Rozdział XXX
Kiedy weszliśmy do środka, miałam wrażenie, że odgłos naszych kroków dotarł nawet na sam koniec sali. Właściwie byłam tego pewna. Mężczyzna, na którym akurat skupiłam wzrok, odwrócił się co najmniej, jakby już stamtąd wyczuł naszą obecność. Podobnie zachowali się pozostali. Jedni robili to skrycie, inni bardziej otwarcie, ale nie było chyba osoby, która przynajmniej na chwilę nie przerwała rozmowy, by na nas spojrzeć.
Zrobiło mi się wyjątkowo duszno, gdy ludzie zaczęli szeptać. Fragmenty rozmów, które do mnie docierały, wskazywały, że byłam ich głównym tematem. Niezupełnie omawiana od tej dobrej strony.
Tylko wszystkie te słowa wypowiadały kobiety. To z ich ust padały najgorsze oszczerstwa i wyzwiska. I to one, ubrane w najdroższe ubrania i biżuterię, potrafiły życzyć mi śmierci, tylko dlatego, że znalazłam się blisko Sandersów.
Nie odsunęłam się, kiedy ręka Dave'a oplotła mnie wokół pasa, delikatnie przyciągając do swojego boku.
- Nie zwracaj na nie uwagi. Są zazdrosne.
- Zazdrosne, ale zupełnie nieszkodliwe - dopowiedziała Isa, biorąc kieliszek z tacy, którą właśnie niósł kelner. - Te zdziry lecą tylko na kasę, błagając by jakiś facet je przygarnął. - Powiedziała to na tyle głośno, że dwie kobiety, które przed chwilą śmiały się w najlepsze, teraz były zupełnie cicho. - My jesteśmy niezależne - kontynuowała, wciąż mówiąc do mnie. - Możemy tych dwóch kopnąć w tyłek, a gwarantuję ci, że i tak będą błagać żebyśmy wróciły.
Tym razem kobiety szybko uciekły, jakby te słowa wyjątkowo mocno je dotknęły.
- Co prawda, to prawda - potwierdził Sam.
- Mówiłam - odparła zadowolona, przybliżając kieliszek do ust, jednak się zatrzymała. - Jak wracamy?
- Wraca ze mną, więc możesz spokojnie pić.
Isa zmrużyła oczy na słowa Dave'a, szukając u mnie potwierdzenia.
- I tak już zdecydował - zgodziłam się.
Wyraźnie szczęśliwa z tego powodu, opróżniła kieliszek w kilku łykach, ostatecznie się wykrzywiając. Pusty odstawiła na stolik obok.
- Kto to cholerstwo zamówił? - wydusiła.
- Wszystko powierzyłem Austinowi, więc jeżeli nie zlecił tego nikomu innemu, to będziesz miała odpowiedź na swoje pytanie.
Myślałam, że jej twarz nie może się już bardziej wykrzywić, ale widocznie byłam w błędzie, kiedy zobaczyłam, jak wygląda po najnowszej informacji Dave'a.
- Wiesz, że bez wahania oddałabym swoje życie w jego ręce, ale jak mogłeś zostawić mu możliwość wyboru alkoholu, kiedy on go nigdy w ustach nie miał?
- Zawsze było dobrze...
- Bo to ja go wybierałam!
- Skąd miałem to wiedzieć? - Westchnął, próbując się bronić, co naprawdę marnie mu szło.
- Naprawdę nie zauważyłeś, że na każdym z naszych spotkań nie ruszył alkoholu? - zapytała z nadzieją, która zniknęła, kiedy nie otrzymała odpowiedzi. - Dobra, pójdę to naprawić nim nasi goście za bardzo polubią się z wyposażeniem łazienki.
Rozglądnęła się, zatrzymując na kimś wzrok. Jej twarz, pomimo całej tej sytuacji, od razu się rozpromieniła. Kiedy podążyłam wzrokiem do miejsca, w które patrzyła, nie zdziwiłam się widząc Austina. Stał z boku, na samym końcu sali, obgadując coś z kelnerami i prawdopodobnie innymi osobami uprawnionymi do zajmowania się sprawami dotyczącymi przyjęcia. Obracał się w kółko, tłumacząc coś i nawet z daleka widziałam, że nie był zadowolony z faktu, iż jego jedna ręka nie była jeszcze sprawna.
Isa ruszyła do niego płynnym krokiem, zgrabnie omijając stojących na jej drodze gości, z niektórymi krótko się witając. Gdy Austin w końcu ją zobaczył również stał się jakiś żywszy. Ale ręka nadal mu przeszkadzała, kiedy zapominając o niej, chciał się przywitać z dziewczyną.
Odwróciłam się, wyczuwając jak ktoś do nas podchodzi. Nie myliłam się.
- Panowie Sanders. - Zachrypnięty głos i szeroki uśmiech, ukazujący przynajmniej większą część zębów, z pewnością nie był czymś co chciałabym usłyszeć i zobaczyć u niego drugi raz. Niestety moje ciche życzenia okazały się płonne, kiedy zwrócił się bezpośrednio do mnie. - Pani musi być May Deris. - Nawet widząc to, jak wzrok mężczyzny zatrzymuje się tam, gdzie nie powinien, zmusiłam się do lekkiego uśmiechu, który miał potwierdzić jego słowa. - Miło mi panią poznać. - Wyciągnął w moją stronę dłoń, jednak zignorowałam ją ponownie posyłając mu uśmiech i delikatne skinięcie głowy. Gdybym podała mu swoją dłoń, ta powędrowałaby wprost do jego ust. Sama myśl o tym powodowało we mnie mdłości.
Elegancki ubiór i całkiem możliwe, że drogie perfumy, w jego przypadku wcale nie działały przyciągająco. Wszystko było w nim fałszywe i intuicja kazała mi się do niego nie zbliżać.
Dyskretnie odetchnęłam, kiedy Samuel postanowił odwrócić jego uwagę od mojej osoby.
- Możemy panu w czymś pomóc, panie Walter?
Mężczyzna opuścił rękę, niechętnie przenosząc wzrok na lekarza, który najwyraźniej nie mieścił się w jego preferencjach.
- Dotarły do mnie słuchy, o tym co się wydarzyło - oznajmił. - Aż trudno mi pojąć, jak wielkie straty to przyniosło, szczególnie finansowe. Muszę przyznać, że ten kto odważył się zadrzeć z waszą rodziną musi mieć niezłe jaja. - Powstrzymałam się przed wzdrygnięciem, kiedy usłyszałam jego donośny śmiech. Na moje szczęście, i zdecydowanie jego, nie trwał długo. - W każdym razie pomyślałem, że mogę zaoferować swoją pomoc. - Gdy przenosił wzrok na Dave'a, na mnie zatrzymał się dłużej. - Ostatnio w moje ręce trafiło kilka wartościowych nieruchomości. Idealna lokalizacja na wasz interes. Z daleka od miasta, na uboczu, cisza, spokój. Jeżeli chodzi o cenę, myślę, że bez problemu się dogadamy. W końcu nie znamy się od dzisiaj.
Gdy spojrzałam na Dave'a, szukanie u niego jakiejkolwiek reakcji na ofertę mężczyzny było daremne. Jego twarz nie wyrażała zupełnie żadnych emocji. Ale gdy ich wzrok się spotkał, wydawało się, że pan Walter zrobił mały krok w tył.
Byłam pewna, że tęczówki Dave'a pociemniały o kilka odcieni. Chłód, który dało się wyczuć od Sandersa, z pewnością nie mógł być spowodowany jedynie złożoną propozycją, co rozmówca również musiał zauważyć. Wszystko zdradzał przez swoje nieświadome ruchy, które przez ten moment stały się tylko bardziej nerwowe.
- Obecnie nie jesteśmy zainteresowani nowymi nieruchomościami. - Słowa Dave'a zabrzmiały spokojnie, co zdawało się jeszcze bardziej przerazić mężczyznę. - Jeżeli chodzi o nasze straty i finanse, nie sądzę by musiał się pan nimi przejmować. - Oczy naszego rozmówcy nieznacznie się powiększyły, jakby właśnie został na czymś przyłapany. - Ale jeżeli to pana interesuje, mogę zdradzić, że jeszcze w tym tygodniu wszystko powróci do poprzedniego stanu.
- Ach, to cudowna wiadomość. - Śmiech Waltera tym razem zdecydowanie był odruchem nerwowym. - Mam nadzieję, że szybko znajdziecie sprawcę tego. Proszę pamiętać, że w razie potrzeby, zawsze służę pomocą. Wybaczą państwo, ale zostawiłem żonę i pewnie się już niecierpliwi.
Miał żonę?
Samuel skinął głową, jakby dawał mu przyzwolenie, że może iść. Mężczyzna szybko odszedł, znikając pośród gości.
- Powinienem go zabić - mruknął Dave, nadal wpatrzony w miejsce, w którym zniknął Walter.
- Nim się przyjęcie skończy, na twojej liście znajdzie się połowa gości - zażartował Sam, kręcąc przy tym głową. I nie wiem dlaczego, ale zabrzmiało to dla mnie zbyt realnie.
Dave spojrzał na niego całkiem poważnie.
- Potrafisz zatuszować śmierć tylu ludzi?
Lekarz przez chwilę się zastanawiał.
- Wy tak serio? - Uniosłam brwi, pytając, nim Samuel udzielił mu odpowiedzi. Miałam przeczucie, że miała być ona twierdząca. - Albo nie odpowiadajcie.
Sala była naprawdę duża, bez problemu mieszcząc wszystkich zebranych. Dodatkowo posiadała otwarte półpiętro, na które przeszło część gości, skąd mogli się wszystkiemu przyglądać.
Każdy wydawał się zajęty rozmową, być może zawieraniem jakiś transakcji. Niektóre twarze wydawały się znajome, chociaż byłam przekonana, że nie widziałam ich nigdy na żywo. Niekiedy przechodząc witali się z Sandersami, czasami również ze mną, chociaż było to raczej z grzeczności niż z jakiegokolwiek szacunku. Nie mogłam go przecież wymagać, kiedy pierwszy raz widzieli mnie na oczy.
Rozglądając się tak, zauważyłam pod ścianą stół, na którym było rozłożone jedzenie. Pewnie nie zwróciłabym nawet na niego uwagi, gdyby coś nie rzuciło mi się w oczy. Winogrona. I nawet stąd widziałam, że były tam przeróżne rodzaje, również te, które lubiłam najbardziej.
- Naprawdę je załatwiłeś - powiedziałam do Dave'a szczęśliwa, wskazując o co mi chodzi.
Uśmiechnął się, znowu ukazując na twarzy każdą z emocji.
- A wątpiłaś w to? W domu też będą na ciebie czekać.
Ta informacja zdecydowanie dobrze wpłynęła na moje samopoczucie.
- Pozwolisz, że udam się je skosztować.
- Ależ oczywiście - zgodził się.
Ruszyłam w kierunku stołu, ale nie zaszłam daleko. Zdążyłam może zrobić z siedem kroków i zaczęłam lecieć do przodu. I tym razem nie była to wina butów. Nie była to nawet moja wina. Jeden z gości potrącił mnie ramieniem, ale siła z jaką to zrobił, ewidentnie wskazywała na to, że zrobił to specjalnie. Nie miałam nawet okazji zobaczyć kto to był.
W ułamku sekundy dostrzegłam jak dziewczyna, na którą właśnie leciałam, odsuwa rękę z kieliszkiem, prawdopodobnie nie chcąc się oblać, bo wątpię, by myślała teraz o mnie. Albo może? Z zaskoczeniem na twarzy starała się mnie złapać. Ostatecznie zrobił to mężczyzna, który stał za nią, łapiąc nas obie i szybko zabierając kieliszek, który trzymała.
Odsunęłam się, stając na własne nogi. Dave już był obok mnie. Tak samo jak Sam. Wiedziałam, że na kogoś wpadnę. To było aż za bardzo do przewidzenia.
- Tak bardzo przepraszam - zaczęłam, licząc, że jednak będą należeć do tych bardziej wyrozumiałych. - Ktoś mnie popchnął - wyjaśniłam, patrząc na dziewczynę, która wyglądała na niewiele starszą od Nathana.
Podświadomie odetchnęłam, kiedy w jej oczach nie zauważyłam żadnego gniewu. Gdy się uśmiechnęła, na jej policzkach pojawiły się dołki.
- Nie przepraszaj. Nic się nie stało. Widziałam, jak na ciebie wpadł.
Wydawała się być miła i przyjaźnie nastawiona. Nie liczyłam na to, że spotkam tu kogoś takiego.
W tym samym czasie, kiedy ona spojrzała na Sandersów, ja spojrzałam na mężczyznę, który stał za nią. Wraz z tym poczułam coś dziwnego. Nieznajomy, który był przede mną, zdecydowanie nie zaliczał się do osób pokroju Waltera. Nie sprawiał też wrażenia jakiegoś ważnego urzędnika, a jednak coś kazało mi czuć wobec niego respekt. Tak samo jak do... Sandersów.
Mój wewnętrzny głos, jak na złość, właśnie pochwalił mnie za spostrzegawczość.
Kiedy nasz wzrok się spotkał, nie zamierzałam odwracać go pierwsza, nie ważne co by się stało. Może było to głupie z mojej strony, jednak mało mnie to w tej chwili obchodziło. Mężczyzna zdawał się to zauważyć. Jego usta drgnęły, układając się w delikatny uśmiech, który tak, jak u dziewczyny, utworzył małe dołeczki na policzkach. Zaskoczył mnie, kiedy to on skinął głową, i nie ważne jak na to patrzyłam, zrobił to z prawdziwym szacunkiem i uznaniem.
- Dobrze cię widzieć, Madeline. - Głos Sama, kiedy zwrócił się do dziewczyny, brzmiał uprzejmie i naprawdę swobodnie.
- Ciebie również Samuelu - odparła szczęśliwie. - I ciebie Dave. Trochę minęło od naszego ostatniego wspólnego spotkania. - Jej głos trochę posmutniał przy ostatnim zdaniu, co było kolejną rzeczą, która mnie zdziwiła.
- Trzy lata - odpowiedział, na co pokiwała tylko głową.
Mimo że między nimi a Madeline nie dało się wyczuć żadnego napięcia, to już nie obejmowało to mężczyzny za nią, a gdy podszedł jeszcze jeden, miałam wrażenie, że atmosfera nie może być już cięższa. Kiedy cisza się przeciągała, miałam ochotę coś powiedzieć, by tylko ją przerwać.
Nie miałam żadnych wątpliwości, że cała trójka jest rodzeństwem, chociaż stwierdzenie tego tylko dlatego, że mieli ten sam kolor włosów, raczej nie był odpowiednim dowodem. Nie dało się jednak ukryć, że kruczoczarny idealnie pasował do ich cery. Dodatkowo zauważyłam, że mężczyzna, który właśnie przyszedł, jako jedyny nosił okulary. Wydawało mi się, że wygląda przez nie poważniej i sprawiał wrażenie najstarszego.
To on przerwał to dziwne milczenie.
- Dave, Samuel - ostrożnie wypowiedział ich imiona, jakby nie wiedział czy to nie będzie jednak za wiele. Kiedy spojrzał na mnie, naprawdę nie wiedziałam co zrobić. Powinnam się przedstawić? Cokolwiek powiedzieć? - Nazywam się Victor La Sargo. - Wyciągnął rękę w ten sam sposób co Walter, ale uważnie obserwując moją reakcję, gotowy zmienić to na zwykły uścisk dłoni, gdyby zobaczył, że tego nie chcę. Tylko od niego nic mnie nie odrzucało.
Delikatnie ujął moją dłoń, pochylając się i muskając ją ustami. Był to gest, z którym naprawdę nie sądziłam, że gdziekolwiek się spotkam.
- May Deris - powiedziałam pewnie, niemal czując na sobie palący wzrok Dave'a.
Victor zdawał się wiedzieć kim jestem już wcześniej. Cóż, tak jak wszyscy w tej sali. Wydawali się od razu przypisywać imię i nazwisko, do nieznajomej kobiecej twarzy, która pojawiła się razem z Sandersami.
- To moja siostra Madeline. - Wskazał na dziewczynę, która wraz z tym się rozpromieniła. - A to brat, Luke.
- Miło mi poznać - oznajmiłam, chociaż słowa Dave'a o rodzinie La Sargo nadal siedziały mi w głowie i zupełnie nie wiedziałam co o tym myśleć. Raczej wyobrażałam ich sobie inaczej? Sama nie do końca wiedziałam jak, ale z pewnością inaczej.
Znowu stało się wyjątkowo cicho i obawiałam się, że mogą tak stać przez kolejne minuty.
Na moje szczęście Victor ponownie się odezwał.
- Madeline, możesz?
Dziewczyna wydawała się bez problemu rozumieć brata.
- Przejdziemy się? - zapytała mnie, na co nie wiedziałam, jak odpowiedzieć. Fakt, że było tu wiele ludzi, a tym samym świadków, wcale nie poprawiał mojego samopoczucia. - Szłaś chyba do stołu. - Uśmiechnęła się, wskazując go. - Nie odejdziemy nigdzie dalej.
To, że prawdopodobnie młodsza ode mnie dziewczyna - bo tak wyglądała z dwoma warkoczami po bokach - była odważniejsza ode mnie, zaczęło mnie odrobinę bawić, ale też boleć, gdy uświadamiałam sobie, jak bardzo byłam strachliwa, gdy przychodziło co do czego.
Spojrzałam na Dave'a, gdyż to jego decyzji wydawałam się bardziej ufać niż swojej, i tylko jedno skinięcie jego głowy wystarczyło, żebym teraz podążyła do stołu wraz z dziewczyną.
- Muszą wyjaśnić sobie parę spraw - zaczęła, kiedy trochę się oddaliłyśmy. - Nie rozmawiali od bardzo dawna.
- Pokłócili się? - spytałam, ciekawa co się stało.
- Nie mówili ci? - wydawała się zdziwiona, a ja nie miałam pojęcia, ile mogę jej zdradzić. Na pewno niewiele, kiedy jej bracia nie byli obecnie w dobrych stosunkach z Sandersami.
- Nie jestem u nich za długo. Nie poruszali zbytnio tego tematu.
Pokiwała głową, rozumiejąc.
- Kiedyś nasze rodziny się przyjaźniły, bez problemu się dogadując. Luke i Samuel byli nawet na tym samym roku studiów.
- Więc twój brat też jest lekarzem?
- Tak - odpowiedziała wyraźnie zadowolona z tego. - Chociaż Luke wybrał inną specjalizację, neurologię. Zawsze sobie wzajemnie pomagaliśmy, kiedy zaszła taka potrzeba. Przez to praktycznie nikt nie próbował z nami zadzierać. Było to zwykłe samobójstwo. - Uśmiechnęła się krzywo.
Nie miałam co do tego wątpliwości, skoro już narażenie się u jednej rodziny, było właściwie pewnym końcem.
- Co zmieniło to wszystko?
Spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem, który szybko wrócił do normalności.
- Nasi ojcowie - odpowiedziała smutno.
W tej chwili wiedziałam, że nie powinnam pytać już o nic więcej.
- Na pewno się dogadają - powiedziałam, próbując podnieść ją jakoś na duchu. Byłam pewna, że bardzo jej zależało na tym, by ponownie się dogadywali. - W końcu jedna strona wysłała zaproszenie, a druga je przyjęła. Nie zrobiliby tego, gdyby nie chcieli się spotkać.
Zauważyłam, jak z jej twarzy zeszło całe napięcie i ponownie stała się pogodna.
- Masz rację - przyznała.
Oby, bo naprawdę nie wiedziałam co myślał sobie Dave, kiedy zapraszał na przyjęcie La Sargo, zważając na ich obecne relacje. Na pewno nie zrobił tego bez powodu.
- Nakładasz coś sobie? - zapytałam, kiedy błądziła wzrokiem po wszystkim co znajdowało się na stole.
- W sumie to mam ochotę spróbować tego wszystkiego po trochu... - wskazała część, gdzie były ciasta.
- To mam nadzieję, że się podzielisz, bo również jej nabrałam.
Zaśmiałyśmy się i naprawdę było to szczere. Początkowe obawy zaczęły odchodzić w niepamięć, gdy Madeline wcale nie wydawała się być zła.
Nim zaczęłam nakładać sobie całą resztę, sięgnęłam po winogrona, ale męska dłoń zabrała mi sprzed nosa kiść, którą już miałam złapać.
Szybko dotarły do mnie znajome perfumy, a tym samym przed oczami pojawił mi się obraz ich właściciela.
- Pani May. - Niechętnie odwróciłam się w stronę mężczyzny. - Już bez Sandersów?
- A pan bez żony? - powiedziałam, nim zdążyłam ugryźć się w język.
- Pan Walter - odezwała się Madeline, widocznie również go znając. - Potrzebuje pan czegoś?
- Ach, pani La Sargo. - Odwrócił głowę w jej stronę, uśmiechając się w ten perfidny sposób. - Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tu pani rodziny.
- Jak widać wciąż potrafimy zaskakiwać.
- Z całą pewnością.
Odsunęłam się, kiedy stanął zbyt blisko mnie, co wcale go nie zniechęciło, a wręcz nakręciło. Oderwał trzy winogrona z radością wrzucając je do ust.
Odszukałam wzrokiem Dave'a. Jakby wyczuł na sobie moje spojrzenie, zerknął w tę stronę. Zacisnął zęby, a jego tęczówki ponownie stały się niewyobrażalnie chłodne, kiedy zauważył mężczyznę. Bez chwili wahania ruszył tu szybkim krokiem, zwracając uwagę Sam'a, jak i braci La Sargo, którzy chyba nie szczędzili słów.
Ale wtedy stało się coś dziwnego.
Dave przekrzywił głowę, nie rozumiejąc co się dzieje. Madeline wydawała się tak samo zaskoczona.
Walter złapał się za koszulę, zataczając. Jeżeli nasz gość ma zawał albo właśnie dławił się winogronem, będzie to największa ironia losu, jaką było mi dane zobaczyć.
Nim zdążyłam się zorientować dookoła zebrali się ludzie, obserwując to, jak mężczyzna obraca się wokół własnej osi, przenosząc drugą dłoń na szyję. Patrzył na wszystkich, szukając pomocy. Sam i Luke próbowali do niego podejść, ale wtedy nagle się uspokoił. Wierzchem dłoni wytarł stróżkę krwi, która poleciała mu z nosa i spojrzał... na mnie. Ze wszystkich zebranych dookoła ludzi, jego wzrok spoczął na mnie. Słabo się uśmiechnął i upadł z hukiem, który rozniósł się po przestronnej sali.
W momencie, gdy dwóch lekarzy przy nim ukucnęło, Dave stanął obok mnie. Kątem oka zarejestrowałam, jak Isa i Austin, zaalarmowani, pojawili się już obok.
A ja tylko stałam, nadal mając przed oczami jego twarz.
- Kurwa - warknął Sam i było to tak cicho, że tylko my, stojąc najbliżej, mogliśmy to usłyszeć.
Luke również nie wydawał się zadowolony z tego co zobaczył, ale postanowił powiedzieć to, co Samuel nie zrobił.
- To trucizna. Musiała być na winogronach.
Te słowa wystarczyły bym poczuła się słabo i zachwiała delikatnie do tyłu.
Gdybym je zjadła. Ja...
Dave mocno złapał mnie za nadgarstki, kiedy chciałam chyba dotknąć twarzy.
- May, dotykałaś je? - Spojrzałam na niego. - Dotykałaś?! - zapytał ostrzej.
- Ja... nie wiem - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Zdążyłam je dotknąć? Czy może mężczyzna w porę je zabrał?
- Maddy? Dotykałaś coś, jadłaś?
Zmartwiony głos należał prawdopodobnie do Victora.
- Nie. Tylko piłam.
Wzrok gości powędrował na trzymane przez nich kieliszki.
Poczułam na dłoniach coś mokrego. Dave czymś je przemywał, nie przejmując się tym, że wszystko spływa na podłogę. Na końcu je porządnie wytarł.
- Na wszelki wypadek nie dotykaj twarzy, dobrze?
Pokiwałam głową, nie będąc wcale pewna, jak będzie brzmiał mój głos.
- W napojach na pewno nic nie było - powiedziała Isa, by wszystkich uspokoić. - Osobiście się nimi zajmowałam.
- Ktoś musiał zatruć tylko winogrona - stwierdził Sam, patrząc w ich stronę, a na chwilę również i na mnie.
- G-Greg? - Wzrok wszystkich zebranych zatrzymał się na kobiecie, która z szokiem na twarzy wpatrywała się w martwe ciało. - Greg, skarbie? - Nie otrzymała odpowiedzi. - Dlaczego nic nie robicie? Jesteście lekarzami. Zróbcie coś! - krzyknęła, a w jej oczach zaczęły pojawiać się łzy.
- Przykro mi pani Walter. Nie możemy nic zrobić...
- Pieprzysz! - wrzasnęła w odpowiedzi do Sam'a, kręcąc głową i przykładając dłoń do ust. - Wy nigdy nie możecie nic zrobić! Nigdy, kiedy trzeba! - Sięgnęła do torebki, bez zastanowienia wyciągając z niej rewolwer.
Wszystko stało się szybko.
Dave przeciągnął mnie za siebie, wyciągając broń. Tak samo zrobił Victor z Madeline. Isa odsunęła materiał sukienki i z przyczepionej do nogi kabury również wyciągnęła pistolet. Oprócz tego zobaczyłam wreszcie ochronę. W kobietę celowało blisko dwadzieścia osób.
- Pani Walter... - Sam ponownie zaczął, ale kobieta nie wydawała się go słuchać, nadal w nich celując.
- Zabiliście mi męża. Zabiliście go - wypłakała, nie opuszczając drżącej ręki.
A jeżeli to przeze mnie? Jeżeli to przeze mnie zginął?
Zauważyłam jak Jay zwinnie pojawia się za kobietą, przystawiając do jej potylicy broń. W tej samej chwili Carl przystawił ją do jej skroni. Zadrżałam na ten widok, nie potrafiąc tego powstrzymać.
Przecież ona właśnie straciła męża.
- Proszę to odłożyć, dopóki ma pani taką możliwość. - Kobieta nie ruszyła się na słowa prawnika. - Pani mąż nie chciałby, żeby tak pani postąpiła.
- On nie żyje. - Widziałam jak po jej twarzy spływają łzy.
- Ale to nie znaczy, że pozwoliłby, aby się pani narażała. Proszę tego nie robić.
Te słowa musiały do niej trafić. Pani Walter zaczęła opuszczać rękę, a Carl, korzystając z okazji, odebrał jej rewolwer. Opadła na kolana, płacząc.
Kiedy zagrożenie minęło, wszyscy schowali broń z powrotem, jak gdyby nic się nie stało.
- Zajmijcie się nią - oznajmij Samuel. - Zaraz tam przyjdę.
Sandersowie pomogli jej wstać, gdzieś prowadząc.
- Wszystko dobrze? - Dave złapał mnie za ramiona, zaczynając oglądać ze wszystkich stron.
Przełknęłam ślinę. Miałam wrażenie, jakbym nic nie piła od dobrych dni.
- Tak. Nic mi nie jest.
Kątem oka zauważyłam, że goście są prowadzeni gdzieś indziej.
Dave odwrócił się do Austina, podchodząc do niego w kilku krokach i popychając na ścianę.
- Miałeś tego, kurwa, pilnować! - wyrzucił wściekle, łapiąc się za włosy.
- Pilnowałem. Nie mam pojęcia, jak to mogło się stać.
- No to jest nas kurwa dwóch - warknął. - Czy ty zdajesz sobie sprawę co przez twoją nieuwagę mogło się stać?! Gdyby May je zjadła?! Gdyby zjadło je którekolwiek z nas?! - Dave zrobił krok w jego stronę, ale Isa stanęła między nimi.
- To nie jego wina - oznajmiła. - Dobrze wiesz, że nie sposób wszystkiego dopilnować. Mógł to zrobić nawet któryś z gości, gdy całość była już wyłożona. Nath powinien mieć to na kamerach.
Dave nadal nie wyglądał, jakby miał przez te słowa ochłonąć.
- Dave - szepnęłam, i gdy spojrzał na mnie, jego wzrok momentalnie złagodniał. - Nie cofniemy tego co się stało. Na pewno nie jest to wina Austina ani Isy.
Zacisnął zęby, przez chwilę nic nie mówią, a tylko patrząc w moją stronę. W końcu pokiwał głową, nadal zły, ale już nie tak bardzo.
- Dopilnujcie, by każdy, kto będzie tego potrzebował, miał dostęp do opieki medycznej.
Nie czekał na żadną odpowiedź. Objął mnie ręką, łapiąc za ramię i gdzieś prowadząc. Szybko okazało się, że to łazienka. Zamknął drzwi i odkręcił ciepłą wodę.
- Musisz porządnie umyć ręce. Później twarz, okej? - Pokiwałam głową. Spojrzał na sukienkę. - Dotknęłaś nią czegoś? Waltera bądź winogron?
Próbowałam sobie przypomnieć, ale równie dobrze mogłam właśnie iść siłować się ze ścianą. Efekt byłby podobny.
- Nie wiem. Możliwe, że mnie dotknął. Nie zwróciłam na to uwagi.
Posłał mi przepraszające spojrzenie.
- Przepraszam, ale dla bezpieczeństwa będzie lepiej, kiedy ją ściągniemy. Mogło coś zostać na materiale, więc samo umycie rąk nic nie da.
Miał rację. Jakbym była bardziej uważna wiedziałabym teraz, czy mężczyzna mnie dotknął.
Co, jeśli na Dave'a również się to przeniosło?
- Też się umyję - powiedział, jakby czytał mi w myślach. - Jest mniejsza szansa, że coś jest na moich ubraniach, ale również je zmienię. Na górze są pokoje z łazienkami. Zaraz tam pójdziemy i weźmiesz prysznic oraz ubierzesz jakieś nowe rzeczy.
Wszystko co mówił wydawało się mieć sens. Wiedział co robić. W przeciwieństwie do mnie, bo myśl, że prawie byłam na miejscu tego mężczyzny mnie przerażała i nie potrafiłam nic na to poradzić. Całe moje życie by się skończyło. Po prostu bym umarła, tuż po tym jak się podniosłam i próbowałam coś osiągnąć. Ta myśl mnie dobijała. Tak ciężko trzeba na coś pracować, a tak łatwo można to stracić.
Czy Walter zasłużył na śmierć? Czy mógł się okazać dokładnie taki sam jak mężczyzna, który przywiózł mnie do Sandersów? To była samoobrona. Nie miałam z tego powodu wyrzutów sumienia. Może dlatego, że tata był prokuratorem? Może dlatego, że od dziecka mówił mi, że kiedy ja się zawaham, oni już nie? Mówił, że mam się nie bać, bo moje życie jest najważniejsze. Ale teraz? Nie zabiłam, a czuję się winna. Jakby nie był aż tak zniszczoną osobą, żeby umierać w taki sposób. By tak cierpieć.
Co z żoną, którą zostawił? Co, jeśli miał w domu dzieci, które czekały aż do nich wróci? Przyjaciół, z którymi umówił się na następny dzień. Znajomych z pracy. Umowy, kontrakty, zlecenia...
Poczułam jak ktoś siłą odciąga moje ręce od twarzy, którymi próbowałam to wszystko zmyć. Ten cały brud.
- Hej, hej, May. Już dobrze. - Przytrzymał je. Usłyszałam, jak wyciąga po kilka listków ręcznika papierowego, a następnie przycisnął je do mojego policzka. - Już dobrze - powtórzył, delikatnie wycierając mokrą od wody i mydła twarz.
- To nie miał być on. To ja miałam je zjeść - wyznałam, czując łzy. A może to nadal tylko woda?
- Ciii...
- Gdybym zrobiła coś inaczej, ta kobieta nie straciłaby dzisiaj męża.
- To nie twoja wina. Nie miałaś na to żadnego wpływu...
Pokręciłam głową.
- Nie powinien tak umrzeć...
- Cholera, May! - Podniósł głos, przez co się wzdrygnęłam. - Czy chociaż raz pomyślałaś, jakbym to ja się czuł, gdybym zamiast tego starego złodzieja, zobaczył tam ciebie?! Gdybym zobaczył, jak umierasz, cierpiąc, a ja nie mogę nic zrobić?! Pomyślałaś o tym?! A o tym, że nie zostawiłabyś tylko mnie?!
- Ja...
- Nie zniósłbym myśli, że coś ci się stało. Tego, że nie zdołałem cię ochronić, gdy byłaś tuż obok. Kurwa, jak możesz w ogóle myśleć, że cokolwiek jest twoją winą?!
Gwałtownie się odsunął, wyrzucając mokry papier do kosza. Obserwowałam jego kroki, ruchy, nie mając odwagi nic odpowiedzieć. Nie byłam nawet pewna, czy dałabym radę.
Przystanął nad czymś się zastanawiając.
- Walić to - warknął i ponownie znalazł się obok mnie, dłońmi delikatnie chwytając moją twarz.
Nim jakkolwiek zdążyłam się na to przygotować jego usta już dotykały moich.
Pocałował mnie.
Przymknęłam oczy, czując nagły spokój. Czując ciepło, które mi dawał, i które rozchodziło się po całym ciele. Czując się wyjątkowo.
Kiedy delikatnie rozchyliłam wargi, dobrze to wykorzystał. Pogłębił pocałunek. Właściwie robił to na przemian. Raz delikatnie, a raz mocno, jakby miał to być ostatni w jego życiu. Ostatni na moich ustach.
Czy tak miało być? Już się nie powtórzyć?
Poddałam mu się, słysząc jego ciche sapnięcie na ten gest.
Zwolnił, całując głębiej, jakby tym razem chciał zapamiętać każdy fragment.
Więc kiedy to wszystko nagle zniknęło, przestraszyłam się. Przeraziłam się, że już więcej nie będę miała okazji tego poczuć. Poczuć jego.
- Jestem tu - wyszeptał, odpowiadając na moją niewypowiedzianą obawę. - Nigdzie się nie wybieram.
Otworzyłam ostrożnie oczy. Nadal był blisko, na tyle, że jedynie milimetry dzieliły nasze twarze. Jego oddech wciąż odbijał się od moich warg, pragnących by znowu do nich przywarł.
Ale nie zrobił tego. Wpatrywał się w moje oczy, kciukiem powolnie gładząc policzek.
- Nawet nie wiesz, ile na to czekałem. Gdy Samuel się o tym dowie będę martwy. - Zaśmiał się, przez co moje kąciki ust powędrowały do góry. Od razu jego palec znalazł się na lewym z nich. - Powinnaś częściej się uśmiechać.
- Ty też - powiedziałam, widząc w jego oczach błysk na te słowa. - Lubię, gdy się uśmiechasz.
Jego oczy ponownie zjechały na moje usta.
- Sprawiasz, że mam ochotę jeszcze raz cię pocałować i nie przestawać, ale teraz... - Zmusił się, by znowu spojrzeć w moje oczy. - Wiem, że to zabrzmi dziwnie w obecnej sytuacji, ale teraz musimy pozbyć się ubrań. Na górze weźmiemy prysznic.
Wypuściłam drżący oddech, zgadzając się. Nic z tego co wydarzyło się wcześniej przecież nie zniknęło.
Dzwonek telefonu jednak odłożył to trochę w czasie.
Rozglądnęłam się.
Gdzie moja torebka? Czy ja ją w ogóle zabrałam z samochodu?
Dave wyciągnął telefon z kieszeni, a kiedy odebrał, byłam na tyle blisko, że bez problemu usłyszałam głos Sam'a. I to co powiedział.
- Mamy kolejnego trupa. I to nie przez zatrucie.
Dave odchylił głowę do tyłu, zaciskając zęby.
- Spierdalaj, Sam - warknął, rozłączając się.
I nie ważne jak popieprzona właśnie była sytuacja, sprawił, że się roześmiałam.
Tak po prostu.
***
Rozdział wcześniej i o wiele dłuższy. Mam nadzieję, że przez to nie był dla Was jakoś męczący <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top