Rozdział XXIX
Zejście po schodach w szpilkach okazało się jeszcze większym wyzwaniem niż wcześniejsza nauka chodzenia w nich. Byłam bliska tego, by na ten krótki fragment je ściągnąć i założyć dopiero, kiedy znalazłabym się już bezpiecznie na dole. Skończyło się na tym, że z pomocą Isy schodziłam jakoś bokiem, mocno trzymając się barierki. W duchu liczyłam na to, że tam, gdzie pojedziemy, nie będzie ich wiele.
Przystanęłam nagle, tuż przy końcu, przypominając sobie o czymś ważnym. Dziewczyna cała się napięła, jakby była w gotowości, by mnie złapać. Odetchnęła jednak z ulgą, widząc, że nie spadam.
Kątem oka zauważyłam, że ktoś podchodzi.
- Coś się stało?
Przekrzywiłam głowę w stronę Samuela. Nim odpowiedziałam, mój wzrok mimowolnie zatrzymał się na jego dzisiejszym ubiorze. Miał odpiętą marynarkę i odniosłam wrażenie, że nie jest fanem formalnego ubioru. Brak krawata i rozpięta pod szyją koszula tylko to potwierdzały.
Mogłam przysiąc, że to wszystko w jego przypadku działało tylko na jeden wielki plus.
Moje myśli ponownie wróciły do pytania, które zadał. Otworzyłam już usta, ale zawahałam się.
Powód, dla którego zaciskałam z całej siły palce na barierce, by nie pobiec z powrotem do góry, nagle wydał mi się dziecinny. Tak bardzo ważny, a zarazem śmieszny. Bo jak by to brzmiało, gdybym powiedziała, że zostawiłam tam naszyjnik? Zapewne pogrążyłabym się jeszcze bardziej w ich oczach. Dwudziestoczterolatka, która nie chce wyjść, bo nie ma przy sobie tej jednej rzeczy.
Poluźniłam uścisk.
I tak ma zepsute zapięcie. Nie mam kieszeni, do której mogłabym go schować, a trzymając go w torebce, czułabym się niepewnie. Najlepiej będzie, gdy zostanie tutaj. Będę przynajmniej wiedziała, że na pewno jest tam, gdzie go zostawiłam.
- May?
Kiedy ponownie usłyszałam jego głos, dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że mój wzrok ciągle był skierowany na niego.
- Przepraszam, trochę się zamyśliłam - przyznałam, lekko się uśmiechając i przelotnie zerkając na samą górę schodów. - To jednak nic takiego. Możemy iść.
Delikatnie złapał za moją dłoń, pomagając mi zejść z ostatnich stopni.
- Jeżeli byś zmieniła zdanie, zawsze możesz mi powiedzieć, a wtedy tu wrócimy - zaznaczył, w żaden sposób nie naciskając, za co byłam mu wdzięczna.
Jak zawsze po jego słowach poczułam się spokojniej. Nadal się zastanawiałam, jak mu się to udaje.
Skinęłam głową, dziękując za to.
W tym samym czasie do pomieszczenia wszedł Dave z Nathanem. Mogłam wyraźnie zobaczyć, jak wzrok najmłodszego z Sandersów przeskakuje między mną a Isą. Przez jego zaskoczenie, również zaczęłam na siebie zerkać, upewniając się czy na pewno wszystko jest tak, jak było kilka minut temu. Zdecydowanie nic się nie zmieniło.
- Wyglądacie cudownie, dziewczyny.
Uśmiechnęłam się, bo kolejny komplement wydawał się budować we mnie większą pewność siebie.
- Nie jedziesz z nami? - spytałam, widząc, że nadal był w swoich codziennych ubraniach.
- Nie przepadam za takimi przyjęciami - wyjaśnił. - Poza tym, mam do zrobienia parę rzeczy. No i na spokojnie będę mógł się zająć obserwowaniem kamer. Gdyby coś się działo, od razu zauważę.
To tylko upewniało mnie w tym, że o wszystko zadbali, szczególnie o ochronę. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby dorównywała jednostką chroniącą najważniejszych ludzi w państwie. Chociaż na pewno darowali sobie dużo rzeczy. To, że bez problemu mogli coś takiego załatwić, było w jakiś sposób niepokojące.
Jednak dobrze wiedziałam, że jeżeli miało się coś stać, to i tak się stanie, i nikt tego nie powstrzyma. Również musieli być tego świadomi. Z moim humorem mogłam się przynajmniej cieszyć z tego, że w pobliżu będzie lekarz...
Blondyn wyciągnął dłoń, w której trzymał telefon. Szybko rozpoznałam w nim ten, który kupił mi Dave. Jego następne słowa dodatkowo to potwierdziły.
- Niczego innego nie ruszałem, ani nie przeglądałem - zapewnił, chociaż i tak nic by się nie stało, gdyby postanowił przejrzeć całą resztę. Nie było tam niczego wyjątkowego. - Pozwoliłem sobie tylko dodać do kontaktów najważniejsze numery. Wszystkich znasz. Mój też tam jest. Możesz pisać i dzwonić, kiedy tylko zechcesz.
Z ciekawości spojrzałam na listę. Ucieszyłam się, faktycznie widząc znajome osoby. Austin, Carl, Isa, Jay, a nawet Kevin i Michael, do którego później koniecznie musiałam napisać. Numer telefonu prawnika najbardziej przykuł moją uwagę. Wydawał się zbyt prosty. I chyba go właśnie zapamiętałam. Swojego nie umiałam dobrze powiedzieć nawet po kilku latach.
- Informatyk Diabła? - zapytałam z uśmiechem, gdyż tej nazwy nie dało się przeoczyć. I mimo że była tak banalna i głupia, nie miałam zamiaru jej zmieniać.
- Tak, to ja - potwierdził z dumą. - Ustawiłem też na siebie inny dzwonek.
Przez który prawdopodobnie dostanę zawału, kiedy postanowi napisać lub zadzwonić w najmniej oczekiwanym momencie.
Isa stanęła za mną, spoglądając na ekran telefonu.
- Nath, obrazy malujesz przepiękne, ale do wymyślania nazw to głowy nie masz.
Wzruszył ramionami.
- Nie można być świetnym ze wszystkiego.
Była w tym prawda, chociaż i tak miałam wrażenie, że niektórych ludzi to po prostu nie dotyczy.
Zauważając godzinę, wsunęłam smartfon do torebki.
Pora się przekonać, na co tak naprawdę się zgodziłam.
***
Spojrzałam na Dave’a, który swobodnie siedział za kierownicą, zmierzając do bramy wyjazdowej. Za to ja wbiłam się bardziej w fotel, gdy właśnie opuszczał teren posiadłości, która w ostatnich dniach naprawdę okazała się być bezpiecznym schronem przed światem.
Nim brama zaczęła się zamykać, w ślad za nami ruszył jeszcze jeden samochód, szybko nadrabiając powstałą odległość. Sam widocznie nie lubił być w tyle.
Przed wyjazdem wspólnie ustalili, że wzięcie dwóch aut będzie najlepszym rozwiązaniem. Nie miałam zbytnio wyboru z kim chcę jechać, gdyż Isa niemal od razu “zaklepała” miejsce obok Samuela. Tym sposobem ponownie znalazłam się sama z Dave’em.
- Stresujesz się? - zapytał, przerywając ciszę, która i tak nie trwała długo. Co mnie zdziwiło.
Po tym jak wyszedł bez słowa, spodziewałam się, że ta podróż upłynie nam w milczeniu, jednak teraz nie wyglądał, aby tamta sytuacja miała jakiekolwiek znaczenie. Może tylko ja odebrałam ją w ten negatywny sposób?
- Przyjęciem? - dopytałam, poprawiając się na siedzeniu.
- Tak. - Na chwilę przeniósł wzrok z jezdni na mnie. - Chyba że jest coś jeszcze czym możesz się teraz stresować.
Zaczęłam bawić się zapięciem torebki, która leżała na moich kolanach.
Było wiele takich rzeczy. Gdybym zaczęła się głębiej nad nimi zastanawiać, z pewnością nie zajechalibyśmy już tak daleko. Ale jedna, mimo że była tylko cieniem przeszłości, nawiedzała moje myśli od momentu, gdy przyjęłam zaproszenie. Ignorowałam ją, nie pozwalając, by cokolwiek zepsuła, ale to nie znaczyło, że jej tam nie było.
Powinnam mu o tym powiedzieć? Zresztą, czy nie mówili, bym się przed nimi otworzyła? Miejsce chyba nie miało znaczenia.
Spojrzałam w boczne lusterko. Samuel nadal jechał za nami, a to jakimś sposobem dodało mi odwagi.
- Kiedy powiedziałam ci, że to moje pierwsze przyjęcie, na którym będę, nie była to do końca prawda. - Zerknęłam na niego, sama nie wiedząc w jakim celu, ale wydawał się naprawdę słuchać. Chyba nawet zachęcał bym mówiła dalej. - Właściwie była to impreza urodzinowa.
- Twoja?
Pokręciłam głową.
- Mojej koleżanki z klasy. Zaprosiła każdego, kogo znała, więc i ja się załapałam. To miały być jej ostatnie urodziny w tym mieście. Wyprowadzała się, więc rodzice pozwolili jej trochę zaszaleć. Długo się zastanawiałam, czy pójść, ale nawet mama stwierdziła, że powinnam trochę odpuścić i iść się zabawić, a jeżeli nie będzie mi się podobało, w każdej chwili może po mnie przyjechać. I chyba właśnie to mnie ostatecznie przekonało. Poza tym rodzice tej dziewczyny mieli mieć na wszystko oko.
- Zawalili sprawę?
- Nie, nie. - Zaśmiałam się. - Jej tata był policjantem. To była wyjątkowo spokojna impreza. Szczególnie po tym, gdy pokazał broń.
Zauważyła, jak jego usta rozciągają się w uśmiechu. Uświadomiłam sobie, że naprawdę lubiłam, gdy to robił.
Zatrzymał się na światłach, przez co teraz patrzył na mnie bez problemu. Wykorzystując tę chwilę postanowiłam przejść do sedna, wiedząc, że opowiadanie każdego szczegółu jest bezsensowne.
- Wtedy uważałam ten dzień za najlepszy w swoim życiu. Później stał się najgorszym, bo gdybym tam nie poszła, nic z tego wszystkiego nie miałoby miejsca. Tam...
- Tam go poznałaś - domyślił się, kończąc za mnie.
Przytaknęłam, a w tej samej chwili, światła znowu się zmieniły. Dave przez moment na to nie zareagował, ale gdy ludzie jadący za nami i Samuelem zaczęli się niecierpliwić, przeklął pod nosem, ruszając.
- Chcesz bym zjechał gdzieś na bok?
Jego pytanie brzmiało całkiem poważnie, i gdybym nie odpowiedziała, z pewnością tak by zrobił. Nie sądziłam, że zareaguje w ten sposób. On... naprawdę się martwił.
- Jest dobrze, Dave - powiedziałam spokojnie. Zerknął w moją stronę, jakby się upewniał. - Wiesz, to nie tak, że wariuję na każde wspomnienie o nim - rzuciłam żartem, próbując jakoś pozbyć się tej dziwnej atmosfery, ale nie wyglądało na to, by jakkolwiek to pomogło, bo chyba nadal się zastanawiał, czy nie powinien się zatrzymać.
Tylko że to prawda. Nie mogłam teraz “wariować”, bo to zawsze działo się tylko w jednym przypadku. Zawsze, gdy go widziałam. Widocznie zdjęcie, złudnie przypominające jego nadgarstek, również się w to zaliczało. Tylko w wyobraźni wydawał się nie mieć takiej władzy nade mną.
Nadal pamiętałam, gdy złapało mnie to po raz pierwszy. Byłam pewna, że zobaczyłam go po drugiej stronie ulicy. Nie wiedziałam co się dzieje i przeraziłam tym nawet Isaaca. Nie miał pojęcia co robić, ale to dzięki niemu dałam sobie radę. Za każdym razem. Wreszcie napady stawały się coraz rzadsze, aż w końcu ustały, a równocześnie z tym, przestałam go widzieć. To trwało nie więcej niż rok. Tak samo koszmary, które po prostu więcej się nie pojawiły. A przynajmniej do czasu, gdy nie spotkałam Sandersów.
Poprawiłam włosy, które wchodziły mi do oczu, drażniąc je.
Patrząc na Dave’a byłam pewna, że właśnie się nad czymś zastanawiał. Jego twarz to zdradzała. I mimo że był skupiony na drodze, to sprawa, którą miał właśnie w głowie, wydawała się być dla niego równie ważna.
- Zaczepił cię wtedy?
Ponownie na mnie spojrzał, gotowy nie pytać o nic więcej, gdyby próba kontynuowania tego, okazała się fatalnym pomysłem. Ale Dave był kimś komu chciałam to powiedzieć. Kimś, z kim chciałam się tym wszystkim podzielić.
- Gdy wychodziłam - potwierdziłam, myślami powracając do tamtego dnia. - Dzwoniłam do mamy, żeby mnie odebrała. Przekonałam się, że takie imprezy nie są dla mnie, więc chciałam już po prostu wrócić. Nie było nawet północy. Kiedy czekałam na zewnątrz podszedł do mnie i zagadał. Szczerze się zastanawiałam, jak mu przekazać, że nie mam ochoty na nowe znajomości, ale na moje nieszczęście okazał się być bardzo dobrym rozmówcą. Więc, kiedy zazwyczaj byłam cicho, w tamtym momencie rozgadałam się jak mało kiedy. Zaczęłam nawet żałowała, że tak szybko zadzwoniłam po mamę. Ale kontakt się nie urwał. Wymieniliśmy się numerami i dalej już samo się jakoś ułożyło. Nawet nie wiem, kiedy tak właściwie zaczęliśmy się spotykać.
Skręcił w prawo, a ja od razu rozpoznałam ulicę, na której się znaleźliśmy i to prawdopodobnie tylko dlatego, że już wielokrotnie musiałam przez nią przechodzić, by dostać się do ulubionego sklepu.
- Długo byliście... razem?
Uśmiechnęłam się w duchu, bo brzmiał, jakby nigdy wcześniej nie zadawał żadnych pytań, a przecież musiał to robić niejednokrotnie i zapewne szybko otrzymywał na nie odpowiedzi.
- Gdzieś rok. Gdy go poznałam miałam szesnaście lat. On był trzy lata starszy.
Trzy lata. Tylko tyle było między nami różnicy, i kiedy myślałam, że jesteśmy tak bardzo podobni, on... okazał się być kimś innym. Najwyraźniej wiek nie miał w tej kwestii żadnego znaczenia.
Wypuściłam drżące powietrze. Teraz już nie mógł nikogo skrzywdzić. Nikogo więcej.
Kiedy wyciągnął kluczyki ze stacyjki, dopiero wtedy zobaczyłam, że byliśmy na miejscu.
Przekręcił się w moją stronę. Widziałam, jak za nim Isa i Sam wysiadają, ale on nadal tego nie zrobił, więc również się nie ruszyłam. Za to wpatrywałam się w te pełne spokoju, niebieskie oczy.
Ale wtedy jego usta się poruszyły, wszystko przerywając.
Zamarłam, gdy z opóźnieniem dotarło do mnie jego kolejne pytanie. To o co właśnie mnie poprosił.
- Co?
- Powiedz mi jak się nazywa - powtórzył. - Proszę, May. Chcę wiedzieć, jak się nazywa.
Chciałam zabrać ręce, nie wiedząc co z nimi zrobić, ale szybko je schwycił w swoje dłonie.
- Po co chcesz to wiedzieć?
Po co była mu ta informacja? Do czego jej potrzebował? Przez zdjęcie? Przecież to pewnie tylko jakiś głupi żart. Nie było potrzeby, by to rozgrzebywać.
- By dowiedzieć się czegoś więcej, o tym, który cię skrzywdził. By wiedzieć, że na pewno nie zagrozi ci nikt, z jego bliskich. Nie będę ukrywał faktu, że kiedy mi to wyjawisz, od razu przekażę informacje bratu, żeby miał możliwość to sprawdzić.
- On nie żyje - wyszeptałam.
Tym razem wydawało mi się, że odpowiedział z opóźnieniem.
- Wiem, May. Wiem o tym, ale zdradź mi to, dobrze? Pozwól mi zając się tym wszystkim.
Oczy Samuela spotkały się z moimi. Nieznacznie przechylił głowę, przenosząc wzrok na plecy Dave’a. Nim podszedł do naszego samochodu, wydawało mi się, że powiedział coś pod nosem.
Zapukał w szybę.
- Dave, jeżeli robisz coś, co jej się nie podoba, radzę ci przestać. - Brunet nie wydawał się tym przejąć. Nie odpowiedział ani się nie odwrócił. - Dave - ponaglił twardo. Próbował też otworzyć drzwi, jednak były zamknięte.
- Jeżeli naprawdę nie ma żadnych szans, byś mi to powiedziała, możemy wyjść. Drzwi zamknąłem tylko dlatego, żeby Sam się tu nie dostał - wskazał na niego ruchem głowy. Gołym okiem było widać, że Samuel nie za bardzo był zadowolony z takiego obrotu spraw.
Westchnęłam. To przecież tylko imię i nazwisko. Dane, które i tak mogliby odszukać, gdyby naprawdę musieli.
- A odpowiesz w zamian na moje pytanie?
Wydawał się tym zaskoczony, ale bez wahania pokiwał głową, nawet się nie zastanawiając, czego może ono dotyczyć.
- Jeżeli chcesz, możesz już teraz zapytać.
Nie miałam zamiaru marnować okazji, więc zapytałam wprost.
- Dlaczego wyszedłeś wtedy bez słowa z pokoju Isy?
Zmrużył oczy. Spodziewał się czegoś innego?
Być może było głupie, ale chciałam znać na nie odpowiedź. Tą, którą tylko od niego mogłam usłyszeć.
- Bo gdybym tam został, nie zdołałbym się już dłużej powstrzymywać. Wolałem wyjść niż zrobić coś pochopnie.
Powstrzymywać?
Chciałam zapytać przed czym, ale teraz była już moja kolej, żeby odpowiedzieć. Nie miałam zamiaru grać nieuczciwie.
Zamknęłam oczy, pozwalając by te słowa wyszły z moich ust.
- Evan Nells.
Poczułam, jak jego ciepłe dłonie delikatnie zacisnęły się na moich.
- Dziękuję, May - wyszeptał, na co się odrobinę uśmiechnęłam.
To tylko imię i nazwisko.
Tak, jak wcześniej uprzedził, wysłał informację do Nathana, od razu dostając od niego wiadomość zwrotną.
- Chcesz chwilę tu posiedzieć, czy jesteś gotowa, żeby tam pójść?
No tak. Przyjęcie.
Rozejrzałam się dookoła. Stały tu chyba same najlepsze samochody, a wolnych miejsc praktycznie nie było już widać. I to nie tylko świadczyło o tym, że przybyli goście mieli pieniądze na takie auta, ale że byliśmy prawdopodobnie spóźnieni. Czy gospodarze nie powinni być pierwsi na takich przyjęciach?
- Już bardziej gotowa, niż teraz, nie będę - stwierdziłam pewnie.
Skinął głową, wysiadając i znajdując się po drugiej stronie szybciej, niż zdążyłam odpiąć pas. Wydawał się z tego dziwnie zadowolony.
Ostrożnie stanęłam obok niego, dobrze pamiętając o butach. Nie miałam wątpliwości, że przewrócenie się na beton bolałoby znacznie bardziej, niż na drewnianą podłogę.
Sam znalazł się tuż obok, a swoje słowa skierował do Dave’a.
- May wraca ze mną - warknął, na pewno nie żartując. Z pewnością była to decyzja, od której nie było odwołania.
- May sama zdecyduje z kim będzie chciała wracać - odpowiedział tym samym tonem, naśladując go.
Spojrzałam na Isabelle, która stała z boku z szerokim uśmiechem i wiedziałam już o czym pomyślała. O tym samym co ja.
- Oj chłopcy. Kto powiedział, że to z jednym z was będzie chciała wracać? - Spojrzeli na nią, cichnąć. Położyła rękę na moim ramieniu i zwróciła się do mnie. - Wstąpimy może gdzieś do sklepu w drodze powrotnej, co ty na to?
- Isa...
- A wiesz, że to dobry pomysł? - Odwróciłyśmy się, kierując do wejścia i skutecznie ich ignorując. - Przydałoby mi się trochę nowych rzeczy.
- Czyli jesteśmy umówione!
Dyskretnie spojrzała do tyłu, kiedy już trochę się oddaliłyśmy.
- I jak? - szepnęłam, najciszej, jak tylko umiałam.
- Co takiego? - Zadrżałam, kiedy odszepnął mi głos, który ewidentnie nie należał do dziewczyny.
Przewróciłam oczami.
- Nie potrafisz się bawić - mruknęłam, kiedy zrównaliśmy krok.
- Naprawdę? - zdziwił się, pochylając nad moim uchem, ponownie ściszając głos, by nikt inny tego nie usłyszał. - Coś mi mówi, że gdybym zaczął, zmieniłabyś swoje zdanie.
Przygryzłam dolną wargę, kiedy po tych słowach, przyszedł mi do głowy pomysł.
- Chyba będziemy mogli to sprawdzić - powiedziałam niewinnie, zauważając pojawiające się na jego twarzy niezrozumienie.
- Tak?
Oj tak.
- Jeżeli przynajmniej raz stwierdzę, że dobrze się bawisz wśród tych wszystkich idiotów, przy spokojniej muzyce w tle, wtedy będę skłonna zmienić swoje zdanie. - Uśmiechnęłam się sama do siebie, wiedząc, że to dalece odbiega od tego co początkowo miał na myśli. - Powodzenia Panie Sanders.
Zwycięsko odwróciłam wzrok, ale gdy przez ułamek sekundy w jego spojrzeniu zobaczyłam coś innego, byłam pewna, że moja wygrana nie potrwa długo.
Bo w oczach Sandersa nie było miejsca na przegraną.
***
Wesołych Świąt Wielkanocnych!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top