Rozdział XXII
Stara latarnia ostatni raz słabo zamrugała, spowijając fragment ulicy w mroku.
Zrobiło się zimno. Objęłam się rękami, kiedy chłodny podmuch przeszył moje ciało, nie omijając żadnego fragmentu.
Światła w domach jedne za drugimi pogasły, zostawiając mnie zupełnie samą.
Zrobiłam krok przed siebie, czując jak moje nogi zapadają się głęboko w śniegu. Nie zatrzymałam się, idąc dalej.
Potrząsnęłam głową, kiedy po chwili ponownie zobaczyłam tę samą latarnię. Odwróciłam się, w oddali dostrzegając dokładnie to samo.
- Nie uciekaj. - Zadrżałam. Rozglądnęłam się panicznie, słysząc szept mężczyzny, który dotarł bezpośrednio do mojej głowy, jednak dookoła nikogo nie było. - Przyjdź do mnie.
Nie...
Cofnęłam się, zmierzając w przeciwnym kierunku niż prowadził mnie głos, ale efekt ciągle był ten sam.
- Przyjdź! - wrzasnął, sprawiając, że przez moje ciało przeszedł bolesny prąd.
Zachwiałam się, próbując złapać się pobliskiej latarni, jednak moja dłoń natrafiła na zimną korę drzewa.
Odsunęłam się przestraszona, z trudem patrząc na dom przed sobą. Duży, pięknie wystrojony na zbliżające się święta.
Zasłoniłam dłonią usta, słysząc ze środka radosne rozmowy. Mój wzrok utkwił w miejscu, patrząc w odsłonięte okno, gdzie mała dziewczynka podbiegła do mężczyzny.
- Ale zagramy w naszą świąteczną grę, prawda?!
- Oczywiście, skarbie. Cała nasza czwórka.
- Ten mały ropuch znowu będzie pewnie oszukiwać.
- Mamo! Ona nazwała mnie ropuchem! - poskarżył się chłopiec, wystawiając język, kiedy rodzice nie patrzyli.
- Nie nazywaj tak brata - poprosiła kobieta, przewracając oczami.
Poczułam na policzkach łzy, znając każdy najmniejszy szczegół.
To znowu się działo.
Znowu tu byłam.
Moje ciało nie zareagowało, kiedy lodowate ręce owinęły się wokół niego. Chciałam się ich pozbyć, ale nie mogłam się ruszyć.
- Widzisz ich, prawda? - odezwał się nagle, tuż przy mnie. - Cudowna, kochająca się rodzina.
Nie, nie, odejdź...
- Powinniśmy dać im prezent. Wyjątkowy. Tylko od ciebie i ode mnie.
Wypuściłam drżący oddech, nie mogąc nic innego zrobić, jakbym została uwięziona wewnątrz siebie.
- Zajmiesz się tym, prawda? - szepnął. - Zrobisz to, bo nie chcesz bym ja im go przekazał.
Oni są niewinni.
Próbowałam go powstrzymać, ale nie mogłam.
Mogłam jedynie patrzeć, jak bez oporu wykonuję jego rozkazy, niczym marionetka, którą kierował.
- Zrób to, May - wyszeptał, popychając mnie do przodu.
Nie chcę... - powiedziałam płaczliwie, ale żadne z tych słów nie wyszło z mojego gardła.
Uwięzione w środku kruchego ciała nastolatki.
- May.
Proszę...
- May!
- Nie! - krzyknęłam, tym razem słysząc swój głos głośno i wyraźnie. - Nie zrobię tego, zostaw mnie - zapłakałam, z całej siły zaciskając powieki.
Spróbowałam się uwolnić, jednak z marnym skutkiem.
- May, otwórz oczy. To tylko sen. Słyszysz mnie? To sen. - Spokojny i znajomy głos sprawił, że przestałam się rzucać, skupiając tylko na nim. - Spójrz na mnie - poprosił. Przełknęłam ciężko ślinę, powoli otwierając oczy i natrafiając prosto na jego zmartwione spojrzenie. - To ja, już dobrze - zapewnił.
Leżałam nieruchomo, patrząc wprost na niego, jak gdyby miał okazać się tylko wytworem mojej wyobraźni, która w każdej chwili może zniknąć.
Jego oczy nerwowo wędrowały po mojej twarzy. Nie spuszczał ze mnie wzroku, ciężej oddychając.
Poruszyłam słabo głową, rozglądając się.
Nadal byłam u nich. W pokoju, w którym zasnęłam.
Spięłam się, kiedy nagle się poruszył, zmieniając pozycję. Ułożył mnie w swoich ramionach, przyciągając do siebie.
- Nie bój się, May. Nie mnie. - Rozluźniłam się na ile potrafiłam, pozwalając, by mnie objął, kiedy nadal nie umiałam uspokoić oddechu, a dreszcze samoistnie przechodziły przez moje ciało. Delikatnie dotknął mojego czoła i policzków. - Cholera, jesteś cała rozpalona.
- Nie chciałam - wyszeptałam, nie mając siły zrobić czegokolwiek innego.
Dave wyciągnął z kieszeni telefon.
- Nie zrobiłaś nic złego - odpowiedział, poruszając dłonią po mojej odkrytej ręce. Każdy jego najmniejszy ruch działał na mnie kojąco i sprawiał, że mogłam chwilę odpocząć.
- Pozwoliłam na to - wydusiłam, przymykając oczy. - Pozwoliłam...
- Spokojnie. Jestem przy tobie - szepnął, jeszcze raz przykładając dłoń do mojego czoła. - May ma chyba wysoką gorączkę - powiedział nagle. - Nie miałem kiedy. Ma dreszcze, jest półprzytomna. Ledwo ją wybudziłem. Dobra, zaczekam.
- Do kogo dzwoniłeś? - zapytałam, gdy skończył rozmowę i schował z powrotem telefon.
- Do Sama. Pojechał coś załatwić, ale już wraca. - Przeniósł dłoń na szyję, dotykając ją ostrożnie palcami. - Musiałaś coś złapać.
- Tam było tak zimno - przyznałam, przybliżając się do niego jeszcze bardziej.
Potrzebowałam go. Jego ciepła, jego głosu, jego obecności. Każdą część, którą mi dawał. Potrzebowałam go, by czuć się bezpiecznie, w każdej chwili.
- Nie zostawiaj mnie - poprosiłam, chwytając za jego bluzkę. - Nigdy mnie nie zostawiaj. Potrzebuję cię - wyznałam.
Cisza, która nastała, zdawała się trwać bez końca, powodując we mnie narastające napięcie.
- Nie mam takiego zamiaru - odpowiedział, chwytając moją dłoń. - Będę przy tobie.
- Naprawdę? - zapytałam sennie.
- Naprawdę - potwierdził, na co uśmiechnęłam się do siebie.
Poczułam, jak zabiera z mojej twarzy pojedyncze kosmyki, które na nią opadły.
- Znowu śnił ci się koszmar? - spytał łagodnie, ani przez chwilę mnie nie puszczając. - To przez to, co stało się wczoraj?
Otworzyłam szybko oczy, kiedy przed nimi zaczęły pojawiać się niechciane obrazy, ale nawet wtedy nie zniknęły.
- Oni byli niewinni. Nic nie zrobili.
Jego mięśnie się napięły.
- Przepraszam cię, May. Nie powinienem cię tam zabierać. Nie powinnaś w ogóle przy tym być.
Pokręciłam głową, powstrzymując łzy.
- Chciałam im pomóc, ale nie mogłam nic zrobić. Nie pozwolił mi. Przewidział każdy mój ruch, a wtedy było tylko gorzej. Próbowałam, tak bardzo próbowałam, Dave.
- Już wszystko dobrze - powiedział spokojnie, wplatając dłoń w moje włosy i delikatnie nią poruszając. - Co tam się stało?
- Oni... cieszyli się ze świąt. Wszędzie było tak dużo śniegu. Miał wszystko zaplanowane, każdy szczegół. Nie popełniał błędów. On... - przerwałam z przestrachem, zamierając.
Zawsze o wszystkim wiedział.
Dave się poruszył, przekręcając tak, by mieć mnie przed sobą. Jego oczy patrzyły tylko na mnie. Pełne troski, wsparcia, zachęcenia.
Patrzyły na mnie, jak na równego sobie człowieka.
- Możesz mi o wszystkim powiedzieć. Nic ci ze mną nie grozi - zapewnił. Zamknęłam oczy, kiedy się pochylił. Poczułam, jak jego usta składają czuły pocałunek na moim czole. - Jesteś tu bezpieczna.
Przeszedł mnie dreszcz, jednak tym razem różnił się od pozostałych. Był przyjemny i pragnęłam, by to uczucie nigdy nie minęło.
Żeby zostało tak jak jest.
Westchnęłam cicho, kiedy przyłożył dłoń do mojego policzka.
- Powiedz mi - poprosił.
Otworzyłam trochę oczy, skupiając na nim wzrok, jednak światło zbyt bardzo raziło, a głowa zaczęła pulsować.
Dlaczego taka byłam.
- On... - zaczęłam, nie wiedząc co tak właściwie chcę powiedzieć.
Odwróciłam się, kiedy drzwi nagle się otworzyły. Lekarz wszedł do środka, od razu odnajdując nas wzrokiem.
- May. - Ponownie przeniosłam wzrok na Dave’a, czując jak przez to zakręciło mi się w głowie. - Obiecuję ci, że nic złego się nie stanie, kiedy mi powiesz.
Chwyciłam się za głowę, kiedy zabolała dużo bardziej. Ból zaczął rozchodzić się we wszystkie strony.
- Nie - szepnęłam zdezorientowana, strącając jego dłonie i wstając.
W jednej sekundzie przed oczami zrobiło mi się zupełnie ciemno, a nogi ugięły, jakbym nie miała nad nimi żadnej władzy.
Szybko znalazłam się w czyiś ramionach.
Jęknęłam cicho, kiedy przestałam czuć pod nogami grunt. Z powrotem znalazłam się na miękkim łóżku.
Z trudem otworzyłam kolejny raz oczy. Byłam zbyt zmęczona.
Zauważyłam, jak Samuel pochyla się nade mną, przykładając chłodnawe dłonie do mojej rozgrzanej skóry. Nadal miał na sobie płaszcz. Musiał dopiero wrócić.
- Zaraz wracam. Nie odchodź od niej. - Usłyszałam, a lekarz zniknął mi z pola widzenia.
Leżałam zupełnie bez życia. O niczym nie myśląc.
Dave wskoczył na łóżko, odnajdując miejsce obok. Ucieszyłam się, gdy pozwolił mi się przytulić.
Było tak wygodnie.
Sam wrócił, jednak nie miałam siły unieść wzroku i na niego spojrzeć. Nie ruszyłam się nawet, kiedy przybliżył się z termometrem. Przechylił delikatnie moją głowę w swoją stronę, przykładając go blisko czoła.
Grymas na jego twarzy nie świadczył o niczym dobrym.
- Prawie czterdzieści stopni. Gdzie ty to złapałaś, co?
- Przepraszam - szepnęłam, na co spojrzał na mnie zaskoczony, ale zaraz po tym się uśmiechnął.
- Nie martw się tym. Poradzimy sobie z nią. Szybko wrócisz do pełni sił. - Nieznacznie skinęłam głową. - Dasz radę na chwilę usiąść?
Słabo przytaknęłam. Spróbowałam, ale udało mi się to dopiero z jego pomocą. Wszystko wydawało się trudniejsze.
- Nigdy nie miałam tak wysokiej gorączki - powiedziałam cicho, próbując utrzymać głowę prosto, ale Dave od razu ułożył ją na swoim ramieniu.
- Nie musisz się nią przejmować. Wszystkim się zajmę. - Dłonie lekarza zaczęły dotykać mojej szyi. Niemal odruchowo wykonywałam każdą jego prośbę. - Osłucham cię jeszcze - poinformował.
Wzdrygnęłam się, kiedy zimna część dotknęła mojej skóry. Samuel posłał mi przepraszający uśmiech, kiedy to zauważył.
Odłożył stetoskop na szafkę, jeszcze raz uważnie mnie obserwując.
- Nie wygląda byś miała inne objawy oprócz gorączki. Boli cię coś?
- Głowa i nogi - odpowiedziałam.
- Głowa od gorączki, a nogi prawdopodobnie przez to jak wczoraj zaszalałaś - stwierdził lekko rozbawiony. - Dam ci lek przeciwgorączkowy i zobaczymy, jak to dalej będzie wyglądać.
Zamknęłam na chwilę oczy, a kiedy je otworzyłam, Sam stał już przede mną z kubkiem.
Dave złapał za jego spód, pomagając mi go przytrzymać, kiedy moje dłonie niekontrolowanie drżały.
Wzięłam tabletkę, popijając.
- Powinnaś odpocząć. Zostanę tu. Nic ci nie będzie - powiedział pewnie, odbierając pusty kubek.
- Nie chcę - mruknęłam, chociaż moje oczy mówiły coś innego. - Jeżeli zasnę, znowu tam wrócę...
Przełknęłam ślinę, zdając sobie sprawę, że ostatnie zdanie powiedziałam na głos.
- Miałaś koszmar? - dopytał, jednak nie odpowiedziałam, sądząc, że wtedy odpuści.
Dave oparł się o ramę łóżka, przyciągając mnie do siebie i przykrywając po samą szyję. Wsunął ręce pod kołdrę, bez problemu odnajdując moje dłonie, by złapać je w ciepłym uścisku.
Pozwalałam mu na wszystko.
Materac ugiął się pod ciężarem Samuela, kiedy przysiadł się obok.
Minęła chwila nim się odezwał.
- Wiem, że to trudne, May. - Spojrzałam na niego, starając się utrzymać otwarte oczy. - Obiecuję, że razem damy sobie z tym radę.
- Dziękuję - powiedziałam zmęczona, ale naprawdę wdzięczna. - Nie chciałam dokładać wam problemów. Szczególnie teraz.
- Nigdy, coś co jest związane z tobą, nie było i nie będzie jednym z problemów, May. - Dave odezwał się stanowczo, mocniej ściskając moje dłonie, które zaraz zaczął gładzić kciukiem.
Czy tego chciałam czy nie, moja uwaga skupiała się tylko na jego ruchach, odrzucając wszystko inne.
- May, mógłbym zadać ci pytanie? Chciałbym byś odpowiedziała na nie szczerze, dobrze? Bez ukrywania najmniejszej rzeczy, która przyjdzie ci do głowy. Możesz to zrobić?
Spięłam się, przyciągając nogi do siebie.
Mogłam?
- Tak - wyszeptałam. Kilka razy zamrugałam, kiedy nie mogłam skupić wzroku.
Sam wydawał się zadowolony z mojej decyzji.
- Czego się boisz, May?
Otworzyłam usta, jednak nic z nich nie wyszło. Dlaczego chciał to wiedzieć? Znać moje słabości.
Niekontrolowanie westchnęłam, kiedy poczułam jak ręce Dave’a oplatają się wokół mojej talii, ponownie mnie dekoncentrując.
- Czego się boję? - powtórzyłam, pytając.
- Tak. Powiedz mi to wszystko.
- Ja... - zaczęłam, od razu się zatrzymując, próbując poukładać bałagan, który miałam w głowie. - Boję się, że pewnego dnia stracę cząstkę siebie, której kurczowo się trzymam - powiedziałam, a mój głos wydawał się pozbawiony emocji, jak gdyby to wcale nie dotyczyło mnie. Spojrzałam na Sama, i mimo że jego twarz stawała się powoli niewyraźna, nie przejmowałam się tym. - Boję się, że kiedy dowiecie się co zrobiłam, znienawidzicie mnie... Zostawicie konkretnie z tego powodu, nie innego. Z tego, na który nie mam żadnego wpływu. Że nigdy nie znajdę kogoś, kto zaakceptuje każdą część mnie.
Brunet przyciągnął mnie bliżej siebie, jeszcze mocniej obejmując, kiedy dalej mówiłam, nie zwracając uwagi na to, co będzie później.
Miałam wrażenie, jakby to wszystko działo się obok mnie, a ja byłam tylko obserwatorem całej historii.
- Nie było dnia, bym nie słyszała od dziadków, że to ja powinnam zginąć zamiast rodziców, że wszystko jest moją winą, bo... zakochałam się, zaufałam niewłaściwej osobie - sapnęłam ciężko, kiedy zrobiło mi się zbyt gorąco, a mówienie zaczęło męczyć, mimo że robiłam to powoli. - Nie ważne, ile razy nad tym wszystkim pomyślę, mają rację. Za każdym razem. Boję się, że przeze mnie znowu ktoś ucierpi.
- Spokojnie. Oddychaj. Musisz oddychać.
Przycisnęłam dłoń do czoła, zaciskając powieki.
- Boję się, że to znowu się powtórzy - kontynuowałam, ale szum w uszach, który się pojawił, coraz bardziej mi to uniemożliwiał. - Boję się...
Poczułam jak Dave się porusza, znajdując się teraz przede mną.
Chwycił moją twarz w swoje dłonie.
- Spójrz na mnie. - Zmusiłam się do otwarcia oczu. - Oddychaj.
Przecież oddychałam. Oddychałam przez cały czas.
Zakręciło mi się w głowie, powodując, że zupełnie straciłam poczucie orientacji. Wszystko stało się rozmazane.
Nie wiedziałam co się dzieje i co robić. Nie umiałam się skoncentrować. Wszystko było inaczej.
Zauważyłam sylwetkę lekarza, który nagle znalazł się przy mnie.
Coś mówił, jednak każde jego kolejne słowo stawało się bardziej odległe, aż wreszcie nie rozumiałam już nic.
- Źle... się czuję - powiedziałam słabo i ostatnie, co poczułam, to swoje ciało przechylające się na bok.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top