Rozdział XIX
– Austin! – zawołała Isa, szybko do niego podbiegając i przykucając obok. Nie czekając, zrobiłem to samo, dokładnie sprawdzając jego stan. Wyglądał jedynie na lekko oszołomionego, nic więcej, żadnych ran.
Przekręcił się na bok, lekko przy tym krzywiąc.
– Wszystko w porządku? – zapytałem go, chcąc sprawdzić, czy w ogóle kontaktuje.
– Tak myślę – odparł, tym razem próbując się podnieść. Widząc, że ma z tym problemy, wyciągnąłem do niego rękę, pomagając mu stanąć na nogi, jednak do razu, kiedy to zrobił, zachwiał się do tyłu. Wraz z Isą złapałem go mocniej, próbując utrzymać w pionie. Wziął głęboki wdech, najwyraźniej starając się dojść do siebie. – Jak to kurestwo jebie prądem – stwierdził nagle.
Słysząc to, uniosłem brwi.
– Paralizator? – dopytałem, na co przytaknął.
– Nie zdążyłem się odsunąć ani zablokować jej ręki – powiedział, na zmianę poruszając nogami. – To pierwszy raz, gdy nim dostałem i chyba nie chcę więcej.
– Co jest z tobą nie tak, że to ty zawsze obrywasz? – mruknęła Isa, jednocześnie posyłając mu gniewne spojrzenie.
– To przez urok osobisty – odparł z uśmiechem, na co przewróciłem oczami. – Dobra, możecie mnie już chyba puścić.
Zabrałem powoli dłonie, przez moment go jeszcze asekurując, jednak wyglądało na to, że powrócił już do pełni sił. W tym samym momencie zauważyłem, jak grupka mężczyzn wraca tu z niezbyt tęgimi minami. Nie zdziwiło mnie więc to, co zaraz usłyszałem od jednego z nich.
– Wybacz, szefie. Nie udało nam się jej zatrzymać. Po drugiej stronie czekała na nią taksówka. Od razu odjechali.
– Taksówka? – wyłapałem, a kiedy to potwierdził, nie powstrzymałem przekleństwa, które wydostało się z moich ust. Mężczyźni wyglądali, jakby chcieli już zniknąć mi z oczu. W przeciwieństwie do Isy i Austina.
– Wiesz kto to był? – zapytała wyraźnie zaciekawiona, a ja nie miałem pojęcia, czy powinienem im to teraz tłumaczyć. Jakoś musiałem, albo nie dadzą mi spokoju.
Kiwnąłem głową, by mężczyźni odeszli, nie potrzebując tu dodatkowych słuchaczy. Kiedy zrobiło się już pusto, odpowiedziałem:
– Myślę, że to była Eve, moja...
– Twoja dziewczyna? – zapytali równocześnie, sprawiając, że moje usta zostały lekko rozchylone, a brwi powędrowały do góry. – May mi o niej opowiadała przez telefon – wyjaśniła.
Austin natomiast wzruszył ramionami.
– Wiem co nieco od Dave’a. Takie tam drobnostki.
Przymknąłem na chwilę oczy, odchylając głowę do tyłu.
Boże jedyny, dlaczego oni wszyscy mi to robią?
– Moja znajoma – dokończyłem, kontynuując swoją dalszą myśl. – Jak się możecie domyślać, nie jest osobą, która powinna widzieć to zajście.
Zacisnąłem zęby, zakładając ręce za głowę. Kurwa, jak mogłem być tak nieostrożny? Nawet jeśli była świadoma o wiele więcej, niż początkowo myślałem, tego nie powinna widzieć. Nigdy nie powinna być świadkiem tego, co stało się w tym jebanym magazynie.
Jak wiele widziała? Od kiedy tam stała? W dodatku... jeżeli w tym momencie udało jej się zrobić jakieś zdjęcia, nagrać filmik...
– Kurwa mać! – krzyknąłem, bo to wszystko nie szło w stronę, którą miało. Popełniałem błąd za błędem. Nawet w takich głupotach.
– Dobra, Sam – zaczął ostrożnie Austin, uważnie mnie obserwując. – Może nie wygląda to teraz najlepiej, ale niczego nie zrobisz, gdy będziesz tak tu stał. Może nie zareagowała na to tak źle, jak myślisz – powiedział, zerkając ukradkiem na Isabelle, jakby szukał u niej pomocy.
– Właśnie – potwierdziła szybko. – Zobacz się z nią najpierw. A przede wszystkim dowiedz się, czy to faktycznie była ona.
Jak powiedziała, tak zrobiłem. Wyciągnąłem telefon, wybierając numer do Nathana i biorąc rozmowę na głośnomówiący.
– Tak? – odezwał się.
– Mógłbyś mi teraz sprawdzić, czy numery rejestracyjne taksówki, która podjechała pod nasz dom są takie same jak tej, która kręciła się w okolicy magazynu D5?
– Już, daj mi sekundkę – poprosił, więc cierpliwie czekałem, chociaż nie musiałem tego robić, by znać odpowiedź. To na pewno była ona. A jej przerażony wzrok, który widziałem, mówił niemal wszystko. – Tak, to ta sama – usłyszałem, a jego głos nie był zbyt wesoły, gdy przy okazji zorientował się, co mogło się stać. – Eve cię śledziła?
– Śledziła i prawdopodobnie widziała wszystko, co stało się w magazynie – powiedziałem tylko, wiedząc, że Nath i tak miał świadomość tego w jakim celu tu przyjechałem. Potwierdziło mi to również jego ciche syknięcie. – Dasz radę ustalić, gdzie teraz pojechała?
– Tak, ale sądzę, że po prostu pojechała do siebie.
– Też tak myślałem – potwierdziłem. – Daj mi znać, gdyby coś się jednak zmieniło.
– Jasne – odparł, jednak nim się rozłączył, szybko jeszcze dodał: – Sam... Jakby nie chciała z tobą rozmawiać, zawsze ja mogę jeszcze spróbować...
Na te słowa delikatnie się uśmiechnąłem.
– Wiem. Byłeś pierwszą osobą, o której pomyślałem w razie takiej sytuacji.
Nie musiałem przy nim być, by wiedzieć, że na jego twarzy również pojawił się lekki uśmiech.
– Nie będę cię już zatrzymywał. Sprowadź ją z powrotem do domu, Sam.
Taki miałem zamiar.
Zostawało tylko pytanie, czy ona będzie go popierać.
***
Stanąłem przed drzwiami do mieszkania Eve, przed zapukaniem naciskając klamkę i w duchu licząc na to, że będą otwarte. Wątpiłem, by w tej chwili z własnej woli wpuściła mnie do środka. Ale, ku mojemu zaskoczeniu, wcale ich nie zamknęła, a na moje szczęście drzwi nie posiadały elektronicznego zamka. Musiała być zbyt bardzo rozkojarzona, by w ogóle o tym pomyśleć.
Otworzyłem je ostrożnie, starając się nie wydać przy tym żadnego głośnego dźwięku, a kiedy zamknąłem, dopilnowałem, by nikt z zewnątrz tu więcej nie wszedł. Przeszedłem przez niewielki korytarz, zatrzymując się na jego końcu, mając widok na kuchnię z salonem. Nie musiałem długo szukać, by odnaleźć Eve. W dodatku wystarczył mi jedynie pierwszy rzut oka, by już wiedzieć, że wcale nie zniosła tego wszystkiego dobrze.
Siedziała na sofie, pochylona do przodu, z twarzą schowaną między dłońmi. Nie musiałem podchodzić nawet bliżej, by zobaczyć jej lekko drżące dłonie i usłyszeć urywany oddech. Wydawała się nie mieć pojęcia, co powinna zrobić.
I nie była w tym sama.
Nie chcąc tego przedłużać, odezwałem się, jednocześnie będąc przygotowanym na każdy możliwy rodzaj jej reakcji na to.
– Eve – wypowiedziałem miękko i spokojnie jej imię, nie chcąc jej jeszcze bardziej straszyć, jednak czy było to możliwe? Gdybym był na jej miejscu, czułbym się zapewne podobnie. Poderwała głowę, szybko spoglądając w moją stronę. Przez krótką chwilę zatrzymała wzrok nawet na drzwiach. – Były otwarte – wyjaśniłem.
Powoli wstała, nie odrywając jednak ode mnie swojego spojrzenia. Jej usta ułożyły się w niepewny uśmiech.
– Przestraszyłeś mnie. Co tu robisz? – spytała, próbując zachowywać się zupełnie tak, jakby nic się nie wydarzyło. – Myślałam, że spotkamy się u ciebie.
– Też tak myślałem – odparłem, przenosząc wzrok na jej ubranie. Zrobiła to samo, spinając się bardziej, gdy zrozumiała swój błąd. – Wyjeżdżałaś w innych rzeczach. Zrobiło ci się zimno?
Mimowolnie przełknęła ślinę, unosząc głowę.
– Czasami tak mam – odpowiedziała, a mój kącik ust drgnął do góry.
– Mam nadzieję, że niezbyt często, ale wiesz, Eve, jako lekarz psychiatra widzę tu wyłącznie problem psychiki. Dolegliwość powinna całkowicie ustać, kiedy zrezygnujesz ze swojego dziwnego hobby – powiedziałem, dostrzegając, jak jej jedna noga przesuwa się nieznacznie do tyłu. Uniosłem wzrok, patrząc prosto w jej cholernie piękne oczy, w których niestety gdzieś głęboko krył się prawdziwy strach. I nawet jeżeli nie chciałem, by go czuła, nie miałem w tej chwili na to większego wpływu. – Wystarczy po prostu, że przestaniesz śledzić ludzi, a wtedy wszystko będzie dobrze.
Te słowa sprawiły, że już dłużej nie próbowała udawać. Momentalnie cofnęła się o kilka kroków, najwidoczniej chcąc być jak najdalej ode mnie.
Więc teraz pora na tę trudniejszą część.
Uniosłem ręce na wysokość klatki piersiowej.
– Nie skrzywdzę cię, Eve. Nigdy bym tego nie zrobił. Przyszedłem, bo chcę z tobą porozmawiać o tym, co się stało. – Zrobiłem w jej stronę mały krok, ale od razu to zauważyła.
– Jeżeli naprawdę nie chcesz mnie skrzywdzić, wyjdź stąd i zostaw mnie w spokoju.
Wiedziałem, że w tym momencie mój wzrok złagodniał jeszcze bardziej.
– Wiesz, że nie mogę tego zrobić. – Zacząłem ostrożnie do niej podchodzić, na co ona zaczęła panicznie potrząsać głową. – Ufałaś mi – powiedziałem, wciąż na nią patrząc. – Zaufaj mi też teraz.
– Proszę, odejdź, Sam. – Poczułem ucisk w piersi, słysząc jej cichy i przestraszony głos. A najgorsza była świadomość, że w tej chwili to mnie się bała.
– Porozmawiajmy – powtórzyłem. – Przynajmniej mnie wysłuchaj. Tylko o tyle proszę. – Nie odezwała się. Rozchyliłem usta, decydując się ostrożnie zapytać: – Ile widziałaś, Eve?
Przekląłem w duchu, gdy łzy, które zebrały się w jej oczach, dały mi wystarczającą odpowiedź. Widziała zbyt dużo.
Zatrzymałem się, będąc od niej jedynie kilka małych kroków.
– Chodź – poprosiłem, wyciągając w jej stronę otwartą dłoń, ale dopiero, gdy jej oczy zatrzymały się na niej dłużej, stając się bardziej szkliste, a usta zadrżały, dotarło do mnie, że to było jedno z gorszych posunięć teraz. Bo jeszcze gorsze zrobiłem tuż po tym, stawiając krok do przodu, zmniejszając i tak nikłą już odległość. Jednak to wystarczyło, by Eve z powrotem się otrząsnęła. Kiedy jej oczy tylko skrzyżowały się z moimi, wiedziałem, co chce zrobić. – Nie... – Nie zdążyłem dokończyć, ani nawet jej złapać, gdy pędem ruszyła w stronę drzwi.
Syknąłem, odwracając się i szybko do niej dobiegając. Krzyknęła, kiedy złapałem ją w pasie, przyciągając do siebie. Tylko że Eve wcale nie odpuszczała. Zacisnąłem zęby po tym, jak jej łokieć uderzył mnie w lewy bok i nim jakoś zareagowałem, zrobił to ponownie.
– Przestań, Eve – powiedziałem, próbując ją unieruchomić, a przede wszystkim przy tym nie zranić, ale to wcale nie było takie proste, szczególnie, że jej ruchy były naprawdę przemyślane.
– Puszczaj!
– Zrobię to, jeśli się uspokoisz i obiecasz mi, że nie będziesz już uciekać. – Odpowiedź przyszła dość szybko i to w postaci kolejnego uderzenia, równie mocnego. – Nie ułatwiasz tym niczego – warknąłem, chcąc coś jeszcze dodać, ale nagle podwinęła nogi wysoko do góry, zaraz z całych sił ciągnąc naszą dwójkę w dół. Zaskoczony tym, niebezpiecznie się zachwiałem. Wykorzystała to, bez wahania podcinając mi nogę, chociaż musiała doskonale wiedzieć, że w ten sposób przewróci się razem ze mną.
Syknąłem, obejmując ją mocniej i przyciskając jej głowę do siebie, by jak najbardziej zamortyzować dla niej ten upadek. Odetchnąłem, gdy upadła bezpiecznie na mnie.
– Nic ci nie jest? – dopytałem jeszcze, zaraz jednak mrużąc oczy, gdy dostrzegłem, że bluza na jej ramieniu jest rozdarta, a tuż pod nią przebija się czerwona smuga. Szybko jednak skupiłem się na czymś innym, kiedy Eve wyciągnęła z głębokiej kieszeni bluzy paralizator. Niemal w tej samej chwili chwyciłem ją stanowczo za nadgarstek, na to już nie mogąc pozwolić. – Wystarczy – warknąłem.
Rozszerzyła szeroko oczy, kiedy w jednej sekundzie nasze pozycje mocno się zmieniły. Teraz to ja byłem nad nią i na chwilę obecną nie miałem zamiaru tego zmieniać. Wiedząc, że sama się nie podda, nie próbowałem już używać słów. Nie zważając na jej wszelkie protesty, przyblokowałem jej nogi i złapałem drugą rękę, przyciskając ją do podłogi. W tej, w której wciąż kurczowo trzymała paralizator, mocniej ścisnąłem nadgarstek i wykręciłem go tylko na tyle, by rozluźniła chwyt, ale, mimo że na jej twarzy pojawił się grymas bólu, nadal tego nie zrobiła.
Do diabła, dlaczego musisz być taka uparta wtedy, gdy nie trzeba?
Przekręciłem go odrobinę bardziej, tym razem słysząc jej zduszony jęk. Kiedy tylko wypuściła urządzenie z dłoni, zmniejszyłem nacisk do minimum. Złapałem jej ręce jedną dłonią, by drugą pozbyć się paralizatora, gdzieś poza zasięgiem wzroku.
Gdy ponownie powróciłem spojrzeniem do dziewczyny, miała zaciśnięte powieki, a by poczuć jej mocno walące serce, nie musiałem nawet przyciskać palców do nadgarstka.
Jednak już się nie wyrywała.
Złapałem ją wolną dłonią za brodę, by nie odwróciła głowy.
– Otwórz oczy i spójrz na mnie – rozkazałem, a ku mojemu zaskoczeniu naprawdę posłuchała. Rozchyliła powieki, patrząc na mnie. – Puszczę ci ręce – oznajmiłem, obserwując ją – a ty będziesz nadal spokojnie leżeć. Jeśli spróbujesz uciec, złapię cię, Eve, więc po prostu rób co mówię, a oboje na tym skorzystamy.
Nie czekałem na jej odpowiedzieć, nie wiedząc nawet, czy ją otrzymam. Rozluźniłem swój uścisk, powoli zabierając dłoń.
Nie uciekała. A przynajmniej na razie.
Mój wzrok ponownie zatrzymał się na rękawie czarnej bluzy. Na pewno widziałem tam wcześniej krew i nie podobało mi się to.
– Dasz radę wstać? – spytałem, jednocześnie pobieżnie sprawdzając, czy nie jest ranna gdzieś jeszcze.
– Zabiłeś go – powiedziała zamiast tego, skutecznie zwracając moją uwagę. Nie patrzyła na mnie, a jej oczy ponownie zalśniły od zebranych łez. Pokręciła głową, zamykając je. – Nawet się nie zawahałeś – szepnęła, wraz z tym szybko zakrywając twarz dłońmi, jakby nie wiedziała co innego z nimi zrobić. Wzięła głęboki, ale drżący oddech, i chociaż próbowała go unormować, było jej do tego daleko.
Wstałem, zaraz nachylając się nad nią. Delikatnie chwyciłem jej dłonie, zmuszając ją by odsłoniła twarz.
– Wstań – poprosiłem, od razu dostrzegając w tych szaroniebieskich tęczówkach niepewność. – Proszę.
Gdy złapała mocniej moje ręce, pomogłem stanąć jej na nogi. Przytrzymałem ją, kiedy się zachwiała, w tej samej chwili zauważając, jak się wzdrygnęła, gdy poczuła moją dłoń na plecach. Mimo to przymknąłem oczy i podszedłem bliżej. Nim coś zrobiła, pochyliłem się i oparłem o jej ramię głowę.
– Przepraszam, Eve – wyszeptałem, nie wiedząc co innego mogę w tej sytuacji zrobić. Bo byłoby o wiele łatwiej, gdyby to nie mnie tam zobaczyła, gdybym to nie ja był głównym bohaterem tej całej historii. I gdybym to nie ja czuł do niej to wszystko, co sprawiało, że nie potrafiłem podejmować odpowiednich decyzji.
Ponieważ Jay miał rację. Czułem do niej coś więcej, a to... to mnie blokowało.
– Nie powinnaś była tego widzieć. Widzieć mnie, gdy postanowiłem strzelić – wypowiedziałem, wypuszczając z ust powietrze i otwierając oczy. – Nie miałem zamiaru tego przed tobą ukrywać, gdybyś zapytała wprost, ale na pewno nie chciałem, byś dowiedziała się o niektórych sprawach właśnie w tej sposób. Chciałem, żebyś mnie najpierw lepiej poznała, Eve. Zobaczyła to, kim jestem. Teraz miałaś zbyt wiele rzeczy na głowie, bym dokładał ci jeszcze to.
– Po tym jak... uwolniłam się od Nolana – zaczęła, a ja zupełnie zamilkłem, chcąc ją wysłuchać. Wszystko, co miała do powiedzenia. – Obiecałam przed samą sobą, że już nigdy nie pozwolę sobie być tak słabą jak wtedy. Tak bardzo bezbronną. Przyrzekłam też, że w życiu nie zostawię kogoś, kto będzie potrzebował pomocy, jakiejkolwiek pomocy, bo to, co ja czułam, to było... nieznośne, dlatego...
Dlatego wstąpiłaś do policji? – dokończyłem w głowie, kiedy przerwała nagle, jakby w ostatniej chwili powstrzymała się przed kolejną częścią zdania.
Chciałem o to zapytać, wyjaśnić już każdą najmniejszą rzecz, jednak nie potrafiłem teraz rzucić w nią jeszcze tym, co być może właśnie powinienem zrobić. Tak, jakbym postąpił z kimś innym.
Słyszałem, jak przełknęła ślinę, jednak wciąż się nie odsunęła. Nie wiedziałem już, czy odebrać to jako dobry, czy może zły omen.
Pokręciła głową.
– Byłam tam i nie zrobiłam nic, by przynajmniej pomóc temu... temu drugiemu mężczyźnie. Uciekłam.
Odsunąłem się nieznacznie, łapiąc jej twarz w dłoń i spoglądając prosto w oczy.
– Nie musiałaś go ratować, Eve, bo nic mu nie groziło. Musiałaś słyszeć, jak mu to mówiłem. Planowałem wyłącznie zadać mu kilka pytań i nakreślić parę spraw. Nic więcej. Wróciłby bezpiecznie do domu. Jedyne co mu tam groziło, to popuszczenie w majtki ze strachu, którego się najadł.
– Ale Mav... – wydusiła, a jej dolna warga zadrżała. Ja natomiast przekląłem w duchu, słysząc, że zapamiętała jego imię. Nie zasługiwał na to, by być w jej pamięci.
Pogładziłem kciukiem po jej mokrym od wcześniejszych łez policzku, nie odrywając spojrzenia od zmęczonych tęczówek.
– Powiedz mi, Eve, co widziałaś? – spytałem łagodnie, doskonale wiedząc co mi odpowie, jednak ja musiałem to usłyszeć, a ona powiedzieć, by zobaczyła, że nie wszystko jest takie, jak to zinterpretowała. Wiedziałem też, że wyrzuci z siebie to, co najbardziej zostało jej w głowie. – No dalej – zachęciłem z lekkim uśmiechem. – I tak już przecież się przyznałaś, że byłaś tam praktycznie od początku.
– Strzeliłeś mu... w głowę – wyszeptała w końcu, a ja ani na chwilę nie odwróciłem wzroku. Zrobiłem to i facet mógł jej naprawdę za to dziękować, bo gdyby nie fakt, że chciałem do niej jak najszybciej wrócić, nie odszedłby z tego świata tak szybko. Nie po tym wszystkim, co wiedziałem.
– Mów, Eve – popchnąłem dalej, gdy się zatrzymała. – Wszystko, co przyjdzie ci do głowy.
– I co wtedy? Poślesz mi kulkę w głowę w połowie zdania jak jemu?! – wyrzuciła z siebie drżącym głosem, czym nie byłem w żaden sposób zaskoczony, a wręcz cieszyłem się, że udało mi się do tego doprowadzić. – Nie mam pojęcia co wam zabrał, ale mogliście dać mu jeszcze trochę czasu! Ciąża jego dziewczyny była zagrożona, to o niej wtedy myślał! O ich wspólnym dziecku. Chciał tylko zapewnić im bezpieczeństwo. Ty byś nie poświęcił wszystkiego dla kobiety, którą byś naprawdę kochał? Dla waszego dziecka? – zapytała przez ściśnięte gardło, powstrzymując płacz.
Mój wzrok złagodniał. Z każdym dniem coraz bardziej udowadniała to, jak dobre miała serce. Jednocześnie tak łatwe do zranienia i najzwyklejszej manipulacji. Bo niestety świat był o wiele brutalniejszy dla takich osób. Wykorzystywał ich wiarę, dobre zamiary, ufność, wcale nie oszczędzając.
Mocniej przywarłem dłoń do jej pleców, przyciągając bliżej siebie i nachylając się nad jej twarzą.
– Oddałbym nawet własne życie, gdyby to oznaczało, że dzięki temu będą bezpieczni – odparłem poważnie. – A teraz mnie uważnie posłuchaj. Nigdy nie było żadnej jego ciężarnej dziewczyny, którą kochałby nad życie. Nie było też dziecka. To było jedno wielkie kłamstwo, bo doskonale zdawał sobie sprawę, co go czeka.
Zaczęła kręcić głową, jakby nie mogła w coś takiego uwierzyć. Chciała się odsunąć, ale przytrzymałem ją w miejscu.
– Kazałem go dogłębnie sprawdzić – kontynuowałem. – I wiesz co odkryliśmy? Że naprawdę lubił dzieci – wypowiedziałem przez zaciśnięte zęby, gdy nagrania, które jednej nocy pokazał mi Nath, ponownie przewijały mi się przed oczami. – Dziecko było zapłatą za narkotyki. W zależności od ilości przekazywanego towaru, tyle liczył sobie godzin sam na sam. – Zauważyłem, jak jej oczy stały się większe, a ciało zadrżało, gdy zdała sobie sprawę do czego zmierzam. – Nie miał znaczenia ich wiek czy płeć. Odurzał je narkotykami, by nie walczyły, a później wykorzystywał seksualnie. Więc tak, zabiłem go, Eve, i zrobiłbym to ponownie, ale tym razem nie byłoby to już takie szybkie.
Rozchyliła usta, jakby to co właśnie powiedziałem, wciąż nie do końca do niej docierało. Poczułem, jak jej nogi słabną. Złapałem ją, pozwalając zaraz, aby delikatnie opadła na kolana.
– Nie musiałeś tego brać na siebie, policja...
– Naprawdę sądzisz, że policja by się tym zajęła? Że znalazłaby dowody, które mogłyby go skończyć? On nie był aż taki głupi, Eve. Policja by go nie ruszyła.
– Zajęliby się tym – zaczęła ponownie.
– Nawet jeśli, musisz przecież zadawać sobie sprawę z tego, ile mogą trwać takie akcje policyjne. Jak wiele dzieci w tym czasie zostałoby jeszcze skrzywdzonych? Ja załatwiłem to w kilka dni. – Objąłem palcami jej podbródek, zmuszając, by uniosła głowę. – To musiało się tak dla niego skończyć, Eve. Nie przestałby. Nigdy by się nie zmienił.
Jej ramiona opadły, jakby zwyczajnie się poddała. Jakby nie miała już więcej siły. A przede wszystkim, jakby w jakimś stopniu zrozumiała, że miałem rację, a środki, które podjąłem, były konieczne.
Przesunąłem dłoń na tył jej głowy, a drugą na plecy, mocno przytulając do siebie. Ucieszyłem się, czując jak jej dłonie powoli podążyły na moje plecy, również przyciągając mnie do siebie.
Czując, jak jej ciało drży od zduszonego szlochu, zacząłem poruszać dłońmi.
– Już dobrze – szepnąłem.
Wiedziałem, że te informacje były dla niej jak mocny cios w głowę. Fakt, że mężczyzna, którego widziała i którego byłaby gotowa bronić, był zdolny do czegoś takiego. Ponadto wiedziałem, że nie sam widok śmierci był dla niej najgorszy, tylko świadomość, że to ja strzeliłem. Że to ja pozbawiłem kogoś życia. Osoba, w której próbowała znaleźć oparcie. Która miała dać jej schronienie.
– Przepraszam, jeżeli cię zawiodłem, jednak musisz mi uwierzyć, że nigdy bym świadomie nie zranił niewinnej osoby. Nie zraniłbym też ciebie. I nigdy nie pozwolę, by ktoś to zrobił. Zrobię wszystko byś była bezpieczna – wyszeptałem. – Wiem, że teraz nie jesteś pewna, jak postąpić, co będzie najsłuszniejszym wyborem – mówiłem, doskonale zdając sobie sprawę, że jeżeli naprawdę pracowała w jakiś sposób dla policji, obecna sytuacja jeszcze bardziej mogła namieszać jej w głowie – dlatego pozwól mi najpierw wyjaśnić ci to, co będziesz chciała wiedzieć. Będę z tobą szczery. Możemy się tak umówić, Eve?
Pokiwała głową, ale zaraz usłyszałem jej cichy głos.
– Tak.
– Dobrze – odparłem, w duchu oddychając z ulgą. – Przejdźmy do salonu. Nie będziemy przecież ciągle siedzieć tu na podłodze – powiedziałem, delikatnie się uśmiechając.
Pomogłem jej, ale kiedy tylko wstała zamknęła od razu oczy, mocniej wbijając palce w moje ręce.
– Kręci mi się trochę w głowie – powiedziała słabo.
– To przez silne emocje i stres – wyjaśniłem pokrótce, zerkając jeszcze na jej strój. – I możliwe, że również przez twoje szaleństwo modowe. Zaniosę cię na sofę – poinformowałem, jednak i tak czekałem na jej zgodę, nie chcąc, by źle odebrała moje ruchy. Gdy przytaknęła, bez problemu ją podniosłem, przechodząc do salonu. Ułożyłem ją na sofie i podłożem pod nogi poduszkę, która była obok. – Poleż przynajmniej chwilę – poprosiłem.
Poszedłem w tym czasie do kuchni, zabierając kubek i butelkę jeszcze nieotwartego soku. Otworzyłem go za to przy niej, nalewając wprost do kubka zimny napój.
– Napij się – poleciłem, na co podciągnęła się do pozycji siedzącej. – Znajdę ci jakieś inne ubrania.
Na moje słowa spięła się bardziej, a zamiast kubka, chwyciła moją dłoń.
– Ja po nie pójdę – oznajmiła, chcąc wstać, ale ten gwałtowny ruch spowodował, że tylko mocniej zakręciło jej się w głowie, przez co, chcąc czy nie, znów usiadła. Skrzywiła się, przyciskając dłoń do czoła.
– Nie sądzę byś była teraz w stanie to zrobić – powiedziałem, widząc, jak źle się czuła, jednak nie potrzebowałem więcej, by domyśleć się, że ta reakcja zdecydowanie znaczyła, że nie chciała, bym wchodził do sypialni. – Okej, gdzie w takim razie masz rzeczy, w których wychodziłaś z domu?
– W torebce – mruknęła, wskazując dłonią na fotel.
Sięgnąłem po nią, podając Eve.
– Chcesz, bym na chwilę wyszedł?
– Nie musisz – odpowiedziała cicho, wyciągając bluzkę i krótkie spodenki, w których widziałem ją wcześniej.
Sięgnęła za krańce bluzy, podciągając ją do góry, ale nagle syknęła, łapiąc się za miejsce, w którym wcześniej zauważyłem krew. Gdy odsunęła nieznacznie dłoń, została na niej czerwona smuga. Wydawała się tym zaskoczona. Przez adrenalinę musiała nie poczuć chwili, w której powstało zranienie.
– Mogę to sprawdzić? – spytałem, na co spojrzała już na mnie. Widziałem, jak przez chwilę się zastanawia, ale w końcu przytaknęła twierdząco. – Zdejmiemy ją najpierw – oznajmiłem, pomału ściągając z niej czarny materiał i szczególnie uważając na rękaw zranionej ręki.
Gdy nic już nie blokowało widoku na ranę, przyglądnąłem się jej. Zacisnąłem zęby, kiedy nie miałem żadnych wątpliwości co ją spowodowało. Wiedziałem, że tego nie zostawię, jednak na razie nie miałem innego wyboru, jak odłożyć to na bok.
– Kiedy ci idioci zaczęli strzelać, jeden musiał cię drasnąć – wyjaśniłem. Gdyby inaczej ruszyła wtedy ręką...
– Myślałam, że coś takiego bardziej boli – rzuciła, ewidentnie próbując poprawić atmosferę. A ja, jak zawsze się na to uśmiechnąłem, zarówno z jej słów, jak i ze świadomości, że zaczynała wracać do siebie.
– Zostałaś draśnięta, nie postrzelona.
Wzruszyła ramionami.
– Rana od kuli to rana od kuli. Trzeba będzie szyć?
– Wystarczą zwykłe paski do zamykania ran, które mam, ale są w torbie w samochodzie – powiedziałem, unosząc spojrzenie. – Będziesz tu, gdy wrócę? – spytałem wprost, ale kiedy zobaczyłem jej zmęczone oczy, to pytanie wydawało się zbędne.
– Będę – obiecała, przywołując na usta niewielki uśmiech.
Ufając jej, po prostu wyszedłem, nie mając zamiaru kontrolować tego, co będzie robić podczas mojej niedługiej nieobecności. A mogła wszystko. Włącznie z ponownym sięgnięciem po paralizator czy zawiadomieniem policji. Jednak gry wróciłem, Eve nadal siedziała w tym samym miejscu, a jedyne co zrobiła, to przebrała się w poprzednie rzeczy.
Przysiadłem się obok, wyciągając wszystko, co potrzebowałem, aby opatrzyć jej zranienie. Chociaż nie było w żaden sposób poważne i tak starałem się być delikatny. Widziałem, jak Eve śledzi każdy mój ruch, jednak nic nie mówiła.
– Gotowe – oznajmiłem, posyłając jej lekki uśmiech, gdy skończyłem. Spojrzała na swoje ramię, zaraz patrząc na mnie.
– Dziękuję – powiedziała szczerze, ale jej głos nadal był wyraźnie słaby.
– Nie musisz mi za coś takiego dziękować – odpowiedziałem, podchodząc do fotela, by przysunąć go bliżej sofy, a kiedy to zrobiłem, ponownie napełniłem kubek, podając go Eve. – Napij się jeszcze.
Nie odmówiła, biorąc go w swoje dłonie i od razu upijając kilka łyków. Była zdecydowanie spokojniejsza. Jej oddech się unormował, ale przede wszystkim nie próbowała mnie już znokautować. Austina powaliła i zdołała mu uciec. Możliwe, że gdyby nie była tak bardzo roztrzęsiona, kiedy tu przyszedłem, mi również by uciekła. I przy okazji o wiele bardziej dokopała. Podejrzewałem, że jakby zjawił się tu ktoś zupełnie inny, nie dałaby już za wygraną tak, jak w tej chwili. Odpuściła, bo gdzieś w głębi nadal mi ufała.
A za to mogłem jej jedynie dziękować.
– Jak się teraz czujesz? – spytałem, bo chociaż mogłem to mniej więcej określić, to od niej chciałem to wiedzieć.
– Lepiej – przyznała. – Zawroty głowy już minęły. – Uniosła spojrzenie, niepewnie na mnie zerkając. – A ty? Uderzyłam cię kilka razy.
Poczucie winy, które pojawiło się w jej głosie wcale mnie nie zaskoczyło, mimo że w ogóle nie powinno było go tam być. Jakby nie patrzeć dla niej była to najzwyklejsza samoobrona, do której miała całkowite prawo.
– Nic mi nie jest, bywało gorzej.
Poruszyła głową w krótkim skinięciu i to było raczej na tyle z jej pytań. W dodatku jej ciało samo dawało wyraźny sygnał, że na tę chwilę to powinien być definitywny koniec. Była już zbyt bardzo obciążona tym, co się stało. Musiała odpocząć, bo w tej chwili obawiałem się, że zbliżała się do własnej granicy.
Odebrałem od niej kubek, gdy skończyła pić, jednocześnie widząc, że wraz z tym nie miała pojęcia, co zrobić z dłońmi, które teraz były puste. Ostatecznie zacisnęła je na materiale sofy.
– Eve, wrócimy do domu, dobrze? Odpoczniesz tam i gdy tylko poczujesz się na siłach, powrócimy do tej rozmowy.
– Wolę zostać u siebie – odpowiedziała niemal od razu. I była to odpowiedź, której się spodziewałem.
Wstałem więc i podszedłem do miejsca, gdzie wciąż leżał paralizator. Podniosłem go, a gdy wróciłem do Eve, złapałem mocniej jej rękę, kiedy chciała ją odsunąć. Wcisnąłem go w jej dłoń, zmuszając, by zacisnęła na nim palce.
– Jeżeli w jakimś momencie poczujesz się zagrożona, użyj go, Eve. – Nakierowałem urządzenie z jej ręką na swoją nogę. – A jeśli czujesz się tak teraz, wystarczy, że go włączysz.
Ułożyłem dłonie po obu stronach jej nóg, patrząc wprost w jej zaskoczone spojrzenie. Poruszyła głową w zaprzeczeniu.
– Nie zrobię tego. – Chciała zabrać rękę, jednak szybko ją złapałem, zatrzymując. – Sam, jeżeli chcesz sprawdzić, na ile ci teraz ufam...
– Myślę, że już wystarczająco to sprawdziłem – odparłem, nie powstrzymując uśmiechu. W następnej chwili trzymałem ją już na rękach.
– Co robisz?!
– Zabieram cię do domu.
– Ale...
– Eve, masz w dłoni paralizator. Gwarantuję ci, że na mnie zadziała, więc jeżeli masz jakiekolwiek wątpliwości, po prostu go użyj.
Nie ruszałem się, czekając na jej decyzję.
Przymknęła oczy, ewidentnie próbując się rozluźnić, dlatego milczałem, dając jej na to więcej czasu. W końcu nigdzie nam się nie śpieszyło, a ja mogłem dać jej go tyle, ile tylko potrzebowała.
– Chcę by Cade był tam ze mną – oznajmiła w końcu cicho, jednak wystarczająco, bym to usłyszał, dlatego wcale nie zwlekałem z odpowiedzią.
– Jeżeli dzięki temu poczujesz się bezpieczniej, może nawet nocować w pokoju obok, który jest wolny. To nie będzie problem.
Dzięki tym słowom rozluźniła się jeszcze bardziej.
Chciałem, by czuła się jak najlepiej, a jeżeli oznaczało to zaproszenie jej przyjaciela do domu, byłem gotowy na to pozwolić.
Nawet jeśli coś mi mówiło, że jego wizyta nie jest dobrym pomysłem. I nie chodziło tu o jego możliwe powiązanie z policją. Sam przyjazd tam w niczym mu nie pomoże. Niemal na każdym kroku były kamery, a ja z Nathem z pewnością nie pozwolimy mu zabłądzić w nieodpowiednie miejsca.
Ani do May, bo jeżeli naprawdę będzie chciał zdobyć jakiekolwiek informacje, to właśnie do niej się zwróci. W końcu sam bym tak zrobił. Z nas wszystkich, to jedynie od May mógłby spróbować cokolwiek wyciągnąć. Nie miałem wątpliwości, że bez problemu rozpoznałaby zamiar pytań i nie dałaby się tak łatwo podejść, jednak to nie zmieniało faktu, że była z nami od niedawna. Chcąc czy nie, to czyniło z niej idealny cel, a nie zamierzałem jej narażać na dodatkowy stres. W dodatku, gdy istniało dość spore prawdopodobieństwo, że mógłby poruszyć bardziej czułe tematy.
Jednak to wszystko dało się łatwo kontrolować. Najbardziej martwiła mnie więc sama jego wizyta z Eve, do której musiałem dopuścić, jeśli chciałem, by w mojej obecności ponownie czuła się zupełnie bezpiecznie. Tylko że z każdą jej rozmową z nim odnosiłem wrażenie, że czuła się gorzej, nie lepiej. Wydawało się też, że wcale nie winiła go za spadek swojego samopoczucia, jakby tego nie zauważała.
Ale dla mnie było to aż nazbyt widoczne. Byłem nawet świadomy tego, że to nie ona podjęła decyzję o zatrzymaniu się u mnie na kilka dni. Zrobił to on, a Eve tylko podążyła za tym, czego chciał.
Nie podobało mi się to. Jego kontrola nad nią.
Gdy dotarłem do samochodu, zerknąłem na Eve, orientując się, że przez całą drogę do niego była całkowicie cicho. I kiedy zobaczyłem jej spokojną twarz, rozchylone usta i równomiernie poruszającą się klatkę piersiową, zrozumiałem dlaczego. Uśmiechnąłem się, nie próbując się nawet powstrzymywać.
– Aż tak nudny jestem, że zawsze przy mnie zasypiasz? – rzuciłem cicho, próbując otworzyć drzwi tak, aby ją nie obudzić, a gdy to się udało, posadziłem Eve na fotelu, odchylając go trochę do tyłu. Sięgnąłem po pas i ostrożnie go zapiąłem.
Przez chwilę jedynie kucałem tak, przyglądając się jej. Musiało to zapewne dziwnie wyglądać z zewnątrz, jednak niewiele mnie to obchodziło, a nawet powiedziałbym, że nic. Obchodziła mnie jedynie ona.
I pomyśleć, że śmiałem się z Dave’a. Z tego, jak nieraz powstrzymywał się przed tym, by nie porwać May w ramiona, o całowaniu już nawet nie wspominając.
No i proszę. Los chyba ze mnie zadrwił. Bo jak niby miałem wytłumaczyć to, że obecnie czułem się dokładnie tak samo? Pragnąłem tego tak bardzo, że niemal stawało się to bolesne. Potrzebowałem jej obecności, jej uwagi, głosu, dotyku.
Potrzebowałem poczuć te cudowne usta.
Jednak nie mogłem tego zrobić, nie ważne, jak mocno tego pragnąłem.
Bo chociaż najwyraźniej ona trzymała w garści moje serce, ja nawet nie drasnąłem jej.
I możliwe, że to nigdy nie będzie miało miejsca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top