Rozdział XXIV
- Zaczęliśmy przekierowywać niektóre zadania na inne punkty. Powinni sobie poradzić do czasu, aż nie zrobimy czegoś innego. Wszystko jest zabezpieczone.
- Co z władzami? - zapytałem, wiedząc, że na pewno nie przeszło im to koło nosa. Trzeba było ich ciągle pilnować.
- Są pod kontrolą. Nic nie zrobią. Sam o to zadbałem.
Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Jay miał skuteczne metody.
- Postaram się jak najszybciej przywrócić całość do poprzedniego stanu, tylko to i tak trochę zajmie. - Carl pochylił się nad papierami. - Sporo stracimy, ale jeżeli sprawy pójdą po mojej myśli, szybko to odrobimy i nie odczujemy tego tak bardzo.
- O jak dużej sumie mówimy? - dopytałem, widząc pojawiający się na jego twarzy grymas.
- O naprawdę dużej.
Przetarłem dłonią twarz
- Nie mówcie o tym ojcu. Zróbcie wszystko, żeby się o tym nie dowiedział.
- Dave, przecież wiesz, że to niemożliwe. Ma tu pełno swoich ludzi. Zapewne już ktoś przekazał mu informacje.
- Ale nie znają szczegółów i nie możecie pozwolić, żeby ktokolwiek inny się o nich dowiedział. To co tu się dzieje, nie może do niego dotrzeć. Jeżeli będą pytać, wymyślcie coś. - Bracia spojrzeli na siebie. - Mam nadzieję, że to dla was jasne - powiedziałem, patrząc na ich trójkę.
Samuel stał z boku nie wtrącając się.
Nie odpowiedzieli.
- Powtórzę, bo wydaję mi się, że jednak nie do końca zrozumieliście. Macie w to nie angażować ojca - powiedziałem ostro, dając im do zrozumienia, że w tej kwestii nie będą ze mną dyskutować.
- Dlaczego? - wyrwał Jay. - Ciągle starasz się zrobić wszystko na własną rękę. Kiedy poprosisz go o pomoc? Gdy będzie za późno? Ta dziewczyna aż tak zawróciła ci w głowie, że przestałeś myśleć?!
Wstałem, podchodząc do niego.
- A co z twoją dziewczyną, Jay? Ach tak - zaśmiałem się. - Przecież okazała się zwykłą dziwką grającą na dwa fronty. Jeszcze, żeby coś do ciebie czuła - zakpiłem. - Jej prawdziwy wybranek musiał być zadowolony z twoich prezentów.
- Wystarczy, Dave. - Carl wszedł między nas, ale Jay odsunął go na bok.
- Masz rację - przyznał, odrobinę mnie zaskakując. - Wykorzystała mnie. Dałem się nabrać, że pokochała osobę, którą jestem, a nie to co posiadam. Myślałem, że ją znam, a wyszło na to, że nie mogłem się bardziej mylić. - Jego brązowe oczy nie opuszczały mojej twarzy. Nie musiałem w nie patrzeć, by wiedzieć, że nie powinienem wyciągać tego tematu na wierzch i było to najgorsze co mogłem zrobić. - Jesteś moim bratem, Dave. Zawsze stanę za tobą murem, nie ważne co się stanie i co postanowisz. Mam tylko nadzieję, że w razie potrzeby, zrobisz to co powinieneś i nie będziesz narażać całej rodziny. - Zabrał kluczyki ze stołu. - Wychodzę. Mam coś jeszcze do załatwienia na mieście.
- Jay - zacząłem, ale nie zatrzymał się. - Kurwa - warknąłem do siebie.
Przystanąłem, patrząc na drzwi, za którymi zniknął.
Carl westchnął.
- Nie powiemy mu, jeżeli nie chcesz. Zresztą wątpię, by sam chciał coś robić. Raczej będzie monitorował sytuację na odległość.
- Prawdopodobnie - przyznałem, ale mój głos był bardziej pusty, niż mógłbym się spodziewać.
Ojciec z pewnością będzie czekał do samego końca lub do momentu, gdy sami poprosimy go o pomoc. Myślałem nad tym całą noc i nie widziałem potrzeby, by musiał tu przyjeżdżać. Widocznie Jay uważał inaczej, a ja, jak ostatni idiota, dałem mu się sprowokować.
- A jeżeli chodzi o May...
- Nie musisz... - Nim zdążyłem dokończyć, poczułem dość mocne uderzenie, przez co moja głowa odskoczyła na bok.
Spojrzałem na niego zdezorientowany.
- Nie przerywaj mi jak mówię - syknął, biorąc głęboki wdech. Poruszałem szczęką, czując jak ból rozchodzi się na całą jej okolicę. - Nie jestem ślepy. Widzę, że wszystko robisz pod nas. Wystarczy tego, Dave. Nie musisz wybierać między nami a dziewczyną, która ci się podoba. To nie jebane średniowiecze, gdzie rodzina decydowała, kto będzie najlepszym kandydatem na miłość życia. Lubię May, a jeżeli coś do niej czujesz, do dzieła. Wiesz dobrze, że Jay ciągle wspomina tamtą sytuację. Nie usłyszysz od niego prędko, że popiera twoje relacje z dziewczyną, więc nie bierz sobie jego słów do serca. On też w końcu musi coś zrozumieć. - Odetchnął, wyrzucając z siebie chyba wszystko, co chciał powiedzieć.
Polizałem kącik ust, przecierając go po chwili kciukiem, na którym został czerwony ślad.
Jego wzrok zatrzymał się na tym, jakby dopiero teraz dotarło do niego co zrobił. Uniósł dłoń, chwytając się za kark i krzywiąc.
- Przepraszam. Trochę mnie poniosło. Może przyłóż coś zimnego? - Zaczął się rozglądać, szukając czegoś odpowiedniego.
Uniosłem brwi.
- Poniosło?
- Nie wiem! - podniósł głos. - Nie mogłem tak dłużej stać i się temu przyglądać z boku. Poza tym... Nie uderzyłem mocno. To twoja warga jest jakaś delikatna - powiedział spięty.
Podszedłem do niego, zauważając jak się prostuje.
Objąłem go jedynie, klepiąc po plecach.
- Dzięki.
Na chwilę zamarł.
- Jednak za mocno uderzyłem - stwierdził, patrząc na mnie podejrzliwie.
Pokręciłem rozbawiony głową.
- Po prostu potrzebowałem tego.
- Nie ma... sprawy - odpowiedział, niepewnie odwzajemniając uścisk. - Chyba.
- Ale jak jeszcze raz mnie walniesz to inaczej pogadamy - powiedziałem pół żartem, odsuwając się i zostawiając go z lekkim niedowierzaniem na twarzy, które było raczej spowodowane moim ruchem, niż ostatnimi słowami.
Samuel w tym czasie zdążył już przygotować zimny okład, który od niego zabrałem, przykładając do obolałego miejsca.
Nigdy bym się nie spodziewał, że Carl w końcu mi przyłoży. Nie było to w jego typie, ale najwidoczniej stwierdził, że naprawdę tego potrzebowałem.
Najwyraźniej on również.
Usłyszenie tego z ust przyjaciela było jednym, a z ust brata drugim. Mimo że zdanie rodzeństwa zawsze było dla mnie ważne, to i tak zazwyczaj ich odsuwałem od większości swoich decyzji, tylko że Sam ma rację. Nie są już dziećmi i nie mogę ich tak traktować.
Wiedziałem, że Jay obwinia się za tamtą sytuację, jednak nie sądziłem, że nadal tak mocno.
A ja w odwecie postanowiłem mu to przypomnieć.
- Mam jedno zasadnicze pytanie. - Nath odłożył laptopa, prostując nogi. - Czy May w ogóle zdaje sobie sprawę, jakie masz wobec niej plany?
Gdybym tylko sam je jeszcze znał...
- Kilka razy próbowałem jej to ładnie przekazać, ale pewna osoba ewidentnie nie chce, by to nastąpiło tak szybko.
Nie musiałem mówić imienia, żeby wzrok braci skierował się na Samuela, który tym razem już zabrał głos.
- Gwarantuję ci, że jeszcze będziesz miał na to czas, o ile wcześniej nie wystraszysz jej swoimi fantazjami. - Prychnął, na co przewróciłem oczami, odrzucając zimny woreczek. - Chcę, żeby skupiła się najpierw na swoim zdrowiu. Nie twierdzę, że to by jej nie pomogło, ale wolałbym żebyś z tym poczekał, a przynajmniej nie robił nic gwałtownego.
Miał rację. Jej zdrowie było teraz najważniejsze i nie mogłem o tym zapominać. Wszystko inne mogło poczekać.
- Jak teraz się czuje? Nadal ma wysoką gorączkę?
Spojrzałem na brata. Nathan szczerze się przejmował. Gdybym go wcześniej nie zatrzymał, gdy May akurat spała, prawdopodobnie siedziałby teraz przy jej łóżku.
Sam założył ręce na piersi, opierając się o biurko.
- Na razie jest dobrze. Temperatura powróciła do normy, inne objawy się nie pojawiły. Nie powinno się to zmienić, chyba że znowu coś się wydarzy.
- Co masz na myśli? - Usłyszałem pytanie Carla szybciej, niż sam zdążyłem je zadać.
Samuel patrzył przed siebie, jakby łączył fakty.
- Pasuje mi to na gorączkę psychogenną, a biorąc pod uwagę całokształt, raczej się nie mylę. - Siedziałem cicho, czekając aż powie coś więcej, bo naprawdę nic mi to nie mówiło. - Pojawiła się przez zbyt duży stres. Wszystko się na siebie nałożyło. Jest silna, z wieloma rzeczami daje sobie rade, ale to było ponad jej możliwości. Nie wyrabia psychicznie.
- Wiesz co z tym zrobić?
- Trzeba wyciągnąć od niej co się stało - zgadłem.
Przytaknął.
- Tylko wtedy będę mógł jej jakoś pomóc. To co wiem to nadal za mało, bym zdołał zrobić coś konkretnego. Nie chcę jej przymuszać, ale jak będzie trzymać to nadal w sobie, wykończy się psychicznie i fizycznie. Nie chcę i nie lubię używać leków, tylko jeżeli nic się nie poprawi nie będę miał innego wyjścia.
- Nie zgodzi się na leki - odpowiedziałem, niemal pewny.
- Tym bardziej wolałbym ich nie używać. Jeżeli zrobiłbym to bez jej zgody, później byłoby tylko gorzej. Zaczęła się otwierać. Nie chcę nadszarpnąć jej zaufania. Szczególnie, że teraz nie jest to wcale takie trudne. Ciągle jest czujna.
- Tym sposobem skończą nam się możliwości - mruknąłem.
- Dlatego zostaje nam albo ją ładnie zachęcić, albo stworzyć sytuację, która zrobi to za nas. I lepiej, żeby się wtedy nie dowiedziała, że za tym stoimy.
- Nie dowie się, bo druga opcja odpada - powiedziałem stanowczo, co wcale go nie zdziwiło. Nie miałem zamiaru posuwać się do czegoś takiego. - Skupmy się na tym, żeby sama powiedziała.
- Do tego ciągle dążę, Dave. - Westchnął, przecierając oczy. - Gdy spała zacząłem przeglądać w Internecie różne artykuły. Myślałem, że kiedy dowiem się czegoś o jej rodzinie da mi to jakąś wskazówkę, ale nie znalazłem niczego nadzwyczajnego. Dbali o prywatność. Same ogólne informacje.
- Właśnie. - Młody zaczął szukać czegoś w laptopie. - Zapomniałem wam pokazać. Nie wiem, czy to w czymś pomoże, ale kiedy uciekła, zdążyła gdzieś zadzwonić i mam zapis tej rozmowy. Jeszcze jej nie przesłuchałem, więc nie wiem co tam będzie.
- Policja?
- Nie, to prywatny numer - odpowiedział bratu, odłączając słuchawki i odkładając je na bok.
Dzwoniła, żeby prosić o pomoc? Skoro znała numer musiała kontaktować się z kimś bliskim.
Skupiłem się na nagraniu, słysząc pierwsze słowa, które należały do starszej kobiety. Nie musiałem długo czekać, by dowiedzieć się kim była. Niestety już po tym wiedziałem, że rozmowa nie pójdzie w dobrym kierunku.
May starała się mówić swobodnie, ale nie musiałem jej widzieć, by wiedzieć, jak było naprawdę. Bała się. Bała się rozmowy z własną babcią.
Zamknąłem oczy, kiedy telefon przejął mężczyzna. Powiedział wszystko czego się spodziewałem.
W pomieszczeniu zastała cisza, kiedy połączenie się zakończyło, a żaden z nas jeszcze się nie odezwał.
Carl zrobił to jako pierwszy.
- No to możemy być pewni, że z dziadkami nie ma dobrych relacji.
Zacisnąłem dłoń.
- Ustal ich adres - powiedziałem spokojnie, chociaż w środku było mi do tego daleko.
- Co chcesz zrobić? - spytał podejrzliwie.
- To, co będzie konieczne.
Nie miałem zamiaru pozwolić, by ktoś się tak do niej odnosił. Nawet osoby z rodziny.
Nie, kiedy znalazła się pod moją opieką.
Nie, kiedy stała się dla mnie ważna.
Nie, kiedy po prostu nie zasługiwała na takie traktowanie.
Objąłem ich wzrokiem, bez wahania wypowiadając kolejne zdania.
- Jeszcze dziś każdy ma otrzymać wiadomość z informacją, że May Deris oficjalnie zostaje objęta naszą ochroną. Każde podniesienie na nią ręki, złe słowo czy nawet krzywe spojrzenie, będzie równoznaczne z atakiem na naszą rodzinę. Ma to trafić do wszystkich możliwych miejsc. Mają o tym wiedzieć nawet La Sargo.
- Jesteś pewien? Kiedy to wszędzie się rozejdzie, już na dobre zostanie wplątana w ten świat i nie będzie odwrotu - zauważył Carl i miał zupełną rację. Była to decyzja, która miała wpłynąć na całe jej życie.
Samuel pokręcił głową.
- Już jest wplątana. Wiedzą o niej i coraz więcej osób będzie miało ją na oku. Ten komunikat odstraszy przynajmniej połowę, jak nie więcej.
- Handlarz nie będzie zadowolony.
Spojrzałem na młodego, uśmiechając się.
- W każdej chwili może się do mnie zgłosić i mi to przekazać.
- Jesteś szalony - odparł rozbawiony, przenosząc wzrok na ekran. Zauważyłem, jak w jednej sekundzie zaczął poważnieć. - Musicie do niej iść. Coś się stało - przekazał bez zbędnego czekania, szybko odwracając laptopa w naszą stronę.
Widok z kamery.
Przekląłem pod nosem, w ekspresowym tempie przechodząc drogę do jej pokoju. Wiedziałem, że lepiej było zostać.
- May?! - zawołałem, ale kiedy już tam dotarłem, jej nie było. Ruszyłem do łazienkowych drzwi, chcąc zaglądnąć do środka, jednak były zamknięte. - May? Jesteś tam? - Nie odpowiedziała.
Spojrzałem na Sama, kiedy zapukał.
- May, to my. Otwórz drzwi lub przynajmniej odpowiedz, żebym wiedział, że nic się nie stało - poprosił spokojnie. Nie odezwała się słowem, chociaż wyraźnie słyszałem dochodzące stamtąd szmery. - Wchodzimy - oznajmił.
Nie czekałem dłużej. Wziąłem coś sztywnego i przekręciłem zamek od zewnętrznej strony. Słysząc charakterystyczne kliknięcie, nacisnąłem klamkę, a drzwi się uchyliły. Wszedłem, odszukując ją wzrokiem. Siedziała nieopodal toalety, z głową schowaną między kolanami, dłońmi zakrywając uszy.
Podskoczyła przestraszona i zdezorientowana jednocześnie, kiedy ją dotknąłem. Wpatrywała się we mnie jakby nie wierzyła, że jestem tuż przed nią.
- Co się dzieje? - spytałem, uważnie ją obserwując.
Otworzyła usta, cała drżąc.
- Obudź mnie, błagam - wydusiła, chwytając mnie za przedramiona. - Zrób to samo, co wtedy. Wybudź mnie.
- To nie sen, May - odpowiedziałem niepewnie, patrząc na jej twarz, która była bardziej blada niż zawsze.
- Nie - jęknęła.
Przytrzymałem ją, kiedy próbowała wstać, zmuszając, by ponownie usiadła.
- Nie powinnaś wstawać.
- To nie może być prawda.
- Sam, co ty tam, kurwa, robisz?! - krzyknąłem zdenerwowany, kiedy nagle zniknął, a ja nie miałem pojęcia co robić.
Była cała roztrzęsiona.
- Zostaw mnie. Musisz mnie zostawić - zaczęła.
Musiałem złapać jej ręce, kiedy zaczęła mnie odpychać.
W tym samym czasie Samuel wrócił, trzymając w dłoni telefon. Ten, który jej kupiłem. Wyciągnął go przed siebie, pokazując coś.
- To przez to zdjęcie, prawda?
Znieruchomiała, nie patrząc na to. Dopiero po chwili zaczęła podnosić głowę, kierując wzrok na ekran, kiedy Sam nadal nie zabrał telefonu.
Spojrzałem tam razem z nią.
Zmarszczyłem brwi, początkowo nie rozumiejąc. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, od kogo to zdjęcie pochodzi i do czego nawiązuje.
Okrąg z kropką w środku.
Symbol przedstawiający słońce znajdował się na wewnętrznej części nadgarstka.
Spojrzałem na przyjaciela, który też to zauważył.
To nie był żaden tatuaż tylko blizna.
Wypalony na ciele znak.
- Nie rozumiecie - powiedziała słabo, kręcąc głową i błądząc wzrokiem po całym pomieszczeniu. - To nie może być prawdziwe - zaznaczyła, zatrzymując się na jego twarzy. - On nie może żyć. Zabiłam go. On nie może nadal żyć. Nie może...
Bez zastanowienia przyciągnąłem ją do siebie, kiedy nie mogła się uspokoić, pozwalając, żeby schowała się w moich ramionach.
- Ciii - szepnąłem, poruszając dłonią po jej plecach.
Wymieniłem w ciszy spojrzenie z Samem.
Nie wyglądało na to, aby to była ta najgorsza rzecz.
To był dopiero początek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top