Rozdział XXV
Kołysałem się delikatnie, widząc, że to w jakiś sposób na nią działa. Nie robiłem nic innego, ale nie mogliśmy spędzić reszty dnia w łazience na płytkach.
Samuel w między czasie poszedł zanieść telefon Nathowi. Być może będzie mógł coś z tego wyciągnąć. Przynajmniej miałem taką nadzieję.
- May - zacząłem delikatnie, ale spięła się, jakby była gotowa na najgorsze. - Pójdziemy do pokoju, dobrze? Będziesz mogła się tam położyć.
Podniosła się, podpierając dłońmi.
Kiedy jej emocje trochę opadły, wyglądała jedynie na zmęczoną i przygnębioną, jakby straciła wszystkie siły do życia. Jakby większość nie miała już dla niej sensu.
- Dave...
- Tak? - zapytałem, kiedy usłyszałem z jej ust swoje imię.
- One nie znikną, prawda? Te wspomnienia.
Znała na to odpowiedź. Chciała tylko bym potwierdził. Kłamanie nie miało sensu.
- Przykro mi.
- Ja... nadal to czuję. - Objęła się ramionami. - To tak bardzo boli. Miałam wrażenie, że to znowu się działo. Że znowu tu był.
- Mogę cię zapewnić, że nikt nieproszony się tu nie dostanie. Nie dopuszczę do tego.
Zawiesiła na mnie spojrzenie, ale nie było w nim żadnego wyrazu. Było puste.
- Jeżeli on żyje...
- Wtedy ja się tym zajmę - wtrąciłem, nie żartując. Położyłem palec na jej podbródku. - Nie dotknie cię więcej.
Na moment zamarła, ale szybko doszła do siebie, odwracając wzrok i zabierając głowę. Złapała się szafki obok, wstając. Zrobiłem to samo, na wszelki wypadek stojąc tuż obok.
Podeszła do umywalki, mocząc szczoteczkę i nakładając na nią pastę. Widziałem, jak unika spojrzenia w lustro.
Nabrała wodę w dłonie, kilka razy przemywając twarz.
Nie odzywałem się, pozwalając jej zrobić wszystko co potrzebowała. Te zwykłe czynności.
Miała swoje sposoby radzenia sobie z tym i nie mogłem w to ingerować. Nie teraz, kiedy nadal sama próbowała. Kiedy miała siłę, by to robić.
Mimo że teraz stała przede mną bez żadnych ran na ciele, wewnątrz była w rozsypce.
Widok, którego wielokrotnie doświadczyłem.
Sytuacje, do których sam doprowadzałem, chcąc uzyskać to czego potrzebowałem.
Została złamana. Jej mur obronny runął.
Sprawił, że stała się wobec niego bezbronna. Że zrobi wszystko, aby już więcej tego nie przeżywać. Zrobi wszystko, by więcej się tam nie znaleźć.
Zauważyłem w przejściu Samuela. Musiał dopiero przyjść. May spojrzała w lustro, również go dostrzegając.
Spuściła głowę, zaciskając dłonie na brzegach umywalki.
- Nath postara się dowiedzieć skąd zostało wysłane zdjęcie - poinformował, wchodząc do środka.
Jej oczy się rozszerzyły. Spojrzała na niego przerażona.
- Nie - wydusiła. - Nie możecie go szukać. Nie jego. Nie róbcie tego. Proszę, zostawcie to...
Sam podszedł do niej, łapiąc za ramiona, kiedy najwyraźniej znowu zaczynała panikować. Była na skraju różnych emocji i każdy zły ruch mógł się źle skończyć.
- Uspokój się - powiedział powoli. - Spokojnie.
- Nie możecie - ciągnęła. - Będzie wściekły. Pogorszycie wszystko...
- Nic się nie stanie - zapewnił. - Wiem co robię, May. Nie naraziłbym cię.
Zaprzeczyła, osuwając się na kolana. Mimo że była przez niego trzymana, również ją złapałem.
- Nie znasz go. Jeżeli to on... Odpłaci się. Ja nie chcę, Sam. Nie chcę znowu go spotkać - zaszlochała bezsilnie. - Nie chcę.
Przykucnął.
- Wiem, że się boisz, May, ale nie zostawię tego. Nie ważne, jak bardzo będziesz prosić, nie odpuszczę. Żaden z nas tego nie zrobi. Przestań wciąż uciekać, bo to wcale nie sprawi, że będzie lepiej. Zagrzebujesz się w tym bardziej, pozwalając by miał nad tobą władzę.
Przekląłem w duchu, mierząc go ostrzegawczym spojrzeniem, które nawet jeśli zauważył, nie zamierzał się nim przejmować, dalej brnąc w to co zamierzał.
Wykorzystywał sytuację. Chciał ją sprowokować, żeby powiedziała więcej. Zbyt wiele się teraz działo, aby mogła to zauważyć. Wiedział, że to najlepszy moment. Też to wiedziałem, ale nadal wolałbym załatwić to innym sposobem.
- Funkcjonujesz dokładnie tak, jak tego chciał. Kulisz się na każde jego wspomnienie. Bardzo dobrze wie, że nic nie zrobisz, bo cię wychował. Osiągnął swój zamierzony efekt, mylę się?
Zacisnąłem zęby, teraz już patrząc na niego wściekły. Jeżeli dalej tak pójdzie, prędzej mnie sprowokuje niż ją.
- Przestań - szepnęła, zaciskając powieki. - Przestań mówić, jakbyś wszystko doskonale wiedział. Jakbyś znał każdy skrawek mojego życia.
- Nie znam go, May. Nie wiem o tobie nic więcej od tego, co sama mi powiedziałaś. Nie trzymaj tego dłużej w sobie. Przestań się przed nami bronić. Odpuść. Możesz to zrobić.
Każdy wzięty przez nią oddech był urywany. Cała drżała. Chciała wstać, ale nim to zrobiła, zachwiała się, osuwając na pośladki, co ją rozdrażniło jeszcze bardziej. Spróbowała ponownie, ale była zbyt słaba by się podnieść. Podciągnęła do siebie nogi, chowając twarz.
- May - szepnąłem ostrożnie.
- Nie wiem od czego zacząć - wyłkała. - Starałam się o tym zapomnieć. Żyć, jakby to nie miało nigdy miejsca.
Samuel spojrzał na mnie, wzrokiem wskazując na dziewczynę. Nie musiał używać słów, bym zrozumiał jego przekaz.
Usiadłem obok niej, obejmując. Zaskoczona tym uniosła głowę.
Uśmiechnąłem się zachęcająco, licząc, że to jakoś podniesie ją na duchu.
- Zacznij od tego co będzie dla ciebie łatwiejsze. Ciągle jestem przy tobie.
Tym razem to ona zaskoczyła mnie, kiedy złapała za moją rękę i przyciągnęła do swojej klatki piersiowej, mocno się przytulając.
- To trwało trzy miesiące. Trzymał mnie przez całe trzy miesiące - wyznała, będąc cała spięta. Czułem, jak jej serce bije jak szalone. - Każdy dzień wydawał się trwać w nieskończoność. Nie pozwolił mi zobaczyć jaka jest godzina, czy nawet pora dnia. Byłam sama, w zupełnej ciemności. Sama, dopóki on znowu nie wrócił. Coś mi wstrzykiwał. Nie mogłam wtedy nic zrobić. Zupełnie jakby uwięził mnie we własnym ciele - przerwała, spoglądając na Samuela. - Naprawdę nie mogłam nic zrobić - powtórzyła, jakby chciała otrzymać od niego jakieś potwierdzenie.
- Wiem, May - przyznał. - Musiał cię czymś odurzyć. Nie miałaś wpływu na to co się działo.
Przez moment nic nie mówiła, a jej mętny wzrok pozostał w miejscu.
- Ufałam mu bezgranicznie. Myślałam, że jest moją nastoletnią miłością. Chodziliśmy w różne miejsca. Cieszyłam się ze wszystkiego jak małe dziecko, tylko dlatego, że on był tam ze mną. Zawsze, kiedy go potrzebowałam. - Kciukiem delikatnie starłem łzę, której mimo prób nie powstrzymała. - Okazało się, że to wszystko było jego grą. Wiedział, co zrobię, kilka kroków do przodu. W czymś o czym jeszcze nawet nie miałam pojęcia. Wykorzystał zaufanie, którym, jak głupia go obdarzyłam.
Przerwałem jej, nie umiejąc słuchać tego, że się o to obwinia.
- Nigdy nie myśl, że byłaś głupia, bo komuś zaufałaś. To nie ty popełniłaś błąd. Zaufałaś mu, ponieważ dał ci wierzyć, że jest odpowiednią osobą. Nie mogłaś przewidzieć tego co się stanie.
- Wiele razy zastanawiałam się, czego nie zauważyłam. Szukałam czegoś, przez co mogłabym zwątpić w niego. W porę uciec. Tylko wszystko było idealne. Perfekcyjne. Nawet czasami nierealne. Może to powinno mi dać do myślenia? Nic przecież takie nie jest.
- Ile miałaś wtedy lat? - spytał.
- Siedemnaście.
Spiąłem się.
Z tego co pamiętałem, w czasie ataku na jej rodzinę, również miała siedemnaście lat. Całość wydarzyła się w przeciągu jednego roku?
- Pewnego dnia powiedział, że chce pokazać mi swoje mieszkanie. Ucieszyłam się. Nigdy wcześniej mnie tam nie zabierał, więc zgodziłam się bez wahania. Pomyślałam, że po prostu również mi zaufał. Że oglądniemy film, czy nawet pierwszy raz dojdzie do czegoś więcej, ale po tym, jak wsiadłam do auta, nic nie pamiętam. Nie wiem co się stało. Obudziłam się już... na miejscu. On...
Podkuliła nogi, szczelnie oplatając się ramionami.
Myślami odpływała już gdzieś indziej.
Samuel również to zauważył.
Zaczęła szybciej oddychać, niekontrolowanie drżąc na całym ciele. Zapadała się w swoich wspomnieniach.
- May! - powiedział twardo, chwytając dłonią jej twarz. Podskoczyła zdezorientowana. - Jesteś tutaj, z nami, w naszym domu. Nie tam. Rozumiesz mnie?
Siedziała oniemiała, nie wiedząc co zrobić. Rozglądnęła się powoli, zatrzymują znowu na nim.
Przełknęła ciężko ślinę.
- Tak - odpowiedziała z widocznym trudem.
- Nie ma go tu. Nie skrzywdzi cię. - Pokiwała sztywno głową. - Co zrobił? - zadał pytanie, dopiero gdy upewnił się, że może.
- Kiedy... się ocknęłam, byłam nago. Rozebrał mnie, gdy byłam nieprzytomna. Powiedział, że nie mam prawa zakrywać swojego ciała. Że jestem jego i będzie robił z nim wszystko co zapragnie. - Zauważyłem na jej ramionach gęsią skórkę. - Stwierdził, że musi mnie oznaczyć, żebym nigdy o tym nie zapomniała. To tak bolało - załkała.
- Zgwałcił cię? - zapytałem delikatnie, chcąc choć trochę jej pomóc przełamać to. By przynajmniej nie musiała mówić coś, co było dla niej trudne.
Splotłem nasze palce, które od razu zacisnęła.
- To... też - wyznała, na co spojrzałem zaskoczony na przyjaciela.
Co jeszcze miała na myśli?
- May. - Zwrócił jej uwagę na siebie. - Gdzie to zrobił?
Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, o czym mówi.
Poruszyła się niespokojnie.
Napięła mięśnie, z całych sił zmuszając nogi, by utrzymały jej ciężar. Sam złapał za jej przedramiona, pomagając ustać, a ja stanąłem z tyłu.
- Dziękuję - wyszeptała. Zabrała drżącą rękę, chwytając niepewnie z boku za gumkę od swoich dresowych spodni. - To... zostanie między nami, prawda?
- Tak - odparł. - Nikt inny się o niczym nie dowie.
Wzięła drugą. Zawahała się, ale zsunęła odrobinę materiał, odsłaniając miejsce nieopodal biodra i to co się tam znajdowało.
Patrzyłem na to w ciszy, zaciskając zęby. Miała na ciele dokładnie taki sam znak, jaki kilka minut temu mogłem zobaczyć na zdjęciu w jej telefonie.
Jebany skurwiel.
- M-m-mówił, że to coś, co powinnam pamiętać. Wtedy nic... mi nie podał. Z-związał mnie. Wszystko przygotowywał przy mnie. Nie sądziłam, że kiedyś aż tak będę chciała zemdleć i nie mieć tej świadomości co się stanie, ale nie umiałam. Nie zemdlałam. O-on...
Objąłem ją.
- Ciii, nie musisz już nic mówić. Nie teraz. Już dość zrobiłaś na dzisiaj.
Samuel przez moment milczał, i kiedy miałem go już ponaglić, odezwał się.
- Dave ma rację. Naprawdę dobrze sobie poradziłaś. Dziękuję, że nam o tym powiedziałaś.
- Słońce - wyszlochała. - On ma obsesję na punkcie słońca.
- Nie myśl już o tym - poprosiłem.
- Znajdzie mnie. Będzie wściekły. Jestem pewna, że to było zdjęcie jego nadgarstka. On żyje.
Jak mam ci pomóc, May? Jak mam sprawić, żebyś poczuła się w końcu spokojniej?
Dostrzegłem, jak Sam wskazuje bym zabrał ją do pokoju. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, wiedziałem co planuje. Czyli jednak to był ten moment, gdzie nie miał wyboru.
Tylko czy ona się zgodzi?
Usłyszałem, że wychodzi.
May nadal nie przestała.
- Wiem, że to przeszłość. Że to było kilka lat temu, a ja żyję tu i teraz, ale... nie umiem się od tego odciąć. - Pociągnęła nosem, dłonią zaczynając wycierać łzy. - Myślałam, że mam to pod kontrolą. Straciłam ją. Wszystko co się ostatnio wydarzyło zaczęło mi o tym przypominać.
- Każdy ma swoje słabości i lęki, May. Zostałaś skrzywdzona. Przeżyłaś coś, co żadna kobieta, żaden człowiek nie powinien doświadczyć. Masz prawo się tak czuć. Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej.
- Sam miał rację. Powinnam być pod opieką psychiatryczną - załkała ponownie. Nie umiałem jej uspokoić.
- Tak powiedział?
- Ja wariuję, Dave. Powinni mnie zamknąć nim to się pogorszy. Zanim ktoś przeze mnie ucierpi.
- Nikt cię nie będzie zamykać.
Wziąłem ją na ręce, przez co zaskoczona mocno złapała mnie za szyję. Nie zdążyła w żaden sposób zaprotestować, bo szybko przeszedłem do pokoju, sadzając ją na łóżko. W tym samym czasie Samuel zdążył już wrócić.
May od razu zaczęła go uważnie obserwować, jakby instynkt podpowiadał jej, że coś jest nie tak.
Otworzył małą buteleczkę wody i usiadł obok na łóżku.
Nie odezwała się, najpewniej czekając aż zrobi to pierwszy.
Chwycił w palce tabletkę, pokazując ją.
Naprawdę będzie musiał się natrudzić, by to wzięła.
- To... - zaczął, ale przerwał, kiedy obaj nie spodziewaliśmy się jej ruchu.
Bez żadnego zastanowienia zabrała od niego lek, wsadzając do ust i popijając wodą, którą jej podał. Upiła jeszcze kilka łyków.
Odebrał butelkę, gdy skończyła.
Położyła się, przykrywając niedbale i odwracając do nas tyłem. Mogłem zobaczyć, jak mocno przyciska do siebie kołdrę, zaciskając powieki.
Była na tyle zdesperowana, by nie czuć tego wszystkiego, że nawet nie kwestionowała tego, co jej dał.
To był kolejny argument na to, że w życiu tego nie zostawię. Zadarł z niewłaściwymi osobami, a ja nie zamierzałem się ograniczać.
Okrył ją porządniej.
- Zaraz zacznie działać - poinformował. - Odpocznij. Będziemy ciągle obok.
Miał rację. Już po kilku minutach spała głębokim snem. Jej mięśnie się rozluźniły, dając odpocząć ciału od ciągłego napięcia.
Nadal nie umiałem pojąć tego, co nam powiedziała, więc jak ona miała to zrobić?
Samuel gwałtownie wstał, przechodząc się po pomieszczeniu, widocznie zdenerwowany i zaniepokojony.
- On żyje - powiedziałem na głos, zerkając na niego kątem oka. - I najwyraźniej skłonił się na współpracę z handlarzem. Nie możemy go do niej dopuścić.
- Myślisz, że o tym, kurwa, nie wiem, Dave?! - krzyknął, znowu zaczynając chodzić. Odruchowo złapał się za kark. - Nie zauważyłem wcześniej tej blizny u niej. Kurwa!
Nie dziwiłem się jego nagłym wybuchem. Odkąd pojawiła się May, jego zachowanie ciągle odchodziło od normy. Znając go tyle lat, wiedziałem, że działo się tak tylko wtedy, gdy na czymś lub kimś wyjątkowo mu zależało.
- Obserwował ją przez cały czas. Pozwolił na to, by myślała, że go zabiła i jest wolna.
- Czyli...
- Skurwiel zajebiście się bawi. To jebany psychopata, Dave. Ze wszystkich osób na świecie musiała zakochać się akurat w pierdolonym psychopacie! - Stałem w szoku. - Wie co robi i możliwe, że ma już szczegółowo opracowane kilka kroków przed nami!
- Jaka jest szansa na to, że się mylisz? - zapytałem poważnie. Miałem nadzieję, że przynajmniej ten jeden raz nie będzie miał racji.
- Prawie zerowa - oznajmił, co w żaden sposób nie pocieszyło mnie ani jego. - Przez ten czas zdążyłem już poznać May. Jej charakter, osobowość. Umiem wyczuć, kiedy zaczyna kłamać lub coś ukrywać czy zmyślać. Każde słowo, które powiedziała, było prawdą. Nie dodała nic od siebie. Biorąc jeszcze pod uwagę to, jak na nią wpłynął oraz wiadomość przekazaną przez handlarza, nie mam wątpliwości, Dave. Nie muszę go widzieć, by to stwierdzić.
Świetnie. Zaliczymy nawet polowanie na psychopatę.
Zatrzymałem wzrok na dziewczynie.
- Jego sposoby są zbliżone do moich - powiedział trochę spokojniej. Przeszedł na drugą stronę, będąc przodem do May. Wyciągnął spod kołdry jej nadgarstek i przyłożył do niego dwa palce, zaczynając mierzyć puls. - Skupia się bardziej na zadaniu bólu psychicznego niż fizycznego. Poznawał ją, zdobywając wszystko czego potrzebował, a później wykorzystał to przeciwko niej.
Kiedy skończył, przyłożył dłoń do jej czoła, a później policzka, mniej więcej oceniając temperaturę. Wyprostował się, nie spuszczając z niej zamyślonego wzroku.
Pierwszy raz byliśmy w takiej sytuacji.
- Dlaczego policja o tym nie wie? Zniknęła przecież na trzy miesiące. Powinni go szukać.
- Nie wiem - odpowiedział. - Nie znalazłem nigdzie informacji, żeby zaginęła, więc wychodzi na to, że nikt z bliskich tego nie zgłosił. Możliwe, że jej ojciec, jako prokurator, wiedział coś więcej.
Zaśmiałem się cierpko.
- I co? Z tej racji dopuścił, by jego córka to przeżywała?! Oni wszyscy są siebie warci.
- Nie wiemy, jak było, Dave. To tylko spekulacje. Musimy się trzymać pewnych informacji, bo inaczej nic nie zrobimy.
Tylko na czym powinniśmy skupić się w pierwszej kolejności?
May przynajmniej tym razem zdawała się nie mieć żadnych złych snów. Jej spokojna twarz nie wyrażała nic z tego z czym się mierzyła.
Wiedziałem, że Sam znajdzie jakiś sposób, by jej pomóc, ale nadal się martwiłem.
- Mówiłeś jej, że powinna być pod opieką psychiatryczną? - zapytałem, chociaż naprawdę wątpiłem, by to zrobił, a przynajmniej w takim znaczeniu.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się.
- Kiedy ją znalazłem, zaczęła wołać o pomoc i jakiś starszy mężczyzna się tym zainteresował. Powiedziałem, że jest pod stałą opieką psychiatryczną, żeby bez problemu ją zabrać, ale nie poszedł na to i musiałem zrobić coś innego. Dlaczego o to pytasz?
Spojrzałem na nią zaskoczony. Nie sądziłem, że mogła odważyć się na coś takiego.
- Bo chyba wzięła to zbyt bardzo do siebie. Powiedziała, że miałeś rację i powinni ją zamknąć nim ktoś przez nią ucierpi - powtórzyłem słowa, które od niej usłyszałem. - Nie wie o tym jeszcze, prawda? - domyśliłem się. - Że jesteś psychiatrą.
Skrzywił się.
- Nie pytała, więc też nie wchodziłem w ten temat. - Westchnął. - Gdyby się dowiedziała, nie byłaby już taka skłonna do rozmowy. Zamknęłaby się bardziej w sobie. Podejrzewam, że fakt, że sama chce nim zostać, nic by nie zmienił, więc na razie niech moja specjalizacja zostanie tajemnicą. Przynajmniej, dopóki sama nie będzie chciała wiedzieć.
Nie miałem zamiaru się z tym spierać.
Usiadłem, próbując pomyśleć po raz kolejny. Ilekroć udawało mi się znaleźć odpowiednią drogę, zdarzało się coś, co ją rujnowało.
Teraz nadszedł czas, by to ich plany szlag trafił. Pora wreszcie wykorzystać swoją władzę i ruszyć kilka znajomości.
Uśmiechnąłem się.
Skoro chcą się bawić to się zabawimy.
Tak jak lubią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top