Rozdział X
Odkąd znalazłam się wewnątrz budynku, ciągle czułam na sobie ukradkowe spojrzenia mijanych ludzi. Były oczywiście również te mniej dyskretne. Nie wiedziałam, czy to zasługa mojego stroju - białej bluzki, beżowego garnituru i czarnych szpilek oraz trzymanej w ręce czarnej torebce, czy może mojej zmęczonej twarzy, którą starałam się chociaż trochę ukryć pod delikatnym makijażem. Jakikolwiek był tego powód, nie powstrzymało mnie to przed tym, by uśmiechnąć się pod nosem i iść do przodu z jeszcze większą pewnością siebie.
Dziś nie byłam agentką FBI. Byłam przedstawicielką sporej firmy, dla której naprawdę zamierzałam zdobyć tych cholernych sponsorów. Będą mi jeszcze za nich dziękować.
Pasmo włosów opadało mi po obu stronach twarzy, kiedy resztę spięłam w kok u dołu głowy. Rzadko chodziłam w takiej fryzurze, ale teraz niemal idealnie komponowała się z moim ubiorem. No i nie musiałam się martwić, że ją zaraz rozwalę.
Pokonałam schody, kierując się prosto do sali konferencyjnej, w której miało odbyć się spotkanie. Jeżeli się nie myliłam, zaliczyłam właśnie pięciominutowe spóźnienie.
Uśmiechnęłam się szerzej, kiedy przy drzwiach do sali zauważyłam opierającego się o ścianę Cade'a. Musiał być tu o wiele wcześniej, żeby zająć się wszystkim na czas. To na nim spoczęła organizacja tego. Załatwiał każdy szczegół, kiedy ja dostałam materiały, na postawie których miałam dokonać jak najlepszej prezentacji. Skończyło się na tym, że więcej czasu spędziłam na tłumaczeniu rozmaitych terminów, niż na nauczeniu się ich.
Głowa Cade przekrzywiła się w moją stronę. Z początku jego oczy zatrzymały się na mojej twarzy, ale zaraz zaczęły bez skrępowania błądzić po moim ciele, uważnie mnie skanując. Śledził każdy mój krok, dopóki nie znalazłam się tuż przed nim.
Prychnęłam, widząc jego wzrok.
- Daj spokój, Cade. Kobiety w garniturze nigdy nie widziałeś?
- Widziałem - przyznał, ponownie przenosząc spojrzenie na moje oczy. - Ale żadna z nich nie wyglądała w nim tak bosko jak ty.
Moje kąciki ust mimowolnie powędrowały do góry. Cade nie był kimś, kto rzuca komplementami przy pierwszej nadarzającej się okazji. A to zdecydowanie był komplement.
- Dobrze wiedzieć, że nie wyrzuciłam pieniędzy w błoto. Musiałam zrobić sobie małą wycieczkę po sklepach, bo nie spakowałam ze sobą nic, co pasowałoby na tę okazję. Te zakupy były w celach czysto służbowych - zaznaczyłam z powagą.
Cade rozłożył ręce, szeroko się uśmiechając.
- Nie śmiałem myśleć inaczej.
Pokręciłam z rozbawieniem głową, podchodząc do okna i kładąc na parapecie torebkę. Wyciągnęłam z niej wszystkie materiały, które na dzisiaj przygotowałam. Kilka kartek i pendrive z prezentacją w środku.
Następnym razem, jak ci przyjdzie do głowy kłamać, Eve, uważaj co mówisz - upomniałam samą siebie, chociaż nie sądziłam, by miało to jakiś skutek na przyszłość. Musiałam jednak zdecydowanie pamiętać, że Cade potrafi zorganizować naprawdę wiele rzeczy.
Zerknęłam niepewnie na drzwi, za którymi czekali już potencjalni sponsorzy. Czekali to było bardzo dobre określenie. Spóźniałam się już dziesięć minut. Miałam nadzieję, że większość z nich cechuje się cierpliwością.
Zauważyłam, jak Cade odepchnął się do ściany, by zaraz stanąć tuż za mną. Jego dłonie delikatnie opadły na moje ramiona, lekko je ściskając.
- Rozluźnij się, Eve. Oni już są twoi. Potraktuj to spotkanie jako formalność. - Poczułam, jak pochyla się, będąc bliżej mojego ucha. - To ty na nim rządzisz.
Wzięłam głęboki wdech nosem i zaraz wypuściłam powietrze ustami, ale przez to naprawdę zachciało mi się ziewać. Niemal wyczuwał na sobie uważne spojrzenie Cade'a. Zupełnie jakby był wyczulony na wszelkie oznaki zmęczenia u mnie, dlatego nie zdziwiłam się, kiedy nagle zobaczyłam go przed sobą, przyglądającego się mojej twarzy. Moje usta ułożyły się w niewinnym uśmiechu, ale wyglądało na to, że to tylko bardziej utwierdziło go w jego przekonaniach.
- Znowu nie spałaś. - Skrzywiłam się, gdy w jego głosie nie wyczułam żadnych wątpliwości. - Coś się stało na wczorajszym spotkaniu z Sandersem? Dlatego wysłałaś mi tylko wiadomość?
Przymknęłam na chwilę oczy. Wczoraj Cade, w trakcie mojego spotkania z Samuelem, wyjątkowo musiał pojechać załatwić kilka spraw związanych z kolejnymi raportami. Chociaż się upierał, że to może poczekać, sama go wygoniłam. Gdybym tego nie zrobiła, podejrzewałam, że samo wysłanie mu wiadomości, skończyłoby się jego momentalną wizytą w moim mieszkaniu. Tak samo, jeżeli powiedziałabym mu co się stało. A wtedy chciałam być sama. Po prostu sama.
- Później Cade. Teraz nie możemy pozwolić im tam dłużej czekać - powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Eve...
- Później ci powiem, obiecuję - zapewniłam. Nie miałam zamiaru teraz zmienić zdania, a on o tym doskonale wiedział. Jego głowa poruszyła się w geście zgody. Złapałam więc wszystko w dłonie i skierowałam się w stronę drzwi.
Cade chwycił klamkę.
- Gotowa?
- Bardziej już nie będę. Kto by pomyślał, że coś takiego będzie stresować mnie bardziej, niż moja faktyczna praca.
- Poradzisz sobie. Będę ciągle obok.
Kiedy chciałam jeszcze coś powiedzieć, on już zdążył otworzyć drzwi, więc jedyne co zdążyłam, to posłać mu mordercze spojrzenie. A potem weszłam. Z uniesioną głową i pewnością siebie.
Poczułam, jak wzrok obecnych osób skierował się na mnie, gdy stukot obcasów rozniósł się po sali. Pięciu mężczyzn i jedna kobieta. Żadna z twarzy nie wydawała się przynajmniej trochę znajoma. I chociaż próbowałam wyczytać ich nastawienie do obecnej sytuacji, a przede wszystkim do mnie, nie dawali po sobie nic poznać.
Wręczyłam Cade'owi pendrive, by zajął się już włączeniem prezentacji, a sama podeszłam do szczytu stołu, stając przodem do zebranych. Torebkę położyłam na swoim krześle, a kilka kartek z materiałami na ciemny blat.
Uniosłam spojrzenie, koncentrując je już w zupełności na potencjalnych sponsorach. I nie próbując przedłużać tego dalej, zaczęłam swoje przedstawienie.
***
Odkręciłam butelkę wody, napełniając szklankę przed sobą do połowy, gdy już od kilkunastominutowego mówienia bez żadnej przerwy mój głos nie dawał rady. Nie nadawałam się do tego. Zdecydowanie się do tego nie nadawałam. W dodatku wydawało mi się, że to co im przekazywałam, nie robiło na nich nawet najmniejszego wrażenia. Podejrzewałam, że wspierali rozwój niejednej gry, więc jakie one musiały być, że ta nie zasługiwała nawet na delikatne drgnięcie powieki?
Ale spotkanie nadal trwało i nie zamierzałam odpuszczać. Musiałam pokazać, że ich inwestycja w ten projekt nie będzie zmarnowanymi pieniędzmi, a przyniesie im wiele korzyści.
- Jak wspominałam wcześniej, gra jest w fazie projektu, który z Państwa pomocą może stać się rzeczywistością i kolejnym światowym bestsellerem... - Skrzywiłam się w duchu. Do diabła, bardziej tandetnie chyba nie mogłam tego ująć. O wiele lepiej brzmiało to w mojej głowie. - Tym razem chcemy wszystko postawić na otwarty świat, dać graczom jak najwięcej swobody.
Jeden z mężczyzn po mojej lewej się poruszył i jako pierwszy ze wszystkich zebranych postanowił się odezwać.
- To dość śmiałe posunięcie - stwierdził, unosząc niewielką broszurę, którą dostał każdy z nich. Cade rozłożył je na stole prawdopodobnie jeszcze przed rozpoczęciem spotkania. - Bez obrazy, ale skąd pewność stworzenia bestsellera, skoro żadna wasza gra nie osiągnęła takiego sukcesu? W dodatku taki rodzaj gry byłby dla państwa nowością. Nie sądzę, by to, co pani do tej pory przedstawiła, było jakkolwiek realne do uzyskania.
Jak się mogłam spodziewać, pozostali dość żwawo mu przytaknęli.
Spokojnie, Eve. Jeszcze da się to naprawić. Wystarczy powiedzieć coś, co obróci jego słowa na twoją korzyść...
- A ja uważam wprost przeciwnie.
Nowy głos sprawił, że moje spojrzenie automatycznie powędrowało w jego stronę. Byłam tak skupiona na tym, czym zarzucał mnie mężczyzna, że w ogóle nie usłyszałam otwieranych drzwi. A teraz nie wiedziałam, czy to lepiej, czy gorzej. Bo głos, który usłyszałam, należał do najmłodszego z Sandersów - Nathana Sandersa. Tylko że nie przyszedł tu sam. Przeniosłam wzrok na mężczyznę obok niego, niemal od razu dostrzegając wpatrzone we mnie zielone tęczówki. Kąciki ust Samuela lekko się uniosły, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały.
Cade miał rację. Przyszli, najwidoczniej bez problemu ustalając miejsce i datę spotkania, mimo że informacja o tym nie była ogólnodostępna.
Obaj ruszyli przez pomieszczenie, bez pośpiechu zmierzając do szczytu stołu naprzeciwko mnie. Jednak tam było tylko jedno wolne miejsce, które to zaraz zostało zajęte przez Nathana.
Zamierzałam już otworzyć usta, by zaoferować Samuelowi swoje krzesło, na którym i tak nie siedziałam, a tylko leżała na nim moja torebka, ale musiał to zauważyć, bo odezwał się szybciej, nim zdążyłam to zrobić ja.
- Nie ma potrzeby - odparł i po prostu usiadł na brzegu stołu po prawej stronie Nathana. Najwidoczniej nie miał żadnych oporów, by czuć się tu naprawdę swobodnie. Przydałoby mi się odrobinę jego pewności siebie. - Przepraszam za spóźnienie. Coś nas zatrzymało.
Gdy to powiedział, miałam wrażenie, że słowa były skierowane wyłącznie do mnie. Jakby pozostali w pomieszczeniu w żaden sposób go nie zainteresowali.
Przywołałam na usta delikatny uśmiech i nieznacznie skinęłam głową.
- Nic nie szkodzi. Dziękuję za przybycie.
Nagłe pojawienie się Sandersów z pewnością wywołało wśród zebranych poruszenie. Nie miałam pojęcia, czy jakkolwiek się znali, ale od dwóch mężczyzn usłyszałam ciche prychnięcie, a kobieta wyglądała, jakby nie potrafiła oderwać od nich spojrzenia. Mimo wszystko nie mogłam się jej dziwić. Obaj mieli na sobie białe koszule i granatowe garnitury z tą różnicą, że Samuel nie miał założonego krawatu, a górny guzik jego koszuli był odpięty. Taka forma ubioru u niego wyglądała cholernie za dobrze i musiał być tego świadomy. A byłam już tego pewna, gdy jego kąciki ust powędrowały jeszcze wyżej.
Mężczyzna, który wcześniej rozpoczął temat, teraz ponownie się odezwał, kierując swoje spojrzenie na Nathana.
- Wprost przeciwnie? - powtórzył jego słowa z zapytaniem i lekką kpiną. - Nie mamy żadnej gwarancji, że ta gra się przyjmie, a nawet tego, czy w ogóle są w stanie zrealizować przyjęte założenia. Nie oszukujmy się. Może na papierze wygląda to ładnie, ale rzeczywistość będzie inna. Niestety, ale mojego wsparcia nie otrzymacie - powiedział, te słowa kierując już bezpośrednio do mnie. Odrzucił broszurę na blat, jakby to miało być potwierdzenie jego słów.
Nim jakkolwiek zdążyłam na to zareagować, po pomieszczeniu rozniósł się drwiący śmiech Nathana. Swobodnie siedział na krześle, patrząc na mężczyznę.
- Daj spokój, Chase. Obaj wiemy, że nie ważne, jak świetne prognozy miałby ten projekt i tak byś w niego nie zainwestował, nie mając stuprocentowej pewności, że to ci się opłaci. Jesteś zbyt wielkim tchórzem, by zaryzykować.
Mężczyzna naprężył mięśnie, zaciskając zęby.
Skrzywiłam się nieznacznie. Czyli ta dwójka akurat się znała. I raczej nie byli dobrymi znajomymi.
- Ciekawe, że nazywasz mnie tchórzem, kiedy to ty boisz się ze mną spotkać w cztery oczy, by wyjaśnić sobie parę spraw - zakpił. - Poznałem już wszystkich twoich braci. Carl był dziś zajęty?
- Przykro mi, jeżeli to jego liczyłeś spotkać. Mogę mu przekazać pozdrowienia od ciebie - powiedział i chyba nie dało się tego zrobić w bardziej fałszywy sposób. Jeżeli prowadzili między sobą jakąś wojnę, zdecydowanie nie chciałam w niej uczestniczyć.
Zerknęłam na Samuela, a on, jakby wyczuł mój wzrok, skierował swoje spojrzenie na mnie. Nie wyglądał, by ta sytuacja jakoś go martwiła. Zauważyłam, że na chwilę spogląda za mnie. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, kto przykuł jego wzrok. Cade.
Nathan poprawił się na krześle, w jednej chwili skupiając na mnie całą swoją uwagę. Zrobiłam więc to samo wobec niego.
- Przejdźmy może do sedna spotkania, aby nie robić niepotrzebnego zamieszania. - Uśmiechnął się delikatnie, a jego ton głosu był zupełnie inny niż ten, który kierował do mężczyzny. Byłam pewna, że wyczułam w nim nawet szacunek. - Zaznajomiłem się z projektem na własną rękę i sądzę, że ma naprawdę spory potencjał. Brakuje w nim jednak kilku rzeczy, które znacznie podniosłyby grywalność, a tym samym wartość tytułu, dlatego mam propozycję.
Wyprostowałam się odrobinę, nie zapominając o swojej roli.
- Jak ona brzmi?
W tym jednym momencie w sali nastała cisza, jakby nikt nie chciał zagłuszyć tego, co miał do powiedzenia Sanders.
- Jestem w stanie pokryć sześćdziesiąt procent szacowanych nakładów na produkcję gry.
Chcąc czy nie, moje usta otworzyły się szeroko i na pewno to zauważył, zanim dotarło do mnie, że powinnam je zamknąć. Dostrzegłam, że kobieta i dwóch mężczyzn siedzących obok niej sięga po broszury, być może, aby upewnić się, czy dobrze zapamiętali zapisaną tam kwotę. Rozszerzone oczy mówiły same za siebie. Jak ostatnio sprawdzałam, kwota opiewała na kilkadziesiąt milionów.
- W zamian mam kilka warunków - kontynuował, więc przytaknęłam głową, by mówił dalej. - Między innymi chcę być jej jedynym sponsorem. Ponadto będę mógł uczestniczyć w produkcji tej gry od początku do końca, mając możliwość przedstawiania wszelkich poprawek, lepszych rozwiązań czy innych kwestii, które uznam za istotne. Oczywiście wszystko byłoby szczegółowo zawarte w umowie.
Wciągnęłam powoli powietrze przez usta, bo usłyszenie takiej propozycji na tym spotkaniu nie było czymś, co przyszłoby mi do głowy nawet jako ostatnie.
Czy zdobycie tak cennego sponsora dla tej firmy kwalifikowało mnie jako ich honorowego członka?
Zobaczyłam, jak najstarszy mężczyzna unosi ręce w poddańczym geście, z wyraźnym rozbawieniem na twarzy.
- Ja odpadam - rzucił szczerze. - Nie jestem w stanie przebić tych procentów. Moje możliwości kończą się o wiele niżej.
- Moje również - mruknęła kobieta ze zrezygnowaniem, a zaraz po niej spasowali też inni.
Oferta Sandersa bez dwóch zdań była najlepszą z możliwych, a tymi procentami wyeliminował konkurencję. Jakie będzie miał z tego faktyczne korzyści? Co chce tym osiągnąć? Cholera, to nie było na moją głowę. Tu na pewno były jakieś haczyki.
Ale czy powinno mnie to obchodzić? Pośredniczę tylko w kontakcie. Jeżeli prawnicy firmy zgodzą się na coś takiego, to będzie ich własna decyzja.
Cokolwiek się stanie, nie będzie to już moja wina.
Spojrzałam pewnie w niebieskie oczy Sandersa. Był zupełnie rozluźniony.
- Niestety nie jestem upoważniona do podejmowania decyzji w tym zakresie, jednak przekażę to prosto do szefostwa. Myślę, że wstępna odpowiedź powinna pojawić się w miarę szybko.
Skinął głową i zaraz sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnął portfel, a z niego czarną wizytówkę, którą dwoma palcami przesunął po blacie.
- Są na niej potrzebne dane do skontaktowania się ze mną. Proszę również przekazać informację, że moja oferta jest ważna jedynie przez tydzień, po tym czasie wygaśnie.
- Rozumiem - potwierdziłam.
- W takim razie z mojej strony to chyba wszystko.
Mój wzrok mimowolnie powędrował na Samuela. To jego zasługa? Wspominałam mu, że muszę pozyskać przynajmniej jednego sponsora. Może też podkoloryzowałam trochę niektóre rzeczy, jak to, że inaczej mogę zostać zwolniona, ale przecież to szaleństwo. Jeżeli Nathan jest tu tylko z tego powodu...
- Wygląda na to, że z naszej tak samo - stwierdził z uśmiechem najstarszy z mężczyzn, wskazując na zebranych. Podniósł się i zasunął za sobą krzesło. - Mam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze okazję spotkać się w tak ciekawym gronie. Dziękuję pani za profesjonalne podejście do tematu. - Skinął głową, uprzejmie się uśmiechając. Bez wahania odwzajemniłam uśmiech. Wydawał się naprawdę pozytywną osobą.
Kiedy wyszedł, za nim ruszyli pozostali. Chase wyszedł jako ostatni z nieznajomych mi twarzy. Nim opuścił pomieszczenie, obrzucił młodego Sandersa wrogim spojrzeniem, na co tamten jedynie posłał mu swoje rozbawione spojrzenie.
Ostatecznie w pomieszczeniu zostali tylko Sandersowie i Cade. To sprawiło, że w jakimś stopniu odetchnęłam swobodniej.
Samuel i Nathan wstali, dlatego postanowiłam zmniejszyć między nami odległość. Kątem oka zauważyłam, że Cade nadal został z boku.
Skupiłam na chwilę wzrok na leżącej czarnej wizytówce. Nad złotymi literami, tworzącymi jego imię i nazwisko, widniał znak, którego nie sądziłam, że tak szybko zobaczę w innym miejscu niż w swojej wyobraźni. Skorpiona. Takiego samego, jakiego opisał mi Cade. Z odwłokiem ułożonym w literę S i kropkami między jego szczypcami.
Odwróciłam wzrok, by nie przyglądać się temu zbyt długo i w zamian spojrzałam na Samuela. I tak szybko jak to zrobiłam, tak szybko przeniosłam to spojrzenie na Nathana.
Przydałoby mi się szkolenie, jak dobrze prowadzić rozmowy biznesowe, bo nie miałam kompletnie pojęcia, co w tej sytuacji powinnam powiedzieć.
- Chciałabym Panu podziękować za uczestnictwo w spotkaniu i chęć wsparcia naszego projektu... oraz przeprosić za brak miejsc - dodałam z uśmiechem, wskazując na miejsca. - Lista uczestników była zamknięta i nie sądziliśmy, że znajdzie się jeszcze ktoś chętny.
- Ja nie narzekałem na jego brak, a Samuel to nawet preferuje siadanie na stołach - powiedział, posyłając mu zdecydowanie wredny uśmiech, na który lekarz przewrócił jedynie oczami. - Jeżeli dobrze wcześniej zrozumiałem Sama, to jesteście znajomymi, więc możemy odpuścić sobie formy grzecznościowe. Oczywiście, jeżeli to nie problem. Jestem Nathan Sanders.
- Eve Arill. Miło mi cię poznać - odpowiedziałam szczerze, chwytając jego wyciągniętą dłoń. Niemal czułam w tym czasie wpatrzone we mnie spojrzenie Samuela, ale i Cade'a.
- Przepraszam, że przyszliśmy bez uprzedzenia, ale zupełnie wyleciało mi z głowy, żeby dać znać. W domu na spokojnie przeanalizowałem ten projekt i uważam, że ma naprawdę wielkie szanse na sukces. Współpraca z wami byłaby dla mnie zaszczytem. Jeżeli twoja firma zainteresuje się moją ofertą, przekażę pełnomocnictwo bratu, aby zajął się wszystkimi prawnymi kwestiami.
- Gdy tylko wrócę do domu, niezwłocznie przekażę informacje od ciebie odpowiedniej osobie i zaznaczę termin, który zakreśliłeś na odpowiedź. Dopilnuję, by się z tobą skontaktowali.
Nathana wydawał się ucieszyć z tego powodu. Może faktycznie zależało mu na sponsoringu tej gry? Albo znowu stawałam się zbyt naiwna.
- Byłbym ci bardzo wdzięczny. Gdybyś czegoś potrzebowała również służę pomocą.
- Dziękuję - odpowiedziałam.
No proszę, jednak nie jestem najgorsza w zdobywaniu dobrych znajomości.
- Będę się już zbierać. Miłego dnia, Eve.
- Wzajemnie - odparłam z naprawdę szczerym uśmiechem. Coś w jego sposobie bycia sprawiło, że po prostu go polubiłam i nie mogłam nic na to poradzić.
Blondyn zerknął na Sama.
- Zaraz do ciebie dołączę. Daj mi chwilkę - poprosił, na co Nathan skinął głową. Kiedy zniknął mi z pola widzenia, moje serce mocniej zabiło. Zostałam sama z Samuelem. Był jeszcze Cade, ale...
- Eve, możemy porozmawiać? - zapytał, przez co nie mogłam już dłużej unikać z nim bezpośredniego kontaktu. Przelotnie zerknął na osobę za mną. - Na osobności.
Mimowolnie spojrzałam w tamtą stronę, zaraz jednak kiwając głową.
- W porządku - zgodziłam się i zwróciłam się w stronę przyjaciela. - Cade, mógłbyś nas na chwilę zostawić?
Widziałam, jak jego wzrok zatrzymuje się na mojej twarzy, a następnie na twarzy Sandersa. Kiedy najwidoczniej nie zauważył nic niepokojącego, skinął głową i również wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Przez dłuższą chwilę nie odrywałam od nich swojego spojrzenia, chociaż wiedziałam, że w końcu będę musiała, a to, co właśnie robiłam, było w sumie dość dziecinnym zachowaniem.
- Przepraszam, jeżeli wczoraj przesadziłem, ale gdybym przerwał i dał ci czas, nie byłabyś później ze mną szczera. Przygotowałabyś się na pytania, ukrywając swoje prawdziwe uczucia i reakcje.
Nieznacznie się skrzywiłam, doskonale wiedząc, że ma rację. Mogłabym wtedy zaplanować przebieg tej rozmowy, a tak...
- Musiałem się upewnić, czy to na pewno w tym leży problem.
- Upewnić? - spytałam słabo, tym razem decydując się spojrzeć mu prosto w oczy. - Przecież wczoraj pierwszy raz...
- Pierwszy raz zapytałem o to bezpośrednio. Poruszałem różne tematy, sprawdzając, w którym kierunku powinienem podążać. Za każdym razem, gdy jakiś pośrednio przypominał ci o tym, co cię zraniło, spinałaś się.
- Nie... - zaczęłam, chcąc temu zaprzeczyć, ale już kontynuował.
- Gdy się stresujesz lub denerwujesz, zaciskasz palce - powiedział, zerkając w dół na moje dłonie. - Tak, jak teraz. - Przeniosłam na nie wzrok, od razu je rozluźniając, gdy faktycznie były zaciśnięte w pięści. - Najczęściej robisz to na jakimś przedmiocie, prawdopodobnie dlatego, że chcesz to ukryć.
Zacisnęłam powieki, kiedy poczułam, jak moje serce bije o wiele szybciej.
Byłam głupia myśląc, że uda mi się to ukryć. Jeżeli dowiedział się tego w tak krótkim czasie, wystarczy mu kolejna chwila, by przejrzeć, kim naprawdę jestem. Jedyny dowód, że jeszcze nie znał prawdy, był fakt, że nadal rozmawiał ze mną tak miło. Musiałam odzyskać kontrolę. Jeśli ograniczę z nim kontakt i spróbuję innego sposobu...
- Eve, spójrz na mnie - poprosił, jednak nie potrafiłam tego zrobić, bojąc się, że mogę tym wszystko zepsuć. Cade. Powinnam zawołać Cade'a. - Eve, proszę - powtórzył. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam na brodzie jego palce, które delikatnie uniosły moją głowę. - Otwórz oczy.
Przełknęłam ciężko ślinę, ostatecznie robiąc to... co chciał, a wtedy w jego oczach zobaczyłam wyłącznie łagodność i troskę.
Dlaczego?
- Wiem, że wczoraj się tego przestraszyłaś, a dziś próbujesz uniknąć ze mną kontaktu, żeby nie musieć się z tym ponownie konfrontować, ale nie uciekaj od tego. Zaufaj mi, dobrze? Obiecałem, że ci pomogę i to zrobię. Tylko pozwól mi na to. - Na chwilę zamilkł, uważnie przyglądając się mojej twarzy. - Nie mogłaś spać w nocy, prawda?
Wypuściłam drżący oddech i przytaknęłam głową.
- Próbowałam, ale... nie udało się.
Tym razem to on przytaknął, a jego palce opuściły moją twarz.
- Porozmawiasz ze mną o tym?
- Ja... - zaczęłam, ale wtedy drzwi nagle się otworzyły. Mój wzrok od razu napotkał Cade'a i znalazł w nim oparcie. Widziałam, jak zmrużył oczy.
- Wszystko w porządku, Eve?
- Tak, my tylko... rozmawialiśmy - odpowiedziałam, w duchu prosząc, by jednak zrozumiał moją niemą prośbę, aby został.
I tak właśnie zrobił. Po krótkiej chwili stał już przy mnie. Uniósł głowę, przenosząc wzrok na Sama.
- Nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. Jestem przyjacielem Eve, Cade Rendevers.
Patrzyłam, jak wyciąga przed siebie rękę, którą Sanders bez wahania uścisnął, chociaż miałam wrażenie, że obaj użyli do tego o wiele więcej siły, niż było to wymagane, tworząc dziwne napięcie. Jednak wciąż mieli niewzruszone miny.
- Samuel Sanders, jej znajomy - odpowiedział, a ja dopiero po chwili zrozumiałam, że nie zdradził tego, że jest również moim lekarzem. Tak, jak na początku obiecał.
- Cade wie czego dotyczą nasze spotkania - wyjaśniłam. - Nie musisz przed nim tego ukrywać.
Samuel skinął głową w niemym potwierdzeniu zrozumienia moich słów, a następnie, w tym samym czasie co Cade, opuścił rękę.
- Powinniśmy się już chyba zbierać - oznajmił Cade, patrząc na mnie. - Musisz dzisiaj wyrobić się jeszcze z raportem odnośnie tego spotkania. Lepiej załatwić to, nim wszyscy pójdą do domu.
Niewiele myśląc, zgodziłam się z nim.
- Masz rację. Później nie będę mogła się do nikogo dodzwonić - powiedziałam, zerkając na Samuela przepraszająco.
- Nic nie szkodzi, również muszę iść. Nie chcę wystawiać cierpliwości Nathana na próbę. - Posłał mi delikatny uśmiech. - Jeżeli chodzi o nasze kolejne spotkanie... - zaczął, spoglądając prosto w moje oczy i dając tym do zrozumienia, że nie pozwoli mi od tego uciec. - Proponuję, by tym razem odbyło się u mnie. Przyjadę po ciebie dzisiaj o osiemnastej - oznajmił, nie dając mi co do tego żadnej możliwości sprzeciwu. - Do zobaczenia, Eve.
Gdy tylko wyszedł, emocje nagle uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Nie umiałam już utrzymać ich za żelazną ścianą. Chwyciłam się dłonią za kark, zaczynając chodzić po pomieszczeniu, kompletnie nie wiedząc co robić.
- Eve?
- On wie - powiedziałam, ciągnąc się za włosy, kiedy nie wiedziałam, gdzie podziać ręce. - On wie, Cade.
Kątem oka zauważyłam, jak się spiął.
- Wie o...
- Wie o Nolanie! - wyznałam, wreszcie kucając i chowając twarz w dłonie. Trwałam tak, próbując powstrzymać najgorsze myśli, dopóki nie poczułam na nadgarstkach ciepłego dotyku.
- Spokojnie - szepnął, na co pokręciłam głową, zabierając ręce do siebie.
- Nie rozumiesz - wydusiłam, czując na policzkach łzy. - Jeżeli dowie się więcej, wykorzysta to w zemście. Zawieszą mnie Cade albo wyrzucą. To będzie koniec. Nie mogę stracić tej pracy.
- Nie stracisz jej.
Prychnęłam, wstając. Również to zrobił, chociaż o wiele wolniej.
- Oboje wiemy, że nie powinnam przejść tamtego badania psychologicznego. Nie powinnam przejść rozmowy z tobą. Nie jestem głupia, Cade. Nie kwalifikowałam się do służby. Powinieneś mi wtedy podziękować i odesłać do domu, a nie przepuścić dalej!
Poczułam jeszcze więcej łez, które na marne starałam się powstrzymać. By to wszystko szlag trafił!
- Zaliczyłem ci tę cholerną rozmowę, Eve, bo ze wszystkich pieprzonych kandydatów, jako jedyna tak naprawdę powinnaś ją przejść - powiedział ostrzej. - Nie próbowałaś udawać kogoś, kim nie byłaś. I chociaż niektóre istotne fakty wtedy zataiłaś, nadal byłaś najbardziej szczera z nich wszystkich. Odpowiadałaś zgodnie z tym co czułaś, a nie to, co wypadało, by taką rozmowę przejść. Tamci zresztą odpadli na wstępie. Wierz mi, że w tamtym czasie nie miałem dla nikogo taryfy ulgowej. Praca tu nie jest zabawą, a brak odpowiednich kompetencji może się fatalnie skończyć. Wolałem być przeklinany, niż pozwolić, by kilka dni później, przez swoją głupotę, wąchali kwiatki od spodu - warknął.
Zacisnęłam mocniej palce, nie patrząc na niego nawet wtedy, gdy postanowił zmniejszyć między nami odległość.
- Widziałem, jak bardzo chciałaś dostać tę pracę, jak wiele poświęciłaś, by osiągnąć najlepsze wyniki, które niemal gwarantowały ci przyjęcie. Myślisz, że nie sprawdzili twojej przeszłości? Miałem to wszystko przed sobą. Masz rację, gdybym wtedy nie zastępował kolegi, nie byłoby cię teraz w tym miejscu. A to byłby jeden z największych błędów.
Kiedy podszedł o jeszcze kilka kroków, musiałam zadrzeć głowę do góry, by móc spojrzeć w jego ciemniejsze o jeszcze kilka tonów oczy.
- Wiem, Eve, że akurat ta sprawa cholernie mocno uderza w twoje słabe punkty, w rzeczy, z którymi nadal sobie nie poradziłaś, ale to nie znaczy, że nie posiadasz odpowiednich predyspozycji, by pracować na tym stanowisku. Ja również mam swoje słabości, dlatego działamy razem. By wspierać się nawzajem i dbać o swoje bezpieczeństwo. To przez mój wniosek pracujesz ze mną. Zobowiązałem się mieć na ciebie oko.
Rozchyliłam usta, ale dopiero po chwili wyszły z nich słowa.
- Więc oni wiedzą? - zapytałam słabo.
- Nie wiedzą tylko w jak dużym stopniu wpłynęła na ciebie tamta sytuacja, jednak to nie ma znaczenia, bo nie podważą opinii, którą ci dałem. Szczególnie, gdy pracuję razem z tobą, a nasza skuteczność przewyższa normę. Cokolwiek się stanie, nie stracisz tej pracy.
Z trudem przełknęłam ślinę, słysząc te wszystkie słowa. Słysząc, że Nolan nie może zabrać najważniejszej części mojego życia. I, że nie zrobi tego Sanders.
- Przepraszam - wydusiłam.
Widziałam, jak Cade początkowo chce coś powiedzieć, jednak zamiast tego po prostu rozłożył ręce.
- Chodź tu do mnie. - Nie czekał na moją odpowiedź. Owinął jedną rękę wokół mojej talii, a dłoń drugiej wplótł w moje włosy, przyciągając do siebie w uścisku. Nie odsunęłam się. Nie zrobiłam tego, bo wiedziałam, że gdybym chciała się odsunąć, na pewno mi na to pozwoli. - Jeżeli nie czujesz się na siłach prowadzić tej sprawy, powiedz mi. Nie musisz dzisiaj spotykać się z Samuelem. Twoje zdrowie jest najważniejsze, Eve.
Nie mogłam uciec. Nie teraz, gdy miałam okazję dostać się do Sandersów. Jeżeli teraz zrezygnuję, nigdy sobie tego nie wybaczę.
Uspokoiłam oddech, myśli, wszystko, co tylko byłam w stanie i na nowo przywołałam do siebie cechy, które nigdy nie powinny mnie opuścić. Cechy, które zakrywały to, co nie powinni zobaczyć inni.
Cofnęłam się delikatnie, a uścisk Cade'a od razu zmalał, pozwalając na to. Odgarnęłam kosmyki włosów, które przyległy do mokrej twarzy. Mój kok był jednak zrujnowany.
Wypuściłam z ust drżące powietrze, próbując odzyskać dawną równowagę.
To był ostatni raz, gdy ją straciłam. Byłam w pracy, a w niej nie mogłam pozwolić sobie na to, by moje własne emocje wzięły górę.
Musiałam się ich pozbyć. Wszystkich, jakie się pojawią, odgrzebane przez Samuela.
Otarłam oczy i policzki, na nowo patrząc na Cade'a, a słowa, które tym razem wyszły z moich ust, były przepełnione zdecydowaniem i determinacją do działania.
- Spotkam się z nim. Spotkam i wyciągnę na wierzch wszystko, co tylko mi się uda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top