Rozdział IV

- Samuel, do chuja, minęło już pół roku!

- Zgadza się, a skoro jesteś tego świadomy, nie masz zaburzeń percepcji czasu - oznajmiłem swobodnie, jednocześnie odsuwając telefon od ucha. Jak się zaraz okazało, był to dobry pomysł.

- Świetnie, że to zauważyłeś! - wrzasnął, co bardzo dobrze usłyszałem nawet z oddalonego od siebie głośnika. - Zauważ też to, że chcę wreszcie wrócić do roboty! Nie mogę dostać się do żadnej jednostki, a wiesz dlaczego? Bo razem z Dave'em dałeś polecenie, żeby mnie tam, kurwa, nie wpuszczać!

Odłożyłem trzymany długopis na biurko i wzdychając, zagłębiłem się w oparcie biurowego fotela.

- Po prostu potraktuj to jako płatny urlop wypoczynkowy...

- Żartujesz sobie ze mnie? - przerwał mi, niemal kpiąco. - Wypocząłem już. Czuję się, kurwa, wypoczęty jak nigdy dotąd, więc przestańcie mnie wszyscy odsyłać i traktować jakbym był pierdolonym dzieckiem!

Przymknąłem oczy. Był zły i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. To była dzisiaj już nasza piąta rozmowa na ten temat. Za każdym razem atakował mnie innymi argumentami. Bardziej lub mniej wymyślnymi. Ja natomiast starałem się przeciągać to najdłużej jak tylko mogłem.

Słyszałem, jak bierze oddech, widocznie próbując się uspokoić, co, jak podejrzewałem, nie było dla niego wcale łatwe. Gdy się odezwał, jego głos stał się o wiele słabszy.

- Sam, proszę... - zaczął, robiąc krótką przerwę, jakby chciał się zastanowić nad kolejnymi słowami. - Ta robota jest dla mnie całym życiem. Cholera, nie możesz mnie od niej odciąć. Zwariuję tu wtedy. Wiem, że wielokrotnie zjebałem i was zawiodłem, ale... błagam cię Samuel. Przynajmniej... - westchnął. - Przynajmniej daj mi jednoznaczną odpowiedź. Cokolwiek, bym wiedział na czym stoję. Tylko tyle.

Wraz z jego ostatnim zdaniem po obu stronach nastała cisza. Siedziałem nieruchomo, ze wzrokiem wbitym w biblioteczkę znajdującą się naprzeciwko. Nie musiałem widzieć Austina, by wiedzieć, że nie mogłem dłużej tego ciągnąć. Zabrnąłem za daleko, a potwierdzał to ton jego głosy, jak i same słowa. Nie był kimś, kto pokazywał słabość czy bezradność, a właśnie to w tej chwili od niego wyczułem.

Tylko nie taki był tego wszystkiego cel.

Miał po prostu odpocząć, zregenerować siły, przynajmniej na jakiś czas zapomnieć o wszystkich sprawach, które miały z nami związek. Problem w tym, że to był Austin. Gdyby nie został do tego zmuszony zarówno przez swój stan zdrowia, jak i przez nas, już po wybudzeniu wróciłby do swoich obowiązków. Odkąd go znam, nie prosił nawet o jeden dzień wolnego. To, że udało mi się przeciągnąć jego urlop do ponad sześciu miesięcy, niezaprzeczalnie było jednym z moich większych osiągnięć.

Pod jego nieobecność najważniejszymi sprawami zajmowała się Isa, natomiast cała reszta należała do Connora, którego Austin sam wcisnął na swoje zastępstwo. Chociaż chłopak bardzo dobrze sobie radził, wiedziałem, że był już tym wykończony i z pewnością wolałby jak najszybciej wrócić na wcześniejsze stanowisko.

Nie dało się też ukryć, że bez niego całość nie szła już tak gładko jak zawsze. Między naszymi ludźmi zaczęły powstawać konflikty, transakcje się opóźniały, akcje były niedokładne. Austin, jak nikt inny, potrafił się tym zająć.

Założyłem nogę na nogę, odchylając głowę delikatnie do tyłu.

Był po prostu niezastąpiony. A po tych latach traktowaliśmy go jak członka rodziny. Najbliższego przyjaciela, który wiedział o nas niemal wszystko.

- Na pewno nie skusisz się na jeszcze tydzień wolnego? - zapytałem z lekkim uśmiechem i tak znając już odpowiedź. - Niektórzy marzą o tym, by leżeć na łóżku i dostawać za to pieniądze.

- Nie chcę tych pieniędzy. Próbowałem wam je zwrócić, ale Carl chyba nieźle się bawił przelewając mi z powrotem na konto dwa razy większą sumę - mruknął. - Jedyne czego pragnę to wrócić do tego co było, więc jeżeli nie jestem zwolniony, pozwól mi na to. Nie wytrzymam tak dłużej.

- To kwalifikuje się jako pracoholizm, Austin.

- Chuj mnie to obchodzi - warknął i miałem wrażenie, że zaczął właśnie chodzić po pokoju. - Brakuje mi tego wszystkiego, Sam. Nie umiem siedzieć w domu na dupie. Tu nic się nie dzieje. Kurwa, myślę, że nawet moja dziewięćdziesięcioletnia sąsiadka ma obecnie ciekawsze życie. Muszę do tego wrócić. To część mnie.

Przyłożyłem dłoń do karku, ściskając go, by zaraz znowu oprzeć rękę swobodnie na podłokietniku.

- Prawie zginąłeś - przypomniałem, kontynuując, kiedy mi nie przerwał. - Masz teraz jedną z niewielu szans, by się od tego uwolnić, Austin. Zacząć życie z dala od tego gówna. Bez ciągłego narażania się. Pogadam z Dave'em...

- Chcę wrócić - powiedział stanowczo, nie pozwalając mi dokończyć. - Nie obchodzi mnie, czy ktoś na następny dzień może posłać mi kulkę w łeb, czy też zabawić się w inny sposób. Jeżeli tak mam zginąć, jestem na to gotowy. Na wszystko co na mnie czeka, dlatego nie pieprz mi bzdur o zostawieniu tego, bo siedzę w tym tak samo mocno jak ty. Znasz mnie, Samuel. Spokojna śmierć w domu nie jest dla mnie.

Ścisnąłem telefon mocniej, pochylając się do przodu. Był pewny swoich słów i nie sądziłem, by coś mogło zmienić jego zdanie.

W dodatku... Rozumiałem go. Jeżeli byłbym na jego miejscu, moja decyzja nie byłaby wcale inna. To tu miałem swój dom.

Westchnąłem. Zadarłem głowę, spoglądając na zegar. Dochodziła dwudziesta pierwsza.

- Zrobimy tak - zacząłem, w tej chwili nawet przez telefon czując jego pełną napięcia postawę. - Skontaktujesz się z Kevinem i zgodzisz się na wszystkie badania, które uzna za konieczne. Jeżeli stwierdzi, że twój stan zdrowia pozwala ci na powrót na swoje stanowisko, zgodzę się z jego opinią i nie będę cię dłużej od tego odciągał. Możemy tak zrobić? - spytałem, chociaż nie miał innego wyjścia, jeżeli naprawdę mu na tym zależało i z pewnością zdawał sobie z tego sprawę.

- Nie możemy ponegocjować co do wyboru lekarza? - mruknął posępnie. - Jestem pewien, że ten stary gbur z przyjemnością zrobi mi każde upokarzające badanie.

Nie powstrzymywałem uśmiechu.

- Bądź dla niego miły, a jestem przekonany, że nie będzie tak źle. Może jeszcze dzisiaj uda ci się to załatwić. Uprzedzę go, że będziesz z mojego polecenia.

- Mam wrażenie, że to dla ciebie doskonała rozrywka.

- Za każdym razem - przyznałem szczęśliwie.

Usłyszałem jego krótkie prychnięcie, ale kiedy się odezwał, jego głos był zupełnie poważny.

- Dziękuję, Samuel.

- Jeszcze nie masz za co - odparłem niemal od razu. - Mam nadzieję, że naprawdę wróciłeś do pełni sił i będę mógł w końcu znowu zarzucić cię milionem spraw. Connor odpada już po dwóch zadaniach.

Zaśmiał się.

- Postaram się go doszkolić, ale najpierw muszę zaszczycić swoją osobą pewnego doktorka. Słyszymy się później, szefie.

Przewróciłem oczami na jego ostatni zwrot. Kiedy się rozłączył, napisałem krótką wiadomość do Kevina i odrzuciłem telefon na biurko, głęboko oddychając. Nim zdążyłem zrobić cokolwiek innego dzwonek ponownie zabrzmiał.

Nawet nie odwracając głowy, sięgnąłem po niego na oślep, odbierając.

- Tak, Austin, to musi być Kevin - powiedziałem na wstępie, chcąc uniknąć wszelkich jego protestów i narzekań, tylko że dźwięczny i delikatny głos, który po chwili usłyszałem, zdecydowanie nie należał do niego.

- Miałam w myślach inne rozpoczęcie rozmowy, ale takie również jest dobre. - Cicho się zaśmiała, chyba nawet trochę spięta.

Wyprostowałem się, patrząc szybko na ciąg cyfr na wyświetlaczu, które zupełnie nic mi nie mówiły. Jednak niewiele osób znało mój prywatny numer. I tylko jednej nieznajomej kobiecie zapisałem go wczoraj na kartce.

Moje usta mimowolnie powędrowały do góry.

- Takie już chyba nasze szczęście do nietypowych powitań. Jeżeli dobrze rozpoznaję, pani Arill, mam rację?

Spytałem, chociaż nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Eve Arill naprawdę mocno zapisała się w mojej pamięci. I chociaż wiedziałem, że w końcu zdecyduje się do mnie zadzwonić, nie sądziłem, że zrobi to tak szybko. Bezsenność musiała dać jej bardziej w kość, niż początkowo przypuszczałem.

- Tak, a skoro zostałam rozpoznana, wychodzi na to, że dobrze się dodzwoniłam - odpowiedziała z nutką rozbawienia. - Nie dzwonię przypadkiem za późno? Jeżeli to nie jest odpowiednia pora, mogę zadzwonić jutro...

- Proszę się nie przejmować godziną i dzwonić nawet gdyby miał być środek nocy. Cieszę się, że postanowiła pani się ze mną skontaktować. Obawiałem się, że mój numer telefonu może wylądować w koszu - powiedziałem z uśmiechem.

- Zapewniam, że kartka nie leżała nawet w jego pobliżu. Prawdę mówiąc nie wiem, czy mam jakiś kosz w domu. Nie zdążyłam tego jeszcze sprawdzić - zażartowała. Widocznie starała się aby jej głos brzmiał na swobodny, ale ani trochę nie umiała ukryć w nim zmęczenia. O ile w ogóle próbowała to robić. Nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie siedziała z głową przyciśniętą do stołu.

Domyślałem się dlaczego zadzwoniła, więc nie zamierzałem męczyć jej zwykłą rozmową, a przejść od razu do konkretów. Prawdopodobnie nie wiedziała, jak powinna zacząć ten temat, dlatego sam go poruszyłem, dając jej możliwość rozwinięcia go.

- Jeżeli mogę zapytać, udało się pani poradzić z bezsennością?

Moje palce poruszały się rytmicznie, niemal niesłyszalnie uderzając o blat. Całą swoją uwagę skupiłem na kobiecie po drugiej stronie. Ściągnąłem brwi, kiedy po dłuższej chwili czekania nadal się nie odezwała.

- Pani Arill? - Nie zareagowała. - Pani Arill... - Spróbowałem ponownie, jednak wciąż bez żadnego skutku. Chrząknąłem. - Eve! - powiedziałem głośniej, zaraz wyraźnie słysząc jej zaskoczone sapnięcie.

- Tak? - odezwała się szybko. - Przepraszam, mógłby pan powtórzyć? Chyba trochę się zamyśliłam...

Lub przysnęłaś - stwierdziłem w myślach.

- Pytałem, czy poradziła sobie pani z bezsennością - powtórzyłem, wracając do formy grzecznościowej.

- Ach, bezsenność. Myślałam, że zniknie, ale chyba nic z tego. Nie licząc kilkuminutowych drzemek, to ostatnio najlepiej spałam u pana w samochodzie - zaśmiała się sucho.

- Ile to już trwa?

- Niecałe dwa tygodnie - przyznała cicho.

- Choruje pani na coś?

- Nie wydaje mi się...

- Jakieś zmiany w trybie życia?

- Nie...

- Stres?

Tym razem jej odpowiedź nie przyszła tak szybko jak poprzednie.

- Nie większy niż zazwyczaj.

Kłamstwo czy zwykła chwila zastanowienia się? Praktycznie jej nie znałem, żeby móc próbować określić to przez zwykłą rozmowę telefoniczną. Tylko jednego mogłem być pewien. Potrzebowała pomocy lekarza.

- Przepraszam - odezwała się nagle, zaskakując mnie. - Wiem, że jest pan lekarzem, ale... zadzwoniłam tylko po to, by jeszcze raz podziękować za wczorajszą pomoc. Naprawdę przepraszam za kłopot i życzę panu miłej nocy.

- Nie... - zacząłem, ale dźwięk przerwanego połączenia dotarł do mnie szybciej, niż zdążyłem dokończyć nawet to jedno słowo.

Zerknąłem na ekran. Chociaż jej głos był normalny, brzmiało to tak, jakby... spanikowała. Dlaczego?

Próbowałem do niej zadzwonić, ale tak, jak się spodziewałem, nie odebrała.

Przeniosłem spojrzenie na zegar, bijąc się z własnymi myślami. Tak właściwie miałem dwie możliwości. Mogłem to po prostu zostawić. Dać sobie spokój i uszanować fakt, że odrzuciła moją propozycję pomocy. To była jej własna decyzja. Mogłem też mieć to głęboko w dupie i działać zgodnie z tym co podpowiadała mi intuicja, a ta wyjątkowo nie pozwalała mi tego zignorować.

Przeczesałem dłonią włosy, zbyt dobrze wiedząc co to oznaczało.

Skoro nie chciała rozmawiać przez telefon, pora złożyć Eve Arill wizytę prosto do domu.

***
Byłem przygotowany już do wyjścia, jednak wszedłem jeszcze do salonu, widząc May. Siedziała w nim dość często, zawsze w miejscu, które było już chyba oficjalnie tylko jej. Ułożona swobodnie na dużym szarym fotelu tuż przy oknie, przez które bardzo dobrze było widać sporą część ogrodu. Podejrzewałem, że ta sceneria pozwalała jej zebrać myśli i skupić się, gdy coś robiła. Tak jak teraz. Opierała tablet o zgięte nogi, w prawej dłoni trzymając rysik i mocno czemuś się przyglądając.

Mimo że się nie ruszyłem, nadal stojąc w przejściu, uniosła głowę, najwyraźniej wyczuwając moją obecność. Na jej twarzy od razu pojawił się szczery uśmiech.

- Samuel! Wychodzisz gdzieś? - spytała, mierząc mnie łagodnym wzrokiem.

Przytaknąłem.

- Muszę coś załatwić. Nie powinno mi to zająć dużo czasu.

Szczególnie, jeżeli Arill postanowi zamknąć mi drzwi przed nosem lub w ogóle ich nie otworzyć.

- Mam nadzieję - powiedziała. - Ostatnio rzadko kiedy można spotkać cię w domu. Powinieneś odpocząć - zaznaczyła twardo.

Oparłem się bokiem o framugę, delikatnie się uśmiechając.

- Odpocznę - obiecałem. - Austin prawdopodobnie wraca, więc odejdzie mi trochę obowiązków.

May miała chyba coś powiedzieć, ale jej wzrok uciekł za mnie. Zaraz po tym usłyszałem przyczynę.

- Nareszcie - prychnął Dave, mijając mnie. - Już sam miałem cię błagać w jego imieniu byś mu na to pozwolił. Potrafi być cholernie przekonujący.

- Zdążyłem zauważyć - rzuciłem, nie przecząc nawet w najmniejszym stopniu. W przeciwnym razie jego urlop trwałby dłużej. Nawet jeżeli taka forma odpoczynku mu nie odpowiadała.

Dave złapał May i przyciągnął ją do siebie, zmuszając do wstania. Usiadł na jej miejscu, zaraz szybko sadzając ją na swoich kolanach. Oplótł ręce wokół jej talii, a głowę oparł w zagłębieniu jej szyi, na co usłyszałem od niej ciche mruknięcie zadowolenia.

Patrzyłem na to, dostrzegając jedynie szczere reakcje. Jej ruchy były swobodne i nie kryły w sobie żadnych obaw. Żadnych, nawet podświadomych, lęków. Była zupełnie rozluźniona. Coś, co jeszcze trzy miesiącu temu nie było dla niej osiągalne. W tej chwili przyjęła już do świadomości nową rzeczywistość, która przynosiła jej prawdziwe ukojenie. Nie broniła się i nie uciekała przed tym.

Niestety wraz z tym stała się obecnie bardziej odsłonięta na wszelkie ataki skierowane w jej stronę. I, mimo że była naprawdę silna psychicznie, z pewności będę musiał z nią o tym porozmawiać.

- Tak właściwie, Sam - zaczęła, odwracając w moją stronę tablet. - Co o tym myślisz?

Podszedłem bliżej, biorąc go do ręki i przyglądając się temu co było włączone. Projekt czarnej sukienki i garnituru jej autorstwa. Wpatrywałem się w linie tworzące krój i, będąc całkowicie szczerym, wyglądało to naprawdę dobrze. Szybko zauważyłem również, że jej zamysłem było, aby sukienka i garnitur miały coś wspólnego, w tym wypadku były to czerwone akcenty.

- Powinnam coś zmienić? To tylko projekty zrobione dla zabawy...

Zerknąłem na Dave'a, a kiedy nasz wzrok się spotkał, wiedziałem, że myśli o tym samym co ja.

Obiecałem kiedyś May, że pomogę jej dostać się na studia medyczne i pójść w stronę psychiatrii. To właśnie ten kierunek siedział jej wtedy w głowie. Kiedy szukała odpowiedzi na wiele pytań. Jednak po tym wszystkim, co się później wydarzyło, definitywnie stwierdziła, że tę działkę zostawia mnie.

Teraz być może właśnie odnaleźliśmy coś, na czym będzie mogła się skupić i przyniesie jej to prawdziwą radość. Wiedziałem, że chciałaby się czymś zająć, ponieważ jedno nadal się nie zmieniło. Wciąż nie lubiła wydawać naszych pieniędzy.

Przeniosłem na nią spojrzenie.

- A co ty na to, żeby były czymś więcej, niż tylko projektami zrobionymi dla zabawy?

Zmarszczyła brwi, jakby nie wiedziała co mam na myśli, ale zanim zapytała, Dave objął ją mocniej, odzywając się.

- Nie chciałabyś, aby twoje projekty stały się rzeczywistością, skarbie? Widzieć, jak ludzie chodzą w czymś, co wymyśliłaś? Mogłabyś stworzyć jedną z najbardziej luksusowych marek odzieżowych, którą pozna cały świat.

May powoli przełknęła ślinę. Obraz, jaki przedstawił jej Dave, chyba bardziej ją przestraszył niż zachęcił.

- Ale... ja nigdy się tym nie zajmowałam. Co, jeśli to nie wyjdzie? Nikomu się nie spodoba, nikt tego nie kupi albo będą złe opinie? Zresztą, to na pewno nie jest takie łatwe... Założenie tego, poprowadzenie, reklama...

Uśmiechnąłem się delikatnie. Była to reakcja, której się po niej spodziewałem.

- May, wszystko jest do wykonania. Dla nas ten obszar też byłby zupełną nowością, ale jeżeli byś chciała, naprawdę warto spróbować. Gdybyśmy nie ryzykowali, nie osiągnęlibyśmy wiele z tego, co obecnie mamy. - Oddałem jej tablet. - Decyzja należy wyłącznie do ciebie. Po prostu nie odrzucaj tego na wstępie.

- Możemy to razem przemyśleć. Pomogę ci - dopowiedział Dave, przez co chyba już bardziej zaczęła brać to pod uwagę. A byłem pewny, kiedy pokiwała twierdząco głową.

- Myślicie, że mogłabym dać sobie z tym radę?

- Jeżeli jest to coś, co lubisz i czym się interesujesz, poradzisz sobie bez większego problemu. Projekty, które mi pokazałaś mówią same za siebie, May. Musisz tylko zrobić ten pierwszy krok.

Tak naprawdę te dwa nie były jedynymi, które miałem okazję zobaczyć. Robiła je od dawna, chociaż najwidoczniej nigdy nie myślała o tym na poważnie. Stos kartek z różnymi stworzonymi przez nią kolekcjami, które odnalazłem razem z Carlem w jej wcześniejszym mieszkaniu, po raz pierwszy podsunął nam ten pomysł.

- Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, skarbie. - Jego uśmiech się powiększył, gdy zaczął wypowiadać następne słowa. - Tak samo jak do tego, że niedługo będziesz nosiła moje nazwisko. May Sanders, brzmi seksownie, nie uważasz?

Uniosłem brwi, przekrzywiając delikatnie głowę.

- Mi tak nie powiedziałeś, kiedy zmieniłem nazwisko.

- Jesteś zazdrosny?

- Trochę.

Śmiech May rozniósł się po pomieszczeniu, słysząc naszą krótką wymianę zdań. Jej rozbawione spojrzenie zatrzymało się na mnie.

- Z ręką na sercu mogę ci powiedzieć, że Samuel Sanders brzmi naprawdę hot.

Uśmiechnąłem się szeroko. Dave otworzył już usta, chcąc najprawdopodobniej coś na to odpowiedzieć, jednak w jednej chwili zrezygnował, gdy do pokoju wszedł Nath.

- Mamy mały problem - oznajmił, a wyraz jego twarzy nie wskazywał na to, by było to coś błahego. Szczególnie, że rzadko witał nas takimi słowami.

- Jaki? - zapytałem tylko.

- Policja się nami interesuje. Wyszukiwali nas w swoich bazach.

Słysząc to, od razu spoważniałem. Dave cicho przeklął, prostując się.

- Wiesz coś więcej?

- Sprawdzali nas wszystkich, włącznie z May i naszym ojcem. Patrzyli nawet na mamę. Nic nie znajdą, ale...

- Ale możemy być teraz na ich celowniku - dokończyłem, co potwierdził słabym ruchem głowy. - Kurwa - warknąłem.

- Spróbuję się dowiedzieć kto konkretnie wpisywał nasze dane. Może dzięki temu dotrę do wydziału, w którym pracuje.

Dave wcisnął się w głąb fotela ani przez chwilę nie przestając obejmować May.

- Będziemy musieli się bardziej pilnować - stwierdził. - Jay i Carl o tym wiedzą?

- Jeszcze nie zdążyłem im o tym powiedzieć.

- Daj też znać Isabelle i Austinowi. Powinni o tym wiedzieć - dodałem.

Posłał mi pytające spojrzenie.

- Austinowi? Wraca do nas? - zapytał, a w jego głosie wyczułem nutkę nadziei.

- Wątpię, by Kevin mu na to nie pozwolił, więc tak, wraca i prawdopodobnie nie będzie nawet czekał z tym do jutra. Podejrzewam, że od razu po badaniach zacznie nadrabiać zaległości w jednostce. Możesz go o wszystkim informować.

- Dobrze to słyszeć. Brakowało mi go - przyznał szczerze. - Trzymanie go od tego z daleka nie było wcale łatwe. - Zaśmiał się cicho.

Tak, Austin zdecydowanie był uparty i zdeterminowany.

Zauważyłem, jak May niespokojnie porusza nogą. Zaraz po tym usłyszałem jej głos.

- Z tą policją... Myślicie, że to coś poważnego?

Dave nie czekał z odpowiedzią, błądząc dłonią po jej ramieniu i robiąc małe kółeczka.

- Nie musisz się tym przejmować. Musieli kogoś złapać, kto po prostu sypnął kilkoma bezużytecznymi informacjami. Sprawdzili to odgórnie. Policja doskonale wie kim jesteśmy. Nie mają tylko żadnych dowodów, które mogliby skutecznie wykorzystać. Mają związane ręce. Nic nam nie zrobią, May.

Przytaknąłem wraz z Nathanem, gdy spojrzała na nas szukając potwierdzenia. To widocznie ją uspokoiło.

Dave miał rację. Jeżeli chcieli coś osiągnąć, musieliby uderzyć naprawdę mocno. Inaczej straciliby więcej niż zyskali, w tym sporą ilość pieniędzy na rozwój. Czy tego chcieli czy nie, to właśnie dzięki nim mogli pozwolić sobie między innymi na lepszy sprzęt. Wbrew pozorom nie są aż tacy głupi, by podcinać gałąź, na której siedzą.

- Sprawdź to, o czym mówiłeś - zwróciłem się do Natha. - Jeżeli podejmą jakieś inne działania lub coś zwróci twoją uwagę, od razu nam powiedz.

- Jasne, będę tego pilnował - potwierdził.

Zerknąłem na godzinę, nieznacznie się krzywiąc. Czas leciał szybciej, niż sądziłem.

- Muszę już jechać. W razie czego dzwońcie.

Ruszając do wyjścia moje myśli ponownie powróciły do kobiety. Nie miałem pojęcia, jak zareaguje na moją niezapowiedzianą wizytę, w dodatku o tej godzinie. Mogłem mieć tylko nadzieję, że rozmowa twarzą w twarz pójdzie mi lepiej niż przez telefon.

W końcu w tym się specjalizowałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top