Rozdział I
Przymknęłam oczy, biorąc głęboki wdech. Tylko się nie denerwować.
- Jak to bagaże zaginęły? - zapytałam najspokojniej, jak tylko potrafiłam.
Wyraz twarzy kobiety stał się współczujący, ale nawet się nie starała, by faktycznie wyglądało to szczerze.
- Bardzo nam przykro za niedogodności. Postaramy się, jak najszybciej rozwiązać państwa problem.
Zacisnęłam dłonie na blacie, czym zwróciłam uwagę nie tylko brunetki.
- Proszę mnie posłuchać - zaczęłam, będąc dumna z tego, że mój głos brzmiał na naprawdę opanowany. - Przyleciałam tutaj służbowo i zostanę przynajmniej na trzy tygodnie, jak nie dłużej. W bagażach znajdują się moje wszystkie rzeczy. Potrzebuję ich. Teraz - dodałam, jakby miała jakieś wątpliwości.
- Bardzo nam przykro...
- No nie wytrzymam! - powiedziałam w końcu, po raz setny słysząc tę samą formułkę. - Już od czterech godzin krążę po różnych stanowiskach, ciągle kierowana gdzieś indziej, a kiedy wreszcie dotarłam do odpowiedniego, chce mi pani powiedzieć, że mam, nie wiadomo ile, czekać na swoje rzeczy?
- Ma pani prawo do złożenia reklamacji...
Nim coś jej na to odpowiedziałam, silna dłoń odciągnęła mnie na bok. Nie opierałam się, posłusznie się wycofując. Nawet nie musiałam się wysilać, by zobaczyć skierowane na mnie spojrzenia należące do ochrony lotniska.
Cieszcie się, że to wam nie zaginął bagaż - mruknęłam w myślach.
- Nie przyśpieszysz tego, Eve.
- Wiem - wymruczałam, unosząc zmęczone spojrzenie na Cade'a. - Na pewno nie możemy użyć swoich odznak? - zapytałam, chociaż wiedziałam, że to na nic. A byłam już tego pewna, kiedy jego twarz rozświetlił delikatny uśmiech.
Pokręcił głową, ostatecznie niszcząc resztki mojej nadziei.
- Mamy nie rzucać się w oczy, pamiętasz? Pokazanie odznaki w tym nie pomoże - zauważył, na co się skrzywiłam. - Zajmę się tym, a ty pojedź już do mieszkania i odpocznij. Masz adres i klucze, prawda?
- Tak - potwierdziłam, ale nie chcąc już żadnych niespodzianek, postanowiłam to jeszcze raz sprawdzić. W telefonie znalazłam zapisany adres, a w torebce pęk kluczy.
- Zamów taksówkę. Samochody i resztę służbowych rzeczy dostaniemy dopiero jutro.
No tak, jestem bez auta.
Spojrzałam w jego ciemne oczy.
- Jesteś pewny, że chcesz to załatwiać samemu? Zgaduję, że nie zamknie się to na wypełnieniu jednej kartki.
- Bez obaw, na pewno będzie to mniej, niż wymagają od nas w pracy - prychnął.
Cade praktycznie od zawsze ogarniał formalności i papierologię, nawet jeżeli część należała do moich obowiązków. Od momentu, gdy zobaczył, jak mozolnie mi to idzie, już więcej nie miałam do tego dostępu.
- Wybacz, lepiej radzę sobie z pracą w terenie.
- Dlatego możesz to zostawić mnie. Jedź odpocząć, bo z tego co widzę, to podróże samolotem ci nie służą. Wyglądasz, jakby cię z grobu wyciągnęli.
- Wow, dzięki, Cade. To miłe - rzuciłam, zaraz się uśmiechając. - W takim razie nie daj się tu pożreć. Jak coś, dzwoń o każdej porze - powiedziałam, wskazując telefon.
Gdy skinął głową, ruszyłam w stronę wyjścia. Zmrużyłam oczy na ochroniarzy, którzy śledzili mnie wzrokiem.
- Eve! - Przystanęłam, odwracając się. - Prosto do domu. Nie chcę cię później szukać po całym mieście.
Zaśmiałam się cicho.
- Tak jest, partnerze!
Wyszłam na zewnątrz, licząc na trochę oddechu, ale było tu nawet gorzej niż w środku. Przez panujący dookoła gwar nie mogłam w ogóle zebrać myśli. Brak snu w tym nie pomagał. W tej chwili miękkie łóżko było jedynym, o czym myślałam. I miałam głęboką nadzieję, że tym razem uda mi się zasnąć bez żadnych problemów.
Okej, mieszkanie, taksówka, łóżko. Aczkolwiek może jednak nie w tej kolejności.
Rozglądnęłam się, ciesząc, gdy odnalazłam samochód, którego szukałam. Wymijałam ludzi, w duchu błagając, by ktoś nie upatrzył sobie tego samego kierowcy. Bezskutecznie. Kobieta z małym dzieckiem wbiegła tuż przede mnie, zupełnie ignorując moją osobę, a przede wszystkim moją wyciągniętą rękę, którą miałam zamiar złapać już za klamkę. Patrzyłam, jak wsiada do auta, a za chwilę odjeżdża.
Odchyliłam głowę, przecierając oczy, gdy zaatakował mnie kłujący ból.
- Po prostu mnie nie zauważyła - powiedziałam sama do siebie, kompletnie w to nie wierząc.
Przykucnęłam, od razu zdając sobie sprawę, że nie był to za najlepszy pomysł, bo nie byłam wcale pewna, czy uda mi się ponownie wstać. Sprawdziłam godzinę w telefonie. Nie zdziwię się, gdy ostatecznie i tak wrócę razem z Cade'em.
Zsunęłam torebkę z ramienia, wyciągając z niej małą butelkę wody, chociaż tak naprawdę nie chciało mi się w ogóle pić. Mimo to wzięłam kilka łyków, zaraz po tym ją zakręcając i wrzucając z powrotem w poprzednie miejsce.
Zaraz będziesz w domu, Eve - pocieszyłam się.
Użyłam całej swojej silnej woli, by ponownie stanąć na nogi, a kiedy już mi się to udało i sięgałam po leżący pasek szarej torebki, ktoś zwinął mi ją sprzed nosa. Wyprostowałam się, patrząc w szoku na chłopaka, który właśnie, wraz z nią, się ode mnie oddalał. Zajęło mi dłuższą chwilę, by zrozumieć, że zostałam okradziona, i że w ogóle nikt na to nie zareagował.
Moje ciało również nie reagowało, odmawiając ruszenia za złodziejem. Tylko wtedy uświadomiłam sobie coś ważnego.
Tam były moje klucze do mieszkania.
- By to szlag - warknęłam pod nosem, zmuszając nogi do ruchu. - Zatrzymajcie go! - zawołałam, ale obecni dookoła ludzie tylko spojrzeli na mnie przelotnie, zupełnie nic nie robiąc.
Społeczeństwo skore do pomocy.
Biegłam za nim, zupełnie nie wiedząc dokąd. Gdy chłopak nagle skręcił, zrobiłam to samo, tylko ja już nie zauważyłam w porę idącego tamtędy mężczyzny. Jęknęłam cicho, gdy na niego wpadłam, dosłownie się odbijając. Zachwiałam się, prawie przewracając. W ostatniej chwili jego dłoń znalazła się na moich plecach, a druga na ramieniu, przytrzymując mnie. Odzyskałam równowagę, od razu szukając osoby z moją torebką. Znikała za kolejnym zakrętem.
Szybko odsunęłam się od nieznajomego.
- Przepraszam - powiedziałam pośpiesznie, nie czekając na jego odpowiedź. Zaczęłam znowu biec, mając nadzieję, że uda mi się jeszcze dogonić uciekiniera. - Stój! - krzyknęłam, ale jak się mogłam spodziewać, niezbyt się tym przejął.
Zacisnęłam zęby, przyśpieszając do granic możliwości. Jeszcze nikt, w mojej karierze zawodowej, mi nie uciekł, więc na pewno nie zrobi tego jakiś dzieciak, w dodatku mocno trzymając moją własność!
Nie miałam pojęcia, gdzie się właśnie znajdowałam. W każdym razie nie podobało mi się, że nie widziałam tu nikogo prócz nas.
Jeszcze bardziej zwiększyłam tempo, wyciągając przed siebie rękę, palcami muskając skrawek jego bluzy. Przechyliłam się do przodu, łapiąc go za kaptur i ciągnąć do siebie.
Nim zdążył pomyśleć co dalej, podcięłam mu nogi, powalając na kolana i wykręciłam rękę do tyłu.
Usłyszałam, jak sapnął.
- To boli!
- Naprawdę? Trzeba było pomyśleć nim postanowiłeś mnie okraść - warknęłam, ciężko oddychając. Wzięłam głęboki oddech, próbując uspokoić walące po biegu serce i pozbyć się lekkich zawrotów głowy. - Dlaczego to zrobiłeś? Zdajesz sobie sprawę, że możesz iść za to siedzieć? - zapytałam, ale milczał i najwyraźniej nie miał w planach czegoś innego.
Na pierwszy rzut oka wydawał się mieć gdzieś siedemnaście lat i nie wyglądał, jakby kradł z powodu braku pieniędzy. Jednak nauczyłam się już, jak bardzo pozory potrafią mylić. Chciałam najpierw dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Jeżeli potrzebował wsparcia, być może będę mogła coś zrobić.
Otworzyłam już usta, chcąc skłonić go jakoś do mówienia, ale wtedy odezwał się ktoś inny, sprawiając, że od razu odwróciłam głowę w kierunku głosu.
- Chciałem pani pomóc, ale z tego co widzę... - przerwał, zerkając chwilę na chłopaka, a następnie znowu powracając spojrzeniem do mnie - doskonale poradziła sobie pani sama.
Nieznacznie zmrużyłam oczy. To na niego wpadłam?
Chłopak jednak nie zamierzał dać mi czasu na przyjrzenie się nieznajomemu, czy na jakąkolwiek odpowiedź. Szarpnął się, próbując uwolnić rękę. I udało mu się. Wykorzystując moją chwilowo odwróconą uwagę, i z każdą minutą pogłębiające się zmęczenie, odepchnął mnie, używając przy tym chyba całej swojej siły. Jęknęłam cicho, upadając na ramię. Widziałam, jak nastolatek, w ogóle się tym nie przejmując, rusza do ucieczki.
A pomyśleć, że chciałam mu pomóc.
Próbowałam się podnieść, nie rezygnując z odzyskania swojej torebki, ale, nim się obejrzałam, mężczyzna mnie wyprzedził i znalazł się przy chłopaku, zaciskając dłoń na jego ramieniu. Uniknął wymierzony w siebie cios, jakby się go spodziewał, i bez większego wysiłku unieruchomił nastolatka dużo skuteczniej, niż zrobiłam to ja. Chłopak leżał z grymasem na twarzy i policzkiem przyciśniętym do betonu, bez możliwości ruchu, kiedy nieznajomy trzymał obie jego ręce.
No dobra, nie żartował wcześniej z tym, że chciał mi pomóc.
- To nie było zbyt mądre zagranie - oznajmił spokojnie, sięgając w tym czasie do jego kieszeni i wyciągając z niej portfel. Otworzył go. - Nosić ze sobą prawdziwe dokumenty, planując kradzież, też nie jest mądre, Jake - powiedział, zaraz odkładając portfel na poprzednie miejsce.
Zmarszczyłam brwi, gdy pochylił się nad jego uchem, zaczynając coś szeptać. Ten od razu się napiął, a w jego oczach pojawił się strach.
Kiedy mężczyzna go puścił, nastolatek skierował się w moją stronę.
- Bardzo przepraszam za całą sytuację. Przyrzekam, że nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię - wyznał z prawdziwą skruchą, wprawiając mnie w lekkie osłupienie. Zerknął na szatyna, a gdy ten skinął głową, ulotnił się z wyjątkową szybkością.
Westchnęłam, domyślając się powodu nagłej zmiany w jego zachowaniu.
- Groził mu pan - stwierdziłam.
- Jedynie uświadomiłem mu, jakie konsekwencje mogą go za coś takiego spotkać - odpowiedział bez wahania, podchodząc do mnie. - Nic pani nie jest? - zapytał, wyciągając rękę, by pomóc mi wstać. Dostrzegłam, jak jego zielone oczy uważnie zaczęły mnie obserwować.
- Bywało lepiej - przyznałam, posyłając mu delikatny uśmiech. Chwyciłam jego dłoń, nie rezygnując z oferowanej pomocy, ale gdy tylko wstałam, zachwiałam się, wpadając na niego całym ciałem. Poczułam, że wraz z tym, chwycił mnie mocniej.
- Wow, wszystko w porządku?
- Przepraszam - powiedziałam lekko zakłopotana, w tym samym momencie chcąc się odsunąć, ale nie pozwolił mi na to, a przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim chciałam.
Naprężyłam się, nie lubiąc żadnych sytuacji, gdzie moje ruchy były jakkolwiek ograniczone, jednak musiał to zauważyć. Zabrał ręce, tylko mnie asekurując, jakby obawiał się, że zaraz mogę runąć na ziemię. Cóż, nie było to niewykluczone.
- Nic nie szkodzi - odpowiedział na moje wcześniejsze przeprosiny. - Wygląda pani na wyczerpaną - zauważył.
- To nic takiego - zapewniłam, ale szatyn ani trochę nie wydawał się tym przekonany. - Na prawdę - dodałam, na co tym razem uniósł delikatnie brwi. No tak, to tym bardziej nie brzmiało przekonująco.
Mimo wszystko nie miałam zamiaru zwierzać się obcemu mężczyźnie z mojego życia osobistego i informować go o tym, że od kilku dni mam problemy ze snem, które nie pozwalają mi normalnie funkcjonować. Chociaż miał w sobie coś, co do tego szczerze zachęcało, nie sądziłam, by jakkolwiek go to interesowało. Nawet jeśli, wciąż zamierzałam zostawić to wyłącznie dla siebie.
- Powinna pani odpocząć - oznajmił, na co w duchu się skrzywiłam. Och, uwierz mi, o niczym innym nie myślę. - Ma panią kto odwieźć do domu?
- Zadzwonię po taksówkę - powiedziałam, uśmiechając się lekko. - Dziękuję za pomoc. Ludzie zazwyczaj nie lubią ingerować w takie sprawy i udają, że nic nie widzieli.
Schyliłam się, aby podnieść torebkę. Ponownie wylądowałam w objęciu mężczyzny, gdy się zakołysałam, prawie upadając na twarz.
- W dupę z tym wszystkim - warknęłam pod nosem zirytowana, ale zaraz zauważyłam, że nieznajomy się nade mną pochylał, przez co musiał to słyszeć dość wyraźnie. Moje przypuszczenia potwierdziły jego mocno rozbawione oczy. - Przepraszam - mruknęłam ponownie, mając ochotę po prostu zniknąć mu już z oczu.
- Dużo pani przeprasza - zauważył z uśmiechem, pomagając mi się wyprostować. Kątem oka widziałam, jak badawczo przesunął po mnie wzrokiem, jednak nie było w tym nic nieodpowiedniego. Jakby tylko sprawdzał, jak się trzymam. - Nie powinna być pani teraz sama - uznał. - Załatwiłem już wszystkie sprawy i mógłbym panią odwieźć...
- To nie będzie konieczne - rzuciłam w tej samej chwili, robiąc krok do tyłu. - Dziękuję za propozycję, ale dalej poradzę sobie sama - powiedziałam, starając się brzmieć na uprzejmą.
Tylko mężczyzna szybko zrozumiał, dlaczego mu odmówiłam. Jego kącik ust drgnął ku górze.
- Nie zamierzam pani wywieźć w nieznane miejsce, a później zabić, jeśli o to chodzi. Jeżeli to panią uspokoi, jestem lekarzem i moją jedyną intencją w tej sprawie, to udzielenie pani pomocy.
- To, że jest pan lekarzem, nie wyklucz też tego, że może być pan również seryjnym mordercą.
W jego zielonych oczach błysnęło coś na kształt uznania.
- To prawda - przyznał. - Ale gdybym nim był i chciałbym panią skrzywdzić, mógłbym to zrobić nawet teraz. Jesteśmy tu sami. - Przełknęłam ślinę, mimowolnie zaglądając na boki. Miał rację. - Nie sądzę, by ktoś się zainteresował faktem, że niosę nieprzytomną kobietę do samochodu. Najprawdopodobniej każdy pomyślałby, że zabieram swoją bardzo zmęczoną ukochaną do domu.
Zadrżałam, bo... cholera, miał tu całkowitą rację. Zbyt wiele spraw, które miałam przydzielone, działo się na oczach ludzi, a i tak nie potrafili za wiele wskazać. Zazwyczaj o wiele mniej niż same kamery.
Spojrzałam na niego, unosząc brew.
- Mówiąc prościej, chce mi pan przekazać, że skoro jestem nadal przytomna, to nie grozi mi z pana strony żadne niebezpieczeństwo?
- Jeżeli mi pani nie ufa, proszę poinformować kogoś o tym, że zamierza pani ze mną pojechać.
Zmrużyłam oczy, szukając podstępu. Wyciągnęłam telefon i wystukałam wiadomość do Cade'a:
„Nieznajomy zaproponował mi podwózkę do domu. Jeżeli nie odezwę się do ciebie telefonicznie za dwie godziny to znaczy że mnie porwał albo zabił".
Kliknęłam wyślij i odwróciłam telefon w jego stronę, aby mógł to przeczytać. Jeśli myślał, że tego nie zrobię, to grubo się mylił.
Uniósł spojrzenie, zatrzymując je na mnie, kiedy najwyraźniej już zaznajomił się z treścią wiadomości.
- Właściwie to możemy się poznać, wtedy nie będę już nieznajomym. - Trochę się odsuwając, wyciągnął swoją dłoń, tym razem do powitania. - Samuel Sanders.
Zerknęłam na nią i nie czując żadnych wewnętrznych oporów, uścisnęłam ją, również się przedstawiając.
- Eve Arill.
- Bardzo mi miło - powiedział ze szczerością. - W takim razie, pani Arill, rozumiem, że zgadza się pani pojechać wraz ze mną.
- Prosto do domu. Mojego - dodałam, na co usłyszałam jego cichy śmiech.
- Naprawdę nie musi się pani bać. Pojadę prosto pod adres, który mi pani wskaże.
Westchnęłam, bo w końcu mój wewnętrzny instynkt, informujący, że coś jest nie tak, w żaden sposób mnie przed nim nie ostrzegał. Nie żeby kiedykolwiek zadziałał prawidłowo, ale mężczyzna wydawał się miły i po prostu skory do pomocy.
Kiedy prowadził nas do miejsca, gdzie zaparkował, przez cały czas trzymał się blisko mnie, widocznie przygotowany na wypadek, gdybym zaraz ponownie planowała się spotkać z podłożem.
Spojrzałam na telefon, gdy zaczął delikatnie wibrować. Cade. Odebrać czy odrzucić? Przygryzłam wargę, decydując się na drugą opcję. Wraz z tym, niemal natychmiast, otrzymałam od niego wiadomość: „Masz pół godziny na danie mi odpowiedzi, inaczej wysyłam do ciebie wszystkie możliwe jednostki.".
Przeczytałam to dwa razy, niestety obawiając się, że wcale nie żartował, gdy to pisał.
Teraz tylko nie zapomnieć dać mu znać...
Wsunęłam smartfon do kieszeni, akurat w momencie, kiedy najwidoczniej dotarliśmy już do jego auta. Wyglądało na drogie. Raczej nie będzie chciał pobrudzić wnętrza krwią.
Otworzył drzwi od strony pasażera, zapraszając mnie do środka. W oczach mężczyzny wciąż błyszczały iskierki rozbawienia, jakby doskonale wiedział, jakie myśli właśnie krążyły mi po głowie.
Posłałam mu na to swój idealny uśmiech, z pewnością wsiadając do samochodu. I właśnie ten samochód okazał się moją zgubą, bo gdy tylko oparłam plecy o fotel, poczułam, jakbym trafiła do raju. Nie mogąc tego powstrzymać, ziewnęłam. Nawet trzy razy.
Szatyn znalazł się za kierownicą, włączając GPS.
- Najpewniej będę znał drogę, ale to dla spokoju pani ducha, żeby nie myślała pani, że jadę gdzieś indziej.
Z powrotem wygrzebałam telefon, odnajdując zapisany adres. Chociaż, czy nie powinnam mu podać inny i przejść kawałek na nogach?
Cholera, walić to, naprawdę nie miałam dzisiaj siły, by się tym martwić.
Dałam mu adres, który od razu zamieścił w nawigacji. Zapięłam pas i pozwoliłam, aby moja głowa opadła na oparcie.
I nawet jeżeli Samuel Sanders coś mówił, ja już zaczęłam odpływać, wreszcie czując długo wyczekiwany sen.
***
Ktoś szturchnął mnie w ramię.
- Pani Arill?
- Jeszcze chwilka - mruknęłam niezadowolona, przekręcając się na drugą stronę.
- Z przyjemnością dałbym pani jeszcze pospać, ale ktoś ciągle do pani dzwoni, a nie chciałbym przypadkiem zostać oskarżony o morderstwo...
- Przestanie w końcu - odpowiedziałam sennie, ale postanowiłam jednak uchylić oczy, kiedy dotarło do mnie ostatnie słowo. - Morderstwo? - powtórzyłam cicho.
- To chyba ktoś, do kogo napisała pani wcześniej wiadomość...
Zatrzymałam wzrok na zielonych oczach mężczyzny, który siedział tuż obok.
Wiadomość...
Rozszerzyłam szeroko oczy. O Boże, zasnęłam. Jak mogłam zasnąć?!
Wyciągnęłam szybko telefon z kieszeni, odbierając bez zastanowienia i od razu słysząc znajomy głos.
- Eve?!
Skrzywiłam się, kiedy w jednej chwili uderzyło we mnie poczucie winy. Był zmartwiony i bez wątpienia wściekły.
- Emm, co tam Cade?
- Co tam?! Ja pierdolę, Eve, nie możesz mi pisać takiej wiadomości, a później nie odbierać telefonów! - Odpięłam pas, wychodząc, aby szatyn przypadkiem czegoś nie usłyszał. - Cholera, miałem już prosić chłopaków, by cię namierzyli.
- Zasnęłam... - powiedziałam niepewnie, próbując się bronić. - Napisałam, że zadzwonię w przeciągu dwóch godzin...
- Świetnie, ale minęło już dwie i pół!
Zmarszczyłam brwi, odciągając telefon od ucha i sprawdzając godzinę.
- Miałam ustawiony na wibracje...
- Eve, nie szukaj już wymówek. - Westchnął ciężko i byłam pewna, że właśnie przeczesał dłonią swoje włosy. W tle słyszałam rozmowy wielu ludzi, więc nadal musiał być na lotnisku. - Nic ci nie jest? - Jego głos złagodniał, chociaż wciąż był spięty.
Chwyciłam opuszkami palców materiał rękawa i naciągnęłam go bardziej na dłoń.
- Wszystko jest w porządku - odpowiedziałam szczerze. - Przepra...
- Nie kończ tego, Eve - przerwał mi gwałtownie, przez co nie miałam nawet szans tego zrobić. - Nie musisz mnie za coś takiego przepraszać. Znam cię i wiem, że nie weszłabyś do auta gościowi, do którego masz złe przeczucia. - Przez chwilę żadne z nas się nie odezwało. - Okej, może weszłabyś, ale skopałabyś mu dupę, gdyby chciał coś zrobić. Zdałaś egzaminy z samoobrony lepiej niż ja.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Tylko trochę lepiej.
- Chciałbym - prychnął. - Wracając, dotarłaś już do mieszkania?
Dopiero teraz postanowiłam się wreszcie rozglądnąć, gdzie ostatecznie się znalazłam. Przespałam całą drogę, a patrząc na godzinę, mężczyzna nie śpieszył się, by mnie obudzić, kiedy dotarliśmy na miejsce.
- Na razie jestem na parkingu podziemnym - odpowiedziałam, widząc dookoła samochody i potężne filary.
- Z tym facetem?
Zajrzałam dyskretnie przez szybę do środka auta. Szatyn w ogóle nie wydawał się zaciekawiony moją rozmową. Przeglądał coś na telefonie, zupełnie na zwracając w tej chwili na mnie uwagi.
Mimo to przy następnych słowach ściszyłam głos.
- Tak, ale spokojnie, nie wydaje mi się, aby był w stanie skrzywdzić nawet małego robaczka. - Zaśmiałam się cicho. Jakbym miała oceniać już swoim bardziej wypoczętym okiem, to wyglądał naprawdę niewinnie. - No i ponoć jest lekarzem - dodałam.
- Lekarzem? Mam ci przypomnieć, ilu lekarzy skończyło z wyrokiem śmierci? - Przewróciłam oczami. - Nie przewracaj oczami, Eve, to prawda.
Zmarszczyłam brwi, zaraz ostrożnie się rozglądając. Zgadywał?
Naszą rozmowę ktoś przerwał po jego stronie. Cade szybko odpowiedział i ponownie zwrócił się do mnie.
- Prawdopodobnie odnaleźli nasze bagaże. Pójdę to sprawdzić, a ty, mimo wszystko, uważaj na niego. Zadzwonię do ciebie niedługo i lepiej żebyś wtedy odebrała. Nie żartuję z tym, Eve.
- Kapuję - powiedziałam, starając się brzmieć poważnie. Tym razem to chyba on przewrócił oczami.
Kiedy się rozłączył, upewniłam się, że tym razem usłyszę dzwonek. Poprawiłam wysoki kucyk i jeszcze raz przeleciałam wzrokiem po parkingu. Ani żywej duszy.
Szkoda, że nigdy nie jest tak pusto, kiedy tego potrzebuję. Zawsze na odwrót.
Otworzyłam drzwi od strony pasażera i się pochyliłam, zaglądając do środka. Mężczyzna od razu skupił się na mnie.
- Nie obudził mnie pan, kiedy dotarliśmy na miejsce - rzuciłam na wstępie.
- Bo potrzebowała pani tej dodatkowej chwili odpoczynku. Powiedziałbym, że nie sypia pani ostatnio dobrze - zauważył z pewnością w głosie.
Aż tak było to widać?
- To tylko przejściowe problemy - odparłam. - W każdym razie dziękuję panu za pomoc.
Skinął głową, ale zamiast już odjechać, wysiadł z auta. Uniosłam pytająco brwi. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy zamykał drzwi.
- Odprowadzę panią. Nie mam w zwyczaju zostawiać kobiety samej na parkingu.
Wzięłam torebkę i również zamknęłam drzwi.
- Myślałam, że już wyczerpałam pana uprzejmość.
Jego zielone tęczówki odnalazły moje oczy, wpatrując się w nie z intensywnością.
- Wątpię, by udało się pani tego dokonać - odpowiedział swobodnie.
- Zdążyłam się już w swoim życiu przekonać, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych - zażartowałam, a wraz z tym szybko zobaczyłam na jego twarzy rozbawienie.
Rozbawił go mój żart! Nie zdarzało się często, by ktoś uśmiechnął się na moje słabe próby zażartowania.
Droga z parkingu do mieszkania nie była długa, albo to ja za bardzo skupiłam się na rozmowie z szatynem, prawie omijając drzwi, za którymi miałam mieszkać. Wsadziłam klucz do zamka, ciesząc się, że udało mi się bezproblemowo otworzyć drzwi i jednak nie próbowałam się do kogoś włamać.
Musiałam przyznać, że szefostwo nie pożałowało pieniędzy na mieszkanie służbowe. A raczej apartament. To z całą pewnością był apartament. A nadal jeszcze stałam tylko w progu.
Odwróciłam się w stronę mężczyzny.
- Wejdzie pan? - spytałam, jednocześnie zapraszając go do środka.
- Nie chcę pani przeszkadzać - odparł uprzejmie. - Pewnie chce pani jeszcze odpocząć po podróży, co jako lekarz szczerze zalecam - powiedział, wyciągając z kieszeni jakąś kartkę i długopis. Oderwał jej część, zapisał coś na niej, a następnie mi ją podał. - To mój numer telefonu - oznajmił. - Gdyby potrzebowała pani mojej pomocy lub po prostu chciała się spotkać, proszę się nie krępować. Jakbym nie odebrał, to na pewno oddzwonię.
Jeszcze przez krótką chwilę patrzyłam na ciąg liczb, a następnie przeniosłam spojrzenie na mężczyznę.
- W takim razie jeszcze raz bardzo dziękuję.
Ponownie z uśmiechem skinął głową. Miałam wrażenie, że w tym jednym geście znalazło się o wiele więcej, niż wyraziłby to słowami. Zaczął odchodzić, a mi nie zostało nic innego, jak zniknąć wewnątrz mieszkania.
Położyłam torebkę na pierwszym lepszym miejscu. Lekarz miał rację. Nadal potrzebowałam odpoczynku, dlatego zamiast się rozglądnąć po nowym lokum, od razu skierowałam się do łazienki, w tej samej sekundzie przeklinając w duchu swoje zagubione bagaże. Nie miałam ubrań, nic do kąpieli, żadnych kosmetyków. Jedyne co miałam, to nadzieję, że Cade naprawdę sobie z tym jakoś poradzi.
Odświeżyłam się, na ile mogłam w tej sytuacji, zadzwoniłam do Cade, potwierdzając, że żyję, i ostatecznie w końcu opadłam bez siły na miękki materac. Moje oczy same się zamknęły.
Tylko tym razem, mimo zmęczenia, już nie udało mi się zasnąć.
***
Takim o to sposobem mamy już I rozdział III tomu za sobą :D Niestety nie wiem, kiedy pojawi się następny, ale najpewniej będziecie musieli uzbroić się w cierpliwość...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top