Rozdział XXVI

Odruchowo pociągnęłam nosem, kiedy dotarł do mnie znajomy zapach. Wraz z nim, po pomieszczeniu, rozniósł się głęboki śmiech mężczyzny.

- No proszę. Wystarczy przynieść ci coś do jedzenia i od razu się budzisz.

Odprężyłam się, kiedy ten głos zadziałał na mnie wyjątkowo kojąco, odpędzając wszystko co złe.

Otworzyłam oczy w momencie, kiedy kładł tacę na szafkę.

Uniosłam spojrzenie, dostrzegając jego twarz. Niemal natychmiast zauważyłam, że miał wilgotne włosy, potargane na różne strony.

Mój zaspany jeszcze umysł poważnie zaczął się zastanawiać, czy zostawił je tak celowo, czy może nie zwrócił na to nawet uwagi. W każdym razie, nie było to coś od czego umiałabym odwrócić wzrok, chociaż powinnam.

Zdecydowanie powinnam.

Jego kącik ust podniósł się do góry, kiedy przyłapał mnie na przyglądaniu się jego fryzurze.

- Ostatnio nie jadłaś za dużo, więc mam nadzieję, że nie będziesz marudzić i zjesz wszystko co przygotowałem. Jeżeli coś zostawisz nie dostaniesz ciasta - zagroził.

Przekręciłam się na plecy, starając się ukryć uśmiech, który już w tak krótkim czasie zdążył wywołać.

- Nie jestem dzieckiem.

- Więc nie chcesz ciasta?

- Tego nie powiedziałam.

Żwawo zabrałam talerz. Uśmiechnęłam się sama do siebie, bo nieświadomie zrobił jajecznicę z moimi ulubionymi dodatkami.

Nie byłam przyzwyczajona do jedzenia chwilę po wstaniu, ale grzechem byłoby teraz tego nie zrobić.

Miałabym sobie odpuścić śniadanie do łóżka?

- Mów śmiało, jeżeli będziesz jeszcze chciała - powiedział zadowolony, kiedy zauważył, że ze smakiem zjadam to co przyrządził.

Byłam naprawdę blisko poproszenia o dokładkę, ale kiedy wypiłam cały kubek herbaty, byłam już pełna.

- Dziękuję. Było przepyszne - oznajmiłam szczerze.

- Miło mi to słyszeć. - Wstał i podał mi talerzyk z owocowym ciastem. - Tak, jak obiecałem.

Dobra, jednak zmieszczę coś jeszcze.

Podczas jedzenia, zerkałam dyskretnie na niego za każdym razem, kiedy się odwracał lub przymykał oczy. Gdy mnie przyłapywał, udawałam, że rozglądam się znudzona po pokoju. Zachowanie godne dwudziestoczterolatki. O dziwo miałam wrażenie, że zaczął na dłużej uciekać wzrokiem, czy zamykać oczy, jakby chciał dać mi więcej czasu na przypatrzenie się, z czego bezkarnie korzystałam.

Musiałam przyznać, że dzisiaj wyglądał na naprawdę szczęśliwego i nie miałam pojęcia, co mogło być tego powodem, ale to sprawiało, że również się tak czułam. Ani trochę nie był spięty, a kiedy nasze spojrzenia przypadkiem się spotkały, zobaczyłam coś, co mimo wszystko dodało mi sił. W jego oczach zobaczyłam to, czym dysponował. Absolutną władzą, której nikt, prócz najbliższych mu osób, nie będzie w stanie się sprzeciwić. Był to wzrok przywódcy. Pełen pewności, zawzięcia, a nawet nutki szaleństwa. Wzrok najstarszego z braci Sanders.

Jednak, kiedy na mnie patrzył, miałam wrażenie, że w tych niebieskich tęczówkach pojawia się coś jeszcze. Coś, co to spojrzenie łagodziło.

Zmrużyłam oczy, nawet z daleka dostrzegając coś, czego wcześniej nie było. Jego pękniętą wargę i niemałe spuchnięcie.

- Co ci się stało? - zapytałam i zdałam sobie sprawę ze swojej wpadki. Teraz już mógł być pewien, że mu się przyglądam. - W usta - dodałam, kiedy nie wiedział, o co mi chodzi.

Rozchylił je, kciukiem przesuwając po zranieniu, jakby dopiero teraz sobie o nim przypomniał, natomiast ja, mimowolnie podążyłam wzrokiem za jego palcem, zamierając z widelczykiem w ustach.

- Rozmawiałem z braćmi i Carl postanowił przemówić do mnie trochę inną metodą.

- Uderzył cię?! - Wyprostowałam się, o mało nie wywalając ciasta.

Uniósł brwi, patrząc na mnie rozbawiony.

- Czyżbyś martwiła się o moją twarz? - spytał z błyskiem w oczach, ale ku mojemu szczęściu nie oczekiwał chyba na to odpowiedzi. - Należało mi się. Za kilka dni nie będzie po tym śladu.

Odparł pewnie i nie wyglądało na to, by w jakiś sposób się tym przejął. Byłam ciekawa w jakim kierunku ta rozmowa poszła i co takiego powiedział, że Carl postanowił go uderzyć, ale wiedziałam, że to już ich prywatne sprawy, i nie powinnam być wścibska.

- Muszę ci o czymś powiedzieć. - Przestałam jeść, słysząc nagle jego słowa. - Ma to związek z tobą, więc nie będę tego ukrywać, bo zapewne i tak się prędzej czy później dowiesz.

Mój oddech zwolnił do minimum, przygotowując się do wszelkich możliwości, jakie zaświtały mi w głowie.

Co chciał mi przekazać? Większość zaczętych tak rozmów, nie wróżyło nic dobrego, a wnioskując po drugiej części, to już mogło się wydarzyć i niewiele będę miała do powiedzenia.

Kontynuował, kiedy widział, że czekam, aż to rozwinie.

- Kazałem bratu rozprowadzić wiadomość do wszystkich wpływowych ludzi, żeby wiedzieli, że jesteś pod naszą ochroną i jeżeli ośmielą się coś zrobić w twoim kierunku, na własnej skórze poczują tego konsekwencje.

Siedziałam oniemiała, szczegółowo analizując to co usłyszałam. Nie wyglądał, jakby coś z tego miało być żartem.

On naprawdę to zrobił.

- Czyli... Masz na myśli, że wszystkie ważne osoby w tym mieście, powiązane z wami, dowiedzą się, że jestem przez was chroniona? - Mój głos gdzieś w połowie się załamał. Nigdy nie szukałam rozgłosu, wręcz go unikałam, a ta sytuacja zdecydowanie przekraczała moje wyobrażenia.

- Nie, May - zaprzeczył, dezorientując mnie. Wstał, podchodząc i mierząc mnie poważnym wzrokiem. - Jesteś pod naszą ochroną i dowie się o tym każda powiązana z nami osoba, nie tylko w tym mieście, ale i w Stanach. Za kilka godzin rozniesie się to na całą Amerykę. To tylko kwestia czasu nim dotrze to do odpowiednich miejsc również w innych krajach. - Każde słowo wypowiadał powoli i wyraźnie, jakby dawał mi tym czas na przyswojenie tego. - Będzie wiedział o tym każdy, kto chce nam pomóc lub zaszkodzić.

O Boże.

- Odwołaj to - wypaliłam.

- Nie mogę. Gdybym to zrobił, w najlepszym przypadku zabiliby cię przy pierwszej możliwej okazji. - Westchnął, jednak miałam wrażenie, że było w tym samo zrozumienie. - Wiem, że nie jesteś przyzwyczajona do tego jak działa ten świat, ale uwierz mi, że nawet tego nie odczujesz. Nic się nie zmieni oprócz tego, że będziesz bezpieczniejsza.

Zamknęłam oczy, starając się znaleźć tego pozytywy. Właściwie było więcej plusów niż minusów. Może nie będę musiała tak długo czekać, chcąc załatwić jakąś ważną sprawę? Wchodzenie bez kolejek i wściekły wzrok ludzi, którzy czekają po kilka godzin.

- Jesteś zła?

Szybko się zreflektowałam, bo nie chciałam by tak to odebrał.

- Nie - odparłam zdecydowanie. Czułam wiele rzeczy, ale z pewnością żadna z nich nie była złością. Jak mogłabym się za to gniewać? - Nie za bardzo wiem, jak powinnam się teraz zachować. Nie będziesz chyba zaskoczony, jeżeli powiem, że jesteś pierwszą osobą, która coś takiego dla mnie zrobiła - zaśmiałam się cicho.

Musiałam chyba przywyknąć do tego, że jest kimś, kto może zrobić takie rzeczy bez większego problemu.

Ta informacja widocznie go ucieszyła.

- Wiem, że to było coś, o czym powinnaś mieć możliwość zdecydowania, ale nie mogłem czekać, May. Sama widzisz, że sprawy przybrały inny obrót niż miały początkowo.

Trudno było tego nie zauważyć. Naprawdę myślałam, że kiedy wyjaśnią sprawę z Beirgiem, będę mogła po prostu wrócić do domu. Byli słowni. Wypuściliby mnie, a ja wróciłabym do swojego normalnego życia. Możliwe, że przez pewien czas by mnie obserwowali, ale czy to ważne? Nie miałam zamiaru wspominać komukolwiek o tamtym wydarzeniu, więc oni też nic by nie zrobili.

Tylko... nadal jestem z nimi, nie u siebie, a to wszystko nie zakończyło się na Beirgu i nie sądziłam, że to kiedyś przyznam, ale cieszyłam się z tego powodu.

Nie chciałam myśleć, co będzie później. Chciałam zająć się tym, co jest teraz, a w chwili obecnej, mimo że wszystko co zbudowałam zaczynało się sypać, odżywałam.

Nie chciałam wracać. Do tej rutyny, fałszywej wolności. Do szukania odpowiedzi, która tak naprawdę nic by nie zmieniła, bo nie mogłam nic zrobić z tym co już się wydarzyło.

Nie chciałam ponownie być sama, siedzieć w czterech ścianach w pustym mieszkaniu.

- Mogę... cię przytulić? - zapytałam nagle, sama nie wiedząc co mnie naszło. - Znaczy...

Kiedy starałam się odnaleźć tego powód czy usprawiedliwienie, on odłożył mój talerzyk i po prostu to zrobił.

Trochę niepewnie położyłam dłonie na jego plecach.

- Możesz mnie przytulać, kiedy tylko będziesz tego chciała, May. Nie uwierzysz, ale ja też czasami tego potrzebuję. - Przez ton jego głosu byłam pewna, że się uśmiecha, nawet jeżeli w tej chwili nie widziałam jego twarzy.

Rozluźniłam się, starając się przez ten moment o niczym nie myśleć.

Nie odsunął mnie, mimo że miałam wrażenie, że byłam w tej pozycji już odrobinę za długo. Najchętniej zostałabym w niej tak długo jak tylko się dało, ale wewnętrznie wiedziałam, że nie mogę sobie na to pozwolić.

- Dziękuję. Za wszystko - powiedziałam cicho.

I tak samo cicho jak ja, szepnął do mojego ucha w odpowiedzi

- To jeszcze nie koniec, byś mi już dziękowała. - Spojrzał wprost na mnie, sprawiając, że moje serce ominęło kilka uderzeń. - Nie zamierzam na tym poprzestawać. Wiem, że niektóre rzeczy mogą ci się wydawać nie do pokonania, ale razem uda nam się to zrobić, prawda?

Przez determinację w jego oczach, odpowiedź nasuwała się sama.

Delikatnie się uśmiechnęłam, szczerze wierząc, że tak będzie.

- Prawda.

Bo miałam osoby, dla których znowu tego pragnęłam.

Spojrzałam na stolik, kiedy usłyszałam dzwonek telefonu. Dave warknął, powodując u mnie, nie wiedząc dlaczego, szeroki uśmiech. Chyba bawiło mnie to, że ciągle mu ktoś przeszkadzał.

Spoglądnął na mnie przepraszająco. Poszedł odebrać, kiedy upewnił się, że nie mam nic przeciwko.

- Tak? - zapytał, wsłuchując się. - La Sargo też potwierdzili przybycie? - Zmrużyłam oczy. Skąd nagle mowa o nich? Z tego co pamiętam, zrozumiałam jasno, by unikać ich jak ognia. Przeniósł wzrok na mnie. - Nie pytałem jej jeszcze. - Mnie? - Masz wolną rękę. Jakby coś było nie tak to dzwoń.

Rozłączył się, a ja uniosłam brwi, kiedy ewidentnie chodziło o mnie.

Co to mogło być za pytanie? I czy chciałam je usłyszeć?

- To był Austin. Zleciłem mu pewną sprawę i poprosiłem, by zadzwonił dać znać, jak idą przygotowania - wyjaśnił.

- I jak?

- Bez zastrzeżeń - odparł krótko i dość zagadkowo. Jedynie czekałam, nie dopytując o więcej. - Zostały jeszcze sprawy organizacyjne - kontynuował. - A one zależą od twojej decyzji.

Zmrużyłam oczy.

- O czym mam zdecydować?

Ponownie do mnie podszedł, jednak jego kroki były wyjątkowo lekkie. Usiadł, biorąc moją rękę, na której znajdowała się bransoletka, błądząc po niej palcem, a ja właśnie na tym się skupiłam.

Jego ruchy były powolne, jakby z niczym się nie śpieszył.

- O tym, czy chcesz dalej poznawać nasze środowisko, czy może wolisz się zatrzymać na tym co już wiesz. To twój wybór, a jeżeli wybierzesz drugą opcję, uszanuję ją i postaram się byś miała z tym wszystkim jak najmniejszy związek.

- A co, jeśli wybiorę to pierwsze? - zapytałam, przenosząc spojrzenie z biżuterii na niego, dostrzegając w jego tęczówkach tańczące iskierki.

- Wtedy sprawię, że w tym świecie staniesz się Królową.

Wstrzymałam oddech, rozchylając usta.

Słowa te spowodowały, że gdzieś w środku poczułam rozchodzące się ciepło. Moje ciało zalała nagła ekscytacja przed nieznanym. Przed rzeczami, o których nie miałam pojęcia, a które teraz mogły być na wyciągnięcie ręki.

Miałam szansę rozpocząć życie od nowa.

Według innych zasad.

- Odpowiedz zgodnie z tym co czujesz - poprosił, widząc moje rozmyślanie. - Proponuję ci to, bo zrozumiałem, że niektórym rzeczom nie mogę zapobiec, a działanie przeciwko nim będzie tylko marnym opóźnianiem, które nie doprowadzi do niczego dobrego. Nie mogę zabronić bracią ingerencji w to co dziedziczą, bojąc się o ich życie. Mogę jednak ich wspierać, pomagając, gdy tego potrzebują - wyznał, po raz kolejny udowadniając to, jak wiele dla niego znaczyli. - Ciebie również nie chcę ograniczać. Wiesz na tyle, by móc świadomie zdecydować. Z pewnością niejednokrotnie już o tym myślałaś, więc teraz tylko to powiedz - zachęcił. - Które życie wolisz?

Przestał poruszać bransoletką, cierpliwie wyczekując, aż jakieś słowa opuszczą moje usta.

Miał rację. Myślałam o tym, a te myśli zawsze podążały w jednym kierunku.

- Nie chcę wracać do tamtej codzienności. Nie zniosę jej. Potrzebuję czegoś nowego. Dzięki czemu nie będę miała wrażenia, że marnuję swoje życie, zupełnie nic nie osiągając. Muszę coś zrobić i jeżeli naprawdę mogę wybrać, to chcę nadal poznawać waszą drogę, nie ważne co mnie na niej spotka - powiedziałam, wypuszczając powietrze.

Być może nie było to dla mnie. Może niektóre rzeczy mnie przerosną, ale to była jedna z tych decyzji, gdzie wiedziałam, że kiedy podejmę inną, będę tego żałować. Zbyt wiele rzeczy już żałowałam.

- Więc postanowione - oznajmił, a w jego głosie wyczułam cień ulgi. - Zapewnię ci wszystko czego potrzebujesz i dopilnuję, byś ani przez chwilę nie zwątpiła w swój wybór, ale obiecaj mi, że gdyby coś się wydarzyło, będziesz mnie słuchała, bo tylko tak będę mógł zapewnić ci bezpieczeństwo.

Jego wzrok był łagodny, przez co nie umiałam powiedzieć nic innego niż to czego oczekiwał.

- Obiecuję.

Ucieszył się.

- Skoro mamy to za sobą, mogę już chyba przejść do tego właściwego pytania. - Zmarszczyłam odrobinę brwi, nie wiedząc co ma na myśli. Poczułam, jak zaczął bawić się moją dłonią. - Wszystkie znaczące osoby, które otrzymały od nas zaproszenie, odpowiedziały na nie pozytywnie, potwierdzając, że się pojawią tego wieczoru. Jest jednak ktoś, kogo odpowiedzi jeszcze nie znamy. - Przełknęłam dyskretnie ślinę, wiedząc do czego zmierza. - A że jest to najważniejsza osoba, jako jedyna dostanie zaproszenie osobiście. - Nie odrywałam od niego wzroku, kiedy również tego nie robił. - Czy ty, May Deris, chciałabyś towarzyszyć mi na dzisiejszym przyjęciu?

- Tak?

Jego lewy kącik ust drgnął.

- To było pytanie?

- Nie... Znaczy... Nigdy na żadnym nie byłam, a szczególnie na takim. Nie chcę przypadkiem powiedzieć czegoś, co wpłynie na wasze... kontakty.

Pokręcił rozbawiony głową.

- Możesz tych kretynów zwyzywać, uderzyć, oblać, a i tak nic nie zrobią, tylko potulnie spuszczą główki. Nawet, jeżeli trafiłabyś na kogoś ważniejszego, bez problemu naprostuję sprawę. Jedynie postaraj się nie zdenerwować La Sargo, a wszystko będzie dobrze.

Znając moje szczęście, to właśnie na nich trafię jako pierwszych.

- Skąd nagle to przyjęcie?

- By trochę pogłębić relacje międzyludzkie.

- Chcesz ich po prostu wykorzystać do własnych celów - przetłumaczyłam, domyślając się.

- Można tak to ująć - potwierdził, rozbawiony. - Będzie to idealna okazja, by łatwo zdobyć informacje i w okazały sposób zaznaczyć swoją pozycję.

- Kto będzie obecny? - zapytałam z ciekawości.

- Większość to idioci, którzy nie mają żadnego pojęcia o stanowisku, które zajmują. Zdobyli posadę tylko dzięki znajomości i bawią się na wszelkie sposoby za cudze pieniądze. Bez większego problemu można nimi manipulować i wykorzystywać. Nawet żaden z nich nie zauważyłby, że stracił więcej niż zyskał, a na koniec jeszcze ci za to podziękuje - zakpił.

O dziwo nie było to coś co mnie zaskoczyło. Bardziej zdziwiłabym się, gdyby było inaczej.

- A pozostali?

- To już są osoby, które doszły do wszystkiego samodzielnie, przez ciężką pracę. Wiedzą, kiedy uderzyć, by zyskać jak najwięcej, a kiedy najlepiej się wycofać. Nie dadzą się łatwo oszukać i są dobrze zorientowane w tym co się dzieje wokół - wyjaśnił, zerkając na mnie, jakby sprawdzał, czy naprawdę jest to coś co mnie interesuje. I właśnie to mógł wyczytać z mojej twarzy. Zaciekawienie. Warto było wiedzieć, jak bardzo będę ubolewać, kiedy się przypadkiem zbłaźnię przed którymś z nich. - W skrócie, są na tyle wysoko postawieni, że konflikt z nimi mógłby trochę namieszać. Dopóki nie zajdzie taka konieczność, oni nie ingerują w nasze sprawy, a my w ich.

Przygryzłam wargę.

Kiedy powiedziałam, że chcę ich „życie” nie sądziłam, że rzuci mnie od razu na głęboką wodę. Ci ludzie mogli wszystko. W normalnych okolicznościach zapewne nie miałabym możliwości, aby obok nich stanąć, a co dopiero zamienić słowo. A teraz miałam być na tym samym przyjęciu. Czułam się, jakby los znowu ze mną pogrywał.

- Nie zostawię cię tam samej - oznajmił poważnie. - Jeżeli to cię uspokoi, Sam i Isa jadą z nami, a Austin, Carl i Jay będą czekać już na miejscu. Dodatkowo wszędzie będą nasi ludzie, którzy od razu zareagują, gdyby coś się stało - wymienił i mimo że o to się akurat nie martwiłam, naprawdę podniosło to moją pewność siebie.

Szczerze się uśmiechnęłam.

- W takim razie, mam nadzieję, że zadbasz o coś dobrego do jedzenia - rzuciłam, a Dave od razu podłapał temat.

- Nie śmiałbym zaniedbać tak istotnej rzeczy. To podstawa. Masz na coś szczególną ochotę?

Nawet nie musiałam się zastanawiać.

- Winogrona - powiedziałam, już czując ich smak. - Uwielbiam winogrona. - I zdecydowanie dawno ich nie jadłam.

- W takim razie postaram się, by specjalnie dla ciebie było ich pod dostatkiem.

- Na to liczę.

Przeniosłam spojrzenie na nasze splecione dłonie.

Czasami wystarczyły małe rzeczy, by wszystko stało się lepsze.

One potrafiły zdziałać najwięcej.

***
Dla wszystkich, którzy czytają na bieżąco, mam niestety złą wiadomość :C Nie jestem pewna czy w następnych tygodniach pojawią się nowe rozdziały. Postaram się je napisać, ale zbliża się matura i nie za bardzo potrafię się skupić na kilku rzeczach. Mam jednak nadzieję, że zdążę ze wszystkim, a przynajmniej, że nie będzie trwało to długo.

Trzymajcie się!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top