Rozdział XXVIII

Nic nie mogłam poradzić na to co czułam. Kiedy otulił mnie jego zapach, skurcz w podbrzuszu tylko się pogłębił. Oddech zwolnił do granic możliwości, a ja zatracałam się w jego spojrzeniu, wcale nie mając ochoty uciekać.

Bo on nie uciekał. Nie udawał, że to, co widziałam w jego oczach, nie miało miejsca. Ale wiedziałam też, że to nie wszystko. Powstrzymywał się. Pilnował swoich słów, reakcji, każdą rzecz, którą mogłabym źle odebrać. Tylko że z jakiejś strony chciałam, by pokazał mi siebie, swoje myśli.

Jego ręka się poruszyła, zwracając moją uwagę. Szeroko rozstawione palce przylegały do sukienki, przesuwając się odrobinę wyżej talii, jakby chciał tym wyczytać, na ile może sobie pozwolić.

To było coś, nad czym sama się zastanawiałam, jednak w tej chwili nie potrafiłam nad tym myśleć. Nie chciałam.

Mimo materiału, który był pomiędzy, czułam jego dotyk bardzo wyraźnie. Każde najmniejsze muśnięcie. I to było dziwne, bo... tak naprawdę nigdy wcześniej tego nie doświadczyłam. Nigdy nie było tak intensywne.

Mój wzrok zatrzymał się na jego palcu, zauważając element, którego wcześniej tam nie było. Sygnet. Czarny i masywny. Zmrużyłam oczy, próbując dostrzec umieszczony na nim symbol, ale byłam za daleko, by zobaczyć jakiekolwiek szczegóły. Jednak to wcale nie wydawało się ważne. Znajdując się w posiadaniu najstarszego z braci Sanders, pierworodnego syna, wszelkie szczegóły były zbędne. Był to sygnet rodowy. Wzbudzający respekt do osoby, która go nosiła. Symbol pozycji i władzy, którą miał w rękach.

A to czym emanował wpływało również na mnie. Na małą cząstkę mnie, która pragnęła odwrócić wzrok, spuszczając głowę, by tylko się nie narazić.

Nagle przycisnął mnie mocniej do siebie. Zdawało się, że nie zrobił tego do końca świadomie. Jakby była to reakcja wywołana wewnętrznym instynktem.

Granatowy garnitur, biała koszula, krawat. Dlaczego na nim to wszystko wyglądało, jakby nie było czymś prawdziwym? Jakby odbicie w lustrze wcale nie odzwierciedlało rzeczywistości. Ale stał tu. Przy mnie. Będąc jak najbardziej prawdziwym.

Gdy jego dłoń ponownie się poruszyła był skupiony, uważny i ostrożny. Gdybym powiedziała mu teraz, by przestał, byłam pewna, że zrobiłby to od razu bez żadnych pytań.

W tym aspekcie z całą pewnością mu ufałam.

Nagle w odbiciu, za nami, pojawiła się zaciekawiona twarz dziewczyny. To podziałało na mnie jak zimny kubeł wody, skutecznie ściągając mnie na ziemie.

Odsunęłam się speszona, co przyszło wyjątkowo łatwo. Zapomniałam jednak, że nadal miałam na sobie te przeklęte szpilki, przez co moja stopa wygięła się pod nieciekawym kątem. Dobry refleks Dave'a uchronił mnie przed możliwym kolejnym spotkaniem z podłogą.

Więc to by było tyle z mojej sztuki uwodzenia.

- Wszystko dobrze? - zapytał, trzymając mnie za ramiona.

Podparłam się o niego bardziej, jednak nie wyglądał, jakby miał co do tego jakieś zastrzeżenia. Przechyliłam głowę, odchylając nogę do tyłu, by móc lepiej przyjrzeć się stopie.

Wykrzywiłam się, gdyż tym razem nie skończyło się bez żadnych szkód.

- Zależy, czy pytasz o mnie czy o buta. - Potrząsnęłam stopą. Obcas ledwo się trzymał. - Bo z butem zdecydowanie nie jest dobrze.

Nieznacznie się przesunął, zerkając na niego.

- To fakt - przyznał, i wydawało mi się, że po tych słowach na moment się zawiesił, ale kiedy uniosłam wzrok, by to sprawdzić, mówił już kolejne zdanie. - Powinnaś je ściągnąć - zasugerował.

Nie kłóciłam się. Oswobodziłam stopy, od razu zauważając, że te kilka centymetrów jednak było odczuwalne. Szczególnie, gdy znajdowałam się tuż przy brunecie.

Mimo że tym razem stałam zdecydowanie stabilniej, Dave nadal był obok, asekurując mnie, jakby obawiał się, że w każdej chwili mogę stracić równowagę. W końcu nie było to nierealne. Byłam już chyba gotowa na wszystkie figle losu.

Isa odebrała ode mnie buty, wraz z moim przepraszającym ją spojrzeniem. Miałam cichą nadzieję, że akurat te nie należały do jej kolekcji.

- Szczerze, to i tak mi się nie podobały - stwierdziła swobodnie, wyrzucając je gdzieś na bok, nie przejmując się tym, gdzie upadną. Jej dłonie szybko zajęły dwie kolejne pary. - Te będą idealne.

Zatrzymałam na nich wzrok.

- Isa...

- Tak?

- One są jeszcze wyższe niż poprzednie.

Rzuciła na nie okiem, wyraźnie się krzywiąc, gdy potwierdziła moje słowa.

Czas uciekał, a przecież sama musiała się jeszcze przygotować. Nie mogłam jej tu trzymać do ostatniej minuty.

W mojej głowie uformowało się już zdanie, które miałam jej powiedzieć. Ubranie przeze mnie niskich butów było bezpieczniejszym rozwiązaniem nie tylko dla mojej osoby, ale i wszystkich wokół. Nim jednak jakieś słowa opuściły moje usta, Isa się odezwała. Tylko że nie do mnie.

- Dasz radę ją nauczyć?

Zmarszczyłam brwi, próbując przetworzyć jej pytanie.

- Bez problemu. Daj nam chwilę.

Co?

- Świetnie! Pójdę w tym czasie się ogarnąć. Powodzenia!

Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale ta nadzwyczaj szybko się stąd ulotniła, zamykając w łazience.

Czy ona właśnie... Czy Dave właśnie ma mnie nauczyć chodzić na szpilkach?

Rozszerzyłam oczy, z niedowierzaniem wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęła. Naprawdę to zrobiła.

- May?

Spojrzałam na niego, i miałam wrażenie, że zrobiłam to szybciej, niż powinnam.

Okej, przecież to nie pierwszy raz, kiedy jestem z nim sam na sam, prawda? W dodatku Isa jest za ścianą. Wszystko jest dobrze, więc... dlaczego czuję się tak dziwnie? Jakby coś się zmieniło. Dużo zmieniło.

Stanął naprzeciwko, jeszcze raz wnikliwym wzrokiem, bez żadnego skrępowania, błądząc po mojej kreacji. Nie ruszałam się, mając tylko nadzieję, że rozchodzące się ciepło, które poczułam na uszach, nie było w żaden sposób widoczne.

Rozejrzał się po pokoju, a kiedy znalazł to czego szukał, odsunął się, łapiąc to i szybko wracając. Kucnął, stawiając przede mną szpilki. Zdecydowanie nie należały do tych niskich, jednak w tej chwili nie umiałam się tym jakkolwiek przejąć. Wszystkie moje myśli skupiły się na kucającym przede mną mężczyźnie.

Przeklęłam w duchu samą siebie, nie mając pojęcia, dlaczego moje serce fiknęło właśnie tak pokaźnego koziołka.

Nim spojrzał do góry, wydawało mi się, że na jego twarzy pojawiło się coś na kształt zadowolenia.

- Mogę? - spytał, wskazując na moją stopę, na którą automatycznie przeniosłam wzrok.

Pokiwałam twierdząco głową, gdyż pozwolenie mu być dłużej w takiej pozycji wcale nie wydawało się być dobrym pomysłem.

Delikatnie ją uniósł, w czym mu pomogłam.

- Nie musisz... - zaczęłam, jednak nie dał mi dokończyć.

- Ale chcę. - Moja prawa stopa znalazła się w bucie, a spojrzenie znowu spotkało z jego. - Gdybym nie chciał, nie robiłbym tego, May. - Nie odwracając wzroku, dotknął drugiej. - Przytrzymaj się mnie.

Zrobiłam to od razu, ponownie nie czując się ani trochę stabilnie.

Gdy skończył podniósł się z pojawiającym na twarzy uśmiechem, chwytając mnie za przedramiona.

- Jesteś w nich wyższa, niż początkowo zakładałem.

Nie dało się temu zaprzeczyć, chociaż moja spięta i zgarbiona postawa sporo zabierała.

Te, w porównaniu do poprzednich, były wiązane, jednak nie zmieniało to faktu, że naprawdę były wyższe. Jak mam sobie z tymi poradzić, skoro z tamtymi nie umiałam?

- Rozluźnij się.

- Łatwo ci mówić. To nie ty w nich stoisz - mruknęłam.

- Jeżeli masz jakieś w moim rozmiarze, możemy to zmienić.

Pokręciłam głową, pozwalając, by na mojej twarzy pojawił się uśmiech, bo wyobrażenie sobie Sandersa w szpilkach było czymś, co poprawiło mój humor na resztę dnia.

Kiedyś mu takie kupię.

No dobra. To naprawdę nie mogło być takie trudne. Chociaż teraz miałam wrażenie, jakbym rozbrajała bombę i jeden zły ruch mógł przesądzić niemal wszystko.

- Wyprostuj się. Cały czas cię trzymam - przypomniał, na co musiałam przyznać mu rację. Trzymał, i to mocno, przy czym jeszcze sama wbijałam mu palce w ręce, jako dodatkowe zabezpieczenie. - Jeżeli będziesz się bała nic z tego nie wyjdzie.

Znowu miał rację. Już któryś raz z kolei.

Pod jego uważnym spojrzeniem powoli zrobiłam to czego ode mnie oczekiwał. Wyprostowałam się. W pełnym znaczeniu tego słowa. Kątem oka widziałam, jak ucieka spojrzeniem gdzieś za mnie, chyba powstrzymując uśmiech. Czy tam przypadkiem nie wisiało lustro?

- Właśnie tak - pochwalił mnie, dzięki czemu sama poczułam dumę z tego. Położył swoją lewą rękę na mój bark. Nadal trzymałam się prosto. - A teraz rozluźnij się - ponowił wcześniejszą prośbę, na co nieznacznie się skrzywiłam, co i tak zauważył. - Jeżeli to przeze mnie jesteś taka spięta, nie masz powodu. Obiecuję, że nic ci w mojej obecności nie grozi.

Przeniosłam na niego zaskoczone spojrzenie, bo w jego głosie nie było słychać ani grama czegoś innego niż powagi. Jakby te tematy naprawdę nie były dla niego żadną zabawą.

- To nie przez ciebie - odparłam, jednak nie była to do końca prawda. Mimo wszystko, przez ten czas ani razu nie przeszło mi do głowy, że chciałby mnie skrzywdzić.

Przytaknął. Miałam wrażenie, że przez ten krótki moment, sam próbował odczytać prawdę, niezupełnie wierząc moim słowom.

- Teraz zamknij oczy.

Ściągnęłam brwi.

- Po co?

- Chcę ci skręcić kark, a nie mogę się skupić, kiedy tak na mnie patrzysz.

- To sprzeczne z tym co powiedziałeś chwilę temu - zauważyłam.

- Więc jedno z tego musi być kłamstwem.

Nic dziwnego, że Dave i Sam się przyjaźnili. Ich poczucie humoru chyba niezbyt od siebie odbiegało.

Zamknęłam więc oczy, pozwalając, aby całe napięcie ze mnie zeszło. Oddychałam miarowo. Nie słyszałam nic prócz tykającego zegara. Gdybym nie czuła dotyku Dave'a, zaczęłabym się zastanawiać, czy w ogóle tu jeszcze jest, ponieważ po niczym innym nie byłam w stanie tego stwierdzić. Był cicho. Nawet się nie poruszył, jednak wrażenie, że jego oczy były we mnie wpatrzone wcale nie niknęło.

- Co dalej? - spytałam, na co w końcu się poruszył, znowu trzymając mnie za obie ręce.

- Idź za moim głosem. - Delikatnie mnie pociągnął, przez co zrobiłam niepewny krok. - Nie zwracaj uwagi na buty. Skup się na mnie.

Oj, robiłam to. Robiłam to nawet częściej niż powinnam i to bez specjalnego pozwolenia.

Ku mojemu zaskoczeniu, wydawało mi się, że moje ruchy stały się naprawdę płynne. Rozluźniłam też palce, które zaciskały się na jego przedramionach. Kiedy najwyraźniej uznał, że dobrze sobie radzę, przeniósł dłonie na moje, przytrzymując za nie.

Okrążyliśmy pokój chyba dwa razy. Trudno było stwierdzić. Ciągle zmieniał kierunek, prowadząc mnie w różne strony. Nie miałam nawet pojęcia w jakiej części pokoju się teraz znajdowałam.

Nagle przystanął.

- Puszczę cię teraz i spróbujesz sama, dobrze? Jakbyś nie utrzymała równowagi, złapię cię.

Pokiwałam głową. Nadal miałam zamknięte oczy, ale ufałam, że jeżeli miałabym wejść w mebel lub ścianę, zatrzymałby mnie, nim by do tego doszło.

Zrobiłam pierwszy krok, później drugi, trzeci. Robiłam je bez żadnego problemu i nie wyglądało na to, żeby nagle miało się to zmienić.

Udało się?

Wydawało się, że kiedy umiałam już bez problemu utrzymać równowagę, reszta była instynktowna.

Otworzyłam oczy. Od razu zauważyłam wokół siebie ręce Dave'a, które były gotowe, by w razie czego mnie przytrzymać.

- Jak to zrobiłeś? - spytałam, nie mogąc uwierzyć, że jemu się udało, a Isa, która sama chodzi w szpilkach, nie dała rady.

- Jestem po prostu dobrym nauczycielem.

To musiało mi wystarczyć. Nie wyglądał, jakby miał to jakoś rozwinąć.

Spojrzałam na drzwi od łazienki, kiedy usłyszałam przekręcanie zamka. Isa musiała już się przygotować.

- Wychodzę! - poinformowała, chociaż naprawdę nie wiedziałam w jakim celu. Szczególnie, kiedy po tych słowach, nadal jeszcze była w środku.

Jednak Dave chyba wiedział. Zadziorny uśmiech, który pojawił się na jego twarzy zmusił mnie do myślenia. I wtedy jakiś wewnętrzny głosik, pewny siebie, podał powód, urozmaicając to bujną wyobraźnią. Byłam przekonana, że teraz już nie tylko uszy miałam zaczerwienione, bo widok Dave'a z ustami tuż przy mojej szyi, był czymś niestosownym. A zarazem pociągającym.

Przetarłam twarz, co przez moją gwałtowność musiało wyjść dziwnie.

To, że Isa mogła o tym pomyśleć, wcale mnie nie dziwiło, ale to, że sama o tym pomyślałam, było w moim życiu jakąś nowością. A raczej czymś, co kiedyś zniszczone, zaczęło właśnie podnosić się na swoje słabe nogi.

Z tego wszystkiego jednego byłam pewna. Niestabilność emocjonalna była do bani.

Kiedy Isa wyszła, pierwsze na co zwróciłam uwagę, była sukienka. Trudno było przegapić długi, bordowy materiał, który znalazł się na jej ciele. Była prosta, bez żadnych zbędnych zdobień. Zdecydowanie odkrywała też więcej niż moja, co nie wydawało się być dla niej żadnym problemem.

Włosy związała w wysoki kucyk i zrobiła lekki makijaż. Kiedy spojrzałam na jej stopy, w oczy rzucała się czerwona podeszwa czarnych szpilek.

- I jak? - zapytała, odkręcając się wokół własnej osi.

Plecy miała odkryte, a fragment zawiązanej na szyi kokardki, swobodnie na nie opadał. Naprawdę do niej pasowała.

- Wow - szepnęłam wreszcie, kiedy odzyskałam głos. - Wyglądasz cudownie!

Wszystko co sobą reprezentowała, pokazywało, że zdecydowanie nie była kobietą, z którą można by sobie pogrywać. Odczucia, które towarzyszyły mi przy poznaniu jej, nadal były obecne. Jednak była też ta drugą część. Ta, którą pokazywała najbliższym, i którą mogłam poznać.

Podeszła do mnie z nieukrywaną radością.

- Już dawno tak bardzo się nie cieszyłam z głupiego przyjęcia, ale dzisiaj dodatkowo mam wyjątkowo ochotę przypomnieć tym starym durniom, kto tu rządzi, a zrobimy to wspólnie. Niech wiedzą, że z tobą również nie powinni zaczynać swoich gierek.

Z powagą pokiwałam głową, chociaż miałam szczerą ochotę się roześmiać.

- Rozumiem. Od teraz twoi wrogowie są również moimi wrogami.

Dave roześmiał się za mnie.

- Właśnie przyjęłaś na siebie chiński gang, który ostatnio wkurzyła.

- To zwykłe nieporozumienie - burknęła. - Na pewno da się to jakoś łatwo wyjaśnić. Zresztą są daleko. Raczej nie będą chcieli nam złożyć wizyty.

Włożył palce do kieszeni.

- Jesteś pewna? Jeden kiedyś za tobą przyleciał i z tego co pamiętam, nie wyglądał jakby chciał cię tylko uściskać na powitanie.

- To prawda, tego nie przewidziałam - przyznała. - Zaskoczył mnie, ale przecież doszliśmy wszyscy do porozumienia.

Uniósł brwi.

- Porozumienia?

Dziewczyna posłała mu wrogie spojrzenie, uciszając go.

Zatem musiały być to tylko jednostronne ustalenia.

- W każdym razie, sprawa dobrze się zakończyła.

Wydawało mi się, że Dave chciał coś jeszcze dodać od siebie, ale szybko zrezygnował przez Isabelle.

- Zobaczysz, to przyjęcie będzie nasze! - Wyglądała, jakby naprawdę była tym wszystkim podekscytowana, chociaż byłam pewna, że miała już wiele takich wydarzeń za sobą. - Mamy jeszcze trochę czasu, więc jakbyś chciała, mogę zrobić ci jakąś inną fryzurę, albo nałożyć ma...

- Nie.

Zmrużyłam oczy, gdyż to co usłyszałam nie pochodziło ode mnie, a słowa brzmiały na zdecydowane.

- Nie potrzebuje innej fryzury czy makijażu. Tak wygląda... - Jego wzrok zatrzymał się na mojej twarzy. Wyglądał, jakby nie umiał znaleźć odpowiedniego słowa, a wszystko co miał w głowie nie oddawało tego co chciał przekazać. Gdy jego usta się poruszyły, kryły w sobie dużo więcej niż to co powiedział. - Pięknie.

Nie poruszyłam się, nie wiedząc jak na to zareagować. Na komplement, który najwyraźniej od niego dostałam. W tej chwili zaczęłam się zastanawiać, jak wiele może zmienić jeden wyraz, nawet taki prosty, kiedy jest wypowiedziany przez konkretną osobę.

- Przynajmniej w jednym się zgadzamy. - Zaśmiała się. - To jak, May? Zostawiamy czy coś robimy?

Było to pytanie, które echem zaczęło krążyć po mojej głowie, ale decyzja, którą podjęłam była nadzwyczaj szybka.

- Zostawiamy.

- Więc jesteśmy gotowe! - oznajmiła.

Dave skinął głową i bez żadnego słowa wyszedł z pokoju. Tym razem nawet na mnie nie spoglądając.

Zrobiłam coś źle?

- Wiedziałam, że to będzie dobry pomysł - odezwała się ciszej, wyciągając torebkę.

- Jaki pomysł? - spytałam, nie wiedząc o co chodzi.

- Zostawienie z tobą Dave'a, żeby nauczył cię chodzić na szpilkach - odpowiedziała dumnie. - To była idealna okazja, by was zmusić do kontaktu, i muszę przyznać, że wyszło dużo lepiej niż obstawiałam.

Rozchyliłam usta.

- Zrobiłaś to specjalnie?

- Tak - powiedziała, nie ukrywając tego. - I czuję się, jakbym zrobiła naprawdę dobry uczynek. Jeszcze oboje mi za to podziękujecie. - Wcisnęła mi w dłonie torebkę. - Wsadziłam tam najpotrzebniejsze rzeczy.

Nie wiedziałam ,czy to co zrobiła mogło jakkolwiek pomóc, ale na pewno nie chciałabym teraz cofnąć czasu, nawet jeżeli nic z tego nie wyjdzie.

To było wspomnienie, które chciałam zachować za wszelką cenę.

Chciałam, by towarzyszyło mi już zawsze.

Bo było tym małym światełkiem pośród ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top