Rozdział XVII

– Jay wspominał, że rozmawialiście – oznajmiłem, wolnym krokiem idąc tuż za nią.

– Mhm – potwierdziła, przytakując jeszcze głową.

– Znaleźliście wspólny język?

– Tak – odparła, posyłając mi lekki uśmiech, na którym mój wzrok zatrzymał się odrobinę dłużej.

Mimowolnie podkurczyłem wsadzone do kieszeni palce.

– Był miły?

– Yhm – przytaknęła ponownie.

Ja natomiast przymknąłem na chwilę oczy, gdy w tym wszystkim nie było nawet cienia szczerości. Jednak to nie kłamstwo uderzało mnie najmocniej.

– Na pewno się dogadaliście? – dopytałem, na co przekręciła głowę bardziej w moją stronę... i uśmiechnęła się, kolejny raz, w ten sam sposób.

Jej głowa poruszyła się w potwierdzeniu, czego już dłużej nie mogłem znieść. Tego, jak od wczoraj widziałem tylko marną iluzję jej samej.

– Okej, wystarczy tego – warknąłem, łapiąc ją lekko za ramię, aby się zatrzymała. Niemal w tej samej chwili, gdy moje palce dotknęły jej skóry, cała się spięła.

Dokładnie tak samo, jak reagowała na samym początku.

Przekląłem w duchu, zmuszając ją, by cofnęła się pod ścianę.

– Co powiedział ci Jay? – spytałem wprost, nie mając zamiaru już dłużej bawić się w podchody, ale kiedy jej wyraz twarzy zdradził mi, że jej następne słowa zdecydowanie nie będą tymi, które chcę usłyszeć, poczułem tylko większą irytację. – Och, daj spokój, Eve. Nie wmówisz mi, że to nie przez niego. Wiem, jaki potrafi być i wiem, w jakim stanie cię, do cholery, zostawiałem. Szczęśliwą. Umiem rozpoznać, kiedy naprawdę się tak czujesz, a kiedy udajesz.

Spojrzałem w jej oczy, nie dostrzegając w tych szaroniebieskich tęczówkach żadnego blasku. Tego, który był u niej nawet wczoraj, gdy przyznała, że było źle. Teraz wydawały się być matowe. Zupełnie puste.

– On nic nie zrobił – powiedziała krótko. I nawet po tym krótkim zdaniu czułem wewnętrznie, że nadal kłamała.

Zacisnąłem zęby, nie wiedząc, co zrobić. Naprawdę nie mając pojęcia, jak do niej dotrzeć, by nie zranić jej bardziej. Danie sobie dwóch tygodni, by nawet powierzchownie jej pomóc, było cholernym nieporozumieniem. Odnosiłem wrażenie, że zamiast iść ku lepszemu, wszystko tylko się pogarszało. Tu już nie chodziło wyłącznie o bezsenność i jej byłego narzeczonego. Chodziło o coś więcej.

A pobyt tu zamiast jej pomagać, tylko szkodził.

Westchnąłem, decydując się spróbować jeszcze raz, tylko że spokojniej i zdecydowanie łagodniej.

– Eve, chcę ci pomóc, ale nie zrobię wiele, gdy sama nie będziesz tego chciała. Rozmawialiśmy już o tym, dlatego proszę, powiedz mi co się dzieje.

– Sam, nic się nie dzieje – zapewniła. – Naprawdę wszystko jest w porządku.

Dlaczego nie chcesz powiedzieć prawdy? Nie możesz czy się czegoś boisz, Eve?

– Dobrze – uznałem niechętnie, wiedząc, że pytanie jej o to dalej nie będzie miało najmniejszego sensu. A przynajmniej teraz. – Po prostu pamiętaj, że cokolwiek by się działo, jak mi o tym powiesz, spróbujemy to wspólnie rozwiązać.

– Wiem – odparła, chociaż nie sądziłem, by wzięła to jakkolwiek pod uwagę. Przygryzła nieznacznie dolną wargę i wskazała na schody. – Idziemy? Pewnie czekają na nas przy stole.

Odsunąłem się, dając jej wolną przestrzeń, na którą wyraźnie odetchnęła. To powiedziało mi naprawdę wiele. Nie czuła się już w mojej obecności bezpiecznie.

– Podziwiam cię za wiarę w to, ale prędzej wszystko zjedzą, niż na nas zaczekają.

Gdy znaleźliśmy się w jadalni, moje słowa niewiele odbiegały od prawdy. Byli już w trakcie jedzenia, a właściwie to nawet w jego połowie.

– Mówiłem – szepnąłem do Eve, widząc jak zaraz przewróciła oczami z lekkim rozbawieniem. Zupełnie odruchowo i naturalnie.

Ucieszyłem się, widząc wszystkich przy stole, bo naprawdę nie był to częsty widok. Albo każdy jadł sam, albo nie mógł akurat być w tym czasie w domu.

Eve wyraźnie zwolniła, gdy dostrzegła, że dwa puste i przygotowane już miejsca były blisko Jaya. Spojrzałem na brata, który swobodnie siedział na krześle, kierując teraz wzrok na nas. I nie potrzebowałem więcej, by być pewnym, że to wszystko jest jego zasługą.

– May, Dave, mógłbym was prosić, byście przesiedli się na drugą stronę? – spytałem, wiedząc, że nie będą z tym mieli żadnych problemów.

– Jasne – odpowiedziała żwawo, wręcz chwytając Dave’a za ramię i ciągnąc go na krzesło po przeciwnej stronie.

Eve wyglądała na trochę tym zaskoczoną, ale nie wydawała się w żaden sposób protestować tym drobnym zmianom. Miałem ochotę ją dotknąć i poprowadzić do stołu, ale przypominając sobie jej ostatnią reakcję, szybko się powstrzymałem. Jedynie szedłem obok, czekając aż zajmie miejsce, bo gdy tylko to zrobiła, mój wzrok ponownie zatrzymał się na bracie.

– Możemy porozmawiać, Jay?

Zerknął na mnie, a następnie na Eve, która w tej chwili nie zwróciła już na niego nawet najmniejszej uwagi.

– Możemy – odparł wreszcie, wstając i od razu kierując się do wyjścia.

Spojrzałem na Eve, nie wiedząc, czy powinienem ją zostawiać. Nie zauważyłem, by z pozostałymi miała jakieś problemy, ale...

– Leć, Sam. Będziemy tu – zapewniła May, naprawdę szeroko się uśmiechając. W dodatku Carl wydawał się już wziąć Eve pod swoje skrzydła, dokładając jej do talerza chyba wszystko, co uważał za dobre.

– Musisz tego spróbować, jest przepyszne – szepnął do niej, wcale nie przejmując się tym, że wciąż stałem tuż obok.

Posłałem May nieme podziękowanie i wyszedłem. Zdążyłem jeszcze usłyszeć za sobą, że Nath również wstaje od stołu, mówiąc coś, czego już nie usłyszałem.

Podszedłem do Jaya, odciągając go jeszcze dalej od jadalni. Od uszu Eve.

– Chcesz mi może wyjaśnić, co ma niby oznaczać twoja wczorajsza rozmowa z Eve? – spytałem, jak najbardziej próbując być nadal opanowanym. Kątem oka zauważyłem, że Nathan stał już obok. Nie miałem nic przeciwko, by w tym uczestniczył. Odnosiłem wrażenie, że do wszystkiego podchodził bardziej neutralnie.

Jay oparł się o ścianę, marszcząc brwi.

– Coś z nią było nie tak? Eve się skarżyła?

Zaśmiałem się sucho.

– Nie, oczywiście, że się nie skarżyła. Naprawdę dobrze o to zadbałeś.

Jay milczał, jakby nie miał nic więcej do powiedzenia w tej sprawie. Odezwał się natomiast Nath.

– O co chodzi?

– O to, że Jay naopowiadał coś Eve za moimi plecami i z pewnością nie było to nic przyjemnego – wyjaśniłem, zaciskając zęby.

Powiedzenie, że byłem przez to zły, stanowiłoby dość spore niedomówienie. Byłem wściekły. Praktycznie nic o niej nie wiedział. Jeżeli coś mu nie odpowiadało, powinien zwrócić się bezpośrednio do mnie, a nie atakować Eve. Mówić coś, przez co moje dni pracy mogły zostać, kurwa, zrujnowane.

Młody spojrzał na brata, czekając na jakąkolwiek odpowiedź z jego strony. Świetnie, bo ja również na nią czekałem.

– Jay? – ponaglił go ostrożnie, gdy cisza robiła się zbyt długa, a ja powoli traciłem cierpliwość. Nie miałem zamiaru czekać w nieskończoność, jednak nim zdążyłem mu to przekazać, odezwał się.

– Jestem niemal pewny, że współpracuje z policją – powiedział w końcu, skutecznie zwracając tym moją uwagę.

– Więc jej groziłeś – stwierdził Nath, jakby w tej sytuacji to właśnie to przyszło mu pierwsze do głowy.

– Nie groziłem – odmruknął. – Co wy z tym macie.

– Taa, jasne – odpowiedział, szybko jednak wracając do głównego tematu. – Skąd przypuszczenia, że z nimi działa?

– Dostałem od znajomego wiadomość, że wydział kryminalny ma jakąś wielką sprawę. Ściągnęli nawet do pomocy kogoś z innego stanu. Widział kobietę i mężczyznę, a jego opis wydaje się dość znajomy. Moje podejrzenia są więc takie, że jedną z tych osób mamy obecnie w jadalni i jeżeli się nie mylę, to właśnie zajada się naszym wyśmienitym jedzeniem – dodał, a jego wzrok zatrzymał się na mnie.

– Cholera, gdy przeglądałem kamery z tej komendy, widziałem tam Eve, ale kiedy ją o to zapytałem, powiedziała, że była tam jedynie jako towarzystwo. Ponoć jej przyjaciel jest psychologiem policyjnym.

Moje brwi mimowolnie powędrowały do góry na tę wiadomość. On psychologiem policyjnym?

Kurwa mać – warknąłem w myślach sam na siebie. – Dlaczego tego wszystkiego dowiaduję się dopiero od nich?!

– No to nie ma już co się zastanawiać – stwierdził Jay. – Jest wtyczką, a sprawa bez wątpienia dotyczy nas. Nie mam tylko pojęcia w jak wielkie gówno jesteśmy wplątani. Zataili wszystkie akta.

– Ja też nie mam do nich dostępu.

Korzystając z tego, że za sobą miałem ścianę, oparłem się o nią, zamykając oczy. Musiałem to poukładać i jak najszybciej przemyśleć.

– Kto o tym jeszcze wie, Jay? – zapytałem, patrząc na niego spod przymrużonych powiek.

– Na razie tylko my.

– Niech tak zostanie – zarządziłem. – A w szczególności nie mówcie o tym Dave’owi.

Parsknięcie Jaya od razu dotarło do moich uszu.

– Bo w najlepszym wypadku, gdy się o tym dowie, pośle ją jednym strzałem na drugą stronę? Chcesz ukrywać to, ryzykując nasze bezpieczeństwo? Myślałem, że jesteś inny, Sam.

– Zajmę się tym – odparłem twardo. – W najbardziej odpowiedni sposób. Całą odpowiedzialność biorę na siebie.

– Niczego nie zrobisz – powiedział prześmiewczo. – Zakochałeś się. Nie skrzywdzisz jej. – Odsunął się od ściany, podchodząc bliżej mnie. – Ale ja nie będę się wahał.

Moja ręka sama się poruszyła, działając szybciej niż myśli, łapiąc go za koszulkę i mocno przyciskając do ściany, o którą jeszcze chwilę temu się opierałem.

– Zważaj na słowa, Jay – wycedziłem, zaciskając mocniej palce i patrząc mu prosto w oczy. Miałem nadzieję, że udało mu się odczytać z mojego wzroku wszystko, co nie zdążyłem powiedzieć, gdy Nath znalazł się nagle tuż obok, próbując nas rozdzielić...

– Hej, wystarczy już tego. Nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem akurat do ciebie, ale puść go, Sam.

...a właściwie to mnie „oddzielić”. Jay nic nie robił.

Rozluźniłem palce, puszczając go i cofając się o kilka kroków.

– No dobrze – sapnął młody, prawdopodobnie dla większego bezpieczeństwa stając między nami. – Na pewno można to jakoś wyjaśnić i rozwiązać. Przecież z May też na początku nie było najłatwiej, a teraz nie wyobrażam sobie, żeby jej tu z nami nie było. Kocham ją jak siostrę.

– Nie porównuj May do niej – warknął Jay.

– A ty nie porównuj każdej kobiety do Abby – powiedziałem, od razu dostrzegając u niego wściekłe spojrzenie na imię jego byłej dziewczyny. – Nie wszystkie są jak ona, Jay. May również nie ufałeś.

Pokręcił głową, uśmiechając się kpiąco.

– Jak dobrze, że mówimy o zaufaniu. Czy przypadkiem ostatnio nie wspomniałeś, że nie ufasz Eve? – Ponownie zrobił kilka kroków w moją stronę, ale Nath szybko zareagował, jeszcze bardziej wchodząc pomiędzy nas.

– Posłuchajcie, tak naprawdę nie wiemy w ogóle co się dzieje, policja dobrze się zorganizowała i zanim zdołamy coś stamtąd wyciągnąć może być już za późno – wyjaśnił, patrząc raz na mnie a raz na Jaya. – Jeżeli jest duże prawdopodobieństwo, że ona szpieguje nas, wykorzystajmy to i zacznijmy za jej pośrednictwem szpiegować ich.

Żeby to jeszcze było takie łatwe.

W co ty się wpakowałaś, Eve?

Jednak teraz wszystko pasowało do siebie. Jej całe zachowanie.

I chyba nawet wiedziałem w czym leżał problem.

– Nie powinna zbyt wiele wyciągnąć, gdy wciąż będzie tu na takiej samej zasadzie. Mogę też bardziej ją obserwować, chociaż i tak praktycznie jesteś ciągle przy niej, Sam. Nie będzie zagrożeniem. A na pewno nie większym, niż gdyby była na zewnątrz.

W teorii tak, w praktyce natomiast mogło być z tym różnie.

– A nie będzie żadnym, kiedy się jej po prostu pozbędziemy – mruknął, zaraz jednak kontynuując dalej. – Róbcie co chcecie. Mam tylko nadzieję, że się nie mylicie, bo inaczej dziewczyna może okazać się naszym najmniejszym problemem. – Zacisnąłem zęby, nic na to nie odpowiadając. – Wychodzę. Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej.

Nie ruszyłem się z miejsca, nie mając zamiaru go zatrzymywać.

A może powinienem? Zatrzymać go i spróbować wyjaśnić to na spokojnie?

Zacisnąłem zęby, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ta kłótnia niewiele różniła się od tej, którą kiedyś miał z nim Dave. Gdy wtedy to May była jej powodem. W dodatku wcale nie nauczyłem się na błędach Dave'a, popełniając przed chwilą dokładnie te same.

– Wszystko w porządku, Sam?

Złączyłem dłonie za głową, by przypadkiem nie znalazły się na ścianie. Uważałem, że to mówiło samo za siebie.

– Taka sytuacja nie powinna mieć w ogóle miejsca – powiedziałem, mocniej zaciskając szczękę.

Jednak Nath wzruszył tylko ramionami.

– Nie przewidzisz wszystkiego – odparł swobodnie. – Zresztą ta znajomość nie musi się źle zakończyć. Eve nie wygląda na osobę, która zrobiłaby coś w złej wierze. Może wystarczy jej tylko wyjaśnić parę spraw.

Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. Jeżeli cokolwiek robiła, na pewno chciała dobrze. Stąd jej dziwne zachowanie. Prawdopodobnie jej zadanie gryzło się z tym, jak zaczęła nas postrzegać.

Nie potrafi działać przeciwko komuś, kto jej pomagał.

– Nie wiem, jak to zrobić – przyznałem. Jeżeli zrobię coś nie tak, będzie chciała uciec, a to tylko wszystko pogorszy. Jak mam do niej dotrzeć?

– Nie zastanawiaj się nad tym – poradził. – Zgaduję, że jakaś sytuacja sama o tym zdecyduje. Zawsze sobie radziłeś, Sam. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Po prostu rób to, co zawsze robiłeś w podobnych przypadkach. Nie patrz na to, że tą osobą jest Eve.

Tylko że w tym właśnie leżał największy problem. Nie wiedziałem, czy jestem w stanie to zrobić.

Opuściłem ręce, zerkając na niego.

– Nie wyglądasz, jakbyś się tym wszystkim przejął – zauważyłem.

– Bo nie widzę powodu bym musiał. Ufam ci i wiem, że cokolwiek zrobisz, będzie to najlepsza z możliwych opcji.

Na moje usta, mimo wszystko, wpłynął delikatny uśmiech.

– Dzięki, Nath.

– Nie masz za co. W końcu sam zapracowałeś na moje zaufanie.

W tym momencie moje usta ułożyły się w jeszcze szerszy uśmiech.

– Ale z igłami to nadal mi do końca nie ufasz.

Grymas, który pojawił się na jego twarzy, mówił mi niemal wszystko.

Zmarszczyłem czoło, przerywając czytanie, gdy drzwi do pokoju nagle się otworzyły, a w ich przejściu stanął zapłakany blondyn. Gdy tylko mnie zobaczył, rozpłakał się jeszcze bardziej.

Wyprostowałem się, dosłownie widząc to, jak bardzo był roztrzęsiony. Odłożyłem książkę na bok, nie mając zamiaru tego zignorować.

– Hej, co się stało? – spytałem łagodnie. Przekląłem w myślach kajdanki, przez które w żaden sposób nie mogłem do niego podejść.

– Ja... ja... nie chcę – wyszlochał, niemal cały drżąc.

Rozchyliłem usta, by poprosić go, aby tu podszedł, ale wołanie na korytarzu sprawiło, że naprężył się jak struna.

– Nath, wracaj tu!

Spojrzał na drzwi, a w następnej chwili wskoczył na łóżko, z przestrachem zerkając w stronę wejścia. Znałem głos, który go wołał, dlatego nie zdziwiłem się, gdy w końcu zobaczyłem w przejściu zmęczoną twarz lekarza. Zerknął najpierw na mnie, a dopiero po tym na młodego.

Kiedy Kevin zrobił krok do środka, Nath przybliżył się do mnie jeszcze bardziej, co mężczyzna od razu zauważył. Westchnął, zwracając się do chłopca.

– Nathan, przecież już to przerabialiśmy. Wiem, że tego nie lubisz, ale załatwimy to szybko i będziesz mógł wrócić do swoich zajęć.

Pokręcił głową. Oplotłem go jedną ręką, łapiąc za ramię, gdy niemal uderzył plecami o oparcie łóżka.

– Nie chcę – powiedział panicznie, próbując powstrzymać płacz, co nie za bardzo mu wychodziło.

– Przepraszam, Nath, ale dobrze wiesz, że i tak muszę to zrobić. Twoja mama o to prosiła – wyjaśnił, ale blondyn nadal nie wyglądał, jakby miał zamiar zmienić swoje zdanie. Natomiast Kevin nie wyglądał, jakby miał nieograniczoną cierpliwość do dzieci. – Chodź – poprosił, pochylając się i sięgając do chłopca, by najprawdopodobniej wziąć go na ręce. Widziałem, jak Nathan w jednej chwili cały się spiął.

Patrzyłem na młodego, uświadamiając sobie, że ze wszystkich możliwych miejsc, przybiegł właśnie tutaj. Nie do swoich braci, rodziców.

Cholera, miał nadzieję, że mu pomogę.

Zabrałem rękę z jego pleców, dostrzegając, jak na ten ruch mocniej objął swoje nogi. W tej jednej chwili niemal usłyszałem jego myśli.

Tylko że nie miałem zamiaru go zostawiać. Przesunąłem rękę przed niego, blokując tym samym dostęp Kevinowi. Mężczyzna posłał mi pytające spojrzenie.

– Co musisz zrobić? – zapytałem go, chcąc się najpierw dowiedzieć czego młody tak bardzo się bał.

Lekarz się wyprostował, wcale nie ukrywając, że tłumaczenie mi tego było dla niego kolejnym utrapieniem.

– Kontrolne badania krwi. – Uniosłem brwi, oczekując, że powie coś więcej, a przynajmniej to, co sam się już domyślałem. Mężczyzna mruknął coś pod nosem, zaraz po tym wreszcie mówiąc: – Nathan boi się igieł. Reaguje tak za każdym razem.

Zerknąłem na chłopca, któremu chyba niezbyt spodobało się to, że Kevin postanowił ujawnić jego problem na głos. W dodatku naprawdę mocno to przeżywał, a mężczyzna nie wyglądał, jakby potrafił poradzić sobie z jego lękiem.

Uniosłem lewą rękę, na którą lekarz przeniósł swój beznamiętny wzrok.

– Rozkuj mnie – powiedziałem poważnie. – Ja się tym zajmę.

– Nie sądzę, by to był dobry pomysł – odparł, przenosząc spojrzenie na moją twarz.

– Dlaczego? Bo myślisz, że w ramach zemsty postanowię się wyżyć na jego najmłodszym bracie? – Nie odpowiedział, dając mi tym samym potwierdzenie, że naprawdę przeszło mu to przez myśl. Oparłem plecy swobodnie o poduszkę. – Nigdy w życiu nie skrzywdziłbym dziecka. Nie ważne czyim jest bratem czy synem. Powinieneś się raczej martwić o siebie, Kevin.

Mężczyzna prychnął, odwracając się i kierując w stronę drzwi.

– Przyniosę potrzebne rzeczy. I klucz – dodał, a nawet się uśmiechnął.

Przeniosłem spojrzenie na młodego, który, nawet jeśli wyglądał trochę lepiej, wciąż niemal cały się trząsł. Siedział bez najmniejszego ruchu, wpatrując się w pościel. Nie uniósł nawet spojrzenia, gdy Kevin położył na szafce przyniesione rzeczy.

Pomasowałem nadgarstek, kiedy po długim czasie metalowa obręcz kajdanek w końcu z niego zniknęła.

– Gdy tu wrócę, lepiej żebyś znowu leżał przykuty.

– A gdy nie będę?

– Wtedy sam cię przykuję, ale nie gwarantuję, że to będzie przyjemne dla ciebie – odpowiedział, chowając dłonie do kieszeni. Spojrzałem mu w oczy, napotykając jego naprawdę intensywne spojrzenie. – Po prostu nie próbuj uciekać, dzieciaku. – Zerknął na Nathana, dodając: – Dam wam piętnaście minut.

Kwadrans. Czas, w którym mógłbym spróbować się stąd wydostać. Być może nawet by mi się udało.

Ale mój wzrok ponownie uciekł na chłopca siedzącego obok. Na osobę, która w tej chwili najbardziej na mnie liczyła.

I cokolwiek miałem przez kilka dni w głowie, to przestało być teraz istotne.

Poprawiłem się na łóżku, aby lepiej go widzieć.

– Nath? – zacząłem miękko, od razu zauważając, jak zaczyna kręcić przecząco głową, zapewne doskonale wiedząc, jaki będzie cel tej rozmowy.

– Nie chcę. Nie chcę tego.

– Jeszcze nic nie robię – zapewniłem. – Najpierw chcę z tobą porozmawiać, w porządku?

– Nie chcę – wydusił znowu, a z jego oczu poleciały kolejne łzy. Wraz z tym schował głowę między kolanami, szczelnie oplatając się rękami.

To chyba nie będzie łatwe.

Delikatnie złapałem jego nadgarstki, posyłając mu uspokajający uśmiech, gdy tylko na mnie spojrzał. Najpierw co musiałem zrobić, to z pewnością dopilnować, by się nie chował.

– Spokojnie, nic nie robię – powtórzyłem. – Naprawdę chcę tylko porozmawiać. Jeżeli będziemy mieli przejść do czegoś innego – mówiłem, głową wskazując szafkę, gdzie wszystko leżało – obiecuję, że ci o tym powiem. Nie zrobię niczego nagle i bez twojej zgody.

Przez krótką chwilę się zastanawiał, ale zaraz nieznacznie przytaknął głową.

– Okej – powiedział cicho i niepewnie, jednak naprawdę się z tego ucieszyłem, bo to i tak było o wiele lepsze niż nic.

Uśmiechnąłem się lekko, nadal nie puszczając jego rąk, na wypadek gdyby chciał się za nimi schować.

– Rozumiem, że to, co powiedział Kevin, jest prawdą – upewniłem się, na co w tej samej chwili odwrócił wzrok, jakby to było coś, czego się wstydził. – Ja też się boję kilku rzeczy – powiedziałem wobec tego, zyskując jego uwagę. – Nawet nie wiesz, jak bardzo przerażają mnie osy.

– Osy?

– Tak – potwierdziłem. – Zawsze się boję, że jakaś mnie nie polubi i postanowi mnie użądlić. Próbowałem żyć z nimi w zgodzie, ale te zwierzęta są kompletnie nieprzewidywalne.

Na ustach Nathana pojawił się delikatny uśmiech i chyba nawet trochę się rozluźnił.

– I są brzydkie – dodał, sprawiając, że się szczerze zaśmiałem.

– To prawda, są okropne – przyznałem.

Nieznacznie zerknąłem na zegar tak, by młody tego nie zauważył. Zostało nam trochę ponad dziesięć minut. Wątpiłem, aby Kevin był na tyle wspaniałomyślny, by dać nam odrobinę więcej czasu, który w tym przypadku niewątpliwie był potrzebny. Tego nie dało się załatwić przez pstryknięcie palcami.

Zauważyłem, jak Nath spogląda na stolik, również nie zapominając do czego to wszystko zmierzało.

Nie mogłem się teraz w to bardziej zagłębiać. Musiałem zrobić coś, by go po prostu przez to przeprowadzić. W tej sytuacji to było najistotniejsze.

– Powiedziałbyś mi dlaczego boisz się igieł? – spytałem ostrożnie, czując jak jego dłonie się zacisnęły.

– Nie wiem... Są ostre i mogą zranić. Przebijają skórę... – mówił tak cicho, że naprawdę musiałem wsłuchiwać się w jego słowa. Ale to, co powiedział, na tę chwilę mi wystarczyło. Szczególnie, że czas uciekał. I to szybciej, niż sądziłem, że będzie.

– Okej, teraz mam do ciebie ważne pytanie, młody, bo muszę to wiedzieć. Odpowiedz zgodnie z tym, co czujesz. – Pokiwał głową, więc zapytałem: – Ufasz mi?

Widziałem, jak w jego oczach pojawiło się początkowo zaskoczenie, ale nawet jeżeli miał tylko dziewięć lat, ten dzieciak szybko połapał się dlaczego o to pytałem.

Ponownie zaczął szybko kręcić głową.

– Ja nie chcę...

– Hej, spokojnie, Nath. Po prostu mi odpowiedz.

Widziałem, jak przełyka ślinę, zaraz niepewnie otwierając usta, jednak słowa, które z nich wyszły, były jak najbardziej pewne.

– Tak, ufam ci.

Uśmiechnąłem się łagodnie, przytakując głową ze zrozumieniem.

– Co ty na to, byśmy w takim razie zawarli małą umowę?

– Jaką?

– Za każdym razem, gdy zdarzy się sytuacja, że igła będzie niezbędna, nim cokolwiek zrobię, najpierw wszystko ci wytłumaczę. Będziesz wiedział co chcę zrobić, dlaczego, jak, gdzie. Zawsze będę brał pod uwagę twoje zdanie i postaram się zrobić każdą możliwą rzecz, by nie było to dla ciebie tak bardzo straszne. W zamian chcę jedynie byś był ze mną szczery i mówił mi o wszystkim, co będzie nie tak. Możemy się tak umówić?

Nie mówiłem nic więcej, chcąc by sam podjął decyzję. I miałem nadzieję, że będzie taka, jakiej oczekiwałem.

W niebieskich oczach blondyna wciąż krył się strach i niepewność. Jednak to, co powiedział, świadczyło o tym, że naprawdę mi ufał.

– Możemy – zgodził się, po tym znowu przenosząc wzrok na szafkę. – Czy... robiłeś to już kiedyś?

No tak, kto by pomyślał, że będzie o to pytać?

– Chcesz szczerą odpowiedź czy taką, która powinna cię uspokoić?

– A nie da się połączyć tych dwóch?

Mimowolnie uśmiechnąłem się szerzej.

– W takim razie odpowiadając na twoje pytanie, jeszcze nigdy tego nie robiłem – przyznałem. – Nie jest to jednak coś, czego nie umiem. W przeciwnym razie, nigdy bym tego nie zaproponował. – Ponownie spojrzałem na zegar, dostrzegając, że zostało nam niecałe pięć minut. Cholera. – Okej, młody, zrobimy to teraz, w porządku? – Jego otwierające się usta w żadnym stopniu nie zwiastowały tego, by to miała być jakaś zgoda, dlatego postanowiłem kontynuować. – Zaufaj mi, będzie dobrze, obiecuję.

Zauważyłem, jak jego ręce ponownie zaczęły drżeć, ale mimo wszystko tym razem wydawał się spokojniejszy.

Obym się nie mylił.

– Zamknij oczy – poprosiłem go, nim cokolwiek zacząłem robić. I ku mojemu zaskoczeniu, z lekkim wahaniem, ale naprawdę posłuchał. – Nie otwieraj ich dopóki ci nie powiem.

Zacząłem wszystko przygotowywać, ale wiedziałem, że samo zamknięcie przez niego oczu nic nie da. Musiałem go jakoś zagadać.

– Jest może coś jeszcze czym się interesujesz oprócz malowania? – zapytałem, mając nadzieję, że rozmowa o tym, co lubi robić, odciągnie jakoś jego uwagę.

– Informatyką – odpowiedział cicho.

– To obszerna dziedzina – pociągnąłem to dalej. – I wydaje mi się, że bardzo trudna.

Spiął się, gdy dotknąłem jego ręki, jednak i tak postarał się na to odpowiedzieć. Starałem się robić wszystko delikatnie oraz tak, by do końca nie wiedział, w jakim jestem teraz momencie.

– Jest ciekawa. Wiedziałeś, że mając dostęp do sieci można zrobić niemal wszystko?

Zerknąłem na niego, dostrzegając to, jak mocno zaciskał powieki. Nadal był przecież tylko dzieckiem, chociaż miałem wrażenie, że psychicznie przewyższał większość swoich rówieśników.

– Przyznam ci się, że z informatyki nigdy nie byłem najlepszy. Kilka razy przypadkowo zapisałem plik w złym miejscu i później nie mogłem go odszukać.

Ucieszyłem się, widząc, że udało mi się tym wywołać na jego twarzy uśmiech.

– Nie jest to takie skomplikowane, gdy pozna się, jak to działa. A szczególnie, kiedy się to lubi – wyjaśnił, a ja, korzystając z okazji, że w tej chwili był najbardziej rozluźniony, trzymając jego rękę, wbiłem w odpowiednie miejsce igłę. Czując, że się spiął i zacisnął o wiele bardziej powieki, postanowiłem dalej ciągnąć rozmowę.

– Uczysz się jej sam czy ktoś ci pomaga?

– W... większości sam, ale czasami... pomaga mi Victor – wydusił. – Proszę, powiedz, że... że już skończyłeś.

Uśmiechnąłem się delikatnie, przyciskając gazik do miejsca wkłucia.

– Tak, możesz otworzyć oczy. Już po wszystkim. Teraz tylko przez jakieś trzy minuty dociskaj wacik w tym miejscu i nie zginaj ręki – wytłumaczyłem, szybko spoglądając na zegar. Czas prawie się kończył. – I jak, młody? Było tak źle?

– Nie – przyznał cicho.

– No to się cieszę – powiedziałem szczerze, czochrając jego włosy. – Gdyby coś się działo, zawsze możesz do mnie przyjść.

Poprawiłem sobie poduszkę, ponownie siadając na miejscu, w którym dość intensywnie spędzałem ostatnie dni. Chwyciłem nieprzypiętą część kajdanek i po prostu zacisnąłem je z powrotem na swoim nadgarstku pod czujnym okiem Nathana.

– Miałeś okazję stąd uciec – zauważył, a jego głos stał się smutniejszy. – Przepraszam.

Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc.

– Za co przepraszasz?

– Zostałeś tu przeze mnie. Zmarnowałeś swoją szansę.

Nie mogłem ukryć swojego zaskoczenia, kiedy ten dzieciak naprawdę o tym wszystkim myślał w ten sposób. Chciałem znowu się do niego zbliżyć, ale zapomniałem o tych cholernych kajdankach, na które po raz kolejny przekląłem w myślach.

– Nath, spójrz na mnie – poprosiłem. – Te piętnaście minut, które tu teraz spędziliśmy, nigdy nie zamieniłbym ich na coś innego. A jeżeli mogłem ci tym jeszcze pomóc, nie chcę niczego więcej.

To była wyłącznie prawda. Ucieczka byłaby tylko zmarnowanym czasem. A tak czułem, że wykorzystałem go naprawdę dobrze.

– Używasz ich zbyt często, bym mógł ci z nimi ufać w pełni – powiedział, sprawiając, że moje myśli w jednej chwili powróciły do rzeczywistości. Do miejsca, gdzie Nathan nie był już dziewięcioletnim chłopcem, a ja miałem nieco więcej niż dwadzieścia lat. Jednak te wszystkie wspomnienia wydawały się wciąż wyjątkowo wyraźne. Jakby wcale nie minęło niedługo dziesięć lat. W dodatku ostatnio powracały wyjątkowo często.

Czas za szybko płynął. Zdecydowanie za szybko.

– Naprawdę dziękuję, Nath. Za wszystko.

Blondyn zmrużył oczy, przekrzywiając lekko głowę.

– Przed chwilą mi dziękowałeś. Na pewno wszystko w porządku?

Uśmiechnąłem się, przytakując.

– Po prostu cieszę się, że tu jesteś, młody – odpowiedziałem.

– I vice versa, Sam, dlatego nie próbuj stąd nigdy znikać.

– Bez obaw, nie mam tego w planach, mam zbyt napięty grafik – rzuciłem, zauważając na jego twarzy uśmiech, jednak po tej krótkiej chwili obaj zerknęliśmy w stronę, z której tu przyszliśmy.

– Wracamy tam? – spytał.

– Wracamy – potwierdziłem.

Ku moim wcześniejszym obawą, Eve wydawała się z nimi dobrze dogadywać, nie tylko z Carlem i May, ale też z Dave’em. Wiedziałem, że powinienem mu przekazać przypuszczenia Jaya i Natha, ale nie musiałem go pytać, by wiedzieć, że wtedy nie pozwoli jej tu dłużej zostać. A problem polegał na tym, że musiała tu być. W miejscu, w którym to ja miałem największą kontrolę, nie ona. Szczególnie teraz.

Odsunąłem krzesło, chcąc w końcu usiąść, jednak w chwili, w której to właśnie zrobiłem, z telefonu rozbrzmiała znajoma melodia. Z westchnieniem wyciągnąłem go z kieszeni, zerkając na wyświetlacz. Czego Austin teraz chciał?

– Tak? – Odebrałem, przyciskając plecy do oparcia i słuchając.

– Mamy już nasze dwa skowronki, które za daleko odleciały. Oba, jak na razie, żywe. Chociaż Isa nie oszczędzała swojego. Kiedy mógłbyś tu być?

– A gdzie jesteś?

– Magazyn D5.

– Będę za kilka minut – odpowiedziałem bez wahania. Potrzebowałem tego, by uporządkować myśli.

– W takim razie czekamy. Zapewniam cię, że panowie nie będą się nudzić, jeżeli trochę się spóźnisz.

Odgłosy w tle, które do mnie dotarły, były najlepszym potwierdzeniem jego słów. Rozłączyłem się, chowając telefon z powrotem do kieszeni i zwracając się do Eve.

– Przepraszam, muszę pilnie pojechać coś załatwić. Nie zajmie mi to długo – zapewniłem, bo mimo wszystko nie chciałem zostawiać jej na długo samej, kiedy obiecałem, że będę ciągle w pobliżu.

– Nie ma problemu – odparła od razu. – Miałam właśnie jechać do domu po kilka rzeczy, których nie wzięłam, więc też mnie trochę nie będzie.

Przytaknąłem, wstając razem z nią. Dave uniósł na mnie spojrzenie, zaraz się odzywając.

– Mam pojechać z tobą, Sam?

Pokręciłem głową.

– To nic wielkiego. Poradzę sobie sam.

Skinął głową, kładąc rękę na plecach May.

Eve się pożegnała, wychodząc razem ze mną z jadalni. Poczekałem na nią, gdy pobiegła jeszcze po torebkę.

Chcąc czy nie w tej chwili zwracałem uwagę już na każdy szczegół, tworząc milion pytań, na które odpowiedzi kompletnie nie znałem. Na przykład na to, jak długo zamierzała to ciągnąć. Tę całą grę.

Gdyby powiedziała mi o tym wszystkim teraz, jeszcze moglibyśmy to normalnie rozwiązać. Tylko że zapewne się bała. Skoro mogła być wtyczką policji, wiedziała o nas o wiele więcej. W tym również to, czym w głównej mierze się zajmowaliśmy.

To nie jest dobre pole do tworzenia szczerych relacji. Do jakichkolwiek relacji z osobą z zewnątrz.

– Podwiozę cię – zaoferowałem, widząc ją na schodach.

Pokręciła głową z uprzejmym uśmiechem.

– Nie musisz. Podjadę tam taksówką. Możliwe, że gdzieś jeszcze wpadnę po drodze.

– Jesteś pewna? Mogę dać ci swój samochód. Na spokojnie załatwisz wszystko co chciałaś...

Jej brwi powędrowały do góry w zaskoczeniu i rozbawieniu jednocześnie.

– Mężczyzna, który tak ochoczo oferuje swoje auto kobiecie? Niespotykane.

Kiedy się uśmiechnęła, moje kąciki ust same powędrowały do góry.

Wzruszyłem ramionami.

– Gdybyś je uszkodziła, po prostu ściągnąłbym na naprawę z tych milionów, które miałem ci przelać.

– Jak dobrze, że mam takie zaplecze finansowe – rzuciła, śmiejąc się. Naprawdę szczerze się śmiejąc.

– A tak na poważnie, jeżeli chcesz kluczyki, śmiało mów. To nie będzie żaden problem.

– Dziękuję, ale zamierzałam wrócić już swoim autem. Nic mi się nie stanie, gdy w jedną stronę przejadę się taksówką.

Pokiwałem więc głową, widząc, że podjęła już decyzję. Przeszliśmy do bramy, czekając aż taksówka podejdzie, a przyjechała wyjątkowo szybko, nie pozwalając mi nakierować rozmowy na tor, który chciałem.

– Widzimy się później! – zawołała.

Uśmiechnąłem się, unosząc rękę na pożegnanie. I nawet, gdy samochód już odjechał, moje myśli wciąż były przy Eve.

A kolejne pytanie, które krążyło mi po głowie, nie dawało spokoju.

Bo jak wiele jestem w stanie zrobić, by ją z tego wyciągnąć?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top