Rozdział XXIII

Przez następne minuty, godziny, a może dni, budziłam się i zasypiałam, jak przez mgłę pamiętając zaciekłe rozmowy Sandersów.

Wierciłam się, ciągle przekręcając na różne strony, co jakiś czas w coś uderzając i wściekle na to warcząc.

- Zimno mi - wydukałam w półśnie, po omacku szukając kołdry, która nagle znalazła się w zasięgu mojej ręki.

Chciałam pozbyć się czegoś wilgotnego z karku, ale czyjaś dłoń mi na to nie pozwoliła, więc ponownie zasnęłam, tylko już bardziej zirytowana.

Później miałam wrażenie, że słyszałam głos Dave'a, zwróconego do mnie.

- Muszę gdzieś pojechać. Wrócę najszybciej, jak tylko będę mógł, dobrze?

- Mhm - mruknęłam, wtulając się w pościel.

- Odpoczywaj.

Czując delikatny pocałunek na skroni, zdałam sobie sprawę, że to tylko sen. Dość dziwny i nieprawdopodobny.

Ponownie położyłam się na inny bok, wreszcie rozbudzona na dobre, otwierając oczy.

Usiadłam, od razu dostrzegając w rogu pokoju, Samuela, który w skupieniu zajmował się czymś na laptopie. Nie chciałam mu przeszkadzać, jednak szybko wyczuł na sobie mój wzrok.

Przeniósł na mnie spojrzenie i uśmiechnął się, gdy zobaczył, że już nie śpię. Odłożył wszystko i podszedł.

- Jak się czujesz?

- Dobrze - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Sięgnął po termometr, sprawdzając moją temperaturę.

Zaśmiał się.

- Wiedziałem, że szybko postawię cię na nogi, ale nie sądziłem, że aż tak. Z prawie czterdziestu na trzydzieści siedem w kilka godzin? Przebiłem sam siebie.

Czyli nie spałam za długo.

Zmarszczyłam brwi.

- To grypa?

Spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.

- Nie - powiedział pewny. - Ale i tak zostajesz w łóżku, żebym mógł cię poobserwować, czy nic się nie dzieje.

- Skoro nie grypa to co? - zapytałam ciekawa. Nie chciałam zapeszać, ale naprawdę czułam się już zdrowa. Tylko przecież nic nie przychodzi w jednej chwili i nie znika w drugiej.

- Powiedzmy, że mam swoje podejrzenia, które będzie lepiej, gdy zostawię na razie dla siebie.

Na chwilę zamarłam.

- To chyba nie jest... - zaczęłam, starając się nie odwracać od niego wzroku, ale nie miałam pojęcia jak to dokończyć. Jeżeli rozpoznał jakąś poważną chorobę, chciałam w ogóle o tym wiedzieć?

- To nic z tych rzeczy, May - odpowiedział niemal natychmiast. - Może powinienem dać ci trochę książek, żebyś sama poszukała odpowiedzi?

- I tak jej pewnie nie znajdę w tych, które mi dasz.

- To fakt, ale szukając zawsze byś coś zapamiętała. Mniej nauki na później, a uwierz mi, nie będę cię oszczędzał.

- Naprawdę chcesz mnie uczyć? - zapytałam zdziwiona. - Myślałam, że powiedziałeś to tylko, żeby mnie tu zatrzymać.

- Zatrzymanie cię tu, to jedna sprawa, a nauczanie, to druga. Dotrzymuję swoich obietnic. - Dopiero teraz zauważyłam, że w pokoju pojawił się czajnik, a Samuel właśnie nalewał z niego zagotowaną wodę do kubka. Zamieszał i położył na szafce obok mnie. - Wypij, jak ostygnie.

- Co to? - Powąchałam, kiedy dotarł do mnie zapach. Był naprawdę ładny, a oprócz tego już sam kubek z reniferem zachęcał, by wypić to do dna.

- Herbata.

Posłałam mu pytające spojrzenie, bo ewidentnie przemilczał to, co interesowało mnie najbardziej.

- Herbata z...?

- Jeżeli powiem, że dodałem tam truciznę, wypijesz bez kolejnych pytań?

Zmarszczyłam brwi.

- Gdyby to ktoś inny powiedział, uznałabym to za żart, ale kiedy wiem, że masz dostęp do takich rzeczy, to już nie jestem taka pewna...

- Więc nie dodałem jej - odparł rozbawiony.

Prychnęłam.

- Więc?

Wyglądał jakby się zastanawiał, czy mi powiedzieć, co wcale nie pomagało budować jej niewinnego wizerunku.

Westchnął.

- Jest z ziołami, które mają działanie uspokajające. Jesteś bardziej zestresowana niż może ci się wydawać, a to przynajmniej trochę powinno pomóc. Nie ma tam nic, co by ci zaszkodziło. Zaufaj mi.

Ufałam. Nie umiałam tego nie zrobić, widząc jego spojrzenie, za którym nie kryło się nic innego prócz troski.

Naprawdę nadal tak na mnie patrzył.

- Chciałam cię przeprosić - wyznałam, czując, że muszę to zrobić. - Za to co powiedziałam. Ta sprawa z hotelu, nie miałam prawa tego oceniać.

Nie poruszył się, a przez ciszę, która zapanowała, mogłam usłyszeć jego oddech. Może nie powinnam ponownie poruszać tego tematu?

Od samego początku wiedziałam co mogą zrobić, do czego są zdolni. Przecież to Sandersowie. Nie mogłam zapominać, że mają swoją drugą stronę. Tę, której tak naprawdę jeszcze nie poznałam.

- Nie powinnaś przepraszać za swoje zdanie. Powiedziałaś to, co uważasz, to, co zobaczyłaś ze swojego punktu widzenia i rozumiem to. Chcę tylko byś wiedziała, że miał szansę obrony - przerwał, a jego oczy, jeżeli to możliwe, jeszcze bardziej utkwiły w mojej osobie. - Złożyłem mu też propozycję, której nie przyjął i wiedział z czym to się wiąże. On nie był nieszkodliwy, May.

Był poważny, a w jego głosie nie było ani trochę zawahania.

Mimo że nawet nie przyszło mi do głowy, by oczekiwać od niego jakiś wyjaśnień, z jakiegoś powodu, słysząc to, poczułam ulgę, która rozeszła się na całe ciało. Bo mimo tego kim byli, nie skrzywdziliby postronnych osób, tylko dlatego, że pojawiły się w złym miejscu o złym czasie.

Ale nagle moje myśli podążyły w innym kierunku.

Czy któryś z nich, mógłby się mnie pozbyć bez mrugnięcia okiem? Nie mogłam wmawiać sobie, że nie stąpam po kruchym lodzie. Czy już i tak nie tolerują zbyt wiele? Ich cierpliwość w końcu się skończy. Nie jestem bez żadnej winy. Nie jestem kimś, przed kim mogliby się zawahać.

- To tylko moje wrażenie, czy właśnie zboczyłaś myślami na coś innego?

- Tak jakby...

Dotknął kubek, a kiedy herbata najwidoczniej nadawała się już do picia, podał mi go, zachęcając do spróbowania.

Była naprawdę dobra, a co najważniejsze - słodka. Taką, którą lubiłam najbardziej.

- A zdradzisz mi co chodzi ci po głowie? Może rozwieję jakieś obawy, ale też nie obiecuję, że ich nie pogłębię. Przypuszczam, że chcesz, żebym mówił zgodnie z prawdą.

Tak, chciałam tego, ale czy powinnam pytać?

- Myśleliście by mnie zabić? - zapytałam na jednym wdechu. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Faktycznie był konkretny.

- Jedna osoba dała taką propozycję, ale to jedynie przez to, że jest nieufna i ostrożna. Potrzebuje trochę czasu. Tak samo jak ty w stosunku do nas. Nie zrobi ci krzywdy.

Od razu zauważyłam, że nie zdradził kto to, ale miał rację, czas był kluczowy. Szczególnie, że raczej nie pokazałam się z najlepszej strony.

- Nie powiesz mi kto to, prawda?

- Nie powiem - potwierdził. - Zgaduję, że gdybyś się dowiedziała, zaczęłabyś unikać tej osoby na wszelkie możliwe sposoby.

- Tylko bym jej nie wchodziła w drogę - mruknęłam niepocieszona.

Pokręcił rozbawiony głową, ale zaraz znów spojrzał na mnie poważniej.

- Naprawdę nic ci nie grozi z naszej strony i wiem, że sama również doszłaś do takiego wniosku. Podświadomie już nam ufasz. Nie broń się przed tym. Nie możesz zaprzeczać temu, co już się stało.

Utkwiłam wzrok na resztce herbaty, która została.

Nie mogłam.

A jednak ciągle to robiłam.

***
Tak szybko ja wzięłam notatnik i ołówek, tak szybko znalazł się on z powrotem na poprzednim miejscu. Nawet podchodząc do tego drugi raz, nie udało mi się nic narysować. Pomysły uciekały z głowy, pozostawiając ją całkowicie pustą. Prosta linia, wyszła bardziej krzywo niż gdybym umyślnie narysowała ją krzywą. Moja cierpliwość była na granicy.

By nie zdenerwować się bardziej, ponownie go odłożyłam, ale widząc kątem oka jak ołówek wymyka się ze środka i spada na podłogę nim zdążyłam w ogóle zareagować, poczułam, że zaraz zwariuję.

Nie miałam zamiaru się schylać i go podnosić.

Samuel nadal siedział w pokoju i średnio mnie obchodziło, że prawdopodobnie znowu stałam się głównym „obiektem" jego obserwacji. Chciałam tylko się skupić. Wszystko wydawało się rozproszone. Nie umiałam tego zrobić, a ta jego herbata chyba nie spełniła swojego zadania. Zdecydowanie go nie spełniła.

Opadłam na poduszkę, przyciskając ją do twarzy. Leżałam tak przez dłuższą chwilę z zamkniętymi oczami, oddychając przez nos.

Wzdrygnęłam się, kiedy niespodziewanie poczułam na plecach dłoń.

Uniosłam głowę niemal pewna, że to Samuel. Moje zdziwienie musiało być widoczne z daleka, bo trudno było je ukryć, gdy zamiast niego zobaczyłam Dave'a.

Kiedy on tu wszedł? Nie słyszałam nawet, żeby drzwi się otwierały.

Usiadłam, aby nie wykręcać tak bardzo głowy.

- Obudziłem cię?

- Nie spałam.

Bo przecież nie mogłam zasnąć w takiej pozycji, ale widząc jego wątpiący w to wyraz twarzy, sama już nie byłam co do tego przekonana. Tylko na chwilę zamknęłam oczy.

- Mam coś dla ciebie - oznajmij, kładąc na czarnej pościeli papierową torbę. - To Nathan pomagał mi w wyborze, więc wszelkie skargi do niego kieruj, gdyby było coś nie tak.

Patrzyłam na niego zdezorientowana. Jakie skargi?

Głową kiwnął na torbę, bym w końcu zajrzała do środka. Zrobiłam to niepewnie, nie wiedząc czego mogę się tam spodziewać. Wsunęłam dłoń do środka, wyciągając dwa pudełka. W tej samej chwili, moje oczy, musiały wyglądać jak dwa spodki.

- Nie, Dave, ja nie mogę tego przyjąć - zaczęłam od razu, nie mając pojęcia co zrobić, z tym co właśnie trzymałam w dłoniach.

- Możesz i to zrobisz. To taki mały prezent ode mnie, więc nie odrzucaj go, dobrze?

Spojrzałam na Sama, szukając u niego jakiejś pomocy, ale w tym najwyraźniej nie miał zamiaru mi jej udzielać.

- Ale...

- May, to tylko telefon i laptop. Musisz to mieć. Chociażby dlatego, bym mógł zadzwonić bezpośrednio do ciebie i dowiedzieć się, czy wszystko jest dobrze, kiedy, tak jak dzisiaj, będę musiał gdzieś pojechać. Laptop też ci się przyda. Jak nie teraz to później. - Nie dopuścił mnie do głosu, kiedy chciałam coś powiedzieć. - Jeżeli znowu chcesz mi powiedzieć, że nie możesz tego przyjąć, to przyrzekam, że kupię dom i przepiszę go na ciebie. Domy są droższe niż ten smartfon i laptop, May.

Nie było w tym krzty żartu. Naprawdę zamierzał to zrobić, gdybym jeszcze raz odmówiła przyjęcia tego. Przecież on był nieobliczalny, a to nie było nic innego, jak szantaż.

Wypuściłam drżący oddech.

- Przekonałeś mnie.

- Wiem, mam w tym trochę doświadczenia.

Nie miałam nad tym kontroli, kiedy uśmiech sam rozciągnął mi się na twarzy, słysząc jego słowa.

Przesunęłam dłonią po zafoliowanych jeszcze opakowaniach. Rozpakowywanie takich rzeczy zawsze przynosiło jedną z większych radości, więc nie miałam wątpliwości, że teraz również tak będzie.

- Nath wspominał, że jeżeli będziesz potrzebowała pomocy z ustawieniem czegoś to możesz przyjść do niego w każdej chwili.

Pokiwałam szybko głową, zaciskając usta.

Kupił to dla mnie. Zwykły prezent, które dostawałam od Isaaca czy... rodziców. Po prostu prezent.

To, że o mnie pomyślał, sprawiło, że byłam zwyczajnie szczęśliwa.

Dave zmarszczył brwi.

- May?

- T-Tak? - Przeklęłam w duchu na to, że akurat teraz musiałam się zająknąć i to w tak krótkim słowie.

Chciałam odwrócić głowę, ale nim zdążyłam to zrobić, jego ciepłe palce spoczęły na mojej twarzy, delikatnie nakierowując ją wprost na niego.

Uważnie mi się przyglądał.

- Płaczesz?

- Nie.

- Nie? - powtórzył, wyraźnie powstrzymując uśmiech, kiedy moje zaszklone oczy mówiły coś innego.

- N-Nie. - Starałam się brzmieć pewnie, mimo że dosłownie każda część ciała mnie zdradzała.

Kiedy Dave się odezwał ani na chwilę nie spuszczał ze mnie swojego przenikliwego wzroku, jego głos był niski i spokojny, ale słowa nie kierował do mnie.

- Kiedy tu wchodziłem, Carl i Jay chcieli byś do nich zszedł. Pójdź sprawdzić o co chodziło.

- I mówisz mi to dopiero teraz?

- Jakoś wyleciało mi z głowy.

- Pewnie już sobie poradzili...

- Nie sądzę - warknął zirytowany. Nie wiedziałam dlaczego i nie kusiło mnie by poznać powód. Wolałam się w to nie mieszać.

Przynajmniej tym razem.

- Gdyby to było coś ważnego na pewno by do mnie zadzwonili.

Zamknął oczy, a kątem oka zobaczyłam rozbawioną twarz lekarza.

- Nie zadzwonią, bo to ja miałem ci przekazać, byś do nich przyszedł, więc proszę, idź zobaczyć co się stało.

- To może sam najpierw zadzwonię. Po co chodzić na marne...

- Jeżeli stąd zaraz nie wyjdziesz, nie ręczę za siebie - zagroził, wreszcie się do niego odwracając i posyłając wściekłe spojrzenie.

- Wolałbym jednak zostać przy May - odparł, jakby słowa Dave'a nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.

Ręka bruneta zjechała na moje ramię.

Patrzyli na siebie w ciszy, a ja czułam się dziwnie niezręcznie. Co najmniej jakby ci dwaj toczyli właśnie cichą bitwę o moją duszę. Nie wiedziałam skąd to wrażenie, ale nie było raczej czymś co powinno się pojawić.

Przesunęłam się bardziej na środek łóżka, przerywając ich kontakt wzrokowy.

Unormowałam oddech pod ich uważnym okiem, co było jeszcze bardziej stresujące. Patrzyli dosłownie na każdy mój ruch.

Potrzebowałam przestrzeni.

- Chciałabym byście wyszli obaj - poprosiłam, starając się, by zabrzmiało to najbardziej uprzejmie, jak tylko umiałam. - Poradzę sobie. Nie jestem małym dzieckiem i nie musicie przy mnie ciągle siedzieć. No i nie ucieknę, jeżeli o to chodzi.

Nie czekał z odpowiedzią.

- Nawet nie pomyślałem o tym, że możesz uciec, May. Nie chcę znowu przyjść i znaleźć cię z gorączką sięgającą czterdziestu stopni, półprzytomną. - Jego wzrok stał się inny, a głos sprawił, że nie umiałam nic na to odpowiedzieć. - Pamiętasz w ogóle co się działo? Co nam powiedziałaś?

Pamiętałam. Wszystko co do słowa utkwiło już na zawsze w mojej pamięci.

- Tylko fragmenty... Nie za wiele.

Ale i tak skłamałam. Dokładając kolejną małą cegiełkę.

Lekarz podszedł podając mi małą kartkę.

- To numery do mnie i Dave'a. Jak włożysz kartę napisz lub zadzwoń, żebym mógł zapisać cię w kontaktach. Poniżej masz hasło do naszego Wi-Fi. W razie czego znajdziesz nas w salonie albo w pokoju, w którym wczoraj byłaś.

Dave syknął, wyraźnie niezadowolony.

- Przed chwilą nie chciałeś wyjść, a teraz chcesz zostawić ją samą?

- Szybko potrafię zmieniać zdanie.

- Sam - warknął. - To chyba nie jest najlepszy moment na to. Gorączka w każdej chwili może wrócić. Nie minęło dużo czasu od ostatniej.

- Jeżeli ma wrócić, to i tak wróci. Twoja obecność tutaj jej nie odstraszy.

- Ale będziemy mogli w porę zareagować.

- Tak też będziemy mogli, więc daj jej trochę swobody, Dave. To, że tu zostaniesz, wcale nie polepszy sytuacji.

Poczułam się nagle głupio.

Kłócili się o mnie. Przy mnie. I w sumie przeze mnie.

Brunet wydawał się mocno zastanawiać nad słowami przyjaciela, ewidentnie go w duchu przeklinając. Samuel był osobą, z której zdaniem zdecydowanie się liczył, nawet jeżeli nie do końca się z nim zgadzał.

- Będę przychodził co jakiś czas i sprawdzał czy nic się nie dzieje - oznajmił Dave i nic nie wskazywało na to, bym miała inny wybór, niż po prostu na to przystać, więc pokiwałam głową.

Kiedy wyszli, nie umiałam powstrzymać pojawiającego się uśmiechu.

Przetarłam wcześniejsze łzy.

Czy to było dziwne, że dzięki nim czułam się szczęśliwa?

Z każdej najmniejszej rzeczy.

Przygryzłam dolną wargę, patrząc na zamknięte drzwi.

I czy było normalne, że zaczynałam czuć coś więcej?

Coś więcej do niego.

Do tych niebieskich oczu, które patrzyły na mnie, jak żadne inne.

***
Pierwsze czym się zajęłam był telefon. Może byłam dziecinna, ale cieszyłam się na samą myśl, że będę miała ich numery w kontaktach, dlatego chciałam zrobić to jak najszybciej.

Moje priorytety odrobinę się zmieniły, kiedy w głębi torby zobaczyłam jeszcze jedno pudełko. Widząc słuchawki nie umiałam z nich nie skorzystać. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo mi brakowało muzyki. Tego, by na krótką chwilę odciąć się od rzeczywistości.

Podgłośniłam bardziej, tym razem biorąc się już za kontakty. Początkowo myślałam nad tym, jak powinnam ich nazwać, jednak ostatecznie stanęło na imionach. W tym zakresie nie potrafiłam być bardziej kreatywna.

Zaśpiewałam cicho refren, kiedy to było silniejsze ode mnie.

Ściągnęłam najważniejsze dla siebie aplikacje, logując się i pierwsze co robiąc, to zmieniając hasła i wylogowując się ze wszystkich urządzeń. Nie było tam raczej żadnych cennych informacji, ale wolałam nie ryzykować.

Może operator mógłby namierzyć mój telefon? Przecież jakoś na pewno to robią. Niestety w tym temacie moja wiedza była zerowa. Łatwiej byłoby zapytać Nathana lub po prostu poszukać odpowiedzi w Internecie.

Przełączyłam piosenkę i zaczęłam przeglądać powiadomienia i wiadomości. Nie były odczytane, co sprawiło, że jednak poczułam lekką ulgę. Nikt się do nich nie dorwał.

W większości były to jakieś głupoty i wcale nie musiałam żałować, że przez te dni nie miałam do tego dostępu. Tak naprawdę nie było mi to do niczego potrzebne. Ale skoro już mogłam, dlaczego nie korzystać?

Przewijałam do góry, zatrzymując się dopiero na prywatnej wiadomości od osoby, której zupełnie nie znałam. Ktoś kto mnie odnalazł, musiał mieć niewiarygodne szczęście.

Wysłana wczoraj.

Jeżeli odczytam, będę musiała odpisywać?

Podgląd ostatniej wiadomości nic mi nie dawał. Była tam kropka i naprawdę nie wiedziałam co ona oznacza.

Może ktoś się pomylił?

Zaczęłam przeglądać inne rzeczy, ale ta jedna zbyt bardzo siedziała mi w głowie, żebym mogła przestać o niej myśleć. Nie byłam osobą, która umiała to tak zignorować.

Nie mogąc tego zostawić, wróciłam się i weszłam w rozmowę.

Mój wzrok automatycznie powędrował na treść.

Zdjęcie.

Uśmiech, który jeszcze przed sekundą widniał na mojej twarzy zniknął bezpowrotnie.

Odrzuciłam telefon z dala od siebie, czując jak moje gardło boleśnie się zaciska.

Wyszłam z łóżka, potykając się o własne nogi i opadając na kolana.

To niemożliwe.

Zakryłam dłonią usta, szybko się podnosząc, czując niedawny posiłek.

To niemożliwe.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top