Rozdział IX

– Dowiedziałaś się czegoś?

Włożyłam dłonie do kieszeni, idąc swobodnie przy boku Cade’a przez park. Czy się czegoś dowiedziałam? Było to dobre pytanie, na które tak właściwie nie znałam odpowiedzi. Od naszej rozmowy organizacyjnej minęły całe cztery dni. A wraz z nimi cztery spotkania. Samuel już nie tracił czasu, wręcz wykorzystywał go najlepiej, jak tylko mógł. Ja również.

Wbrew moim pierwszym obawom, rozmowy nie były wcale złe, a ustalona godzina okazywała się zbyt krótka. Mijała, nim zdążyłam się zorientować, jednak Sam naprawdę nie miał problemu z tym, by posiedzieć odrobinę dłużej. Po drugim naszym spotkaniu, przyłapałam się na tym, że nie mogłam doczekać się kolejnego. Po prostu. Luźnej i spokojnej atmosfery po męczącym dniu. Tych zwyczajnych rozmów o wszystkim i o niczym.

Ale, mimo tego, to... to wszystko wciąż było częścią planu. Przypominałam to sobie za każdym razem, gdy słyszałam swój szczery śmiech. Kiedy nie zawsze mogłam powiedzieć prawdę. A szczególnie, gdy moje usta opuszczały pytania, które mogłyby mi pomóc ustalić o nim coś więcej.

Tak więc, czy czegoś się dowiedziałam? Wątpiłam, by fakt, że Samuel Sanders nie lubił pomarańczy, jakkolwiek zainteresowało Cade’a, czy w jakiś sposób przydało się w naszej sprawie. Tak samo, jak to, że lubił zjawiska paranormalne, burze z piorunami, filmy akcji i horrory. Wolny czas spędzał na oglądaniu seriali albo szlifowaniu swojej wiedzy o nowe zakamarki. Nie należał do osób, które wstają wcześnie, jeżeli nie musiały tego robić. W pewnym momencie nasze rozmowy zeszły trochę na inny tor, jakby chciał mi przekazać, że jest otwarty na wszelkiego rodzaju tematy. Dzięki temu dowiedziałam się, że... sypia bez ubrań.

Biorąc to wszystko pod uwagę, dowiedziałam się sporo rzeczy, ale o żadnej z tych nie miałam zamiaru informować Cade’a. Szczególnie, kiedy czułam, że te rozmowy naprawdę były... prywatne. I chociaż z pewnością nie powiedział mi nic, czego nie wiedzieliby inni, wciąż wydawało się to naruszeniem jakiś zasad. Zburzeniem bezpiecznej przestrzeni, którą razem stworzyliśmy.

Przygryzłam wargę, gdy moje myśli podążyły dalej.

Tym właśnie stały się dla mnie rozmowy z Samuelem. Bezpieczną przestrzenią. Gdy tylko siadałam wygodnie w fotelu, zaczęłam zapominać, kim był mężczyzna przede mną. Że nie był jedynie nieznajomym, na którego wpadłam, kolegą, którym się stał, czy lekarzem, który zaoferował mi pomoc, a mężczyzną o wiele groźniejszym, niż zapewne przypuszczałam. Że to, co widziałam, było tylko jego niepełnym obrazem. Tym, który chciał, bym widziała.

W dodatku Sam doskonale potrafił operować wszystkim, co posiadał. Swoim głosem, mimiką, mową ciała. Wiedział, co powiedzieć i jak to zrobić, by osiągnąć zamierzony efekt. Miałam wrażenie, że z każdym spotkaniem coraz łatwiej przychodziło mu odczytanie mnie, a to... to wcale nie wróżyło niczego dobrego. Jak wiele będzie już wiedział z kolejnych? Musiałam się pośpieszyć. Zdobyć najważniejsze informacje, a może i potrzebne dowody. Zrobić to, nim cała moja przykrywka po prostu rozleci się na drobny mak.

Jednak przecież Samuel jest tylko człowiekiem. Korzysta z tego, co sama mu dostarczam. Jeżeli nie będę chciała czegoś pokazać, nie dowie się o tym. Dopóki nie popełnię błędu, wszystko będzie... pod moją kontrolą.

– Eve?

Podniosłam spojrzenie na Cade’a, dopiero teraz orientując się, że wciąż czekał na moją odpowiedź. Właściwie to zadał takie pytanie po raz pierwszy, od kiedy zaczęły się moje spotkania z Sandersem. Zapewne uznał, że tyle dni wystarczyłoby już na wyciągnięcie od lekarza czegoś istotnego.

I nie wątpiłam, że z kimś innym ten czas z pewnością wystarczyłby aż nadto. Tylko nie z nim. Miałam wrażenie, że gdy spróbuję wyciągnąć od niego coś więcej, nawet najdrobniejszą rzecz, od razu się zorientuje, jaki mam w tym cel. Co najmniej, jakby był wyczulony na tę kwestię o wiele bardziej niż inni.

– Nie powiedział nic, co pomogłoby nam w sprawie – odpowiedziałam i w sumie na tym mogłabym zakończyć. Naprawdę nie miałam żadnych informacji, które chociaż trochę by nas na coś naprowadziły. – Musisz wiedzieć, że nie jest kimś, kto da się łatwo podejść. Nie zadziałają na niego tanie sztuczki.

– Nie zadziałają – potwierdził. – Jest na innym poziomie, niż osoby, z którymi miałaś dotychczas do czynienia, czy nawet z którymi to ja się spotkałem. – Skrzywił się, zaraz posyłając mi słaby uśmiech. – Nie będzie łatwo wyciągnąć informacje od kogoś, kto sam się tym para.

– Co? – spytałam, nie do końca go rozumiejąc.

– To, że jest psychiatrą, to jedno. To, co robi poza oficjalną pracą, to drugie. – Zmarszczyłam brwi, na co posłał mi rozbawione spojrzenie. – Nie leniuchowałem, kiedy ty robiłaś swoje. Poszperałem trochę o Sandersach. Mam tu swoje kontakty.

Tym razem moje brwi wystrzeliły w górę.

– Kontakty? Kiedy je zdobyłeś?

– Jeszcze zanim zaczęliśmy razem pracować.

No tak, Cade zdecydowanie miał dłuższy staż pracy w FBI niż ja. I to, jeżeli się nie myliłam, prawie trzykrotnie. Jeżeli chodziło o naszą współpracę, zostałam do niego przydzielona już na samym początku swojej kariery. W tamtym czasie jego wykształcenie było dla mnie przekleństwem i zbawieniem. Doskonale zdawał sobie wtedy z tego sprawę.

– Pomagali mi w kilku sprawach, kiedy nie miałem jeszcze zbyt dużego doświadczenia lub po prostu potrzebowałem konsultacji w innej dziedzinie. Teraz i ja im czasami doradzam, gdy potrzebują opinii.

Przytaknęłam. Wiedziałam, że ma sporo znajomości, jednak nie sądziłam, że ma je porozrzucane po całych Stanach. Mój krąg kontaktów, którymi mogłam się popisać, nie istniał. Właściwie to ich unikałam. Fałszywych znajomości wynikających jedynie z korzyści zawodowych. Kiedy przyszłoby co do czego, nie miałam wątpliwości, że wybraliby stronę, która więcej im zaoferuje. Bo tylko to się liczyło.

– Powiedzieli ci coś ciekawego?

Zamknęłam na chwilę oczy, delikatnie odchylając głowę, kiedy lekki wietrzyk połaskotał mnie po twarzy. Szum liści, przypomniał mi o tym, jak bardzo lubiłam te zwykłe wycieczki po parku, pośród zieleni, gdzie mogłam oczyścić myśli.

– Dali mi szerszy obraz tego, kim są Sandersowie. Sporo ich historii, ciekawej, aczkolwiek niezbyt istotnej w naszej sprawie, dlatego wyciągnę z tego te najważniejsze fragmenty.

Włożyłam dłonie do kieszeni, zaczynając słuchać. Możliwe, że te informacje przydadzą się również przy kolejnych spotkaniach z Samuelem.

– Wielokrotnie przewijał się temat ich kodeksu. Został stworzony i podpisany po raz pierwszy dobre lata temu. Ponoć naprawdę się go trzymają, a przynajmniej nic nie wiadomo o tym, by został rażąco naruszony.

– Co ten kodeks zawiera?

– Powiedziałbym, że wszystko. Prawa, obowiązki, zasady, kary za niesubordynację, spis terenów, które mają pod sobą. Kodeks nie zabiera im swobody działania, ale nakreśla jakieś ramy, których trzymanie się wprowadza porządek, równowagę. – Na chwilę się zamyślił, patrząc prosto przed siebie. – Jeżeli wierzyć informacją, znajdują się w nim punkty, na które kładą szczególny nacisk. Na ich terenie obowiązuje bezwzględny zakaz handlu ludźmi, a kiedy ktoś się temu sprzeciwi, może już sobie wykopać grób, bo ucieczka za granicę nic mu nie da. Nie mieszają w swoje sprawy osób postronnych, więc jeżeli nie masz nic za uszami, nie musisz się ich obawiać. Kontrolują przepływ broni, obcych narkotyków...

– Obcych? – wyłapałam. Cade od razu wiedział o co mi chodzi.

– Sandersowie rozprowadzają też własny towar. Chociaż oficjalnie nie ma na to żadnych dowodów.

– No przecież – mruknęłam posępnie. – Wszyscy wszystko wiedzą, a i tak nie można z tym nic zrobić. – Podkurczyłam odrobinę palce, by zaraz powoli je rozprostować. Cade spojrzał na moje dłonie, jakby materiał spodni, który je zasłaniał, wcale mu nie przeszkadzał, by to zobaczyć. Mimo to nie skomentował tego.

– Ich rodzina mieszka tu od pokoleń. Ludzie się przemieszczają. Jedni wyjeżdżają, drudzy przyjeżdżają, ale rodziny, które są tu równie długo co Sandersowie, znają ich i wiedzą czego mogą się po nich spodziewać. Dlatego, że to tutaj przebywają Sandersowie, miasto jest po ich największą ochroną. W zamian za bezpieczeństwo, mieszkańcy przymykają oczy na inne rzeczy.

Uniosłam brwi.

– To też słowa informatora, czy już twoje własne przemyślenia?

– Moje własne. – Uśmiechnął się, puszczając mi oczko. Pokręciłam na to głową, również się uśmiechając. – Wiesz, Eve – zaczął, ponownie skupiając uwagę na drodze przed sobą. – Nie da się jednoznacznie określić co jest dobre, a co już złe. Każdy widzi to na swój własny sposób. Normy społeczne mogą znacznie się różnić od norm prawnych.

Zmarszczyłam czoło.

– Chcesz mi przez to powiedzieć, że to co robią niekoniecznie jest złe?

Pokręcił głową.

– Nie jestem tu, by oceniać ich działań jako mafii. Jeżeli mam być szczery, niewiele mnie one w tej chwili obchodzą. Jestem tu po to, by zamknąć człowieka, który w tak brutalny sposób zabił tylu ludzi. Jeśli warunkiem dowiedzenia się, kto za tym stoi, jest zabawa z mafią, z chęcią się z nimi pobawię. Zobaczymy, kto wygra. Stawiam na nas. A właściwie to na ciebie. Wydaje mi się, że będzie ciekawie.

Pacnęłam go w ramię, na co się roześmiał.

– To nie jest zabawne. Nie powinieneś żartować z tak poważnej sprawy. Poza tym, gdy Samuel zorientuje się po co to wszystko, z pewnością nie uzna mnie za niewinną – mruknęłam. Będę winna i naprawdę nie korci mnie, by sprawdzić na własnej skórze, co takiego robią z takimi osobami.

– Gdybym nie pozwolił sobie na chwilę żartu co jakiś czas, Eve, już dawno bym się załamał nerwowo. To nie jest łatwa praca, szczególnie, kiedy przychodzi nam się zmierzyć z czymś taki jak teraz. Bycie w takiej sytuacji profilerem dobija bardziej. Oddałem już cząstkę siebie dla tej sprawy. Jeżeli pozwolę jej zabrać więcej, nie będę w stanie się tym dalej zajmować.

Odwróciłam wzrok, bo w jakimś stopniu zrobiło mi się głupio. Wiedziałam, jak wygląda jego część pracy. Zupełnie inaczej niż moja, bo to nie ja musiałam siedzieć nad dowodami i zdjęciami ciał ofiar całymi godzinami, by chociaż w minimalnym stopniu spróbować zrozumieć co kryło się w głowie szaleńca, który to wszystko zrobił.

Drgnęłam zaskoczona, kiedy Cade niespodziewanie znalazł się za mną, delikatnie kładąc swoje dłonie na moich ramionach.

– Ty również nie pozwól, by ta sprawa zbyt bardzo cię pochłonęła emocjonalnie. Jedyne co możemy teraz zrobić dla tych ofiar, to odnaleźć mordercę i dopilnować, aby nie skrzywdził nikogo więcej. Po prostu zróbmy co do nas należy, najlepiej jak potrafimy. Nie musi to oznaczać, że będziemy chodzić z grobowymi minami.

Miał rację. Nie zwrócę im życia, ale mogę zrobić wszystko, by złapać tego, który im to zrobił. A żeby tego dokonać, musiałam spojrzeć na naszą sprawę trochę inaczej. Być może właśnie, jak na pewnego rodzaju... grę. Nie znałam się na grach, jednak miejmy nadzieję, że mimo to okażę się całkiem dobrym graczem.

Pokiwałam głową, wypuszczając z płuc niemal całe powietrze. Moje ramiona opadły, kiedy pozwoliłam ciału w jakimś stopniu się rozluźnić.

Spojrzałam przez ramię na przyjaciela. A dokładniej to na jakąś jego połowę, bo tylko tyle byłam w stanie odwrócić głowę.

– Już dawno nie miałam od ciebie aż tak motywującej przemowy – rzuciłam wesoło, widząc zaraz, jak jego twarz rozświetla uśmiech. Pochylił się bardziej do mojego ucha.

– Po prostu stwierdziłem, że potrzebujesz tych słów. Tak samo, jak ja potrzebowałem ich kiedyś. – Ponownie przeszedł na mój prawy bok, swobodnie obejmując mnie ramieniem. – No i postanowiłem trochę wspomóc twojego osobistego lekarza.

– Osobistego lekarza? – zapytałam, cicho prychając z rozbawienia. – Nie wiem, czy to miano, by mu pasowało.

– To już jego problem – odparł, wzruszając ramionami. – Jest kim jest, ale podejrzewam, że jakbyś do niego teraz zadzwoniła i powiedziała, że chcesz się pilnie spotkać, zostawiłby wszystko i przyjechał. A przynajmniej tak sądzę po tym, co mi opowiadałaś, i po tym, co usłyszałem od swojego znajomego. W dodatku opinie na jego temat nie kłamały. Zna się na tym, co robi.

– Stwierdziłeś to na podstawie tego, co powiedział ci informator?

Zaprzeczył.

– Na podstawie tego, co widzę, Eve. Wydajesz się czuć lżej po spotkaniach z nim. Nawet jeżeli nie traktujesz tego jak prawdziwej terapii, on zdecydowanie prowadzi ją, by ci pomóc. Znam cię, a to, że widzę u ciebie zmianę po zaledwie tych kilku dniach, świadczy o jego umiejętnościach.

Skrzywiłam się delikatnie.

– Więc to nie było tylko jego wysokie ego, kiedy mówił, że jest dobry i nie znajdę tu nikogo lepszego.

Cade zaśmiał się na tyle głośno, że mijający nas ludzie, szybko zwrócili na nas uwagę.

– Zna swoją wartość i możliwości, trudno mu się dziwić – powiedział, zaraz wskazując ławkę nieopodal. Liście drzewa rzucały na nią przyjemny cień. – Chodź, usiądziemy na chwilę.

Przytaknęłam, pierwsza zajmując miejsce i pozwalając, by panujący wokół spokój, udzielił się również mnie.

– Nadal mi się nie podoba, że uparłaś się na to, by rozmawiać z Sandersem zupełnie na osobności i w dodatku zabroniłaś mi podczas tych spotkań do ciebie dzwonić... – Przewróciłam oczami, gdy przekrzywił na mnie głowę, pokazując, że nadal nad tym ubolewa. – Ale wiem, że nie zmienisz swojego zdania, więc po prostu wykorzystaj to, Eve. To, że Samuel jest lekarzem. Znam cię i wiem, że przed nim będzie ci się łatwiej otworzyć niż przede mną, dlatego nie bój się skorzystać z tych rozmów z nim. Może nie powiesz mu o wszystkim, ale wystarczająco, abyś poczuła się lepiej. Już teraz wyglądasz na spokojniejszą.

I tak się też czułam, ale... to nie był dobry pomysł. Odkrycie przed Samem niektórych części z mojego życia na prawdę nie było dobrym pomysłem. Gdyby coś z tego odkrył, mógłby z tym zrobić wszystko. Nawet sprawić, że moja kariera ległaby w gruzach.

– Jednak to tylko moja sugestia – dodał. – Sama zdecydujesz co zrobić. A teraz wracając do naszego głównego tematu, o Samuelu również czegoś się dowiedziałem. Sandersowie nie są jego biologiczną rodziną. Dan Sanders wraz z żoną adoptował go po tym, jak zabił jego rodziców.

Wciągnęłam głośno powietrze, patrząc na Cade’a z szeroko otwartymi oczami.

– Dlaczego? – Nie byłam do końca pewna, czy pytam dlaczego ojciec Sandersów zabił biologicznych rodziców Samuela, czy może dlaczego postanowił później go adoptować. Właściwie to byłam ciekawa obu tych rzeczy.

– Do tego już nie udało mi się dotrzeć. Żaden z moich znajomych nie zna ich aż w takim stopniu. Możliwe, że to, co się stało, zostało w kręgu ich rodziny i nikt z zewnątrz o tym nie wie. – Przeczesał włosy palcami, zakładając prawą rękę na oparcie ławki. – W każdym razie na pewno nie jest to coś, z kim dzielili się tym na prawo i lewo. Gdy będziesz z nim rozmawiać, staraj się nie pokazać, że o tym wiesz. Nie mam pojęcia, jak może na to zareagować.

Delikatnie się skrzywiłam.

– Jeszcze nie oszalałam, żeby mu zdradzić, że cokolwiek się o nim dowiedziałam, oprócz tego, co mi sam powiedział. Masz coś jeszcze o nich?

Założył nogę na nogę, zastanawiając się. Zapewne nad tym, co jeszcze jest na tyle istotnego, by mi o tym powiedzieć.

– Jeżeli gdzieś zobaczysz znak skorpiona z odwłokiem w wyraźnym kształcie litery S, a między jego szczypcami będzie znajdować się siedem kropek, możesz być niemal pewna, że należy to do ich rodziny. Przykładowo, gdybyś przyjrzała się dokładniej obrazom Nathana Sandersa, na każdym w jakimś miejscu odnalazłabyś takiego skorpiona.

Przytaknęłam. Czyli nie tylko nazwiskiem oznaczali swoją własność. Znając mnie, od teraz będę wszędzie wypatrywała tego durnego skorpiona, z nadzieją, że może natknę się na coś ciekawego.

– To nadal za mało informacji, by cokolwiek zrobić – stwierdziłam. Było lepszym poznaniem przeciwnika, ale nadal niczym, co moglibyśmy wykorzystać przeciw niemu. – Nasza policyjna „drużyna” na coś się przydała?

Na jego twarzy pojawił się delikatny grymas.

– Stwierdziłem, że będzie bezpieczniej, gdy Sandersami zajmiemy się jednak tylko my. Im oddałem całą papierologię i wszystko, co jest związane z ofiarami.

Prychnęłam.

– Nie sądzę, by byli z tego zadowoleni.

Z jego gardła wydostał się ochrypły śmiech.

– Jakoś średnio mnie to obchodzi. Dostali ode mnie polecenie i w ich obowiązku leży jego wykonanie, czy im się to podoba, czy nie. Ktoś musi się zająć tamtymi kwestiami. Za łatwo można ich sprawdzić, bym mógł im pozwolić na coś więcej. Szczególnie, gdy mamy do czynienia z Sandersami.

Nawet jeżeli nie chciałam tego zbytnio pokazać, Cade musiał dostrzec, że odetchnęłam z ulgą. Jeżeli miałam z kimś współpracować, zdecydowanie wolałam robić to z nim. Mieliśmy wypracowane własne metody, ustalone zasady, przebyte szkolenia. Ufałam mu i tylko przy nim mogłam pracować tak swobodnie. W dodatku w ten sposób było o wiele bezpieczniej.

Skupiłam wzrok na niewielkim stawie i mostku, który był zupełnie pusty.

– Mam nadzieję, że idziemy w dobrym kierunku – powiedziałam cicho, ale na tyle, by mógł to usłyszeć. – Jeżeli to spieprzymy, rozpęta się piekło, Cade. Dosłownie. A my będziemy w jego centrum. To wszystko skupi się na nas. Sandersowie, prasa, policja, FBI. – Przyłożyłam dłoń do czoła, delikatnie poruszając nią kolistymi ruchami. – Może powinniśmy...

– Nie myśl o tym, Eve – powiedział poważnie, przerywając mi. – Jeżeli coś się spieprzy, to wtedy będziemy się zastanawiać, co z tym zrobić. Na chwilę obecną wszystko rozgrywa się tak, jak powinno.

Na chwilę obecną. A ile ta chwila będzie trwać?

Kątem oka zobaczyłam, jak ręka Cade’a szybko się porusza. Równie szybko ją zablokowałam, nim dotarła do mojej głowy. Zmrużyłam oczy.

– Nawet nie próbuj – ostrzegłam, ale błysk w jego oczach poinformował mnie, że tym bardziej będzie próbował.

Zatrzymałam jego drugą rękę, ale ta zaraz powędrowała w inne miejsce, zmuszając mnie do zmieniania pozycji. Wszystkie zmysły skupiłam na jego ruchach. Odchyliłam się, kiedy jego palce prawie dotknęły moich włosów. Ale tym sposobem odsunęłam się na jego drugą rękę, której jeszcze chwilę temu tam nie było. Nim cokolwiek zrobiłam, poruszył dłonią, zupełnie mierzwiąc mi włosy.

– Wygrałem – oznajmił zadowolony.

– Jesteś niemożliwy – mruknęłam, nie chcąc nawet wiedzieć, jak obecnie wygląda moja fryzura. Ściągnęłam czarną frotkę, próbując na nowo doprowadzić swoje włosy do ładu.

– I za to mnie uwielbiasz. – Zaśmiał się, na co przewróciłam oczami, jednak nie potrafiłam powstrzymać szczerego uśmiechu.

Odezwałam się dopiero, kiedy już na nowo spięłam włosy. Powróciłam do naszego poprzedniego tematu.

– Dzisiaj mam kolejne spotkanie z Samuelem. Może na tym dowiem się czegoś więcej.

Pokiwał głową, od razu odpowiadając:

– Jeżeli nic z tego nie wyjdzie, nie próbuj na siłę. Musi to wyglądać naturalnie. – Nie było to nic, czego bym nie wiedziała. – Poradzisz z tym sobie – dodał pewnie. – A teraz, skoro wieczorem nie będziesz miała czasu, powiedz mi, droga Eve – zrobił przerwę, przenosząc na mnie swoje naprawdę rozbawione spojrzenie. – Jak ci idą przygotowania na jutro?

Skrzywiłam się, szybko odwracając wzrok ponownie na staw. Nie zamierzałam zaszczycić go odpowiedzią, bo doskonale ją znał. Cholera, jego wzrok aż się błyszczał na samo wspomnienie jutrzejszego dnia. I tego, w co właściwie sama się wpakowałam.

To będzie porażka.

Zdecydowanie porażka.

 
***
Zakryłam wierzchem dłoni usta, bo już na dobre się roześmiałam. Na tyle mocno, że poczułam w kącikach oczu zbierające się łzy. A to wszystko przez Samuela i jego krótką opowieść.

Otworzyłam oczy, zerkając na twarz Sama, na której również malował się spory uśmiech, spowodowany przypomnieniem sobie sytuacji z dzieciństwa.

– Nie wierzę, że przez miesiąc unikałeś wszystkich dziewczyn, bo przeczytałeś w horoskopie, że spotka cię wielka miłość – wydusiłam z siebie, naprawdę starając się z tego nie śmiać, jednak to było silniejsze ode mnie.

Wzruszył nieznacznie ramionami, wyglądając na równie rozbawionego co ja. Cicho odchrząknął, zaczynając mówić dalej.

– Byłem tylko kilkuletnim chłopcem, dla którego miłość oznaczała coś wielkiego i wyjątkowego. To była naprawdę poważna sprawa, dlatego zacząłem nad tym mocno rozmyślać. Wiedziałem, że moje życie będzie musiało się wtedy zmienić. Skończy się beztroska zabawa i zacznie praca. Nie wyobrażałem sobie, by mojej wybrance mogło czegokolwiek zabraknąć. Pomyślałem, że czytałbym jej nawet bajki do snu, jak to kiedyś robiła moja mama. Zawsze bym przy niej był, troszcząc się o nią najlepiej jakbym tylko mógł. Gdybym uzbierał trochę pieniędzy, wybudowałbym dla nas dom, no i koniecznie domek na drzewie. Był nawet ważniejszy niż sam dom.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, chociaż nie sądziłam, że to w ogóle możliwe. Patrzyłam na Samuela, słuchając tego wszystkiego z prawdziwym zaciekawieniem.

– Spełniłbym jej każde marzenie i sprawił, że czułaby się najszczęśliwszą dziewczynką na świecie. Broniłbym jej przed każdym złem. – Jego lewy kącik ust powędrował bardziej do góry. – Jednak po całej nocy myślenia, doszedłem do wniosku, że nie jestem jeszcze na to gotowy i nie będę mógł jej dać tego, na co zasługuje. Podjąłem wtedy bardzo poważną decyzję o unikaniu dziewczyn przez cały ten miesiąc. Jako zabezpieczenie dodałem do tego jeszcze dwa dni, gdyby horoskop miał się pomylić – dopowiedział, z uśmiechem biorąc kilka łyków przyszykowanego soku. Tym razem tego, co lubił.

– Byłeś naprawdę uroczym chłopcem – przyznałam, szczerząc się niemal jak głupia. Kto by pomyślał, że Samuel był takim cudownym dzieckiem? – I z całą pewnością odpowiedzialnym i dojrzałym, jak na swój wiek. Większość dzieci raczej nie myślałaby o tym w ten sposób.

Nie wydawał się zaskoczony moim stwierdzeniem.

– Odkąd pamiętam, zawsze otaczały mnie książki i zapisane w nich historie. Kiedy tylko nauczyłem się czytać, pochłaniałem jedną za drugą, a gdy czegoś nie rozumiałem, szukałem wyjaśnienia. Być może to sprawiło, że miałem inny obraz miłości niż moi rówieśnicy. Żyłem w swoim świecie, przez większość czasu trzymając się na uboczu, zajmując się rzeczami, które lubiłem. Nie angażowałem się w znajomości, które mogły mi to utrudnić.

Pokiwałam głową, mimowolnie myślami uciekając do swoich lat dzieciństwa. Jaka wtedy byłam? Jak mocno się zmieniłam?

– A jaka ty byłaś w dzieciństwie, Eve? – zapytał, jakby dosłownie przeczytał mi to przed chwilą w myślach. A może jakimś sposobem właśnie to zrobił?

– Bardzo dużo się śmiałam i cieszyłam się z każdej najdrobniejszej rzeczy – powiedziałam szczerze, delikatnie się uśmiechając i myślami powracając do tamtego czasu. – Byłam naprawdę otwarta na znajomości, a kiedy widziałam, że ktoś siedzi sam, nie umiałam przejść obok niego obojętnie. Przysiadałam się nawet na chwilę, by zamienić słowo, dwa, czy nawet więcej, jeżeli ktoś chciał. Robiłam wszystko, aby nikt nie czuł się samotnie. Chętnie się bawiłam z innymi, a w późniejszym wieku współpracowałam przy jakiś zadaniach grupowych. I... – przerwałam na chwilę, oczami wyobraźni wciąż patrząc na dawną siebie – byłam naprawdę ufna. Na tyle, że rodzice kilkukrotnie próbowali mi wytłumaczyć, że nie każdy ma takie dobre serce jak ja i nie powinnam we wszystko wierzyć.

– Ale nadal wierzyłaś – stwierdził delikatnie. Potwierdziłam to nieznacznym ruchem głowy i następnymi słowami.

– Nawet kiedy inni to wykorzystywali, zawsze starałam się znaleźć tego usprawiedliwienie. Taka byłam. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że ktoś mógłby zrobić coś czysto dla zysku. Jak to dziecko – dodałam z lekkim uśmiechem, chociaż moja głupia naiwność przetrwała o wiele dłużej niż okres dzieciństwa. – Wygląda na to, że byliśmy zupełnym przeciwieństwem. Muszę się też przyznać, że nie za wiele czytałam, szczególnie wtedy.

Jego oczy błysnęły lekkim rozbawieniem na moje ostatnie wyznanie.

– Jestem pewien, że gdybyśmy zaczęli rozmawiać bardziej szczegółowo, znalazłoby się całkiem sporo podobieństw. A jeżeli chodzi o książki, gdybyś miała ochotę jednak jakąś przeczytać, służę pomocą w wyborze. Chyba wiem, co przypadłoby ci do gustu. Mógłbym ci ją nawet przynieść na następne spotkanie.

Ta zupełnie swobodna propozycja naprawdę obudziła we mnie spore chęci do czytania. W dodatku byłam cholernie ciekawa, czy zdoła trafić w mój gust po tych informacjach, które ze mnie wyciągnął.

– Jeżeli to nie będzie dla ciebie problem, z przyjemnością się skuszę na jakąś.

Kiedy się uśmiechnął, ten uśmiech był widoczny nawet w jego oczach. Szczery, ciepły i... piękny. Do diabła, Samuel Sanders miał naprawdę piękny uśmiech. Ale jak wielkim był kłamstwem? Jak wiele zakrywał? Czy za nim mógł się kryć ktoś zły? Musiał. Przecież znałam po części jego drugie życie. Nie był nikim dobrym.

– Zabiorę ją jutro ze sobą – poinformował, sprowadzając moje myśli z powrotem. Miałam dziwne wrażenie, że mniej więcej domyślał się, gdzie wcześniej uciekły, jednak nic na to nie powiedział. Poprawił się na sofie, kontynuując naszą rozmowę. – A teraz, skoro już w sumie zahaczyliśmy o temat miłości – zaczął, na co moje serce mimowolnie się ścisnęło – jesteś lub byłaś w jakimś związku?

Mój wzrok przez krótką chwilę utkwił w jego spojrzeniu. Tak krótką, że z pewnością nie mógł nic zobaczyć, dlatego przywołałam na usta jak najbardziej naturalny do tej sytuacji uśmiech.

– Tylko raz. Byłam zaręczona – odpowiedziałam swobodnie, biorąc w dłonie kubek z nalanym już sokiem.

– Użyłaś czasu przeszłego – zauważył. – Nie ułożyło się wam?

– Można tak powiedzieć. Okazało się, że... mieliśmy odmienne zdanie w wielu tematach.

Wzięłam mały łyk soku, czując, jak nawet ta niewielka ilość drażni mnie w gardło.

– W jak wielu, Eve?

Uniosłam spojrzenie, zauważając, że Samuel ani na moment go nie odwrócił. Zielone tęczówki wciąż się we mnie wpatrywały, zbyt łagodnie, by mogły robić to szczerze.

– W zbyt wielu byśmy mogli dalej być razem – odpowiedziałam spokojnie, chcąc mu dać do zrozumienia, że nie jest to temat wart dalszego poruszania. Tylko on nie odpuszczał.

– To dlatego przestałaś być otwarta na ludzi?

Zaprzeczyłam.

– Po prostu dorosłam.

– Zaufałaś mu, uwierzyłaś w jego gesty – mówił, a ja z całych sił próbowałam utrzymać swoje reakcje w ryzach, ale... – Skrzywdził cię.

– Nikt mnie nie skrzywdził – powiedziałam, mocniej zaciskając palce na kubku.

– Zranił cię, mocno i głęboko – kontynuował, zupełnie ignorując to, co powiedziałam. Słowa wychodziły z jego ust, jakby nie przejmował się tą nagłą zmianą atmosfery. Zauważył coś i się tego uczepił, nie zamierzając przestać. – Miałaś nadzieję, że się zmieni, prawda? Za każdym razem go usprawiedliwiałaś. Zwalałaś winę na jego pracę? Może stres lub zły dzień? Liczyłaś na to, że będzie jak dawniej, ale było tylko gorzej. Mam rację, Eve? – zapytał ciszej i spokojniej, jednak z moich ust nie wyszło żadne słowo. On również milczał, ale nie na długo. – Przy naszym pierwszym spotkaniu spięłaś się, gdy cię przytrzymałem. Boisz się dotyku przez niego?

– Nie boję się żadnego pieprzonego dotyku! – warknęłam, odkładając z hukiem kubek na stolik, ale ten, będąc zbyt blisko krawędzi, spadł, nim zdążyłam cokolwiek zrobić. Rozbił się, a napój rozlał się po podłodze. – Szlag – syknęłam, dziwiąc się samej sobie, że tak łatwo dałam się wyprowadzić z równowagi, kiedy jeszcze chwilę wcześniej wszystko było dobrze.

Wstałam, jednak musiałam to zrobić zbyt gwałtownie, kiedy przez krótką sekundę przed oczami pojawiły mi się mroczki. Zanim się zorientowałam, Samuel stał już przede mną. Jego ręka była za moimi plecami, ale nie dotykał mnie.

Tylko tu nie chodziło o sam dotyk.

– Usiądź, Eve. Posprzątam to.

Cofnęłam się o kilka kroków, kręcąc głową.

– To koniec na dzisiaj tego spotkania. Chcę... chcę byś wyszedł.

– Nie zrobię tego.

Moje serce ominęło kilka uderzeń, a po ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Zacisnęłam dłonie w pięści.

– Powiedziałeś, że w każdej chwili będę mogła je zakończyć.

– Ale nie powiedziałem, że zostawię cię w takim stanie samą.

– Nic mi nie jest – odpowiedziałam, siląc się na spokojny ton. – Jeżeli będę potrzebowała towarzystwa, zadzwonię do przyjaciela. Przyjechał do miasta razem ze mną.

Nie dbałam o to, jak brzmią moje słowa. Chciałam tylko, by Samuel wyszedł z mojego mieszkania. By mnie zostawił.

Przesunęłam dłoń bliżej kieszeni, kiedy się nie ruszył.

– Wyjdź stąd, proszę.

Widziałam, jak na te słowa, jego spojrzenie uważnie zaczęło skanować moją twarz. W końcu powoli skinął głową.

– Gdybyś mnie potrzebowała, jestem ciągle pod telefonem. – Pokiwałam głową, ale nie wyglądało na to, żeby mu to wystarczyło. – Eve, obiecaj mi, że jeśli jakkolwiek gorzej się poczujesz, to do mnie zadzwonisz.

Nie miałam pojęcia, czy chodzi mu o stan fizyczny, czy może psychiczny, jednak to nie miało znaczenia. Musiałam zostać sama.

– Obiecuję.

Jeszcze przez moment stał w tym samym miejscu, ale już po chwili usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, a później zamykanych. Niewiele myśląc, podbiegłam do nich, zamykając je na klucz. Oparłam się o nie bokiem, zamykając oczy i próbując opanować szybko bijące serce.

Za szybko. To się działo za szybko. Miałam mieć więcej czasu.

Wypuściłam drżący oddech, łapiąc się za głowę, kiedy pulsujący ból zaczął narastać. Dopiero po chwili przypomniałam sobie o czymś jeszcze.

Moja głowa pomału odwróciła się w kierunku stołu, pusto patrząc na czarne szkło.

Nie było jej tam.

Tym razem Samuel nie zostawił tabletki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top