Rozdział XVI

Stałam na balkonie, lekko oparta o barierkę, co jakiś czas spoglądając w stronę wejścia do pokoju. Zostawiłam otwarte drzwi, mając jednocześnie nadzieję, że przez najbliższe minuty nikt nie postanowi pojawić się w ich pobliżu.

Pochyliłam głowę, próbując słuchać wszystkiego, co mówił Cade, ale już kolejny raz zdałam sobie sprawę z tego, że zbyt bardzo odleciałam myślami i nie miałam żadnego pojęcia o czym właśnie opowiadał. Przekazałam mu najważniejsze informacje, włącznie z tym, że powiedziałam Nathanowi, że jest psychologiem policyjnym, aby w razie potrzeby był na to przygotowany, ale... zostawała ta jedna.

I musiałam mu w końcu o niej powiedzieć.

– Cade... Ja nie dam rady dłużej tego kontynuować – wyznałam. Niemal wyczułam to, jak wraz z moimi słowami zatrzymał się w miejscu.

– Co masz na myśli?

– To, że rezygnuję z tej sprawy – odparłam, mocniej zaciskając dłoń na poręczy.

To była decyzja, nad którą myślałam całą noc. Leżąc i bezcelowo patrząc w sufit, kiedy nie mogłam zasnąć po wcześniejszym wydarzeniu. Wykorzystałam ten czas, żeby porządnie się nad wszystkim zastanowić. Przeanalizowałam plusy i minusy, a następnie podjęłam decyzję, która powinna być dla mnie najlepsza.

– Coś się stało, Eve? Jesteś tam dopiero trzy dni.

Zacisnęłam powieki, doskonale zdając sobie z tego sprawę. Ale to było aż o trzy dni za dużo. Czułam wewnętrznie, że ten krótki czas wpłynął na mnie o wiele bardziej niż zdecydowanie powinien. Nie mogłam pozwolić, by to rozwinęło się bardziej.

– To za wiele dla mnie. Nie potrafię oddzielić pracy od swojego prywatnego życia. Szczególnie tutaj. Jedno przenika drugie, a ja... nie umiem tak. Nie umiem być nadal obiektywna.

Bo jak miałam być, kiedy Samuel tyle dla mnie robił? Kiedy miałam wrażenie, że tak naprawdę był jedynym człowiekiem, który szczerze mnie rozumiał? Który wiedział co czuję, czego potrzebuję. Jak w takim razie mogłam to robić za jego plecami?

W dodatku zaczynałam mu ufać. Świadomość tego przerażała mnie jeszcze bardziej. Czy zdawał sobie z tego sprawę, czy nie, jego słowa i gesty uderzały w moje najczulsze punkty.

To nie był najlepszy moment, by załamać się psychicznie. I to przy Sandersie. Zwłaszcza przy Sandersie.

W dodatku May. W tej chwili nie potrafiłam podejrzewać ją o cokolwiek, kiedy wydawała się mieć... o wiele więcej ludzkich odruchów niż Nolan.

– Jesteś tego pewna?

Odchyliłam delikatnie głowę, patrząc na chmury. Ale nawet to nie potrafiło uspokoić moich myśli.

Uciekałam. Ale przecież tylko to potrafiłam.

– Tak – zdecydowałam. – Jeżeli zgłosisz to górze, na pewną szybko przyślą kogoś na zastępstwo.

Ale ta informacja nie wydawała się wcale mu spodobać. Drgnęłam, gdy usłyszałam po drugiej stronie telefonu głośne warknięcie.

– Nie chcę nikogo innego na twoje miejsce, Eve. Zaczęliśmy to razem i razem to skończymy. Nie pozwolę, by pierwszy lepszy palant przejął twoje zasługi.

Pokręciłam głową, chociaż przecież nie mógł tego zobaczyć.

– Nie obchodzą mnie te zasługi, Cade. Chcę tylko by ta sprawa się rozwiązała. Jak najszybciej. Przecież wiesz, że to może się ciągnąć nawet latami...

– Tak będzie, gdy wejdzie na twoje miejsce ktoś inny. Znasz procedury, Eve. I wiesz, jak mocno je naginamy. Jeśli to zgłoszę, wszystko się wydłuży. Możliwe, że przekażą to nawet innemu zespołowi. Stracimy tę sprawę.

Mój umysł zatrzymał się na jego dwóch ostatnich zdaniach, powtarzając je jak echo.

– Nie mogą tego zrobić.

– Mogą. Nie mam żadnego przeszkolenia, jak działać z przestępczością zorganizowaną. Dadzą tu kogoś bardziej doświadczonego w tym temacie.

Odepchnęłam się od barierki, zaczynając chodzić po całej długości balkonu, gdy przecież miał rację.

Byłam tak skupiona na sobie, że w ogóle tego nie przemyślałam. Jak wpłynie to na całą resztę. Przecież nie mogliśmy pozwolić na to, by ktoś inny to przejął. Cała praca, którą włożył w to Cade, nie będzie miała znaczenia. Straci to wszystko.

– Po prostu nikogo o tym nie informuj. Poradzę sobie...

– Zostanę – zmieniłam zdanie. – Nie możesz prowadzić tego sam. Postaram się jakoś to... ogarnąć.

Ogarnąć siebie.

– Eve, nie chcę byś...

– Nic mi nie będzie – przerwałam mu znowu. Miałam to zrobić ponownie, kiedy ewidentnie zbierał się do tego, by coś powiedzieć jednak w tym samym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Odwróciłam głowę, zauważając Samuela i wbrew pozorom w myślach dziękowałam mu za wyczucie czasu. – Muszę kończyć. Przepraszam cię za to zamieszanie. Zadzwonię później.

Rozłączyłam się, nie czekając nawet na jego odpowiedź, bo to wcale by nie pomogło. Czułam się jak idiotka. Nawet w jego oczach.

– Nie przeszkadzam? – spytał Sam, nadal stojąc w przejściu. Pierwsze, na czym mój wzrok się zatrzymał, to jego biała bluzka... z pandą. Zdecydowanie tam była i nie dało się jej przeoczyć.

– Rozmawiałam tylko z Cade’em – odpowiedziałam, zmuszając się, by odciągnąć od niej wzrok. – Wejdziesz?

Przytaknął, przechodząc przez pokój i wchodząc na balkon, na którym jeszcze byłam. Przystanął tuż przy mnie, a jego kącik ust drgnął do góry, gdy najpewniej zauważył, gdzie uciekł mój wzrok.

– To prezent od May. Mam jeszcze w komplecie czarny sweter z pandą. Prawdę mówiąc to jedne z moich ulubionych ubrań. Są przerażająco wygodne.

Uśmiechnęłam się, aż zbyt dobrze wiedząc co ma na myśli.

– Mam w domu bluzkę z królikiem – przyznałam, zerkając na niego. – Ma uszy, którymi można ruszać. Też jest zadziwiająco wygodna.

– Szkoda, że nie wzięłaś jej ze sobą – stwierdził, a ja mogłabym przysiąc, że w jego oczach pojawiły się nowe iskierki. – Chciałbym cię w niej zobaczyć.

Zaśmiałam się lekko.

– Może kiedyś będzie okazja?

Odwróciłam się w stronę ogrodu, skupiając wzrok na wszystkim, co mnie otaczało. Wciąż nie umiałam pojąć, jak duże było to miejsce. Jakaś cząstka mnie zazdrościła im tego.

Nie narzekałam na pieniądze. Miałam ich wystarczająco, by żyć na zadowalającym poziomie, nie musząc się nimi przejmować. Ale nie ważne, jak wiele bym pracowała, nigdy nie byłoby mnie stać na taką posiadłość. Nawet w jakiejś pomniejszonej wersji. Samo utrzymanie tego musiało pochłaniać majątek.

Jednak nie sądziłam, by musieli się tym jakkolwiek martwić. Mieli pieniądze. Jakiekolwiek było to źródło, te się ich trzymały. Dlaczego więc mieliby z nich nie korzystać?

Samuel również odwrócił się przodem do ogrodu, będąc wyraźnie odprężonym. W przeciwieństwie do mnie. Dlatego nie byłam w żaden sposób zaskoczona pytaniem, które opuściło jego usta.

– Jak się dzisiaj czujesz? – zaczął, zerkając na mnie. Ja natomiast wciąż patrzyłam przed siebie. Na drzewa, na oczko wodne, na huśtawkę, którą dostrzegałam stąd wzrokiem. Nie mieliśmy jeszcze okazji zwiedzić ogrodu, ale już sam widok i przebywanie obok sprawiało, że czułam się lepiej. Jakby te drzewa mogły mnie przed wszystkim skryć. Jakby tylko one potrafiły mnie dostatecznie ochronić.

Spojrzałam na Sama w pierwszej chwili chcąc go po prostu okłamać. Powiedzieć, że jest dobrze. Ale nie miało to sensu. Zamiast tego delikatnie się uśmiechnęłam, mówiąc:

– Przecież wiesz.

– Ale chcę to usłyszeć od ciebie – odparł swobodnie, a ja zamknęłam na chwilę oczy, nawet nie mając pojęcia, jak mogłabym nazwać to, jak obecnie się czułam.

Już dawno nie czułam się tak... beznadziejnie. Bez sił na cokolwiek. Miałam ochotę to wszystko zostawić. Odpuścić i pozwolić, by los zdecydował dalej. Zgodzić się ze wszystkim.

Zatrzymałam wzrok na jednej z gałęzi, która się poruszyła, zaraz dostrzegając na niej małego ptaszka.

– Czuję się źle. Tak bardzo źle, że mam ochotę po prostu zniknąć – wyznałam cicho. – Nie wiem co robić, Sam. Nie wiem, która z opcji jest tą właściwą, a przez to mam wrażenie... że wychodzę na zwykłą idiotkę. Że zamiast pomagać sprawiam tylko problemy – wyszeptałam jeszcze ciszej, ale te słowa i tak wydawały się wyjątkowo głośne. Pokręciłam głową, w tej samej chwili zauważając, że gałąź była już pusta. – Wybacz, znowu się żalę – powiedziałam zakłopotana, nie wiedząc co ze sobą teraz zrobić. Puściłam poręcz i zerknęłam w głąb pomieszczenia, na drzwi od łazienki, widząc, że wzrok Samuela powędrował w dokładnie to samo miejsce.

– Znam ten sposób ucieczki, Eve – powiedział nagle, jakby bez problemu odczytał moje myśli. – I już teraz mogę ci powiedzieć, że to w żaden sposób ci nie pomoże. To co czujesz nie minie, gdy zamkniesz się za tamtymi drzwiami – stwierdził spokojnie, przenosząc na mnie swoje spojrzenie, ale tak, jakby uznał to za niewystarczające, odsunął się od barierki, powoli zmniejszając dzielącą nas odległość. Chciałam się cofnąć, jednak nie miałam gdzie.

Uniosłam wzrok, by móc spojrzeć w jego oczy, ale nawet nie odważyłam się drgnąć, gdy pochylił nad moich uchem. Wstrzymałam powietrze, kiedy ciepły oddech odbił się od mojej skóry.

 – Pozwól mi się tym zająć – powiedział, po tym od razu się odsuwając.

Stałam, patrząc w jego pewne spojrzenie. Jakby wierzył, że bez problemu uda mu się coś zaradzić na moje samopoczucie. Na problemy, których właściwie był częścią, chociaż o tym nie wiedział.

Co będzie, gdy w końcu dowie się prawdy? To wszystko zniknie? Jego obietnice?

Ale przecież nie powinnam na nic liczyć. Do diabła, Samuel był tylko... częścią mojej pracy. Nie był prawdziwym znajomym. Nawet nie był moim prawdziwym lekarzem. Leczył agentkę FBI. Nie Eve, którą naprawdę byłam.

Tylko nie potrafiłam postawić granicy. Oddzielić tych dwóch światów. Przenikały się i nie miałam pojęcia, jak sobie z tym poradzić.

– Okej, milczenie uznaję za zgodę. – Usłyszałam nagle. – Chodź.

– Ale... – zaczęłam, gdy pociągnął mnie za sobą, zupełnie zdezorientowaną.

– Ale? – zapytał, unosząc brwi. Mimo to nawet się nie zatrzymał, prowadząc mnie już właściwie na dół. Pokonywałam schodki, nie potrafiąc w tym czasie zebrać myśli.

Gdy stanęliśmy, spróbowałam ponownie.

– To...

– Poczekaj chwilę, zaraz wrócę.

Samuel puścił moją rękę, jak gdyby nigdy nic odwracając się i zostawiając mnie samą przy drzwiach wyjściowych.

Czekałam bez ruchu, ale ten wcale nie żartował i naprawdę gdzieś zniknął.

Odchyliłam głowę do tyłu, ale szybko się wyprostowałam, gdy zobaczyłam czyjąś sylwetkę. Zaraz dobiegł mnie męski, naprawdę rozbawiony głos.

– Jeżeli planowałaś zaprotestować, Samuel i tak wyszedłby ostatecznie na swoje. – Odwróciłam głowę, patrząc w stronę, gdzie pojawił się mężczyzna. Wraz z tym powitały mnie niebieskie oczy bruneta. Cholera. – Niełatwo z nim wygrać, gdy coś zaplanuje – stwierdził, podchodząc bliżej. I chociaż jego postawa była zupełnie swobodna, a nawet przyjazna, moje nogi same zrobiły krok w tył. Sanders od razu się zatrzymał, zauważając to. Podniósł spojrzenie ponownie do moich oczu, delikatnie się uśmiechając. – Jestem Dave, brat Samuela. Możesz mnie też znać jako „narzeczony May” – dodał, śmiejąc się cicho.

Zmusiłam się, by moje usta ułożyły się w coś na kształt uprzejmego uśmiechu.

Wiedziałam kim jest. Bardzo dobrze to wiedziałam, ale zdjęcia wydawały się nie uwiecznić wszystkiego, co ze sobą reprezentował, bo dopiero teraz poczułam jakim mężczyzną był Dave Sanders.

Nawet jeżeli tego nie chciałam, coś w moim umyśle krzyczało bym zeszła mu z drogi. Kazało się nie wychylać i czuć wobec niego respekt.

A przecież nic takiego nie zrobił.

A ja nie byłam osobą, która musiałaby się przed nim chować.

– Eve, znajoma Sama – odezwałam się w końcu, pilnując, by mój głos zabrzmiał zupełnie normalnie.

Dave z wyjątkową swobodą skinął głową.

– Wiem kim jesteś – odparł. – Wiedziałem to już w chwili, gdy postawiłaś nogę w tym domu. – Jego spojrzenie znowu zatrzymało się na mojej twarzy, uważnie się jej przyglądając. – A przynajmniej wiem to, co przekazał mi Samuel.

Mimo że coś we mnie wyło na alarm, nie odwróciłam wzroku. W tym momencie byłoby to fatalnym posunięciem. Dlatego niemal miałam ochotę skakać z radości, gdy do pomieszczenia wrócił Sam, a Dave postanowił skupić się na nim.

– Już jestem – powiedział, a w jego ręce szybko dostrzegłam jasnoszary koc. – Widzę, że już się poznaliście – zauważył, zerkając na naszą dwójkę po kolei.

– Tak – przyznał Dave, a na jego twarzy wciąż gościło rozbawienie. – Chociaż mam wrażenie, że twoja koleżanka trochę się mnie przestraszyła.

No świetnie.

Brwi Samuela powędrowały do góry. Ja natomiast stałam, posyłając w stronę bruneta spojrzenie spod przymrużonych oczu. Nie wydawał się tym w żaden sposób przejąć.

Sam przechył lekko głowę, patrząc na brata.

– Właściwie to się jej nie dziwię. Wyglądasz aż za bardzo szczęśliwie.

Mężczyzna się zaśmiał.

– Miałem naprawdę przyjemną pobudkę. A jestem tu tylko dlatego, bo szedłem tej mojej pobudce zrobić coś dobrego do jedzenia.

Moje ramiona odrobinę opadły, a spojrzenie złagodniało, gdy zdałam sobie sprawę, że Dave faktycznie jest szczerze szczęśliwy. Jego oczy lśniły przepełnione spokojem, ale też sporą energią. Natomiast głos miał pełen miłości do osoby, o której właśnie mówił. Tego nie dało się nie usłyszeć.

Samuel pokręcił z uśmiechem głową.

– W takim razie nie pozwól jej dłużej czekać. Gdybyś mnie szukał będę w ogrodzie.

Dave przytaknął lekkim ruchem głowy, a Sam przyłożył dłoń do moich pleców, prowadząc mnie w odpowiednim kierunku. Nim się odwróciłam tyłem do bruneta, zauważyłam jeszcze, jak jego zaciekawione spojrzenie ucieka na miejsce, gdzie spoczęła ręka Samuela. Wydawało mi się też, ze jego uśmiech tylko się powiększył.

Wyszliśmy na zewnątrz, od razu przechodząc na tył domu na kamienną ścieżkę. Dopiero wtedy postanowiłam się odezwać.

– Nie boję się twojego brata – oznajmiłam, chcąc to jakoś wyjaśnić, ale widząc unoszący się kącik ust Samuela, zdałam sobie sprawę, że to chyba nie był najlepszy sposób.

– Oczywiście – odpowiedział. – Ani przez chwilę nie pomyślałem inaczej.

– Kłamca – fuknęłam, zaraz i tak pozwalając sobie na naprawdę szczery uśmiech. Zerknęłam na koc, który trzymał. – Dlaczego go zabrałeś?

Spojrzał niedbale na materiał, a później na mnie. I to dość poważnie.

– Przez cały czas biłem się z myślami, czy powinienem cię w niego zawinąć w uroczy kokon, czy może to sobie jednak odpuścić, ale po tym, jak nazwałaś mnie kłamcą, problem sam się chyba rozwiązał.

Zmrużyłam oczy, próbując odczytać coś z jego zielonych tęczówek, ale wydawało się to niemożliwe. Co najmniej, jakby ukrył przede mną swoje emocje.

– Żartujesz, prawda? – spytałam niepewnie, przełykając ślinę, kiedy coś mi mówiło, że to jednak nie są żarty.

Pochylił się delikatnie, wciąż patrząc prosto w moje oczy.

– Radziłbym ci uciekać. Teraz.

Na początku w żaden sposób nie zareagowałam, stojąc wręcz nieruchomo, ale gdy zobaczyłam, jak odrzuca koc na ziemię, nie zastanawiałam się dłużej.

Cofnęłam się o kilka kroków, ale Samuel szybko zmniejszył powstałą odległość, w dodatku wyciągając w moją stronę rękę. Odskoczyłam, nie powstrzymując uśmiechu.

– W takim razie mnie złap... staruszku – dodałam, zauważając w jego oczach błysk, który zdecydowanie nie zapowiadał dla mnie nic dobrego, ale zamiast nad tym myśleć, biegłam już w głąb ogrodu. Może w końcu ćwiczenia, którymi mordowało mnie FBI, na coś się przydadzą.

Zerknęłam za siebie, a to zdecydowanie był błąd. Samuel był jedynie kilka kroków ode mnie. Dlaczego on tak szybko biegał?!

Przyśpieszyłam, okrążając oczko wodne i stając po drugim jego końcu, ze wzrokiem wbitym prosto w Samuela. Lekarz również się zatrzymał, patrząc na wodną przeszkodę.

Uniósł spojrzenie, chowając palce do kieszeni.

– Co teraz? – spytał poważnie.

– Negocjacje? – podsunęłam, na co nawet stąd zauważyłam, jak jego lewy kącik ust powoli się unosi.

– W porządku – zgodził się wyjątkowo szybko. – Co w takim razie proponujesz?

Patrzyłam wciąż na jego twarz, mając głęboką nadzieję, że jest równie beznadziejny w negocjacjach co ja. Jednak, jak na złość, miałam wrażenie, że jest wręcz odwrotnie.

Przygryzłam dolną wargę.

– Odpowiem na jedno dowolne pytanie, które zadasz, jeżeli nie zawiniesz mnie w ten... – przerwałam, próbując to jakoś zobrazować – kokon.

Samuel zaczął przyglądać mi się uważniej, jakby ten pomysł naprawdę go zainteresował i właśnie się nad nim zastanawiał. W końcu się poruszył, podchodząc bliżej dużych kamieni przy oczku.

– Nie mogę się na to zgodzić – oznajmił, odrobinę mnie zaskakując.

Ściągnęłam brwi, nie sądząc, że to odrzuci.

– Dlaczego? Myślę, że to dość korzystna oferta dla ciebie...

– Ale nie dla ciebie – odpowiedział od razu. Kopnął mały kamyk, na którym mój wzrok przez moment się skupił, by po chwili powrócić do jego spojrzenia, które miałam wrażenie, że odrobinę złagodniało. – Wiesz, o co cię zapytam, Eve.

Przez chwilę nie rozumiałam, ale kiedy zdałam sobie sprawę, jakie pytanie chodziło mu po głowie, zapragnęłam od razu wycofać się z tej durnej propozycji. A nawet żałowałam, że coś takiego przyszło mi w ogóle do głowy.

Chciał wiedzieć, czego dotyczy data, o której mu wspominałam. Podejrzewałam nawet, że sam dzień interesował go mniej. Wiedział, że to ten miesiąc i prawdopodobnie mu to wystarczało.

– Jestem beznadziejna w negocjacjach – mruknęłam.

– W uciekaniu również – zaznaczył, na co wyprostowałam się jak struna, bo ten głos nie dochodził już zza oczka wodnego. Odwróciłam się gwałtownie, zauważając go tuż obok, zupełnie zrelaksowanego. Świetnie. – Strasznie łatwo rozproszyć twoją uwagę. A może to ja jestem tego powodem?

Wzruszyłam ramionami.

– Nie starałam się – odpowiedziałam, robiąc nieznaczny ruch nogi do tyłu, jednak Samuel szybko to dostrzegł. Nim zdążyłam zrobić cokolwiek więcej, jego ręce już mnie obejmowały.

– Zostajesz tu ze mną.

– Nie dam się zawinąć w koc! – zaprotestowałam.

Byłam niemal pewna, że jego uśmiech właśnie się powiększył.

– Nadal jesteśmy w środku negocjacji – przypomniał. – Pozwoliłem sobie tylko zmienić swoją pozycję na lepszą. Mam własną ofertę.

Spojrzałam na jego ręce. Nie trzymał mnie mocno. Nie trzymał nawet tak, by powstrzymać mnie przed ucieczką. Mogłam to zrobić w każdej chwili.

– Jaką? – spytałam.

– Odpuszczę ci ten koc, jeżeli zgodzisz się w ciemno na coś innego.

– Oszalałeś? – rzuciłam, odwracając się w jego stronę, na ile tylko mogłam.

Zaśmiał się lekko.

– Być może, ale naprawdę wierzę, że się na to zgodzisz. Mogę ci zagwarantować, że to nie będzie nic głupiego.

Patrzyłam tuż przed siebie, mocno się zastanawiając. Ostatnim razem, gdy mu zaufałam, zabrał mnie do cudownego miejsca. Co planował tym razem?

– Chcę wiedzieć na co ewentualnie się zgodzę bądź nie – rzuciłam. – Chcę wiedzieć czego to będzie dotyczyć albo nic z tego.

– Droga Eve – zaczął spokojnie, a ja o wiele intensywniej poczułam na skórze jego oddech. – Nie uważasz, że to ja w tej chwili jestem w pozycji do stawiania jakichkolwiek warunków?

Odwróciłam głowę, natrafiając wprost na jego zielone tęczówki, w skupieniu patrzących na mnie z góry. Zdusiłam swoją niepewność i powiedziałam:

– I tutaj się mylisz, drogi Samuelu. Zależy ci na mojej zgodzie – stwierdziłam, tak naprawdę strzelając i starając się zawrzeć w tych słowach jak najwięcej pewności siebie. – Jeżeli powiem „nie”, twój cały plan, który masz w głowie, legnie w gruzach. Więcej stracisz niż zyskasz.

– Ty również stracisz – odparł, w żaden sposób nie ujawniając, jak zadziałały na niego moje słowa. Ten człowiek był doskonały w ukrywaniu swoich emocji.

– Więc może przekonamy się kto straci więcej?

Błagam, obym to nie była ja. Miałam wrażenie, że w prawdziwej sytuacji w żaden sposób by to nie przeszło.

– Śmiałe zagranie – stwierdził, a w jego oczach zabłyszczały iskierki uznania. – Zrobimy może tak: zdradzę ci z czym to będzie miało związek, jeśli obiecasz mi, że nie odrzucisz tego na wstępie i pozwolisz mi poprowadzić to dalej.

– A jeżeli mi się nie spodoba?

Pokręcił głową, delikatnie się uśmiechając.

– Zaufaj mi, na pewno ci się spodoba, jednak gdybyś kiedykolwiek czegoś nie chciała, wystarczy jedno twoje słowo, Eve. Nigdy nie będę cię do niczego zmuszał i nie powinnaś mieć co do tego żadnych wątpliwości. Nawet, gdy postanowisz milczeć, bez problemu odczytam to z twojej mowy ciała. Zawsze, Eve.

Pewność z jaką to mówił, ponownie uderzyła w ten jeden najczulszy punkt. I tak było za każdym razem. Nie ważne, jak wiele razy słyszałam podobne słowa od Cade’a, bo to słowa Samuela wydawały się mieć w sobie prawdziwą moc.

Nawet nie wiedziałam dlaczego.

Odpędziłam wszystkie związane z tym myśli, biorąc się w garść i przytakując głową.

– Obiecuję – zgodziłam się, mając nadzieję, że to faktycznie nie będzie nic szalonego...

– Będzie dotyczyć twojego ciała – oznajmił bez wahania, na co już uchylałam usta, ale jego brwi w tej samej chwili powędrowały do góry, zatrzymując mnie przed kolejnymi pytaniami.

No tak, obiecałam.

– Okej – powiedziałam, wypuszczając z ust powietrze. – Co mam robić?

Jego wzrok uciekł na chwilę za mnie.

– Na razie usiądź sobie na huśtawce i poczekaj, aż wrócę z kocem, który porzuciłem. Bez obaw – dodał szybko, śmiejąc się, kiedy najwidoczniej zauważył mój wzrok. – Nie zawinę cię w niego.

Nie mając właściwie innego wyboru, usiadłam na dużej, drewnianej huśtawce, wcale na to nie narzekając. Nie pamiętałam już, kiedy ostatnio miałam okazję się zwyczajnie pohuśtać. Chyba jak byłam jeszcze kilkuletnią dziewczynką. Wtedy wszystko wydawało się o wiele łatwiejsze niż teraz.

Dorosłość wcale nie okazała się być taka fajna.

Samuel nie zniknął na długo. Wrócił szybko i równie szybko rozłożył na trawie sporych rozmiarów koc. Praktycznie na całą jego powierzchnię padał przyjemny cień przez rosnące drzewo.

Przez cały czas patrzyłam co robi Sam, aż w końcu podszedł do mnie i wyciągnął w moją stronę rękę.

– Chodź – poprosił, więc bez najmniejszego wahania chwyciłam jego dłoń i podeszłam do koca, ściągając przed nim kapcie. Zerknęłam na Samuela, zastanawiając się co dalej planował. – Czy to będzie nietaktowne, gdy poproszę, byś zdjęła bluzkę?

Spojrzałam mu w oczy, szukając odpowiedzi, czy sobie żartował, czy może pytał na poważnie. I to zdecydowanie było na poważnie.

Złapałam brzegi koszulki i podciągnęłam ją do góry, zaraz ściągając i odrzucając na bok.

– Jak mnie zapytasz, czy ściągnę też spodenki, to dostaniesz w twarz – uprzedziłam, od razu słysząc jego szczery śmiech.

– W takim razie powstrzymam się od tego – rzucił, na co parsknęłam, kręcąc głową. – Jedynie zapytam, czy mogłabyś się wygodnie położyć na brzuchu i zamknąć oczy.

– Po co? – wyrwało mi się mimo wszystko.

– Zaraz się przekonasz – odpowiedział tylko. Miałam wrażenie, że przez cały ten czas jedynie testował, jak bardzo mu ufałam. I chyba sama dałam sobie odpowiedź, kiedy przyklęknęłam, zaraz kładąc się na brzuchu, a nawet zamykając oczy.

Bo co mogło się niby stać?

Usłyszałam coś, co przypominało otwarcie jakiejś tubki, a po sekundzie pojawił się już jego głos.

– Na początku może być trochę zimne – uprzedził, ale nim przetworzyłam tę informację, jego dłonie, wraz z jakimś kremem, dotknęły moich zdecydowanie cieplejszych pleców. Napięłam mięśnie, wyprężając się, ale już kilka sekund później rozluźniłam się, gdy dotarło do mnie co Samuel właśnie robił.

– Masaż? – spytałam zaskoczona.

– Uznałem, że to będzie najlepszy sposób, byś się zrelaksowała. Robię go pierwszy raz. Jakbyś miała jakieś uwagi...

– Nie. – Od razu zaprzeczyłam. – Jest idealnie. Dziękuję – wyszeptałam, skupiając się na błądzących po moim ciele dłoniach. Po plecach, łopatkach, barkach. Boże, dopiero zaczął, a ja już to uwielbiałam. – Nikt wcześniej mnie nie masował – przyznałam.

– Cieszę się więc, że mogę być tym pierwszym – odparł, powodując na mojej twarzy kolejny uśmiech.

Wciągnęłam nosem więcej powietrza, gdy dłonie Samuela przeszły na kark. Każdy jego ruch, nawet drobne muśnięcie palców doprowadzało mnie niemal do obłędu. Miałam wrażenie, że skóra pod jego dotykiem stała się o wiele wrażliwsza, wysyłając wzdłuż kręgosłupa przyjemne prądy.

Zacisnęłam usta, mając nadzieję, że reakcje mojego ciała wcale nie były aż tak bardzo widoczne na zewnątrz, jak w mojej głowie.

Musiałam szybko zająć czymś myśli.

– Mogę cię o coś zapytać? – wypaliłam, czując, jak jego dłonie ponownie przesunęły się na plecy.

– Zawsze, Eve.

– Wiem, że to trochę dziwne pytanie, ale... byłbyś w stanie kogoś zabić?

Jak bardzo głupia musiałam być, by pytać go o coś takiego? Wychodzi na to, że wystarczająco, ale oprócz zwykłej próby skupienia się na czymś innym niż masażu, na który z pewnością nie powinnam reagować tak intensywnie, chciałam wiedzieć. Musiałam wiedzieć, czy kogoś zabił. Czy mógłby to zrobić.

Tylko skąd będę wiedziała, że mówi prawdę?

– Zakładam, że chcesz szczerej odpowiedzi, więc brzmi ona: tak, byłbym w stanie zabić drugiego człowieka – odpowiedział bez wahania, na co odruchowo przekręciłam się na bok, chcąc spojrzeć mu w oczy, bo nie było to chyba coś, co często można było usłyszeć. Wstrzymałam jednak oddech, nie ruszając się nawet o milimetr, gdy twarz Samuela okazała się być bliżej, niż sądziłam. O wiele bliżej. Pochylał się, mając ręce po obu stronach mojego ciała. – Jeżeli dzięki temu ochroniłbym bliskie mi osoby lub osoby, które same nie mogą się obronić, nie zastanawiałby się. Zabiłbym każdego, kto stanowiłby realne zagrożenie.

– A co dla ciebie jest realnym zagrożeniem? – spytałam, starając się zignorować rosnącą w gardle gulę.

– Na przykład, gdy ktoś, mimo ostrzeżeń, wciąż próbowałby skrzywić moją rodzinę. Ktoś, kto nie odpuściłby, dopóki nie osiągnąłby celu. – Jego dłoń sięgnęła do mojej twarzy, delikatnie ją obejmując. Uśmiechnął się nieznacznie. – Ale to tylko pytanie typu „co by było, gdyby...”. Wiem, że na pewno nigdy celowo bym nie skrzywił kogoś, kto jest niewinny lub sam stał się ofiarą. Tak naprawdę tych czynników jest wiele. Wszystko zależy od sytuacji – wyjaśnił spokojnie, ale te słowa, one zdecydowanie nie brzmiały, jakby to były jedynie przypuszczenia, gdyby znalazł się w takiej sytuacji. On był w takiej sytuacji. – A ty? – zapytał nagle.

– Ja? – powtórzyłam, widząc jego lekkie skinięcie głowy. To było pytanie, które kiedyś, dołączając do FBI, dość często sobie zadawałam, ale nigdy nie potrafiłam przewidzieć, jak ostatecznie się zachowam, gdy przyjdzie co do czego. – Nie wiem – przyznałam. – Trudno mi wyobrazić sobie sytuację, w której nie miałabym wyboru i musiałabym to zrobić. Działałabym pewnie pod wpływem chwili.

Samuel uśmiechnął się odrobinę bardziej.

– Mówiłem ci już, że masz naprawdę dobre serce?

Patrzyłam na niego, dostrzegając, jak jego oczy suną odrobinę niżej mojej twarzy. Zrobiłam to samo, szybko orientując się, na czym się zatrzymał.

Na moich ustach.

Nawet nie drgnęłam, gdy pochylił się bardziej. Nie ruszyłam się, bo nie miałam pojęcia co zrobić. Jak się zachować, kiedy moje myśli prowadziły mnie w dwa różne kierunki.

Chciałam... Czego chciałam?

Ale dzwonek telefonu sam o tym zdecydował. Samuel powrócił do moich oczu, zaraz po tym się odsuwając i sięgając do kieszeni. Gdy się odezwał, miałam wrażenie, że jego głos zaszedł lekką chrypką.

– Nie masz wyczucia czasu, Dave – powiedział, przymykając oczy i odchylając głowę, ale nie minęła sekunda, jak jego czoło się zmarszczyło na to, co usłyszał, a wzrok powędrował w kierunku domu. Mój tak samo, szybko dostrzegając na jednym z balkonów rozbawionego mężczyznę, który nam właśnie pomachał. Samuel spoważniał. – Lepiej, żeby cię nie było w domu, kiedy tam wrócę.

Chociaż nie słyszałam Dave’a, wyraźnie widziałam, jak mocno się śmiał. Wyglądali jak prawdziwa rodzina.

Dobre serce. Miałam takie?

Jeżeli to prawda, obawiałam się, że tym razem wpakowałam się w coś, czego już nie wytrzyma.
 

***
Szłam korytarzem w kierunku, który miał prowadzić do pokoju May. Chciałam z nią jeszcze porozmawiać, a Samuel nie wydawał się mieć nic przeciwko, gdy zapytałam, gdzie ją znajdę.

Jednak, gdy już dotarłam na miejsce, przez uchylone drzwi zobaczyłam, że May wcale nie była sama. Dave chyba nie opuszczał jej nawet na moment, jeżeli tylko nie musiał. Zdecydowanie nie lubili się rozstawać.

Uśmiechnęłam się nieznacznie. Byli naprawdę szczęśliwi. Wygłupiali się, śmiali. Byli po prostu sobą.

Ja nigdy nie mogłam.

Odsunęłam się szybko od drzwi, gdy ich wygłupy poszły trochę dalej i nagle oboje znaleźli się na łóżku, ale o mało się nie przewróciłam, kiedy na kogoś wpadłam. Męskie dłonie zacisnęły się na moich ramionach, jedynie przytrzymując mnie przed upadkiem, jednak to i tak przyprawiło mnie o nieprzyjemny dreszcz.

To nie był Samuel.

Odwróciłam się, spoglądając na mężczyznę i uświadamiając sobie, że chyba poznałam kolejnego brata.

Tego, z którym nie chciałabym być sam na sam.

– Przepraszam, nie widziałam...

– Co tu robisz? – przerwał mi, a jego rzeczowy ton i ostry wzrok dał mi do zrozumienia, że raczej wcale nie chciał się zaprzyjaźnić.

I wzajemnie – burknęłam w myślach. – Nie lubię prawników.

– Przyszłam się zobaczyć z May – odpowiedziałam szczerze. – Tylko jest teraz zajęta.

Zmarszczył brwi, podchodząc do drzwi i zaglądając do środka. Widząc wyraz jego twarzy, akcja musiała przejść odrobinę dalej, chociaż wciąż słyszałam tylko śmiechy. Chwycił za klamkę i ostrożnie, nie robiąc hałasu, zamknął drzwi.

– Chciałbym z tobą porozmawiać – oznajmił. – Na osobności.

Patrzyłam na jego bursztynowe oczy, które wbrew swojej ciepłej barwie, wydawały się wyjątkowo zimne. A to wcale nie zachęcało do udania się z nim gdziekolwiek.

– Samuel może mnie szukać...

– Napiszę mu, że jesteś ze mną – skontrował, wsadzając dłoń do kieszeni. – Chodź za mną.

Rozkaz. To zdecydowanie przypominało rozkaz.

Jay mnie wyminął, nawet nie zerkając w moją stronę, jakby był pewien, że zrobię to, co chciał. A najgorsze w tym było to, że się nie mylił. Miałam ochotę napluć sobie w twarz, kiedy posłusznie podążyłam tuż za nim. Jednak poznanie go, szczególnie jego, było równie ważne, co poznanie May.

Przepuścił mnie w przejściu, co prawdopodobnie niewiele miało wspólnego z grzecznością. Po prostu chciał zamknąć drzwi.

Na cholerny klucz.

Odwróciłam wzrok od zamka, próbując skupić się na pomieszczeniu. Wyglądało jak gabinet. A przynajmniej jak miejsce, gdzie koncentrował się na swojej pracy. Miał tu biurko, regały prawdopodobnie z najważniejszymi książkami, stolik i trzy fotele, jakby niczego więcej tu nie potrzebował. No i był jeszcze dywan, który idealnie komponował się z drewnianym wyposażeniem.

Ciekawe, czy Samuel również miał jakiś swój gabinet.

W każdym razie pokój nie był mały. Nie był i posiadał okno, przez które do środka trafiało naprawdę sporo światła. I powietrza.

Spokojnie, Eve. Przecież nie będzie cię tu więził na siłę. W każdej chwili możesz stąd wyjść. Wystarczy tylko przekręcić klucz.

– Usiądź – zarządził, wskazując na fotel, który był o wiele za daleko od drzwi.

– Postoję – odparłam stanowczo, zmieniając swój ton, szybko zauważając jego badające mnie spojrzenie.

Opadł na fotel, jakby to, czy stoję czy siedzę, nie robiło mu żadnej różnicy. Mój wzrok przez krótką chwilę opadł na jego klatkę piersiową, gdzie na szarej bluzce uwydatniał się medalion. Chociaż nie widziałam go dobrze, byłam niemal pewna, że przedstawia tego durnego skorpiona.

– Nie chcę wyjść na niemiłego, Eve – zaczął, jak się mogłam spodziewać, doskonale znając moje imię – ale już dawno nie spotkałem nikogo tak głupiego jak ty.

Przekrzywiłam nieznacznie głowę.

– To dziwne. Nie używasz telefonu? Jestem przekonana, że odbija się tam twoja twarz.

– Och, używam go – powiedział z lekkim śmiechem. – Nawet dostaję dzięki niemu bardzo ciekawe informacje, które dziwnym trafem idealnie się pokrywają z twoim pojawieniem. Doszły mnie nawet słuchy, że szef tutejszej policji w tym samym czasie przyjął do siebie dwie duszyczki z innego stanu. Interesujący przypadek.

Moje brwi uciekły do góry, słysząc to.

– Sugerujesz coś tym?

– I to sporo rzeczy. Zastanawiam się tylko, jak wiele z nich jest trafnych. Byłoby lepiej, gdybyś wyjawiła mi to sama. Teraz, gdy jesteśmy tu sami, bo kiedy wyjdzie to przy innych, nie będzie tak miło.

Pokręciłam głową, patrząc na niego obojętnym wzrokiem. Jakby moja głowa nie była właśnie plątaniną myśli, a serce wcale nie waliło, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi.

– Witasz tak wszystkie nowo poznane osoby, czy tylko mnie zastąpił ten zaszczyt? Nie wiem za co mnie tak nie lubisz, ale w gruncie rzeczy nie ma to większego znaczenia, nie sądzę, byśmy mogli się jakoś dogadać. Ani teraz, ani w przyszłości. Myślę, że już zakończyliśmy naszą rozmowę.

Odwróciłam się, pokonując te trzy małe kroki, które dzieliły mnie od drzwi. Gdy sięgnęłam już do klucza, skóra ciemnobrązowego fotela zatrzeszczała, a dłoń Sandersa znalazła się na drzwiach, blokując je.

Tylko spokojnie. Możesz stąd wyjść.

Prawnik pochylił się, będąc bliżej mnie. Zacisnęłam dłonie, nie ruszając się, patrząc jedynie przed siebie.

– Posłuchaj mnie uważnie, Eve. Jeżeli któreś z moich przypuszczeń się sprawdzi, będziesz miała problemy. Większe, niż możesz przypuszczać, dlatego jeśli masz coś na sumieniu, radzę ci wyjechać. Gdzieś naprawdę daleko, gdzie cię nie znajdę, bo gdy to zrobię, nie mogę ci zagwarantować, że to dobrze się dla ciebie skończy.

– Grozisz mi?

– Grożę? – zapytał, śmiejąc się. – Jestem prawnikiem, Eve, nie posunąłbym się do gróźb. Nie wiem dlaczego tak to odebrałaś. Przecież nic z tego cię nie dotyczy, a wszystko musi być jedynie dziwnym przypadkiem.

Odsunęłam się o krok, unosząc spojrzenie i wskazując palcem na drzwi.

– Chciałabym wyjść, panie prawniku – powiedziałam tylko, nie mając zamiaru w żaden sposób tego dalej kontynuować.

– Oczywiście – odparł, a jego dłoń zsunęła się na klucz, zwinnie go przekręcając. Gdy tylko otworzył drzwi, miałam ochotę po prostu stąd wybiec. Zrobić wszystko, by nie być już w tym pomieszczeniu. Jednak, mimo tej chęci, zwyczajnie wyminęłam Sandersa, przechodząc na drugą stronę drzwi. – Miłej nocy. – Usłyszałam jeszcze za sobą, ale nie zareagowałam.

Nie odwróciłam się, nie zatrzymałam, ani nawet nie odpowiedziałam.

Po prostu szłam dalej, jakby rozmowa sprzed chwili w ogóle nie miała miejsca.

Bo w tym momencie tylko to mi zostało. Udawanie, że to wszystko ani trochę się nie waliło. Że wcale nie wisiała nade mną niezbyt optymistyczna wizja przyszłości.

O ile jeszcze jakaś była.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top