Rozdział XXXI
Przeczesałem dłonią wilgotne włosy, stojąc przed kolejnym trupem.
To naprawdę było już chorym zagraniem. Uspokojenie gości graniczyło z cudem, a dopilnowanie, by nie rozniosło się to bardziej? Z jeszcze większym i miałem wrażenie, że nie było to na moją głowę. Kolejne wydane pieniądze na przekupienie prokuratury i sędziów. A nadal mieli wiedzę tylko o jednym ciele. W innym przypadku stawka z pewnością by wzrosła, sięgając astronomicznych sum.
Skrzywiłem się, po raz kolejny patrząc na mężczyznę. Usilnie walczyłem z tym, by nie rzucić tego w cholerę.
Jakbym jeszcze mógł to zrobić.
Gdybym się zaszył w pokoju, trup zapewne pojawiłby się pod drzwiami.
Przymknąłem oczy. Powinienem być teraz z May. Z pewnością potrzebowała mnie bardziej niż wszystkie zebrane tu osoby. Bracia, Sam, a do zabawy dołączyli nawet La Sargo. Kimkolwiek był nasz nieboszczyk, obecnie szczycił się niezwykłą uwagą.
I prawdopodobnie taki był tego zamiar.
Ponownie się wychyliłem, spoglądając na oddalone o trzy pokoje drzwi. Isa i Austin byli zajęci, więc została z nią Madeline, która sama to zaproponowała. Może nasze rodziny żyły od jakiegoś czasu w konflikcie, jednak ona nigdy nie chciała, by tak to się potoczyło. Wolała rozwiązywać sprawy pokojowo, co niestety nie zawsze się udawało. Ufałem jej na tyle, by wiedzieć, że w jej obecności May nie stanie się krzywda.
Poza tym nie miałem wiele do gadania, bo May sama mnie stamtąd wykopała, twierdząc, że sobie poradzi. Nie wątpiłem w to. Szczerze sądziłem, że przeżyje to dużo gorzej, a to chyba ja zamartwiałem się o wiele bardziej niż ona.
Na moich ustach rozciągnął się szeroki uśmiech, nie zważając na to, jak bardzo nieodpowiednie to było w obecnej sytuacji.
Po tym pocałunku wyglądała, jakby powróciły do niej wszystkie siły. Jakby w tamtym momencie odzyskała każdy utracony fragment siebie. Świadomość, że tak na nią działałem, że to dzięki mnie poczuła się lepiej, była stanem nie do opisania. Bycie z nią, dotykanie jej, całowanie, Boże, już sama myśl o niej była jak znalezienie się w samym środku raju.
Mój uśmiech zaczął znikać, kiedy wyczułem na sobie ich wzrok.
Zacisnąłem zęby, znowu głową znajdując się w pomieszczeniu, gdzie zapachem krwi z pewnością przesiąkły już wszystkie rzeczy, a nawet ściany.
Facet musiał nieźle kogoś wkurzyć. Szkoda tylko, że musiał zrobić to akurat na naszym przyjęciu, jakbyśmy mieli za mało na głowie.
- Kto go znalazł? - spytałem, chociaż nie miało to większego znaczenia. Dodatkowe informacje jednak nie zaszkodzą.
- Ja i Jay. - Spojrzałem na Carla, który stał oparty o filar, mając idealny podgląd na zdecydowanie ładniejszy profil mężczyzny. - Oraz zrozpaczona kobieta, po stracie męża, która widząc faceta z dziurą w głowie i rozprutym gardłem zemdlała w mniej niż sekundę.
Nie brzmiało to dobrze, ale podany przez niego opis był tylko skrótem tego co sam widziałem.
- Dałeś jej coś? - Zerknąłem na przyjaciela, wiedząc, że nie zostawiłby jej w tym stanie bez pomocy.
- Silne środki uspokajające. Pilnuje jej teraz dwóch ludzi, ale raczej nie obudzi się za szybko.
W tym momencie wydawało się to najlepszym rozwiązaniem zarówno dla niej, jak i dla nas.
Mężczyzna siedział na fotelu, blisko wyjścia, skierowany wprost na nie, więc trudno było go przeoczyć. Oczy i usta miał szeroko otwarte, ale co najbardziej mnie ciekawiło, to fakt, że nie był jakkolwiek związany. O ile nie miał myśli samobójczych i masochistycznych, nie rozsiadłby się tu tak wygodnie, dając zabić.
- Tutaj został zabity? - Kolejne pytanie, które również należało ode mnie. Oni pewnie znaleźli na to odpowiedzi, gdy brałem lekko przydługi prysznic.
- W salonie. - Podążyłem wzrokiem do miejsca, które Luke wskazał głową. - I jeżeli chcesz wiedzieć, najpierw była szyja, a później głowa.
Nie, zdecydowanie nie chciałem tego wiedzieć. Nie było mi to do niczego potrzebne, mimo że Luke widocznie stwierdził coś innego.
Zamknąłem dłonie w pięści.
Bracia i La Sargo mieli przed oczami efekty niezbyt udanej transakcji, natomiast ja i Samuel widzieliśmy nieco więcej. I naprawdę chciałem, żeby okazało się, że facet po prostu nie wywiązał się ze swojej części, ale kto po zabiciu, wokół dziury po kuli, rysuje krwawy okrąg?
I teraz niemal błagałem w duchu, by robił to każdy, a ja tylko byłem w tym zacofany. To brzmiało o wiele lepiej niż fakt, że prawdopodobnie pewien psychopata jest dużo bardziej żywy niż powinien.
Oraz fakt, że bez problemu dostał się na przyjęcie.
Zacisnąłem powieki, czując jak paznokcie zaczynają zbyt mocno wbijać się w wewnętrzną część dłoni, a wszystkie mięśnie się napinają.
Jebany skurwiel.
- Wiecie kto to zrobił?
Pytanie Victora wyrwało mnie z dziwnego wewnętrznego transu.
Spojrzałem na niego spod przymrużonych powiek.
Nadal się zastanawiałem czy zaproszenie La Sargo było dobrym pomysłem. Właściwie było fatalnym i wiedziałem to od samego początku. Zaufanie, którym ich kiedyś darzyłem, zniknęło. Nie wiedziałem co mogą zrobić, a mogli wszystko. Nawet ze zwykłej złośliwości. Szczególnie, że wpuszczając ich tutaj, tylko im ułatwiłem sprawę.
Mimo że jeszcze tego nie powiedziałem, musieli się dobrze orientować o co chodzi. Niestety im bliżej byłem tego by przyznać to na głos, tym bardziej się od tego oddalałem, stwierdzając, że sami również możemy sobie z tym poradzić.
Dopóki nie będzie to na ich terenie. Na terenie, gdzie nie mogliśmy za wiele zdziałać.
Tylko na to „dopóki" było już za późno. Handlarz od początku wykorzystywał ten fakt, ukrywając się tam i śmiejąc nam prosto w twarz. To było to, co Carl i Jay ustalili, gdy zajęli się jednym ze zdrajców.
Żeby go złapać, musieliśmy mieć pozwolenie La Sargo. Mogliśmy też działać bez niego, co w obecnych relacjach naszych rodzin mogłoby doprowadzić do niemałej wojny. A to stawiłoby nas na przegranej pozycji.
Miejsce, które uderzył Carl zaczęło pulsować, przypominając o tym, jak mocno zaciskałem szczękę.
By szlag trafił te wszystkie jebane struktury.
Powinni już wrócić do siebie. Tymczasem stali tu z nami, nad trupem, który ewidentnie jest naszym, a nie ich, zmartwieniem.
- Mamy swoje podejrzenia.
Spojrzałem na Samuela. Jeżeli miał w planach powiedzieć coś więcej, musiał pamiętać o tym, by nie zdradzić tego co usłyszeliśmy od May.
- Mamy? - Carl wyraźnie się zdziwił. - Dobrze wiedzieć.
- Nath otrzymał już zdjęcie. Zaraz pewnie dostaniemy odpowiedź kim jest ten facet.
Miło. Nie ma to jak dostać w wiadomości zdjęcie trupa.
Zauważyłem jak Victor się uśmiecha i zrobił to chyba pierwszy raz, odkąd spotkaliśmy się po tak długim czasie. Wyglądał, jakby sobie coś przypomniał.
- Czyli nie zrezygnował z tego - ucieszył się. - Był jeszcze dzieckiem, gdy pokazałem mu podstawy i wyjaśniłem, jak to działa. Pamiętam, jak skakał z radości, kiedy udało mu się złamać zabezpieczenia policyjnych informatyków. Z tego wszystkiego zapomniał o swoich i musiałem ratować sytuację - zaśmiał się.
- Tak, to brzmi, jak coś, co mógł zrobić - przyznałem rozbawiony. Teraz na szczęście był bardziej uważny. - Spędzał na tym sporo czasu. Myślę, że jego obecny poziom niewiele różni się od twojego, chociaż nie mi to oceniać.
- Pewnie masz rację. Już wtedy dobrze sobie radził.
Po jego słowach znowu powstała nieręczna cisza. Nie dało się ukryć, że rozmowy między nami nie były już takie jak dawniej. Nie były nawet namiastką tego, co dało się słyszeć kiedyś.
Victor spojrzał na swojego brata, który w przeciwieństwie do nas, już od dawna rozsiadł się na pierwszym lepszym krześle. Od razu wyczułem ich niemą wymianę zdań.
Oderwałem od nich wzrok, gdy telefon Sama zaczął dzwonić.
- Możesz mówić - oznajmił, wyciągając przed siebie urządzenie.
- Więc... Chyba już nie musimy szukać handlarza.
Przechyliłem nieznacznie głowę.
- Co? - spytałem bardziej z zaskoczenia niż z niezrozumienia.
- Wszystko wskazuje na to, że właśnie go znaleźliście. Dane były dobrze ukryte i trochę mi zajęło dostanie się do nich. Nie jest Rosjaninem, jednak spędził w Rosji prawie połowę życia, stąd ten akcent. Raz musiał chyba wpaść. Znalazłem raport. Był podejrzany o handel żywym towarem, ale ostatecznie nic mu nie udowodniono.
- Sprawdzałeś, czy nikt tego nie podmienił?
Nath na chwilę zamilkł, słysząc głos Victora. Widocznie wspomnienia powróciły również do niego.
- Tak. Informacje są prawdziwe, panie Vi...
- Daj spokój Nathan - przerwał mu. - Nie musisz zwracać się do mnie tak formalnie. Przecież wiesz, że nie będę miał nic przeciwko. Luke też - dopowiedział, jakby chciał uprzedzić kolejne wydarzenia.
Młody był cicho, jakby właśnie zastanawiał się co odpowiedzieć.
- Dobrze. - Jego głos się zmienił. Była to drobna zmiana, która i tak nie przeszła mojej uwadze. Sam i bracia również musieli ją zauważyć. W przeciwieństwie do La Sargo, dla których jego głos brzmiał ciągle tak samo.
Miałem wrażenie, że wypowiedzenie tego krótkiego słowa i tak było dla niego wielkim osiągnięciem.
- Mam rozumieć, że już nie obowiązuje nas pięciodniowy termin? - Zerknąłem na Carla, który prychnął, przenosząc całe zainteresowanie znowu na martwego faceta.
- Przecież to nie ma sensu - mruknął Jay. - Gość, który przez ostatnie dni truł nam dupę, teraz od tak jest martwy?
- Karma, bracie.
Niestety obawiałem się, że to coś więcej niż karma, a fakt, że handlarz nie żyje, wcale mnie nie pocieszał.
- Dobra Nath, jeszcze raz posprawdzaj nagrania z kamer - zarządził Sam. - Zobacz kto wchodził na górne piętro. Szczególnie do pokoju, w którym jesteśmy. Spróbuj się też dowiedzieć, jak handlarz dostał się na przyjęcie. Każdy, kto znalazł się w środku, wcześniej musiał być sprawdzony. Zwróć uwagę na to jak się legitymowali goście. Może udało mu się podszyć lub wejść z kimś.
- Jasne, daj mi trochę czasu. Postaram się wszystko ustalić i dam wam znać, kiedy czegoś się dowiem.
- Dziękuję - powiedział nagle. - Bez twojej pomocy stanęlibyśmy w miejscu.
Szczere wyznanie Sam'a musiało go zaskoczyć, bo odpowiedział z lekkim opóźnieniem.
- Nie ma... sprawy. Cieszę się, że mogę na coś się przydać.
Rozłączył się, zapewne od razu zaczynając szukać cokolwiek co mogłoby nas naprowadzić, a może i wyjaśnić kilka kluczowych kwestii.
- Co z nim robimy? - Jay wskazał na handlarza.
- Austin się tym zajmie - stwierdziłem. - Osobiście.
Samuel prychnął.
- Zamierzasz się teraz nad nim znęcać?
- Wtedy czekałoby go coś o wiele gorszego niż to. Nic mu nie będzie, kiedy w ten sposób za to zapłaci.
Zapłaci za mój błąd.
Tak naprawdę to ja ponosiłem za to całą odpowiedzialność. Austin jedynie wykonywał moje rozkazy. Przecież mogłem to wszystko przewidzieć. Zdecydowanie się na rozkładanie jedzenia na stół było największą głupotą, którą mogłem zrobić.
Wystarczyło chwilę pomyśleć.
Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, od razu domyślając się których konkretnie. Miałem już pewność, gdy dotarł do nas głos Madeline.
- May, Dave prosił, żebyś zaczekała w pokoju...
Tak, prosiłem o to, i musiałem przyznać, że wytrzymała w nim dłużej niż początkowo zakładałem.
Wyszedłem, wpadając na nią nim zdążyła zajrzeć do środka. Zasłoniłem jej cały widok, zmuszając, by cofnęła się o kilka kroków.
- Nie chciała mnie słuchać - wyjaśniła przepraszająco, stojąc w progu drzwi.
- Naprawdę? - zapytałem z lekkim uśmiechem, patrząc na May. Odwróciła wzrok, delikatnie się krzywiąc na słowa dziewczyny. - Dzięki, że z nią zostałaś, Maddy. Sam się już zajmę pilnowaniem jej.
Pokiwała głową, wracając do środka, natomiast May zmarszczyła brwi.
- Nie musisz mnie pilnować.
- Ale chcę. Poza tym... - Nachyliłem się, zatrzymując tuż przy jej uchu. - ... nie mam zamiaru marnować okazji, gdzie mogę spędzić z tobą więcej czasu.
- To potrzebujesz jakiejkolwiek okazji do tego?
Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc tę uwagę. Wyprostowałem się.
- Nie, o ile ty również nie będziesz jej potrzebowała.
Zauważyłem, jak jej usta lekko się rozchyliły, jakby zdziwiła się na moje słowa. Uniosła wzrok, zatrzymując go na moich oczach.
Tylko to nie było nic co powinno ją zaskoczyć.
Przesunąłem ją w głąb korytarza, jeszcze bardziej odchodząc od pomieszczenia, w którym nadal wszyscy siedzieli. Wraz z handlarzem. I mimo że on już raczej nie będzie zainteresowany przebiegiem naszej rozmowy, nie mogłem być tego pewien u pozostałych.
Skierowałem ją plecami do ściany, kładąc dłoń przy jej głowie. Ucieszyłem się, kiedy nic nie wskazywało na to, żeby czuła się z tego powodu źle.
- Posłuchaj mnie, May - zacząłem, chcąc by skupiła się na tym co powiem. - Nie chcę byś się do czegokolwiek zmuszała. Byś czuła jakiś obowiązek, przez to, że cię pocałowałem. Jeżeli nie jesteś czegoś pewna, poczekam. Nie musisz się z niczym śpieszyć. Mamy czas.
Nagle jej oczy stały się o wiele żywsze.
I spokojniejsze.
- Czyli nie jesteś jak ci mafijni bossowie, którzy wybierają sobie kobietę i mają gdzieś jej zdanie? No wiesz, ci źli, władczy, szorstcy...
Delikatnie odchyliłem jej głowę do tyłu, zbliżając do ust. Zwilżyła je językiem, co wyglądało jak zwykły odruch, na który nawet nie zwróciła uwagi.
Ale ja tak.
- Wolisz tamten typ? - spytałem, przesuwając spojrzenie w górę i zatrzymując się na szarych tęczówkach. - Zawsze mogę się dostosować.
- Nie - oznajmiła niemal od razu. Dostrzegłem, że skóra na jej policzkach stała się bardziej zaróżowiona. - Nie chcę żebyś się zmieniał.
Nie umiałem powstrzymać szerokiego uśmiechu, który zaczął pojawiać się na mojej twarzy.
- Podoba mi się ta odpowiedź.
Wargami musnąłem jej usta, przez co wzrokiem mimowolnie zjechała niżej, przyglądając się temu.
- Kamery - szepnęła, powracając do moich oczu.
Przelotnie zerknąłem w ich stronę.
- Myślisz, że Nathan jest jeszcze za młody na takie widoki? Obawiam się, że z jego dostępem do sieci widział już o wiele ciekawsze nagrania...
Podniosła dłoń, lekko uderzając mnie w ramię.
- Jesteś chory. - Zaśmiała się cicho, a w jej oczach nadal widniało prawdziwe szczęście.
Samuel miał rację. Wszystkiego czego potrzebowała, to odpowiednich osób, które przy niej zostaną. Którym zaufa, i z którymi będzie mogła podzielić się tym co trzymała głęboko w sobie, przerażona, zagubiona, tracąca siły. Przy których poczuje się bezpiecznie, nie musząc niczego ukrywać.
Mogłem zobaczyć, jak powoli odzyskuje wszystkie chęci do życia. Otwiera się, pokazując prawdziwą siebie.
Zaufała nam. Zaufała mi.
Palcem pogładziłem skórę na jej skroni.
- Chcę byś zawsze była ze mną szczera. Gdy zrobię coś nie tak, po prostu mi o tym powiedz. Nigdy nie wahaj się tego zrobić. Możesz mi mówić o wszystkim. Jeżeli chcesz o cokolwiek zapytać, pytaj.
Pokiwała głową.
- Wiem - odpowiedziała swobodnie. - W sumie byłam ciekawa jak wam idzie z kolejnym nieboszczykiem.
- Nie jest zbyt rozmowny, ale przynajmniej nie ucieka...
Leniwie złapałem kosmyk jej włosów, zakładając za ucho, by w żaden sposób nie przeszkadzał.
Przewróciła oczami, rozbawiona.
- Wiesz już kto to?
Powinienem to zdradzać? I tak się dowie. Jeżeli nie ode mnie, to kogoś innego.
- Handlarz, z którym współpracował Beirg.
- Więc... To znaczy, że sprawa jest już zamknięta? - zapytała, szukając u mnie potwierdzenia. Słyszałem jak jej głos trochę posmutniał, jakby czegoś się obawiała. - Ta, przez którą się u was znalazłam - dopowiedziała, chociaż dobrze wiedziałem co ma na myśli.
- Tak, ale nigdzie nie wracasz, May. Zostajesz z nami - powiedziałem stanowczo. - Nie pozwolę byś teraz wróciła do swojego mieszkania. Jeżeli czegoś z niego potrzebujesz, jeszcze dziś poproszę Carla, żeby przeniósł wszystkie twoje rzeczy do nas.
Spuściła wzrok.
- Myślałam, że kiedy to załatwicie, sami będziecie chcieli, bym...
- Nigdy o tym nawet nie pomyśleliśmy - powiedziałem, przerywając jej i zmuszając by na mnie spojrzała. - Ja, Sam, moi bracia, każdy z nas chce żebyś została. Nic się nie zmieniło przez to, że on nie żyje. Nie dam ci odejść May.
Rozluźniła się.
- Nie chcę wracać do siebie.
- Mam nadzieję, bo zrobię wszystko, abyś nie myślała o powrocie tam.
- Już to zrobiłeś.
Słowa, które usłyszałem, były na tyle cicho, że sam nie byłem pewien czy faktycznie coś mówiła.
Spojrzeliśmy na Madeline, która wyszła z pokoju, rozmawiając przez telefon.
- Nic mu nie jest, Diana. Kretyn pewnie nie usłyszał dzwonka. - Podeszła, kierując pytanie bezpośrednio do mnie. - Moi bracia są w środku? - Wskazała na otwarte drzwi.
- Tak, ale tam jest...
Machnęła ręką.
- Nie pierwszy i pewnie nie ostatni trup, którego zobaczę - powiedziała pewnie, ale skrzywiła się, kiedy usłyszała coś w telefonie. - Spokojnie, Diana. To nikt od nas. - Ruszyła w kierunku pokoju. - Nie, nie zabili żadnego z Sandersów...
Kiedy Madeline zniknęła wewnątrz, Luke po chwili szybko stamtąd wyszedł z jej telefonem przy uchu, idą w stronę schodów.
- Powinnaś odpoczywać, skarbie...
Uśmiechnąłem się pod nosem. Diana od zawsze się o niego martwiła, kiedy gdzieś wyjeżdżał. Poznali się rok przed naszą kłótnią. Skoro nadal byli razem, musiało się im układać.
- Wiesz co? Niech młody sobie popatrzy - stwierdziłem, całując ją nim zdążyła coś powiedzieć.
Nie śpieszyłem się. Całowałem ją powoli, nie pomijając żadnego fragmentu jej miękkich ust i zapamiętując każde najmniejsze muśnięcie.
Potrzebowałem jej. Tego wszystkiego co ze mną robiła.
Ucieszyłem się, kiedy tym razem nieśmiało go odwzajemniła.
Odsunęła się. Kiedy jej wzrok natrafił na kamerę, wyglądała, jakby dopiero teraz sobie o niej przypomniała. Speszona odwróciła głowę w drugą stronę.
Tylko tam również była kamera.
Próbowałem powstrzymać uśmiech, kiedy zakryła się dłonią.
- Właściwie to szukałam cię, żeby zapytać, czy poszedłbyś ze mną do samochodu. Zostawiłam tam torebkę, a w niej telefon. Nie potrzebuję go aż tak, ale...
- Nie ma problemu - odpowiedziałem, kiedy mówiła to właściwie na jednym wdechu.
- Okej to... zaraz przyjdę. Zarzucę tylko coś na siebie.
Kiwnąłem głową, patrząc, jak znika w pokoju, nadal kryjąc się przed kamerami.
Podszedłem do Sama, kiedy zauważyłem, że stoi przed drzwiami z niemałym uśmiechem.
- Pocałowałem ją - oznajmiłem. - Dwa razy.
- I?
Zmarszczyłem brwi. Był w tym jakiś haczyk?
- Co „i"?
- Dlaczego mi o tym mówisz?
- Nie wiem. Uznałem, że powinieneś wiedzieć.
- Nie wydawała się mieć coś przeciwko, więc ja tym bardziej nie mam. Skoro uznałeś, że to odpowiedni moment, tak musi być.
Nie miałem pojęcia czy to był dobry moment, ale z jakiegoś powodu poczułem, że powinienem zrobić to właśnie wtedy.
May wyszła, mając na sobie czarny sweter i dresowe spodnie. Na szczęście było tu pomieszczenie z różnymi ubraniami na wypadek, gdyby któryś z gości potrzebował się przebrać. Akurat trafiło na nas.
Samuel przymknął drzwi.
- Idziemy do samochodu na chwilę - powiedziałem jeszcze nim przyszła.
Uniósł brwi.
- Aż wychodzić musicie? Myślę, że w pokoju byłoby wam cieplej. I wygodniej.
Spiorunowałem go wzrokiem, czym się raczej nie przejął, jednak nic nie odpowiedziałem, kiedy May była już obok.
- Możemy już iść - powiedziała, poprawiając jeszcze sweter. Uśmiechnęła się do Sama, kiedy ich spojrzenia się spotkały.
Droga do wyjścia nie była długa. Nadal byli tu ludzie od nas, którzy pilnowali, by nie wszedł nikt nieproszony. Musieli już wiedzieć, że zawalili swoje zadanie, bo kiedy tylko nas zauważyli, wstali w ekspresowym tempie, schylając głowy.
- Panie Sanders, Pani Deris.
Zignorowałem ich, przechodząc dalej, jednak May i tak zdążyła skinąć głową. Była dobrą osobą. Za dobrą dla tych idiotów.
Kiedy Nathan ustali w jaki sposób handlarz dostał się do środka, winni zostaną ukarani. Nie miałem zamiaru tego zostawić.
May szła ze mną równym krokiem, o czymś rozmyślając. Nie przerywałem tego, kiedy widziałem, jak się uśmiecha, zapewne z sytuacji, którą sobie przypomniała. Chciałem, by miała o wiele więcej wspomnień, z których będzie się cieszyć.
Zawiał mocny wiatr, targając jej włosami we wszystkie strony. Wsunęła dłonie głębiej w rękawy, następnie próbując pozbyć się kosmyków z twarzy.
- Pomogę ci - powiedziałem, powstrzymując śmiech na widok ruchów, które robiła, kiedy kilka z nich weszło jej do ust.
Odgarnąłem je do tyłu, przytrzymując dłonią, by znowu nie znalazły się gdzieś indziej.
Zmrużyłem oczy, kiedy coś zauważyłem. Przesunąłem dłoń wyżej, żeby się upewnić.
- May, proszę, powiedz mi, że one są zimne, a nie wilgotne. Nie wyszłabyś w wilgotnych włosach, prawda?
- Są... zimne - odpowiedziała i to ani trochę nie brzmiało jak prawda.
Syknąłem.
- Gdybym o tym wiedział za nic bym cię nie puścił.
Zerknąłem za siebie rozważając to, by się wrócić, jednak teraz nie było już sensu, bo praktycznie byliśmy przy aucie.
- Nic mi nie będzie - zapewniła. - Zaraz przecież wracamy. Poza tym... - spojrzała na mnie, stając przy aucie - ty też masz wilgotne.
Skrzywiłem się, gdyż nie dało się tego ukryć. Nawet ich nie suszyłem, wycierając jedynie ręcznikiem.
- Zabieraj tę torebkę - mruknąłem, otwierając samochód i ignorując jej zwycięski uśmiech.
Tylko na chwilę. Bo po tej chwili ponownie nie umiałem oderwać od niej wzroku. Jak na złość, gdy nachyliła się do środka, słowa Sama uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. By go szlag. To nie było coś, o czym powinienem teraz myśleć.
Ale nie mogłem nic na to poradzić.
- Mam! - powiedziała radośnie.
Położyłem dłoń nad jej głową, żeby przypadkiem się nie uderzyła. Wyprostowała się, gdy nie miała już nic nad sobą.
Za to ja stałem tuż przed nią.
Cholera, znowu miałem ochotę ją pocałować.
Nagle uciekła wzrokiem na coś innego. Widziałem, jak w jej oczach pojawia się nutka strachu. Nim zdążyłem się odwrócić, a ona coś powiedzieć, poczułem mocne uderzenie w głowę. Ta sekunda oszołomienia wystarczyła, bym znalazł się z przyciśniętą twarzą do betonu, przytrzymywany przez trzech mężczyzn.
Kurwa.
- Uciekaj - powiedziałem przez zaciśnięte zęby, czując jak jeden z nich wbija w moje plecy kolano.
Nie zdążyła się poruszyć. Czwarty znalazł się za nią, skutecznie łapiąc w pasie. Cieszyłem się jednak, że się nie poddała. Uniosła wysoko stopę, opuszczając ją na jego buta, który nie wyglądał na wcale grubego. Syknął, poluźniając uścisk, co wykorzystała, by zrobić to samo z jego drugą nogą. Odepchnęła go, szybko odwiązując szpilkę i ją ściągając. Gdy mężczyzna dostał nią w twarz, aż sam się skrzywiłem.
Poczułem jak jeden z nich ze mnie zszedł, dzięki czemu mogłem podnieść się na kolana. Przez to nie wiedział, czy do mnie wrócić, czy zająć się dziewczyną.
Miałem nadzieję, że wybierze mnie.
- Biegnij, May - warknąłem, kiedy nadal tu stała. - Już!
Próbowałem sięgnąć do broni, lub przynajmniej wstać, ale nie było to ani trochę łatwe, kiedy oni wcale nie ustępowali.
Kurwa, gdzie są ci jebani ludzie, kiedy są potrzebni.
May korzystając z okazji, że ten debil nadal nie mógł się zdecydować, uderzyła go z całej siły szpilką w głowę i nie przestawała, nawet gdy się zachwiał. Próbowała też ściągnąć drugi but.
Chyba nie chcę jej nigdy zdenerwować. W tym momencie wyglądała straszniej niż Isa.
Zebrałem w sobie siły i zepchnąłem jednego na auto, uderzając go łokciem w krtań, kiedy mnie puścił. Nie czekałem, aż ten drugi zdąży się namyśleć. Złapałem go, ściągając w dół i wbijając mu kolano, a następnie uderzając z pięści. To wystarczyło, by zwinął się w kłębek. Zostawiłem go, nie mając teraz na niego czasu.
Ruszyłem do May, jednak ktoś niespodziewanie mnie złapał, przyciągając do siebie i wbijając w ramię igłę, nim zdążyłem zareagować.
Spojrzała na mnie przerażona, kiedy zauważyła co się stało.
Uciekaj, proszę - powiedziałem bezgłośnie, jednak w duchu wiedziałem, że tego nie zrobi.
- Przypomina ci to coś? - Napiąłem się, słysząc za sobą znajomy głos. Wyciągnął przed siebie pustą strzykawkę, pokazując mi. - Wstrzyknąłeś mi takie samo dziadostwo, a ja nie mogłem nic zrobić, kiedy potrzebowała pomocy. - Westchnął, odrzucając ją. - Została z wami sama, bezbronna, śmiertelnie wystraszona. W jednej chwili sprawiliście, że straciłem część siebie.
Gdy mnie puścił, upadłem, nie mogąc utrzymać się na nogach. Podparłem się na rękach, z trudem unosząc głowę.
Bez problemu wyciągnął moją broń, odbezpieczając ją.
- Pamiętasz, jak wyglądała? Czy była to tylko wasza kolejna robota do wykonania?
Przez cały czas był spokojny, co tylko zwiększało moje obawy. Wiedziałem, że to nigdy nie wróży nic dobrego.
- Jak przeżyłeś? - spytałem, widząc, jak May ostrożnie otwiera torebkę. Robiłem się coraz bardziej zmęczony. Musiałem szybko coś wymyślić. - Samuel miał cię zabić.
Zaśmiał się.
- Właśnie to cię obchodzi? Żyję, bo widocznie nie tylko wy jesteście słowni. - Zacisnąłem zęby, kiedy pociągnął mnie za włosy, przystawiając broń do skroni. - Zostaw to - rozkazał, na co May zamarła. - Ciebie nie mogę skrzywdzić, ale o Sandersie nie było mowy. Jeżeli nie chcesz z bliska podziwiać kawałków jego mózgu, radzę ci to odłożyć.
- Zostaw ją - warknąłem, kiedy jednemu z nich udało się podnieść i do niej podszedł. Nie ruszyła się, nie walczyła już. Kurwa. - Zabiję was - oznajmiłem, potrząsając głową, kiedy było coraz gorzej. - Wycofaj się, póki masz jeszcze taką możliwość. Clarissa wiedziała co robi, ty nie masz zielnego pojęcia.
Kucnął rozbawiony.
- A co mam do stracenia? Życie? - Prychnął. - Przecież i tak jestem już martwy. Już nic nie możesz mi odebrać. Za to ty... - Podłożył pistolet pod moją brodę, zmuszając mnie, bym odchylił głowę. - Ty masz wiele do stracenia. Kochasz ją, prawda? Tak to przynajmniej wyglądało na tym waszym durnym przyjęciu - stwierdził. - Zaśniesz jak ja, ale kiedy się obudzisz, jej już nie będzie. I wiesz co? To o wiele gorsze niż zobaczenie jej obok martwej, dlatego że zniknie, a ty nie będziesz wiedział co się z nią dzieje. Żyje jeszcze? Cierpi? Boi się? Płacze? To wszystko będzie jedną wielką niewiadomą.
Zabrał broń, a moje ciało przechyliło się na bok, w ogóle mnie nie słuchając, co mężczyzna skwitował jedynie uśmiechem.
Zmusiłem się, by ruszyć głowę w jej stronę.
- Uwolnij... się - powiedziałem z trudem, błagając ją. - Możesz to zrobić. Zrób... to.
Starałem się brać głębokie oddechy, by nie zasnąć, jednak to nie działało. Miałem wrażenie, że tylko przyśpieszało cały proces.
Dostrzegłem, jak jej oczy lśnią od łez.
Zrób coś Dave. Musisz coś wymyślić. Zawsze sobie radziłeś. Pochodzisz z jebanej rodziny mafijnej. No dalej.
Mężczyzna wstał.
- Powiedziałbym „do zobaczenia", jednak to nigdy się nie stanie.
- Nie... Puść ją. - Próbowałem wstać. Zrobić cokolwiek. - May...
Obraz stał się niewyraźny, a zimne łzy spłynęły w dół mojej twarzy, gdy patrzyłem, jak każe jej wsiąść do samochodu.
Nie.
Nie możesz mnie zostawić.
Przecież umiesz się uwolnić. Widziałem to.
Żołądek skurczył się do granic możliwości, kiedy to po prostu się działo.
W tylnej szybie auta pojawiła się jej twarz. Tylko na krótką chwilę. Delikatnie się uśmiechnęła, znikając, gdy mężczyzna skręcił.
Nie.
Resztkami sił, które mi zostały, wysunąłem telefon, wciskając zapisany numer.
Znajdę cię May. Zrobię wszystko by cię znaleźć.
Przymknąłem oczy.
- Nawet mi nie mów, że dzwonisz, bo wziąłeś mój żart na poważnie.
- May... Zabrał ją... - wydusiłem, nie mając siły dłużej się opierać.
Zamknąłem je, nie potrafiąc już otworzyć. Poczułem, jak odpływam.
Ostatnie co usłyszałem, to głośne przekleństwo przyjaciela.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
***
Niedługo wleci rozdział informacyjny! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top