Rozdział XXIX

Wracałam właśnie z własnej, nieprzymuszonej woli, do posiadłości Sandersów. Naprawdę miałam ochotę powiedzieć sobie, że zwariowałam. Wejście tam teraz, będzie zupełnie czymś innym, niż wejście tam, kiedy o niczym nie wiedzieli.

Poprawiłam się na siedzeniu, regulując pas bezpieczeństwa, który w tej chwili niewiele z bezpieczeństwem mi się kojarzył. Cholera, był daleko od określenia bezpieczeństwa, kiedy wydawał się mnie dusić.

Głowa Dave’a przekręciła się do tyłu, a jego wzrok spoczął wprost na mnie, gdy musiał zobaczyć moje coraz intensywniejsze wiercenie się, kiedy z każdą chwilą byliśmy bliżej do celu.

Sanders ewidentnie wrócił do siebie. Chociaż, czy rzeczywiście mogłam to tak nazwać? Po tym, czego byłam światkiem kilka godzin temu, nie było teraz śladu. Jego oczy nie były podpuchnięte, twarz wydawała się wypoczęta, wcześniej walające się na wszystkie strony włosy, teraz odnalazły swoje miejsce na głowie. Był opanowany.

A jednak wszystko było inaczej.

W jego niebieskich oczach nie skrywało się nawet najdelikatniejsze ciepło. Były chłodne i przeszywające. Jego usta nie układały się w żaden uśmiech, który wcześniej niemal z nich nie schodził. Twarz była poważna, aura władcza i dominująca. To nie był mężczyzna, którego poznałam i którego widziałam przy May. To był mężczyzna, którego sobie wyobrażałam, gdy słyszałam jego nazwisko.

Naprawdę nie śpieszyło mi się, by poznać go również od tej strony. Bo gdy tylko jego spojrzenie przesunęło się po mojej twarzy, miałam ochotę zniknąć mu z oczu.

– Nie stresuj się tak – mruknął ozięble, odwracając się z powrotem przodem do kierunku jazdy. Niestety nie mogłam powiedzieć, że te słowa jakkolwiek pomogły. – Jeżeli powiedziałaś mi prawdę, nie musisz się bać.

Powiedziałam. Tak, jak wcześniej ustaliłam z Samuelem, gdy tylko Dave wstał i doprowadził się do porządku, wyjaśniłam mu wszystko, co chciał wiedzieć. O dziwo nie trwało to długo. Jego pytania były konkretne, a ja też starałam się dawać mu konkretne odpowiedzi. Bez problemu potrafił kilkoma pytaniami dowiedzieć się najistotniejszych kwestii. A kiedy moje odpowiedzi najwyraźniej przypadły mu do gustu lub przynajmniej dzięki nim zaczął mnie tolerować, pozwolił, bym pojechała razem z nimi. I otwarcie przyznał, że mogę się przydać.

Być jakkolwiek użyteczna.

Przeniosłam swoje spojrzenie na Samuela. Kierował w ciszy, ale widziałam, jak co jakiś czas po prostu na mnie zerka. Jakby się upewniał, czy aby na pewno nadal siedzę na swoim miejscu. Albo czy byłam jeszcze przy zdrowych zmysłach.

Nad tym sama się zastanawiałam.

Czy ten dzień mogłam nazwać szalonym? Powitanie go, będąc przykutą kajdankami do łóżka, już chyba odstawało w jakiś sposób od normy. Mój oprawca był na tyle miły, że zaprowadził mnie do łazienki po tym, jak zwymiotowałam mu obok łóżka w trakcie przesłuchania, bo chociaż wcale nie czułam się tragicznie po nocnym piciu, mój żołądek nie zamierzał jednak dawać mi forów. A później... A tego co było później w żaden sposób nie planowałam. Cholera, to się po prostu stało.

Przeniosłam szybko wzrok za samochodową szybę, próbując skupić się na mijanych budynkach i pojazdach.

Przecież ludzie chodzą ze sobą do łóżka i wcale nie muszą być razem. W związku. Nawet w jakiejkolwiek relacji. Czasami po prostu... to robią. Dla samej przyjemności.

I w żadnym wypadku nie żałowałam, że zrobiłam to z Samuelem. To było wyjątkowe. W każdym znaczeniu tego słowa. Przez cały czas miałam wrażenie, że... byłam jego jedyną myślą. Całował mnie tak, jakby nigdy nie chciał przestać, tak, jakbym była boginią, a nie... zwykłą kobietą. Jego zielone spojrzenie błądziło po mnie, jakby jeszcze w życiu nie widział nikogo piękniejszego. Dotykał, jakby wciąż było mu mało, w dodatku był z tym jednocześnie delikatny, jak i stanowczy. Wielbił mnie w sposób, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam.

Podarował mi uczucia, podarował coś więcej. A to uświadomiło mi coś jeszcze.

On... kochał się ze mną. Zrobił coś, czego Nolan nigdy wcześniej nie zrobił.

Przyłożyłam dłoń do policzka, czując rozchodzące się po twarzy ciepło. Boże, miałam nadzieję, że nie było tego widać tak mocno, jak to odczuwałam.

Ze wszystkich rzeczy, które w życiu zrobiłam, tego naprawdę nie żałowałam. Musiałam przyznać przed samą sobą, że gdybym cofnęła się w czasie, zrobiłabym dokładnie to samo. Jednak było coś, o czym Samuel nie wiedział, coś, co sprawiało, że ten jeden raz o wiele bardziej siedział mi w głowie.

Oprócz Nolana nie było nigdy nikogo więcej. Nie robiłam tego z nikim innym. Ani przed Nolanem, ani po Nolanie.

W dodatku to, co później powiedział Sam... Nie odpowiedziałam mu. Nie wiedziałam, jak mu na to opowiedzieć. Nie wiedziałam nawet, jak powinnam na to zareagować, więc... uciekłam od tego.

Mój wzrok zatrzymał się na części jego twarzy odbijającej się w lusterku.

Ufałam mu. Nie wiedziałam przez co dokładnie, jednak coś kazało mi po prostu to zrobić. Zaufać mu i pozwolić przejąć część kontroli, pokierować niektórymi sprawami. Pozwolić mu się odciążyć. Dawał mi taką możliwość, poczuć się swobodnie.

Samuel od samego początku dbał o to, jak się czuję. Nie ignorował tego. To się nie zmieniło nawet wtedy, gdy dowiedział się kim jestem. Był ostrożny, delikatny. Przeciwieństwem tego, co widziałam w magazynie, w klubie. Nawet tego, co widziałam dzisiaj rano. To, w jaki sposób zachował się w stosunku do Dave’a. Wiedziałam, że jego ton głosu, jego ruchy, słowa, to wszystko miało znaczenie. W końcu to było jego narzędzie pracy. Mimo to wobec mnie wydawało się to zawsze być czymś jeszcze. Czymś więcej.

Ale nie mogło być niczym więcej. Nie mogłam sobie na to pozwolić drugi raz. Na wszystko, co się z tym wiązało.

Samuel skręcił, a ja o wiele bardziej skupiłam wzrok na mijanej scenerii, która tylko bardziej uświadomiła mnie, jak blisko byliśmy już ich domu. Zacisnęłam usta, bo z tego wszystkiego najbardziej martwiło mnie spotkanie z Nathanem. Jak bardzo musiałam stracić w jego oczach? Samuel powiedział, że Jay bez problemu go wyciągnął, a wszystkie zarzuty wobec niego zostaną wycofane. Cieszyłam się z tego i naprawdę poczułam ulgę na tę wiadomość. Nigdy nie chciałam, by został w coś wplątany.

Do moich uszu dotarło nagle przekleństwo z ust obu mężczyzn. Automatycznie przeniosłam na nich wzrok, mając już pytać, o co chodzi, jednak gdy zobaczyłam drogę przed nami, sama zrozumiałam.

Przełknęłam z trudem ślinę, pochylając się do przodu, opierając dłońmi o dwa fotele, gdy Samuel zwolnił. Jego szczęka zaciskała się niewiele lżej niż Dave’a. A ja jedynie obserwowałam, czując, jak żółć podchodzi mi do gardła. Scenariusz, który wraz z Cade’em próbowałam opóźnić, właśnie rozgrywał się przed moimi oczami. Dane dotyczące śledztwa wyciekły do mediów.

Jak wiele już wiedzieli?

Przesuwałam wzrokiem po samochodach przeróżnych stacji telewizyjnych, ustawionych w każdym możliwym miejscu. Jak najbliżej bramy wjazdowej, jak najbliżej Sandersów. Największe stacje były z przodu, pomniejsze tuż za nimi, wyczekując swojej okazji. Wszędzie były kamery, a dziennikarze czekali tylko na to, aż kogoś dorwą w swoje szpony.

I taka szansa wydawała się trafić, gdy zauważyli nasz samochód, tak bardzo różniący się od pozostałych. Nawet stąd widziałam ich rozszerzające się oczy i natychmiastową reakcję. Cholera, zaczęli tu biec.

– Schyl się, Eve – rozkazał Sam. – I zakryj twarz. Nie będzie dobrze, gdy media dowiedzą się, że nam pomagasz.

Nie protestowałam. Pochyliłam się najbardziej, jak mogłam, chowając twarz za dłońmi i włosami. Chociaż nikogo nie widziałam, już po sekundzie usłyszałam wylewające się z ust dziennikarzy pytania, gdy dostrzegli kto siedzi na miejscu kierowcy i pasażera. To na nich się skupili.

– Proszę powiedzieć, co pan sądzi o obecnej sprawie?!

– Czy zarzuty wobec May Deris są zasadne?

– Czy pana aresztowanie było powiązane ze sprawą seryjnego morderstwa?

– To prawda, że ofiarami pana narzeczonej były nawet dzieci?!

Usłyszałam tuż przy uchu skrzypienie skóry samochodowego fotela, a zaraz opanowany głos Samuela.

– Spokojnie, Dave.

Z całych sił powstrzymałam się od głośnego parsknięcia, w którym nie było nawet cienia rozbawienia. To miało niby pomóc? Na niego? Przecież on był teraz, do cholery, tykającą bombą i naprawdę nie chciałabym być w pobliży, gdy w końcu wybuchnie.

Samochód stanął, a ja domyśliłam się, że jesteśmy właśnie przed bramą wjazdową. Posiadłość Sandersów na szczęście była na tyle duża, by dom znalazł się poza wszelkimi ich spojrzeniami. Była od nich odizolowana.

– Czy pańska rodzina zamierza podjąć w tej sprawie jakieś kroki?

Samochód ruszył, ale jedno z pytań i tak dotarło do naszych uszu.

– Czy zerwie pan zaręczyny dla dobra pana rodziny?!

Powoli się podniosłam, odsuwając ręce, gdy byliśmy już po drugiej stronie bramy. Ta się zamknęła, nie wpuszczając do środka nikogo więcej.

Ostrożnie przeniosłam spojrzenie na Dave’a. Jego szczęka napięła się do granic możliwości, a palce wbiły w skórę fotela. Gdy dostrzegłam jego oczy, kryła się w nim wyłącznie wściekłość.

Dave wysiadł w tej samej chwili, w której samochód się zatrzymał. Samuel syknął pod nosem i również wysiadł, ale zanim do niego ruszył, odtworzył drzwi od mojej strony. Mój wzrok opadł na jego wyciągniętą dłoń. Delikatnie się uśmiechnęłam, odpinając pas i wychodząc z auta, korzystając z jego pomocy. Z nim przy boku czułam się tu o wiele pewniej.

Zamknął drzwi i ułożył obie dłonie na moich ramionach, zaczynając prowadzić do wejścia. Już z zewnątrz dało się słyszeć zdenerwowany głos bruneta. Drgnęłam, gdy zaraz coś rozsypało się z głośnym dźwiękiem. Wchodząc do środka od razu spojrzałam na podłogę i leżące na niej rzeczy, które wcześniej musiały znajdować się na teraz pustej szafce.

Za Dave’em zobaczyłam już pozostałych braci, którzy przyszli tu zaalarmowani. Przez krótką chwilę dostrzegłam też, jak ich spojrzenia znajdują drogę do mnie. Nie trwało to długo, kiedy Dave ponownie się odezwał.

– Skąd już, kurwa, wiedzą o May i jej powiązaniu z tą sprawą?!

No właśnie, skąd? Mogli dojść do seryjnych morderstw, ale to, dlaczego May została aresztowana, nic z tego nie powinno do nich trafić. A na pewno nie tak szybko i nie przed oficjalnym podaniem tego do wiadomości publicznej przez rzecznika, wszelkich informacji, które uznałby za niezbędne. Ale pytania, które mieszały się ze sobą, świadczyły o tym, że wiedzieli naprawdę dużo.

– Skąd?! – warknął głośno, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że jego wzrok utkwił na mojej twarzy. To ode mnie oczekiwał odpowiedzi.

Tylko że ja nie wiedziałam.

Rozchyliłam usta, kompletnie nie wiedząc, co chcę powiedzieć, ale to głos Samuela rozszedł się po holu. Spokojny i pewny.

– Ze źródła, Dave. – Mężczyzna od razu przeniósł spojrzenie na lekarza. – Prosto z ust agenta FBI. – Bardziej rozchyliłam usta. – Nie mówię o tobie, Eve. – powiedział od razu, zerkając na mnie łagodniej.

Ale to by znaczyło, że...

– Cade tego nie zrobił – zaprzeczyłam, niemal prychając rozbawiona jego przypuszczeniami. – Od samego początku staraliśmy się trzymać media jak najdłużej z daleka od tego. Taki szum działa również na nas niekorzystnie. Na pewno polecą głowy. Cade nie ruszyłby tego...

– Spotkałem dziennikarkę, która jako pierwsza rozpowszechniła informację o seryjnym morderstwie – powiedział, a ja już teraz wiedziałam, że jego kolejne słowa nie spodobają mi się. – Wiedziała o nagraniach. Powiedz mi, Eve, ile osób mogło mieć o nich wiedzę? Szczególnie, że nie wydaje mi się, by Cade pozwolił, by otaczali go niezaufani ludzie. Więc albo to on, albo ktoś nieźle obrabia dupę obu stronom.

Wplotłam dłoń we włosy, przymykając oczy.

– Nie wiedziałam nic o nagraniach – wyszeptałam. Może naprawdę chciał mi o nich powiedzieć wtedy przez telefon? Wtedy, gdy dzwonił, a ja nie odebrałam.

Usłyszałam głośne parsknięcie. Nie należało do Sama czy Dave’a. Należało do prawnika.

– A czy w ogóle o czymkolwiek cię informował? Coś leży ta wasza współpraca w tym FBI. Myślałem, że komunikacja u was to podstawa, agentko.

Otworzyłam oczy, odszukując go wzrokiem, mając zaciśnięte zęby. Czy mówiłam już, że nienawidzę prawników? Bo nienawidzę ich z całego serca.

– Ja za to myślałam, że prawnik z tak potężnej rodziny będzie miał czym się pochwalić, ale okazało się, że twoje papiery naprawdę ssały, gdy je przeglądałam, mecenasie. Może prawo to nie twoja bajka?

Widziałam, jak kąciki ust jego bliźniaka powoli wędrują ku górze, natomiast usta najmłodszego Sandersa delikatnie rozchylają.

Nawet nie drgnęłam, gdy Jay wbił we mnie swoje prześwietlające spojrzenie. Gdy się uśmiechnął, wyglądał jak cholerny dziki kot, który przygotowuje się do rzucenia na swoją ofiarę.

– A może jest wręcz przeciwnie? Radzę sobie w nim tak dobrze, że nie potrafiłaś zobaczyć niczego niepokojącego w tym, co miałaś przed oczami, a co z tym, co ci im umknęło?

– Dobre pytanie, bo najwyraźniej nigdzie nie dostrzegłam twojego mózgu – mruknęłam kąśliwie. – Musiał się chyba zawieruszyć gdzieś w tych niewidocznych sprawach.

Carl założył ręce na karku, odwracając się do wszystkich tyłem. Dave uniósł brwi. Sam natomiast wymruczał coś pod nosem, że wiedział, że tak będzie. A ja wciąż nie miałam zamiaru odwrócić pierwsza wzroku. Nawet gdy dłonie Samuela spoczęły na miękko na moich barkach.

– Zawrzyjcie na razie rozejm, okej? – zaproponował, kierując słowa zarówno do mnie, jak i do prawnika. – W tej chwili musimy połączyć siły. Nie uda nam się to, gdy będziecie ze sobą walczyć – zauważył, wzdychając cicho. – Uściśnijcie sobie dłonie, co?

To już nie była propozycja. Samuel pchnął mnie trochę do przodu, ale to samo Carl zrobił ze swoim bratem. Ale kiedy stanęliśmy naprzeciwko siebie, żadne z nas nie wyciągnęło ręki. Nasze wrogie spojrzenia wciąż były w siebie wpatrzone.

Nagle moja ręka została uniesiona, tak samo jak ręka Jaya.

– No już – powiedział Carl, z prawdziwym uśmiechem nakierowując dłoń brata na moją i zaciskając na niej jego palce. – Jestem pewien, że się polubicie.

Ścisnęłam jego dłoń mocniej, co również zrobił, chociaż ewidentnie stonował swoją siłę. Moje palce stały się nawet bardziej czerwone.

– Dobra... – odezwał się niepewnie Nath, dostrzegając nasze miny, które ani trochę się nie zmieniły. – Skoro przyjechaliście już, musimy wszystko obgadać. Tata czeka w salonie... Powinniśmy tam iść – dodał, kiedy żadne z nas się nie ruszyło, nie chcąc być tym pierwszym, który się podda w tej niewielkiej bitwie.

– Cholera – mruknął Sam, chcąc zabrać moją rękę, jednak naprawdę mocno złapałam Jaya. W dodatku on też mnie trzymał. – Eve, puść go.

Carl się zaśmiał.

– Tak, zdecydowanie się polubicie – stwierdził, łapiąc dłoń brata, wraz z Samuelem próbując nas rozdzielić. Gdy tylko im się to udało, Sam przyciągnął mnie od razu do siebie, oplatając swoimi rękami, jakby obawiał się, że w każdej chwili mogę rzucić się na prawnika.

Dave w tej chwili wydawał się otrząsnąć, a chłód drastycznie powrócił na jego twarz.

– Wszyscy do salonu. Już – warknął wściekle, wymijając nas i kierując się do niego jako pierwszy. Rozpoznając, że to był najzwyklejszy rozkaz, nikt nie protestował. Posłusznie dałam się poprowadzić Samowi do celu. I gdy tylko do niego dotarliśmy, mój wzrok uciekł na fotel.

Wyprostowałam się, bez trudu rozpoznając męską sylwetkę. Dopiero teraz dotarły do mnie słowa Nathana. Ta część, że ich ojciec siedział sobie w salonie.

Cholerna głowa rodziny. Czy mogłam trafić na lepsze spotkanie rodzinne?

Głowa mężczyzny się uniosła, a oczy skierowały wprost na mnie. Przygotowałam się na wszystko. Na pogardę, na wrogość, chłód, ale nie na to, że zobaczę go szczerze rozbawionego.

Do diabła. Dlaczego to tylko bardziej mnie przerażało?

Kątem oka dostrzegłam, jak Samuel podążył za moim wzrokiem. Spojrzenia mężczyzn na krótką chwilę się skrzyżowały, a wraz z tym palce Sama mocniej wbiły się w moją skórę, przyciągając o wiele bliżej siebie. Carl, który właśnie wszedł za nami do pomieszczenia, szybko zwrócił na to uwagę. Tym razem zamiast uśmiechu, na jego twarzy pojawił się grymas.

To chyba nie oznaczało nic dobrego.

Widowisko powiększyło się o Nathana i Jaya, którzy przystanęli na progu, wyczuwając panującą w środku atmosferę. Dave odwrócił się do nas przodem, gdy również zauważył, że coś jest nie tak.

Dan Sanders odłożył bez pośpiechu trzymaną szklankę, przesunął kciukiem po kilkudniowym zaroście i płynnie wstał. Gdy tylko zrobił krok w naszą stronę, Samuel w jednej chwili znalazł się przede mną, a Dave zagrodził drogę ojcu. Mężczyzna nie wydawał się w żaden sposób zaskoczony. Ja wręcz przeciwnie, gdy zaraz usłyszałam odważne słowa Dave’a.

– Wyjaśniłem z nią już wszystko, co było istotne, więc skoro postanowiłeś stać z boku, to tego się trzymaj – rzucił twardo. – Dałem jej swój kredyt zaufania. Jeżeli coś się stanie z jej winy, wezmę za to odpowiedzialność.

Nie ruszyłam się, czując jak ciężar tych słów opada na moje barki. Zaufał mi. Po tym wszystkim naprawdę postanowił dać mi jeszcze jedną szansę.

Patrzyłam na mężczyznę, w napięciu oczekując jego reakcji. Był zły? W końcu tonowi Dave’a daleko było do jakiejkolwiek uprzejmości. Mimo to Dan nie wydawał się w żaden sposób urażony. Delikatny uśmiech szybko dotarł do jego niebieskich oczu.

– Naprawdę dobrze słyszeć, synu, że jesteś gotów ponieść wszelkie konsekwencje swoich decyzji. To bardzo ważna cecha – przyznał. – A teraz, jeżeli pozwolisz, chciałbym się przywitać z agentką Arill.

Dan zwinnie go wyminął, zaraz stając przed kolejną przeszkodą w postaci Samuela, który wciąż trzymał mnie za sobą. Mężczyzna zaglądnął mu więc przez ramię, odszukując mnie wzrokiem. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Czy mogło być jeszcze bardziej niezręcznie? Zapewne mogło, więc wolałam to pytanie w ogóle wyrzucić z głowy.

Zerknęłam na Sama, który raczej na pewno nie miał zamiaru się przesunąć. Stał twardo, z ręką wykręconą do tyłu, aby odgrodzić mnie od mężczyzny i wszystkiego, co chciałby zrobić.

Poczułam rozchodzące się po ciele ciepło, gdy zrozumiałam co tak naprawdę oznacza jego obecna postawa. Obiecał, że będę bezpieczna. I zamierzał dotrzymać tego słowa nawet wtedy, gdyby musiał postawić się głowie rodziny.

Nie zastanawiałby się nad tym.

Położyłam dłoń na jego przedramieniu, delikatnie dając mu znać, by opuścił rękę. Zrobił to, wcześniej rzucając na mnie swoje badawcze spojrzenie. Mimo to nie miałam wątpliwości, że w każdej chwili był gotowy zareagować.

Stanęłam przed mężczyzną i miałam wrażenie, że chyba nawet to docenił. Wspaniale. Przypodobanie się głowie rodziny Sandersów, to pierwszy krok do zbudowania dobrych relacji. A przynajmniej do większej możliwości przeżycia tego spotkania.

Przywołałam na usta uprzejmy uśmiech i wyciągnęłam dłoń na powitanie, mając nadzieję, że z nim nie obowiązują jakieś inne zasady.

– Eve Arill, chociaż wygląda na to, że już pan to wie, tak samo jak to, że jestem agentką FBI – zauważyłam swobodnie, w jego oczach nadal dostrzegając zaciekawienie.

Słysząc te słowa uśmiechnął się bardziej.

– To prawda – przyznał, unosząc swoją dłoń i delikatnie zaciskając ją na mojej. – Jednak nie wydaje mi się, bym był jedynym, który wie więcej, mam rację, agentko Arill? – Nie odpowiedziałam, gdy po krótkiej przerwie kontynuował. – Dan Sanders, ojciec bandy tych dzieciaków. Chociaż chciałem też córkę, życie pokarało mnie samymi synami.

– Gdybym miał siostrę, chyba bym jej z domu nigdy nie wypuścił – mruknął Carl i wszedł między nas, rozdzielając nasze dłonie. Zmarszczyłam brwi, gdy ręka chłopaka swobodnie opadła na mój bark. – Myślę, że już wystarczająco się poznaliście – powiedział, bardziej do mężczyzny niż do mnie. – A skoro jesteśmy już w komplecie, po prostu przejdźmy do problemów, które mamy na głowie. Chcę jak najszybciej wyciągnąć May z tego gówna.

Przytaknęłam na jego słowa, bo w tej chwili to było coś, czego i ja chciałam.

– Pomogę, jak tylko będę mogła – potwierdziłam, zyskując tym ciepłe spojrzenie jego miodowych oczu.

– Wiem, wojowniczko, a teraz chodź. – Pchnął mnie delikatnie do przodu, odsuwając od mężczyzny. – Usiądziemy.

Nie protestowałam, gdy zaprowadził mnie na sofę i na niej posadził, samemu zaraz wybierając miejsce obok. Pochylił się do stolika, zabierając z niego trochę cukierków. Zdziwiłam się, kiedy kilka trafiło w moje dłonie.

– Uwielbiam je – powiedział tylko, uśmiechając się szeroko, ale to wystarczyło, bym i ja delikatnie się uśmiechnęła, postanawiając spróbować słodkości. Odwinęłam jeden i gdy tylko poczułam jego owocowy smak, potrzebowałam tylko chwili, by wpaść w podobne uwielbienie do nich co Carl.

– Są cudowne – przyznałam.

– Prawda? – zaśmiał się, biorąc ich więcej z miski, kładąc je po równo na moich i swoich nogach. – To moje odkrycie tego roku. Jedz, ile tylko masz ochotę. Mam ich cały zapas w kuchni i z chęcią się podzielę.

Pokiwałam szczęśliwa głową.

Zauważyłam, jak Samuel idzie w naszą stronę, przysiadając się przy moim drugim boku. Wydawało mi się, że w jego oczach również widziałam iskierki szczęścia.

– Cukierka? – zapytałam go, a kiedy zobaczyłam na jego twarzy uśmiech, byłam już pewna, że z jakiegoś powodu jego humor również się poprawił.

– Jasne – odparł, odbierając go ode mnie.

Patrzyłam, jak Sandersowie zajmują swoje miejsca, a na kolanach Nathana pojawia się laptop. Moje myśli od razu powróciły do tych z samochodu. Był na mnie zły? Powinnam go o to zapytać?

Jednak tak szybko, jak się pojawiły, tak szybko musiały odejść, gdy Jay nie marnował czasu i przeszedł do sedna. A swoje słowa oczywiście skierował do mnie.

– Skoro naprawdę chcesz pomóc, zacznijmy od podstaw. Wyjaw nam wszystko, nad czym pracowaliście. Każdy dowód, o którym wiesz, każda najmniejsza poszlaka, informacje, które zebraliście, bo jak na razie bazujemy tylko na własnych domysłach i cholernych wiadomościach w telewizji i Internecie – mruknął.

Zerknęłam na Samuela, a kiedy jego głowa poruszyła się zachęcająco, zaczęłam mówić. O wszystkim, do czego doszliśmy. O każdym szczególe, który trafił w nasze ręce. Wyjaśniłam dokładniej, dlaczego tu byłam, co chcieliśmy przez to uzyskać. Wspomniałam nawet, skąd wzięło się spotkanie ze sponsorami i projektem gry. O każdej najmniejszej rzeczy, która przyszła mi do głowy, niczego nie pomijając.

– Cholera – mruknął Carl. – Mogliśmy go bardziej przycisnąć, zanim posłaliśmy go na tamten świat. Przecież wiedzieliśmy, że zabijał. Musiał coś robić z ciałami. Teraz już wiemy co.

– To dużo ofiar – zauważył Dan, nieznacznie poruszając dłonią ze szklanką. – Podejrzewam, że kierował się jakimś wzorem. Policja się tym nie zainteresowała?

– Nie ma ciała, nie ma problemu – odpowiedziałam, zaciskając dłonie. – W Stanach znika bez śladu tysiące osób rocznie. Niektóre ofiary, których udało się ustalić tożsamość, nie były zgłoszone jeszcze nawet jako zaginione. Ciała zostały pochowane w środku lasu, gdzie nikt się nie zapuszczał, a nawet jeśli, technicy potwierdzili, że początkowo wszystkie były zakopane. Zabijał, a kiedy zobaczył, że nikt nie próbuje go zatrzymać...

– Zaczął zabijać więcej – dokończył Sam.

Jay odrzucił głowę do tylu, gdy to najwidoczniej ani trochę mu się nie podobało.

– Przez Canaville nie ma go w żadnej cholernej bazie. Nie istnieje, a to, jak chyba sami rozumiecie, nie działa na naszą korzyść.

Zmarszczyłam brwi.

– Kim jest Canaville?

– Była informatykiem – odpowiedział mi Nath. – Usunęła wszelkie dowody na istnienie Evana.

– Była?

– Nie żyje. To długa historia – rzucił, posyłając mi delikatny, ale smutny uśmiech, a następnie zwrócił się już do wszystkich. – Mógłbym spróbować z powrotem wrzucić go w system. Nadal mam dane, które zebrała.

Skrzywiłam się nieznacznie. Więc to naprawdę on grzebał w naszych systemach.

– Nie – zaprzeczył od razu Jay, kręcąc głową. – Wtedy wyjdzie to o wiele gorzej, kiedy nagle go znajdą. Mogą tylko na to czekasz. Wkopiesz się, Nath. Musimy wymyślić coś innego.

Nath przeczesał włosy dłonią.

– Cokolwiek to będzie, muszę w końcu uzyskać dostęp do bazy, w której są przechowywane dokumenty z tej sprawy. Musimy dokładnie wiedzieć, co mają. Nie tylko to, co nam dadzą. – Jego wzrok przeniósł się na mnie. – Bo nie trzymacie chyba wszystkiego w wersji papierowej, prawda? – zapytał, a w jego głosie wyczułam nagłą niepewność.

– Nie – odpowiedziałam – ale nie dostaniesz się do nich z tego poziomu. Cade podejrzewał, że ktoś może próbować wykraść dane, więc...

– Więc jeden z komputerów nie jest podłączony do sieci – dokończył, domyślając się. Skinęłam twierdząco głową. – By to szlag – warknął.

– Da się coś z tym zrobić? – spytał Dave, a te kilka minut wystarczyło, aby jego głos stał się spokojniejszy i bardziej opanowany.

– To zależy od tego, gdzie ten komputer jest – powiedział, patrząc na mnie.

– W gabinecie Kelverda – odpowiedziałam, a sądząc po ich minach doskonale go znali. – Cade uznał je za najbezpieczniejsze miejsce.

– Bo wie, że Kelverd nam nie podlega – rzucił rozbawiony Carl.

– Mówiłem, że pozwolenie mu na zajęcie tego stołka kiedyś skomplikuje nam sprawy – mruknął Jay.

– A byłabyś w stanie się tam dostać? – kontynuował Nath, a ja potrzebowałam chwili, by się zastanowić.

– Jeżeli Cade faktycznie nikomu nie zgłosił mojego „urlopu”, to nadal mam pełnoprawny dostęp do danych. Nie powinno być żadnego problemu, gdybym się tam znalazła.

Blondyn tym razem wyraźnie się rozpromienił.

– No to chyba wiem, co zrobić. Zostaje pytanie, czy byłabyś gotowa mi w tym pomóc, Eve.

– W czym? – spytałam ostrożnie, chociaż, jak się mogłam domyślać, na pewno nie będzie to nic legalnego.

– Napisałbym specjalny program i wrzuciłbym go na pendrive. Podłączyłabyś go tylko pod odpowiedni komputer. Wirus zajmie się resztą. Nie będziesz musiała nic innego robić.

Wirus. O Boże. To zdecydowanie nie było legalne.

A ja miałam mu w tym pomóc. Pomóc dostać się do komputera, wykraść dokumenty, zawirusować go, czy w czymkolwiek innym, co planował zrobić.

Pomóc w przestępstwie.

Nieznacznie drgnęłam, gdy szept Samuela odnalazł drogę do mojego ucha.

– Nie musisz się na to zgadzać, Eve. Jeżeli powiesz „nie”, nic się nie stanie.

Przekręciłam głowę, spoglądając w jego łagodne spojrzenie, które mówiło mi, że naprawdę nie muszę się na to decydować. Robić o ten krok dalej.

Ale to było istotne. Nawet jeżeli znajdą kogoś innego, to ja miałam największą szansę zrobić to po cichu. Tak, by nie zbudzić większych podejrzeń.

I chociaż nie wiedziałam, czy ta decyzja będzie tą dobrą, nie chciałam podejmować żadnej innej.

– Zrobię to – uznałam, a blondyn w tej samej chwili posłał mi pełne wdzięczności spojrzenie.

– We wszystkim cię poprowadzę – obiecał. – Przygotowanie tego powinno mi zająć dzień lub dwa.

– Więc jedną sprawę mamy załatwioną – zauważył Carl. – Teraz pora na drugą, o której myśleliśmy. Musimy coś zrobi, by mieć lepszy kontakt z May.

– Załatwiłem jej osobą celę, strażnicy od nas ciągle będą w jej pobliżu, a gdyby coś się działo, od razu dadzą nam znać – oznajmił Jay. – Nic jej tam nie grozi. Dopilnowałem tego, ale to nie zmienia faktu, że nie mamy do niej swobodnego dojścia. Mogę zrobić to tylko w określonych godzinach, z ograniczonym czasem i tylko wtedy, gdy otrzymam na to jebaną zgodę.

– Dlatego wpadliśmy na pewien pomysł – kontynuował ostrożnie Carl, zerkając na Samuela i na Dave’a, który wraz z tym przekrzywił delikatnie głowę, z uwagą patrząc na brata. Carl zdecydowanie nie wyglądał, jakby chciał być tym, który ten pomysł przekaże. Jeszcze raz spojrzał na Samuela, mając chyba nadzieję, że domyśli się o co chodzi. I chyba tak właśnie się stało.

– Chcecie jej załatwić papiery na konieczność obserwacji psychiatrycznej – stwierdził Sam. Dave od razu rozszerzył oczy, gwałtownie podnosząc się ze swojego miejsca.

– Nie możecie tego zrobić! – zaprotestował twardo, patrząc na swoich braci, a nawet ojca. – Nie możecie jej tego zrobić – powtórzył, a jego głos gdzieś w połowie się złamał, powodując, że mój żołądek boleśnie się skurczył. – To będzie dla niej za wiele.

Przesunęłam niepewnie wzrok na twarz Samuela. Patrzył na przyjaciela, zaciskając usta w wąską linię, jakby sam właśnie zastanawiał się nad tym pomysłem.

– Więc wolisz, by była w więzieniu niż w szpitalu psychiatrycznym, gdzie Sam będzie miał z nią ciągły kontakt, niezależnie od pory dnia? – spytał poważnie Jay i kontynuował, nawet gdy szczęka jego brata mocno się napięła. – To zakład karny dla kobiet, Dave. Nie mamy tam zbyt wielu możliwości. Jest tam tylko kilku naszych ludzi i tyle.

– Tak będzie dla niej lepiej, Dave – spróbował Carl. – Przecież wiesz, że nie stanie się jej tam żadna krzywda. Przez te tygodnie będziemy mieli czas na obmyślenie wszystkiego i znalezienie sposobu, by ją z tego wyciągnąć. A co najważniejsze, nie będzie z tym sama.

Dave zaplótł dłonie na karku, odchylając lekko głowę i ciężko oddychając przez nos. Tak, jakby walczył sam ze sobą. Tak, jakby chciał się na to zgodzić, a jednocześnie odrzucić ten pomysł w siną dal.

– Oni mają rację, Dave – odezwał się w końcu Sam, a spojrzenie jego szmaragdowych oczu spotkało się z niebieskimi tęczówkami bruneta. – To najlepsze rozwiązanie na tę chwilę. Zadbam o nią – zapewnił. – Mój dobry znajomy jest dyrektorem szpitala, który ma odpowiednio przystosowany oddział. Pogadam z nim i wszystko ustalę. Reszta to formalności, z którymi nie powinno być problemów. Załatwię biegłych, Dan i Jay zajmą się sądem i tym, by trafiła do tego konkretnego szpitala.

Widziałam, jak przez gardło Dave’a z trudem przechodzi ślina.

– A nie może trafić do tego, w którym to ty jesteś dyrektorem?

– Nie jest dostosowany pod kątem takich pacjentów – wyjaśnił. – Poza tym jestem powiązany z jej sprawą. Najlepiej będzie, jeżeli nie będę zbyt bardzo się wychylał.

Brunet opadł z powrotem na fotel.

– Na pewno będziesz tam przy niej? – spytał ciszej.

– Będę – obiecał – i zrobię wszystko, by czuła się tam jak najbardziej komfortowo. Uwierz mi, że będzie czuła się tam o wiele lepiej niż w miejscu, w którym jest teraz. Zrozumie to.

Dave na krótką chwilę zamknął oczy, a gdy je otworzył, przytaknął głową.

– W porządku – zgodził się. – Załatwcie wszystko, co trzeba.

Dan, jakby faktycznie zamierzał jedynie pomagać synom w ich decyzjach, dopiero teraz się odezwał.

– Przyśpieszę cały proces, jak mogę. Zajmie to z dwa lub trzy dni. Zależy od tego, jak szybko ogarniesz psychiatrów, Sam.

– Jeszcze dzisiaj – odpowiedział.

– Będą z nią rozmawiać? – Kolejne pytanie Dave’a odnalazło drogę do moich uszu. I kolejne z wcale nie mniejszym przejęciem o May.

– Spotkają się z nią, pogadają o pogodzie dla zabicia czasu i napiszą to, co będę chciał – wyjaśnił, a ja próbowałam powstrzymać lekki grymas. Więc tak to wszystko wyglądało od tej strony. – Ze znajomym będę mógł spotkać się dopiero za cztery dni. Nie ma go obecnie w mieście.

Czyli May będzie musiała sobie tam poradzić jeszcze przynajmniej z cztery dni.

– Na co tak patrzysz, Nath, że robisz takie miny? – rzucił nagle Carl, patrząc na Nathana z niemałym rozbawieniem.

Blondyn uniósł spojrzenie znad ekranu, odpowiadając.

– Bo właśnie jakaś rudowłosa skrada się nam po ogrodzie, chowając za drzewami i myśląc, że jej nie widać.

Brwi niemal wszystkich powędrowały do góry. Włącznie z moimi. U Dana ponownie zawitał uśmiech.

– O rany – mruknął Carl. – Jednak są na tyle śmiali, by tu wchodzić.

Szczery i swobodny śmiech Samuela rozniósł się po pomieszczeniu.

– Chyba wiem o jakiej rudowłosej mówisz. Niech zgadnę, ma je do ramion i są lekko falowane.

Nathan szybko zerknął na ekran laptopa, by zaraz potwierdzić to szybkim ruchem głowy.

– Znasz ją? – spytał.

– To dziennikarka – wyjaśnił. – Ta sama, która pierwsza złapała temat o seryjnym morderstwie. Widzieliście ją w telewizji, Jocelyn Harlet.

– Ach, ona – odparł z uśmiechem Carl, wrzucając cukierka do ust. Ja niestety nadal nie umiałam przywołać wyglądu kobiety do swoich myśli.

– Same problemy z nimi – mruknął Jay, wstając i kierując się do wyjścia. Chyba zamierzał to załatwić.

– Przyprowadź ją tu – zawołał jeszcze Sam, nim prawnik zniknął w przejściu.

Rozpakowałam cukierka, kiedy wszyscy siedzieli teraz cicho, jakby tylko czekali, aż Jay wróci z niezapowiedzianym gościem. No i wrócił.

– Puszczaj mnie ty pieprzony psychopato! – Głos kobiety rozniósł się po domu, docierając do każdego z nas. Tak samo odpowiedź prawnika.

– Nie chcesz wiedzieć, co bym z tobą zrobił w tej chwili, gdybym nim był – warknął, a zaraz ich sylwetki pojawiły się w zasięgu naszych oczu.

Jay wprowadził kobietę do środka. Jego jedna dłoń znalazła się zaciśnięta na jej karku, a druga na nadgarstku, niezbyt mocno wykręcając jej rękę do tyłu i przyszpilając ją u dołu pleców.

– Dupek – rzuciła z jadem, gdy prawnik przycisnął jej ciało do oparcia fotela, na którym wcześniej siedział, zmuszając ją tym, by się pochyliła.

Jay nachylił się, będąc tuż przy jej uchu.

– Uważaj na słowa, wiewióreczko. Przypomnę ci tylko, że weszłaś tu bez naszej zgody, a to nie stawia cię w dobrym świetle, więc lepiej byś mnie nie denerwowała.

Nieznacznie zadrżałam, gdy jego słowa obiły się o każdy mój nerw, chociaż wcale nie były skierowane do mnie. Gdzieś w głębi naprawdę współczułam jej trafienia na tego brata.

Z drugiej strony cieszyłam się, że nie byłam tu już jedyną kobietą. I nie ukrywałam, że również z tego, że to na niej skupi się teraz cała uwaga.

– Jocelyn, miło cię znowu widzieć – odezwał się Sam, witając ją z prawdziwą radością. – Tak szybko się za mną stęskniłaś?

Jej wzrok od razu powędrował na lekarza, jakby dopiero teraz go dostrzegła. Nie wyglądała na zadowoloną. A chyba nawet była na niego wkurzona.

– To był lokalizator GPS – warknęła w jego stronę.

– Naprawdę? Ciekawe, kto był na tyle odważny, by mi go podrzucić – zaśmiał się, a ja poczułam na policzkach nagłe ciepło, gdy zorientowałam się o czym mówią. – Ale dziękuję, że sprawdziłaś za mnie, co to takiego było. W końcu kto lepiej udzieli odpowiedzi niż agent FBI?

Spięłam się, ale w tej samej chwili zobaczyłam, jak dziennikarka również się spina. W dodatku przez krótki moment zobaczyłam w jej oczach prawdziwe zaskoczenie.

O co tu chodzi?

Drgnęłam, gdy Carl przerzucił swoje cukierki na moje nogi i wstał, podchodząc do kobiety. Jocelyn zaczęła śledzić wzrokiem każdy jego ruch. Jego palce delikatnie zahaczyły o jej podbródek, unosząc głowę wyżej. Uśmiechnął się i opuścił spojrzenie na jej pierś. A raczej na to, co na niej było.

Sięgnął do materiałowego paska, przewieszonego przez jej szyję, i pociągnął go do góry, unosząc wraz z tym aparat.

– Ładny – stwierdził, chwytając go w swoją dłoń. – I pewnie drogi.

Dziennikarka się szarpnęła, ale Jay mocniej przycisnął ją do fotela.

– Nie ruszaj go – rzuciła przez zaciśnięte zęby, ale Carl naprawdę dobrze się bawił, gdy zaczął przeglądać zdjęcia.

– No proszę, nie wiedziałem, że tak seksownie wychodzę na zdjęciach. A ty, Dave? No, niestety nadal jak gówno. Nawet jej umiejętności nic na to nie pomogły.

Dave rzucił bratu jedynie znudzone spojrzenie.

Carl przekręcił aparat, zwinnie wyciągając z niego kartę pamięci.

– Zatrzymam ją...

Ponownie się szarpnęła.

– Nie możesz! Mam tam też inne zdjęcia!

Uniósł brwi.

– Jakieś ciekawe? – Nie odpowiedziała, patrząc na niego z zaciśniętymi zębami, na co Carl się roześmiał. – Bez obaw, cokolwiek tam jest, będzie ze mną bezpieczne. A teraz – zaczął, nakierowując jej twarz na siebie – ładnie opuścisz naszą posesję i nigdy nie postawisz na niej ponownie nogi, bo niestety obawiam się, że nasze drugie spotkanie może nie być już takie miłe. Rozumiemy się?

– Tak – wydusiła.

– Grzeczna dziewczynka. Jay odprowadzi cię do wyjścia.

Kątem oka zauważyłam, jak Sam przewraca na tę scenę oczami. Jay skierował Jocelyn w stronę wyjścia i już miał z nią iść, jednak słowa Dana skutecznie go zatrzymały.

– Nie przeszukaliście jej – zauważył, zyskując tym spojrzenie wszystkich w pomieszczeniu. Włącznie z Harlet. – Jest dziennikarką. Aparat to nie wszystko, czego używa w swojej pracy.

Skrzywiłam się. Miał rację, a chyba żadne z nas w tej chwili o tym nie pomyślało, chcąc się jej po prostu jak najszybciej stąd pozbyć.

Carl ponownie zaniósł się szczerym śmiechem.

– Nie tracisz formy, tato – rzucił, wracając do kobiety, która napięła się o wiele bardziej. – Spokojnie, załatwimy to szybko. Obiecuję, że będę delikatny.

Gdy tylko wyciągnął w jej stronę ręce, gwałtownie się cofnęła, wpadając na prawnika.

– Nie dotykaj mnie – wyrzuciła z siebie z warknięciem.

– Jocelyn, nie każ nam ze sobą walczyć – westchnął.

– Nie waż się dotykać mnie tymi brudnymi łapami – powiedziała, na co na twarzy Sandersa pojawił się grymas.

– Brudnymi? A on niby ma czyste? – rzucił, wskazując na ręce prawnika, które wylądowały na jej talii, kiedy ta wcześniej się cofnęła. Powędrowała tam wzrokiem, a gdy to zauważyła, chciała się odsunąć.

– Nie ruszaj się – rozkazał Jay, zmuszając ją do pozostania w miejscu. Jego chłodne spojrzenie przeniosło się na mnie. – Przeszukasz ją, Eve?

W pierwszej sekundzie moje usta delikatnie się rozchyliły, gdy zamiast rozkazu, usłyszałam normalne pytanie. I nawet uprzejme jak na niego. W kolejnej zrozumiałam, że mimo wszystko Jay nie chce, aby Jocelyn czuła się niekomfortowo, przeszukiwana przez mężczyznę, skoro byłam tu obecna. W dodatku miałam już okazję niejednokrotnie to robić.

– Tak – potwierdziłam w końcu. Tym razem wszystkie cukierki trafiły na kolana Samuela.

Carl z uśmiechem zrobił mi miejsce, a kobieta uważnie prześledziła mnie wzrokiem. Musiała również być gdzieś w moim wieku. Sprawa seryjnego morderstwa, May i Sandersów musiała być dla niej idealną okazją do zyskania rozgłosu czy nawet awansu. Dla jej dobra jednak byłoby chyba lepiej, gdyby stanęła na tym, co już osiągnęła.

Kiwnęłam głową na Jaya, by również się odsunął.

– Nogi w rozkroku, ręce rozłożone na boki – poinstruowałam.

– Nie masz prawa mnie przeszukać... – próbowała, na co tym razem to na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.

– Na twoje nieszczęście niestety ja akurat je mam. – Zmrużyła oczy. – Jestem agentką FBI, więc po prostu wykonaj moje polecenie.

Rzuciła kilka słów pod nosem, chociaż niechętnie, ostatecznie decydując się współpracować. Najpierw zatopiłam dłonie w jej włosy, później sprawdziłam, czy nie ma nic w uszach. Zsunęłam dłonie na barki, ręce, by następnie przenieść je na klatkę piersiową, brzuch. Kiedy dotarłam do spodni, wyciągnęłam z ich kieszeni telefon, który oddałam Carlowi, gdy wyciągnął po niego rękę. Znalazłam w nich jeszcze kluczyki, miętowe cukierki i jakiś zapisany papier. Wszystko to odłożyłam na swoje miejsce.

Przykucnęłam, do końca sprawdzając jej nogi.

– Ściągnij buty – poprosiłam. Jak być dokładnym, to dokładnym.

Rzuciła we mnie wrogim spojrzeniem, ale zrobiła to.

– Zadowolona? – spytała, pokazując, że nic tam nie ma.

– Bardzo – potwierdziłam, wstając, a kiedy z powrotem je założyła, powiedziałam: – A teraz albo wsadzam ci rękę w cycki i wyciągam to, co tam schowałaś, albo sama wkładasz sobie rękę w cycki i to ty wyciągasz to, co tam schowałaś.

– Niczego tam nie mam – brnęła twardo.

– Oho – mruknął z rozbawieniem Carl. – Tak przy okazji, podasz PIN do telefonu?

– Nie – odburknęła.

– Szkoda, byłoby prościej – stwierdził i skierował się do Nathana. – Odblokujesz go, młody?

– Hej, oddaj go! – Zrobiła w jego stronę jeden krok i to wystarczyło, by Jay ponownie zmniejszył między nimi odległość. Złapał jej nadgarstki w swoje dłonie i przycisnął je do oparcia fotela.

– Wyciągnij to – rozkazał spokojnie, oba te słowa akcentując.

Jej usta zadrżały, gdy patrzyła w jego oczy i najwyraźniej analizowała swoją pozycję. Nie była zbyt dobra i chyba sama to dostrzegła.

– Puść mnie – powiedziała tym samym tonem, ale o dziwo Jay posłuchał.

Jocelyn nie opuszczając z niego wzroku, zanurkowała dłonią za dekolt swojej bluzki, by za chwilę trzymać w palcach niewielkich rozmiarów czarne urządzenie.

Jay opadł na nie wzrokiem, a zaraz odebrał z jej dłoni dyktafon.

– Zarekwiruję to.

– Potrzebuję go do pracy. Nie śpię na pieniądzach jak wy, by kupić sobie nowy – rzuciła oschle. Zmarszczyła jednak czoło, gdy prawnik sięgnął do swojej kieszeni, wyciągając z niej portfel, a następnie sporą ilość pieniędzy.

– Powinno wystarczyć. I na nowy dyktafon, i na kartę do aparatu – oznajmił, zaciskając jej palce na banknotach.

W tej samej chwili Carl podsunął telefon pod jej nos.

– Oddaję – powiedział swobodnie, jednak kobieta wydawała się zwrócić na to najmniejszą uwagę, naprawdę wkurzona na mężczyznę przed sobą. Jakby gest, który wykonał, dotknął ją o wiele mocniej, niż być może powinien.

– Wiesz co? W dupę sobie wsadź te pieniądze – powiedziała wściekle, rzucając nimi w niego. Złapała swój telefon i ruszyła do drzwi. – Znam drogę do wyjścia.

Jay jednak wzdychając, podążył tuż za nią.

– No i się jej pozbyliśmy – zaśmiał się Carl, gdy dziennikarka ewidentnie była już poza domem, i opadł na swoje wcześniejsze miejsce.

Ja natomiast nadal stałam, wpatrując się w ogród za oknem.

Pozbyliśmy się jej, tylko że ona nie była jedyna. Była jedną z wielu dziennikarek i dziennikarzy, którzy w tej chwili obserwowali nasz każdy najmniejszy krok.

Jeżeli nie ona, znajdą się inni, którzy będą chcieli poznać najmniejszy szczegół.

A Jocelyn mogła być z nich wszystkich najmniej upierdliwa.

 
***
Poprawiłam bluzkę, łapiąc jej krańce już któryś raz z kolei. Od kilku minut stałam przed budynkiem policji i... i po prostu stałam. Zastanawiając się nad tym, na co ostatecznie się zdecydowałam. Myślałam o wszystkich za i przeciw, jak również o każdej możliwej komplikacji. Jedną z nich mogło być natknięcie się na Cade’a.

I to chyba było to, co chciałam najbardziej uniknąć. Spotkania z nim. Nawet myśl, że zdecydowałam się właśnie zrobić coś nielegalnego, nie była aż tak przytłaczająca.

– Eve.

Drgnęłam, gdy w słuchawce usłyszałam głos Samuela.

– Tak?

– Dyszysz, jakbyś przebiegła maraton.

Skrzywiłam się.

– Nie dyszę – odparłam. – To mikrofon musi być taki czuły.

– Mikrofon jest w porządku – wtrącił się Nath.

– Zdrajca – mruknęłam pod nosem, ale skoro było słychać mój oddech, to raczej też usłyszeli. – Po prostu...

– Nie chcesz spotkać Cade’a – rzucił Samuel, jakby siedział w mojej głowie. Albo może to ja powiedziałam swoje myśli na głos?

– Wiem, że unikanie go to dziecinna zagrywka... – zaczęłam, przygryzając policzek – ale nie jestem chyba jeszcze gotowa na rozmowę z nim – przyznałam.

Samuel nie czekał z odpowiedzią.

– I wcale nie musisz teraz tego robić. W takich okolicznościach. Zaufaj mi, Eve. Nie spotkasz go.

Ponownie ścisnęłam w dłoni materiał bluzki.

– Nie ma go w budynku – poinformował Nath, sprawiając, że przez moment znieruchomiałam. – Przejrzałem wszystkie kamery. Gdyby się pojawił na którejś, od razu dam ci znać.

No tak, zapomniałam, że Nathan bez problemu mógł się dostać do systemu monitoringu. Czyli miał widok również na to, co ja robiłam.

– Serce, spokojnie, poradzisz sobie.

– Wiem – odpowiedziałam pewnie i nie zastanawiając się dłużej, ruszyłam w stronę wejścia. Tego tylnego, gdyż z przodu dziennikarze tylko czekali aż uda im się dorwać jakiś smaczny kąsek.

Wsunęłam dłoń do kieszeni spodni, upewniając się, czy pendrive nadal był na swoim miejscu. Był.

Dotarcie wprost pod drzwi Seana Kelverda nie zajęło mi dużo czasu. Nim się obejrzałam, przed oczami miałam tabliczkę z jego imieniem i nazwiskiem. W tej chwili zaczęłam się zastanawiać, czy Cade cokolwiek mu powiedział. Na przykład to, że wcale mnie tu dzisiaj nie powinno być.

– Nie wychodził z gabinetu, więc nadal musi być w środku – rzucił Nath.

– Chyba, że uciekł oknem – powiedziałam cicho, zaraz biorąc głęboki wdech. – No to lecimy.

Uniosłam rękę, pukając do drzwi, po krótkiej chwili słysząc zachrypnięte „proszę”. Weszłam do środka, od razu dostrzegając mężczyznę siedzącego za biurkiem. A raczej cień, który po nim pozostał. Kelverd wydawał się żywym trupem. Zapadnięte policzki, wory pod oczami, blada cera, popękane usta. Sean był wrakiem człowieka, a wystarczyło na to tylko kilka dni, od których widziałam go ostatnio.

– Tak, pani Arill?

Zamknęłam drzwi, wchodząc do środka.

– Źle pan wygląda – zdobyłam się na szczerość, dostając równie szczere prychnięcie.

– Też by pani tak wyglądała, gdyby to na panią zwalali całą odpowiedzialność za to gówno. Wie pani, że dostaję nawet wiadomości z pogróżkami? – rzucił, śmiejąc się, chociaż zdecydowanie był nerwowy. – Co najmniej, jakbym miał wpływ na to, że jakiś pojebaniec zabija ludzi.

– Groźby? – podłapałam.

– Że skończę tak, jak wszystkie ofiary. Że skończy tak moja żona, córka – wymienił, już nie siedząc spokojnie na biurowym krześle. – Boję się je zostawiać same w domu. Załatwiłem im ochronę, ale wie pani, co moja córka znalazła dzisiaj rano w ogrodzie? Naszego psa powieszonego za łapy do drzewa. – Zamarłam, w tej jednej chwili nie potrafiąc nawet przełknąć śliny. – Niech mi pani powie, co ten stary zwierzak im zrobił? Czym, kurwa, różnią się od tego, kogo chcą złapać?! – wyrzucił z siebie, a ja zrozumiałam, że ta sprawa nie uderzyła tylko w May, w Sandersów, być może we mnie. Uderzyła ona również w wielu innych ludzi, w tym szefa policji i jego rodziny.

Mężczyzna oparł dłonie o biurko, próbując na nowo odzyskać chociaż fragment swojej równowagi, którą tak szybko mu odebrałam. I gdy akurat próbował to zrobić, ktoś bez pukania wszedł do środka. Mój wzrok od razu opadł na zdyszaną kobietę.

– Bardzo przepraszam, panie Kelverd, że przeszkadzam, ale rzecznik pilnie chce się z panem spotkać. To ponoć sprawa niecierpiąca zwłoki.

Mężczyzna parsknął.

– Jak każda inna. – Zmęczone spojrzenie przekierował na mnie. – Przypuszczam, że przyszła tu pani po dokumenty dotyczące sprawy. Proszę się nie krępować.

Ruszył do wyjścia, a zaraz zarówno on, jak i kobieta, zniknęli za drzwiami, zostawiając mnie w pomieszczeniu zupełnie samą, z krążącymi po głowie myślami.

Dlaczego życie musiało być pełne problemów?

– Wszystko w porządku, Eve?

Podskoczyłam przestraszona na głos Samuela, który pojawił się wprost w moim uchu. No tak, nie byłam do końca sama. Pieprzona słuchawka.

– Nie strasz mnie tak – burknęłam cicho, tym razem słysząc pogodny śmiech.

– Nawet mnie tam nie ma, Serce.

– Och, zamknij się – mruknęłam, przechodząc do ustawionego w rogu pomieszczenia stanowiska z komputerem.

– Jestem pewien, że nie chcesz bym się zamknął. – Jego rozbawiony, ale i jednocześnie pewny głos sprawił, że również się uśmiechnęłam. Miał rację. Nie chciałam.

Albo chciałam. Do diabła, Nathan przecież wszystko słyszał. Odchrząknęłam.

– Jestem przy komputerze, co teraz? – spytałam, w tym samym czasie poruszając myszką i wpisując hasło.

– Podepnij pendrive – poinstruował Nath. Wyciągnęłam go więc z kieszeni, bez problemu wykonując jego polecenie. – Program powinien automatycznie się uruchomić. Nie musisz niczego klikać.

– Wyskoczył komunikat z paskiem postępu – poinformowałam.

– No i ładnie – ucieszył się. – Poczekaj chwilę, aż komunikat zniknie i gotowe.

– Naprawdę? – rzuciłam, wpatrując się w niepozorną ramkę, gdzie pasek dotarł już do połowy. Gdy dowiedziałam się, czym zajmuje się najmłodszy z Sandersów, przestał wydawać się już taki niewinny. Do diabła, jego bronią była technologia, coś, co każdy w tych czasach używał.

– Naprawdę – odparł, śmiejąc się przyjaźnie. – Dziękuję, że zgodziłaś się pomóc.

– Nie ma sprawy – odpowiedziałam cicho, nie opuszczając wzroku z monitora.

– Eve? – Tym razem powrócił głos Samuela.

– Tak?

– Ja też dziękuję.

Przez kilka następnych sekund z moich ust nie wyszły żadne słowa. Nie potrafiłam, kiedy te, które wyszły z jego ust, wydawały się opleść moje serce i mocno je ścisnąć. Nie wiedziałam nawet dlaczego. Wiedziałam jednak, że te podziękowania nie były jedynie za to, co właśnie zrobiłam. Nie były za to samo, za co dziękował Nath. Dotyczyły czegoś więcej.

– Nie ma za co – zmusiłam się do odpowiedzi, wyrzucając z siebie pierwsze, co przyszło mi do głowy. Zauważyłam, jak komunikat znika z ekranu. – Myślę, że już się skończyło. Okienko się wyłączyło – powiedziałam do chłopaka.

– Tak, zrobione – potwierdził szczęśliwie, a to szczęście wpłynęło również na mnie.

– Co teraz? – spytałam, sięgając po pendrive.

– Teraz cieszymy się z dobrze wykonanej roboty i widzimy się w domu.

Moje palce zatrzymały się w połowie drogi do urządzenia.

W domu. Nath chciał, żebym tam wróciła. Do miejsca, które było ich bezpieczną oazą.

Nie, bym wróciła do siebie.

Wypuściłam z ust cichy oddech i uśmiechnęłam się nieznacznie.

– Tak, widzimy się w domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top