znaleźć coś jeszcze - oznajmił, odsuwając się i wstając. Mimo to jego wzrok pozostał jeszcze na jej twarzy. - Przemyśl to wszystko, May, bo twoja obecna sytuacja nie wygląda dobrze. Zgodnie z obowiązującym w tym stanie prawem, właśnie wisi nad tobą kara śmierci.
May w jednej chwili zamarła, nie drgając nawet o milimetr. Ja natomiast z całych sił się powstrzymywałem, by moja pięść ponownie nie spotkała się z jego twarzą. Nie musiał tego mówić, a jednak sukinsyn czerpał z tego pieprzoną satysfakcję.
- Nie wiedziałem, że od teraz agenci FBI mają uprawnienia do wydawania wyroków zamiast Sądu - odezwał się Dan, również postanawiając wstać. - Proszę pozostać przy swoich obowiązkach, agencie. Wykraczanie poza nie jeszcze nikomu nie wyszło na dobre.
- Oczywiście - odparł, przywracając na usta fałszywy uśmiech. - Nie mam już więcej pytań, więc możemy zakończyć przesłuchanie. Gdyby coś ci się przypomniało, May, wystarczy, ze poinformujesz o tym któregoś z funkcjonariuszy, a on od razu mnie zawiadomi.
- Nie sądzę, by to miało miejsce, agencie - opowiedział uprzejmie Dan, bo May nie wyglądała teraz, jakby miała na cokolwiek siły.
By to wszystko szlag trafił.
Cade w żaden sposób tego nie skomentował, dodając tylko:
- Za chwilę ktoś tu przyjdzie i objaśni dalszą procedurę. Z mojej strony to wszystko na ten moment. Do zobaczenia, May.
Kiedy tylko znalazł się za drzwiami, a te się za nim zamknęły, nie zwlekałem dłużej. W dwóch krokach znalazłem się przy May, przykucając przy niej. Chwyciłem jej twarz w dłonie, przechylając w swoją stronę. Gdy tylko na mnie spojrzała, z jej oczu zacięły uciekać łzy.
- Przepraszam, myślałam, że... że dam radę - wydusiła z siebie. - Ja... Ja... - pokręciła głową. - Dlaczego on mi to robi, Sam? Dlaczego nie chce dać mi spokoju?
Niewiele myśląc, przyciągnąłem ją do siebie, mocno obejmując i słysząc zaraz jej cichy szloch.
- Dajesz sobie radę, May - powiedziałem, nie pozwalając, aby zaczęła myśleć inaczej. - Zawsze dawałaś i teraz też tak jest.
Uniosłem spojrzenie ponad jej ramieniem, zerkając na obydwu prawników. Żaden z nich nie wyglądał na zadowolonego z przebiegu tego przesłuchania, a to tylko bardziej dało mi do zrozumienia, że obaj zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji.
Delikatnie odsunąłem ją od siebie, by móc spojrzeć w jej, teraz już zaczerwienione, oczy. Wiedziałem, że uspokojenie jej było teraz priorytetem, ale... Do diabła, ile ona może jeszcze tego wszystkiego znieść?
- Wyciągniemy cię z tego - zapewniłem, kciukiem ścierając jej łzy. - Nie zostaniesz z tym sama. Jesteśmy rodziną, a rodzina trzyma się razem. Nie zapominaj o tym, kim jesteśmy, May.
- Ale te nagrania...
- Hej - przerwałem jej, jeszcze bardziej ściszając głos i zmuszając ją, aby skupiła na moich słowach o wiele większą uwagę. - One nic nie zmieniają. Osobiście jeszcze sprawdzimy ich autentyczność. - Pochyliłem się bliżej jej ucha, by następne zdanie usłyszała tylko ona. - Jeżeli jednak Nath uzna je za prawdziwe, obiecuję ci, że przejrzę każde nagranie, sekunda po sekundzie i wskażę ci przynajmniej pięćdziesiąt dowodów na to, że nie byłaś świadoma tego, co tam się działo. Nie czuj się winna czegoś, na co nie miałaś żadnego wpływu, May, i nie pozwól, by ktokolwiek wmówił ci, że jest inaczej.
Powoli się odsunąłem, ponownie spoglądając w jej szare tęczówki.
- Musisz skoncentrować się teraz na sobie. Wiem, że sobie poradzisz, więc głowa do góry. Masz nad tym kontrolę. My również ją mamy nad tym wszystkim, więc nie przejmuj się niczym. Zajmiemy się tym.
Jej oczy przez chwilę błądziły po mojej twarzy. Zaraz jednak pochyliła się, przykładając głowę do mojej piersi. Objąłem ją, kiedy ona nie mogła tego zrobić przez skute kajdankami ręce.
- Ta rodzina jest wszystkim co mam. Bez was nic z tego nie miałoby sensu. Dziękuję, że jesteście. Że ty jesteś, Sam.
- Jestem i będę - odparłem. - Przeszliśmy wszyscy wspólnie tamto, przejdziemy też to, dlatego nie pozwól sobie zwątpić, May.
- Nie pozwolę - potwierdziła, odsuwając się i ocierając pozostałe łzy. - Dziękuję.
Przekrzywiłem głowę w stronę drzwi, gdy te otworzyły się, a do środka wszedł kolejny funkcjonariusz. Odwzajemniłem skinięcie głową, gdy jego znałem nawet lepiej niż poprzedniego. Skierował się do Jaya, to z nim o czymś dyskutując, a kiedy skończył, podszedł już tutaj.
- Będziesz musiała pójść ze mną - odezwał się do niej, jednak jego głos był szczerze uprzejmy.
- W porządku - odpowiedziała, pozwalając aby mężczyzna zajął się kajdankami.
- Główne wejście do komendy oblegają dziennikarze z różnych stacji i gazet - rzucił w międzyczasie. - Proponowałbym wam użyć tylnego wejścia, jednak nie gwarantuję, że nikogo tam nie spotkacie.
Słysząc to, syknąłem pod nosem. Nie miałem wątpliwości, że będą za nami chodzić, gdzie tylko im się uda.
- Jay...
- Tak? - zapytał od razu, słysząc niepewny głos May.
- Zabiorą mi to, prawda?
Jego wzrok, wraz z moim, uciekł na to, co pokazała. Jay nie zwlekał z odpowiedzią.
- Przykro mi - odpowiedział. - Wiem, że jest dla ciebie ważna, ale nie będziesz mogła mieć przy sobie biżuterii.
- Rozumiem - szepnęła.
Trzy rzeczy, które na sobie miała, były czymś, z czym nigdy się nie rozstawała. Nosiła je zawsze i nie widziałem dnia, by była bez nich - bez pierścionka zaręczynowego, złotej bransoletki oraz srebrnego naszyjnika z różowym kamieniem, który był prezentem od jej najlepszego przyjaciela. Ta biżuteria była dla niej czymś o wiele większym niż tylko ozdobą.
- Przechowam je dla ciebie - zaproponowałem, przez co przeniosła na mnie wdzięczne spojrzenie.
- Naprawdę mógłbyś to zrobić?
- Tak - odparłem. - Obiecuję, że nic się im nie stanie. Wrócą do ciebie w dokładnie tym samym stanie, co je u mnie zostawisz.
Nie potrzebowała więcej moich zapewnień. Pokiwała głową, zgadzając się.
Uśmiechnąłem się lekko, po chwili delikatnie ogarniając je włosy na bok. Sięgnąłem do zapięcia łańcuszka i odpiąłem go. Zaraz po tym odpiąłem bransoletkę, a na końcu zsunąłem z jej palca pierścionek. Wszystko to zajęło nie więcej niż minutę. Tylko tyle wystarczyło, aby jej samopoczucie jeszcze bardziej podupadło.
- Zrobimy wszystko, by nie trwało to długo, May - obiecałem.
- Wiem - przyznała, przywołując na usta drobny uśmiech. - Nie martwię się tym.
- Gotowe - oznajmił policjant tuż po jej słowach, prostując się. - Możemy iść?
- Tak - odpowiedziała szybko, jakby każda chwila przeciągania tego była dla niej tylko gorsza. Wstała, a mężczyzna chwycił ją za ramię.
- Pójdę z nią i zajmę się formalnościami - poinformował Jay, zerkając na Dana, jakby czekał na jego akceptację. I ją otrzymał. Zmarszczyłem jednak brwi, kiedy Dan postanowił podejść jeszcze do May i szepnąć jej na ucho kilka słów, których nie byłem w stanie wyłapać. Mimo to, gdy tylko skończył, jej głowa poruszyła się w górę i dół w potwierdzeniu. Dopiero wtedy się odsunął.
Spojrzałem na niego, próbując odgadnąć, co jej powiedział, jednak to było na nic. Tak samo jak domyślenie się tego po zachowaniu May.
Funkcjonariusz zaczął prowadzić ją do drzwi, ale zatrzymał się, gdy i ona to zrobiła.
- Jeszcze jedno! - rzuciła szybko, w tej samej chwili odwracając się w moim i Dana kierunku. - Nie wińcie za to Eve. Ona naprawdę nie chciała, żeby to tak się potoczyło. To nie jest jej wina. - Skierowała wzrok na mnie, jakby to mi chciała to głównie powiedzieć. Tylko że ja o tym wiedziałem.
- Nie winię jej za to, May. I cieszę się słysząc, że ty również tego nie robisz.
Pokiwała głową.
- Zadbaj o nią, Sam. Możesz nawet trochę olać Dave'a. Jest dużym dzieckiem. Poradzi sobie.
Zaśmiałem się.
- Bez obaw, twoim dużym dzieckiem też się zajmę. W końcu robię to już od prawie dziesięciu lat.
Prychnęła rozbawiona, a ja uśmiechnąłem się bardziej, widząc, że przynajmniej trochę udało mi się poprawić jej samopoczucie. Potrzebowała tego teraz. Bardziej niż wcześniej.
- Już możemy iść - zwróciła się do policjanta.
Nadal stałem w tym samym miejscu, bez ruchu patrząc, jak wychodzi wraz z funkcjonariuszem. Jay ruszył tuż za nimi. Nie minęła sekunda, a już usłyszałem zdenerwowany głos Dave'a.
- Gdzie ją zabierasz?! - spytał wściekle, ewidentnie podchodząc do mężczyzny. - Mówię do ciebie, kurwa!
- Dave - warknął Jay. - Siądź na dupie i nie rób tutaj scen. Później ci wszystko wytłumaczę.
- Później wytłumaczysz?! Czekam tutaj kilka, pierdolonych, godzin, teraz gdzieś ją zabierają, a ty mi mówisz, że później mi wszystko wytłumaczysz?! - zaśmiał się sucho. - Zejdź mi z drogi, Jay. Chcę z nią porozmawiać.
- Nie możesz, Dave...
- Zejdź. Mi. Z. Drogi - wycedził, a słysząc to, w końcu się ruszyłem. Wyszedłem, odszukując ich wzrokiem. Jay zagradzał mu drogę, a kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, powiedziałem:
- Zajmę się tym. Idź do May.
Skinął głową, natomiast Dave odwrócił się w moją stronę. Tylko na chwilę, bo zaraz po tym znowu chciał pójść za May. Złapałem go za ramię, zatrzymując.
- Puść mnie, Sam - warknął, a takiej furii w jego głosie nie słyszałem już od dawna.
To on był najbardziej porywczy z braci. To on najbardziej z nich wszystkich lubił mieć nad wszystkim kontrolę. I to on zawsze brał na siebie najwięcej.
- Jeżeli teraz do niej pójdziesz, pogorszysz tylko jej sytuację, a ciebie aresztują - wyjaśniłem spokojnie.
- Jaką, kurwa, sytuację?!
- Powiązali ją z seryjnymi morderstwami Evana - odpowiedziałem szczerze, bo zwlekanie z powiedzeniem mu o tym będzie tylko gorsze. - Mają dowody, nagrania, gdzie widać ją, jak zabija.
Patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami, zaraz zaprzeczając głową i wyrywając się z mojego uścisku.
- Nie - powiedział, odsuwając się do tyłu i łapiąc za włosy. - Nie mogą nic na nią mieć!
Nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, że Dan stanął tuż za mną, w ciszy obserwując swojego syna. Dave szukał w jego spojrzeniu jakiegoś zaprzeczenia tego wszystkiego, ale kiedy go nie zauważył, jego bezsilność pomieszana z bólem, który odczuwał, wyszła jedynie w postaci jeszcze większego gniewu.
- Kurwa! - wrzasnął, uderzając brzegiem pięści o ścianę.
Zrobiłem krok w jego stronę.
- Dave, wróć do domu...
- Wrócić do domu? - zapytał kpiąco, śmiejąc się. - I co mi jeszcze zaproponujesz? Melisę na uspokojenie? Gdybyś nie przyprowadził tej suki do naszego domu...
Zacisnąłem zęby.
- Wróć do domu, Dave - powtórzyłem twardo, przerywając mu. - Albo zrobisz w gniewie coś, czego będziesz później żałował.
Pokręcił głową, zmniejszając między nami odległość. Nie zareagowałem, gdy jego dłoń sięgnęła do mojej koszulki, a jego palce się na niej zacisnęły.
- Nigdy, przenigdy nie waż się więcej mi rozkazywać - wyrzucił wściekle, patrząc mi prosto w oczy. - Nie zapominaj, że to dzięki mnie masz pierdoloną władzę, psie, więc dzięki mnie możesz ją też w każdej chwili stracić.
Stałem nieruchomo, nie odzywając się nawet słowem, tylko dlatego, bo pierwszy raz od dawna po prostu nie miałem mu nic do powiedzenia.
- Wystarczy, Dave! - powiedział ostro Dan, a jego dłoń owinęła się wokół nadgarstka Dave'a. - W tej chwili jedziesz do domu. Jeżeli cię tam nie zobaczę, dopiero wtedy przekonasz się, co to znaczy mieć prawdziwą władzę, a nie sądzę byś chciał się tego przekonać na własnej skórze, synu. - Zimny i władczy ton, którego użył, spowodował, że Dave szybko zrozumiał, jakie słowa opuściły jego usta.
Puścił mnie, cofając się o kilka kroków. Widziałem, jak mięśnie jego szczęki jeszcze bardziej się napinają. Byłem nawet pewny, że chciał coś powiedzieć, jednak jedyne co zrobił, to odwrócił się, chwilę później znikając za zakrętem.
Za to ja nadal stałem w tym samym miejscu, gdy jego słowa mimowolnie zaczęły krążyć mi po głowie. Gdy tylko potwierdzały to, co sam wiedziałem.
Odepchnąłem się od ściany, chowając dłonie do kieszeni.
- Nie będzie mnie dzisiaj w domu - oznajmiłem, mijając Dana i kierując się do wyjścia. - Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
Tak, jak polecił wcześniej policjant, to tylnymi drzwiami postanowiłem opuścić budynek. Gdyby mnie tu zobaczyli, pewnie od razu powiązaliby obecność mojej rodziny ze sprawą seryjnego. W tej chwili nie miałem ani siły, ani ochoty męczyć się z natrętnymi dziennikarzami. Nie skończyłoby się to dla nich dobrze.
Jednak zamiast kamer i mikrofonów, natrafiłem na znajomego detektywa, który na tę chwilę jeszcze mnie nie zauważył.
Mogłem go zostawić lub dokończyć to, co wcześniej zacząłem.
Calvin przyłożył papierosa do ust, mocno się nim zaciągając. Odchylił głowę, spoglądając w ciemne niebo i przez dłuższą chwilę pozostawiając tam swój wzrok.
Zerknąłem na jego pas, dostrzegając przyczepioną do niego kaburę, a w niej znajdującą się broń. Nie zabrali mu jej.
Prychnąłem pod nosem, gdy to tylko zachęciło mnie do pociągnięcia tego dalej.
Zresztą nie miałem w zwyczaju porzucać swoich pacjentów. A na jego szczęście bądź nie, do takiej właśnie grupy postanowiłem go zaliczyć.
Ruszyłem do przodu w momencie, w którym sięgnął po kolejnego papierosa. Wyraźnie dostrzegłem moment, w którym mnie zobaczył. Jego mięśnie w jednej chwili się napięły.
- Chodź za mną - powiedziałem tylko, nawet się nie zatrzymując. To, że wykona moje polecenie było bardziej niż pewne.
Wyszedłem poza widok wszelkich kamer, skręcając w pierwszą pustą uliczkę nieopodal. Była w stanie dać nam przynajmniej namiastkę prywatności. Zatrzymałem się dopiero w jej połowie, wraz z tym postanawiając się odwrócić. Niemal w tej samej chwili wybuchnąłem śmiechem.
- Detektywie Myers, z przykrością muszę stwierdzić, że nie popisałeś się oryginalnością - stwierdziłem, z niemałym rozbawieniem patrząc na skierowaną we mnie lufę pistoletu.
- Obiecuję, że się poprawię i w zamian zrobię salto nad twoim trupem - odparł z wyjątkowo opanowanym głosem.
- No proszę, brzmi ciekawiej - przyznałem, nie przestając się uśmiechać. - Brakuje tylko mojego trupa - zauważyłem, rozkładając ręce. - Jeżeli chcesz go dostać, strzelaj. Druga okazja może się nie trafić.
Światło latarni, znajdującej się kilka metrów dalej, pozwalało mi zobaczyć całą jego sylwetkę. Wraz z niewidzącym wzrokiem i palcem muskającym spust. Nie walczył już jak wtedy.
- Cholera - prychnąłem kpiąco, próbując go ponownie sprowokować. - Naprawdę dali ci coś na uspokojenie? Liczyłem na więcej zabawy. - Przechyliłem głowę, stawiając swobodny krok w jego stronę. - A może to tylko poczucie winy zaczęło cię na nowo dręczyć?
Jego mięśnie bardziej się napięły, a dłoń mocniej zacisnęła na metalu. Wyraźny sygnał, że trafiłem w sedno.
- Bo co by było, gdybyś powiedział jedno słowo mniej? Zostałaby w domu? Żyłaby nadal?
- Przestań pieprzyć - warknął, a jego wyciągnięta ręka zadrżała.
Zaśmiałem się, kręcąc głową.
- Ja mam przestać? Przecież to ty tak myślisz, mylę się? To ty wciąż zadajesz sobie te pytania, Myers.
- To nie twoja sprawa - syknął, nie spuszczając ze mnie swojego wzroku.
- Doprawdy? Wydaje mi się, że oskarżyłeś mnie o śmierć swojej żony - zauważyłem, podchodząc jeszcze bliżej, ciągle patrząc mu w oczy. I chociaż doskonale zdawał sobie z tego sprawę, w żaden sposób nie zareagował, jakby tylko na to czekał. - W takim wypadku to jest moja sprawa, Calvin. A ja załatwiam swoje sprawy. - Przystanąłem dopiero, gdy lufa pistoletu niemal stykała się z moją klatką piersiową. Uniosłem brwi. - Zamierzasz strzelić?
Wraz z moimi ostatnimi słowami detektyw spojrzał na mnie z odrazą.
- Jesteś popieprzony - wypowiedział z jadem.
- Taa, już to słyszałem - przyznałem rozbawiony. - Ale wróćmy do ciebie. Dzisiaj przed pracą też próbowałeś się zabić?
W jego oczach w pierwszej chwili błysnęło zaskoczenie, dopiero w następnej pojawiła się tak długo wyczekiwana przeze mnie furia. Gdy zobaczyłem, że ponownie chce mnie uderzyć, zareagowałem szybciej. Zablokowałem jego rękę, zaraz łapiąc go za ramiona i gwałtownie ciągnąc w dół, by wbić mu kolano prosto w brzuch, od razu słysząc jak z jego ust ucieka całe powietrze.
Może trochę przesadziłem? W końcu nie miał już dwudziestu lat, a w ostatnim czasie ewidentnie nie oszczędzał swojego organizmu.
Przytrzymałem go, nie pozwalając mu upaść. Dźwignąłem go do pionu, popychając przodem na ścianę budynku. Spodziewając się tego, że się szarpnie, przyblokowałem go mocniej, wykręcając jego rękę, akurat tę, w której nadal trzymał swoją broń. Szybko zmieniła właściciela.
- Spokojnie - zaśmiałem się. - Czyżbym uraził twoją męską dumę, wypowiadając twoje nieudane próby na głos?
- Zabiję cię - warknął, kolejny raz próbując się wydostać. Musiałem przyznać, że Eve była o wiele lepszym przeciwnikiem niż on.
- Naprawdę? - spytałem, zerkając na pistolet i prychając. - Proponowałbym w takim razie najpierw odbezpieczyć broń - pouczyłem, samemu się do tego stosując, by następnie przyłożyć ją do skroni mężczyzny. - Teraz możemy sobie pogadać.
- Nie będę z tobą rozmawiać - wypowiedział przez zaciśnięte zęby.
- Przywykłem do takich początków, dlatego załatwimy najpierw sprawę twojej żony...
- Powiedz o niej chociaż słowo...
- Nie zabiłem jej - odparłem, wchodząc mu w zdanie. Tym razem mój głos nie zawierał w sobie żadnej kpiny. Był wręcz śmiertelnie poważny. - Jakbyś nie zrozumiał, powtórzę jeszcze raz: nie mam nic wspólnego ze śmiercią twojej żony, Myers. Daję ci teraz moje słowo, że nie zrobiła tego też May, nie zrobili moi bracia, ani nasi ludzie. Rozumiem, że chcesz ją pomścić, ale żadne z nas nie jest winne jej śmierci. Osoba, której szukasz, już nie żyje.
- Kłamiesz - syknął, a kiedy znowu się szarpnął, mocniej podciągnąłem jego rękę. Jak się mogłem spodziewać, pistolet przy głowie nie robił na nim większego wrażenia.
- Uwierz mi, mam teraz lepsze zajęcia, niż trzymanie cię tu tylko po to, by kłamać - odpowiedziałem, zaraz kontynuując: - Przykro mi, że ją to spotkało. Na pewno nie była kimś, kto na coś takiego zasługiwał. Nigdy nie powinna go spotkać na swojej drodze. Jednak spotkała i nie było to nic, co mogłeś powstrzymać, Calvin. Nie ważne, co byś wtedy zrobił, nie zostawiłby jej. To nie było coś, co dałoby się przewidzieć.
- Została sama z tym wszystkim - wydusił, a ja odrobinę poluźniłem chwyt.
- Nie była sama. Kochałeś ją i nadal kochasz. To najcenniejsze, co mogłeś jej wtedy podarować. Wiedziała o tym i jestem przekonany, że z całych sił chwyciła się tej myśli. Dałeś jej tym siłę, której potrzebowała.
Dostrzegłem, jak jego grdyka się porusza, gdy z wyraźnym trudem przełknął ślinę. Jak usta zadrżały, nim zdążył ponownie zacisnąć zęby, a oddech stał się szybszy i płytszy.
- Wiem, że ci jej brakuje - mówiłem dalej, na co pokręcił głową.
- Przestań - powiedział słabiej.
- Przestanę i co zrobisz, detektywie? Wrócisz do domu, upijesz się i po raz kolejny będziesz próbował pociągnąć za spust?
- Nie chciałem się zabić - zaprzeczył nieudolnie.
- Och, daj spokój, Myers. Nawet teraz liczysz na to, że omsknie mi się palec i to wszystko w końcu się dla ciebie skończy. Nie pomogę ci w tym. - Odsunąłem broń od jego głowy, zabezpieczając ją. - Powiedz mi, co niby zrobisz dla niej martwy? Miała kogoś oprócz ciebie? Możliwe, że jesteś jedyną osobą, która o niej pamięta i która wciąż trzyma ją tak mocno w sercu. - Chciał się odsunąć, jednak z powrotem pchnąłem go na ścianę, zaciskając dłoń tym razem na jego karku. - Czego ona by chciała, Myers? Byś strzelił sobie w łeb czy może żebyś nadal żył i wykorzystał swoją pracę do łapania takich sukinsynów, by jak najmniej osób musiało przechodzić to, co ona? Jakiego wolałaby cię widzieć? Ledwo trzymającego się na nogach czy mężczyznę, za którego wyszła?
Puściłem go, nieznacznie się odsuwając. Tym razem nawet nie drgnął.
Chwyciłem go mocno za rękę i wsunąłem do jego dłoni pistolet, zaciskając mu na nim palce.
- Musisz w końcu zdecydować, detektywie. Jeżeli jednak wybierzesz tę pierwszą opcję, proponuję przejść w bardziej ustronne miejsce. Większość ludzi źle reaguje na widok rozwalonego mózgu i jego kawałków w różnych miejscach.
Odsunąłem się, kiedy nie miałem mu już nic więcej do powiedzenia. Teraz wszystko zależało od niego, dlatego odwróciłem się, wracając dokładnie tą samą drogą, którą tu przyszedłem, zostawiając go samego.
Nim skręciłem, kątem okiem dostrzegłem jeszcze, jak jego, do tej pory silne nogi, teraz się uginają. Przywarł plecami do budynku, osuwając się po nim. Ostatnie, co zdołałem zobaczyć, to łzy, które powoli zaczęły ozdabiać jego twarz.
To wszystko, co mogłem dla niego zrobić. Musiał zdecydować, która droga jest tą odpowiednią dla niego.
Spojrzałem na księżyc, pozwalając sobie na krótką chwilę zamknąć oczy i zwyczajnie odetchnąć po całym dzisiejszym dniu.
Jednak on nadal się nie skończył.
A ja miałem do załatwienia jeszcze jedną sprawę. W tej chwili dla mnie najistotniejszą.
***
No i wpadł rozdział niespodzianka :D Mamy dzisiaj początek miesiąca i trzeba było ten dzień jakoś dobrze zakończyć, na przykład nowym rozdziałem! W związku z tym mam nadzieję, że ten miesiąc dla każdego z Was będzie naprawdę udanym i szczęśliwym czasem <3
Dodatkowo chcę Wam wszystkim mocno podziękować, za poświęcony czas na czytanie tej książki, za Wasze komentarze, gwiazdki czy wyświetlenia, bo one naprawdę wiele dla mnie znaczą <3
Do następnego rozdziału, kochani!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top