Rozdział XXI
Niezbyt ucieszył mnie fakt, że Vinsi od momentu rozpoczęcia swoich wybryków, nie mieszkała u siebie, a w hotelowym apartamencie. Nie szczędziła pieniędzy, szczególnie, że był to jeden z droższych, które mogła wybrać.
Kamery, wyspecjalizowana ochrona. To było coś, na co zwracała największą uwagę i wcale się jej nie dziwiłem. Jednak to stanowczo za mało.
Spojrzałem na May, która ubrana już w dużo cieplejsze ubrania, z zachwytem wpatrywała się w sam budynek. Zacząłem się bać co będzie, kiedy zobaczy środek.
- May, mogę cię o coś poprosić? - Pokiwała energicznie głową, na co musiałem się odwrócił, by nie zobaczyła mojej rozbawionej twarzy. Wyglądała jak naprawdę podekscytowane dziecko ze swoim unikalnym błyskiem w oczach. Wraz z nią słuchałem dalszych słów Samuela. - Mogłabyś wynająć dwa apartamenty na swoje nazwisko? Oczywiście wszystko opłacimy. Obawiam się tylko, że gdybym chciał na nasze, recepcja dałaby jej znać o tym, jeżeli grzecznie ich poprosiła.
Wypuściła głośno powietrze.
- Chcę wiedzieć, ile mnie to wyniesie, jeżeli jednak to ja będę musiała za to zapłacić?
- Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć - odpowiedziałem, co dzielnie przyjęła do wiadomości.
- Tak myślałam.
- Szczególnie, że bierzemy te na samej górze, a one mają w zwyczaju być tymi najdroższymi - dokończyłem.
Przyjaciel pokręcił głową.
- Lepiej się módlcie, żeby nie wcisnęli mi żadnych dodatków, bo nie wyjdziecie na tym dobrze nawet z taką fortuną - mruknęła.
- Niech zgadnę - spojrzałem na nią ukradkiem - wiesz to z autopsji.
- Był taki miły - mruknęła, myślami powracając do wspomnień. - Ale później przyszedł rachunek i czar prysł. Byłam wtedy młoda i głupia. Teraz jestem starsza i miejmy nadzieję, że nie głupsza - stwierdziła, wchodząc do środka, nim zdążyłem coś odpowiedzieć.
Kiedy była trochę przed nami, zajęta oglądaniem wnętrza, szepnąłem do Sama.
- Isa nic jej nie dodała do tej herbaty, prawda? - zapytałem, chcąc się upewnić, że jej nagła energia, nie pochodzi od czegoś innego.
- Nic mi o tym nie wiadomo. Może ta twoja rozmowa tak na nią podziałała?
Zignorowałem go, doganiając dziewczynę.
Podeszliśmy do recepcji i tak jak Samuel prosił, zajęła się rezerwacją.
- Dzień dobry, chciałabym zarezerwować dwa apartamenty na ostatnim piętrze na nazwisko Deris. - Posłała mężczyźnie uśmiech, jednak nie wydawał się tym w ogóle zainteresowany.
- Tak, są wolne, nie powinno być żadnego problemu. Proszę to wypełnić i podpisać. - Odebrała papier, uważnie go czytając. Nie widząc na nim nic nadzwyczajnego, wypełniła i złożyła swój podpis, który swoją drogą, był naprawdę ładny, a nawet elegancki.
- Czy na piętrze jest ktoś jeszcze? - zapytałem, widząc jak May na mnie spogląda. Nath sprawdził to już wcześniej, ale nie szkodzi się upewnić, a przy okazji trochę się z nią podroczyć. - To nasza wyjątkowa noc i może być trochę głośno. Nie chciałbym, by komuś to przeszkadzało.
Dziewczyna zamrugała kilka razy, starając się przetworzyć to co powiedziałem. Recepcjonista nadal stał z kamiennym wyrazem twarzy.
- W tej kondygnacji tylko jedna osoba, ale proszę się nie martwić. Zadbaliśmy o odpowiednie wyciszenie.
- To świetnie - odparła nagle ucieszona, zaskakując mnie. - Jak się rozkręcą - wskazała na mnie i Sama - potrafi być naprawdę ostro. Dobrze, że są wolne dwa apartamenty i mogę dać im trochę prywatności. Opiekują się mną, więc przynajmniej tyle mogę zrobić, prawda Samuelu?
- Ależ oczywiście - odparł z szerokim uśmiechem, patrząc na mnie.
Cholera.
Zadowolona z siebie odebrała elektroniczne karty, które mężczyzna jej podał.
- Życzę Państwu udanego pobytu.
- I taki będzie - odparła, kierując się do windy. Weszliśmy do niej tylko we trójkę, a kiedy drzwi się zamknęły, wypuściła z płuc całe powietrze. - Przecież ja się tam więcej na oczy nie pokażę.
- Nie musisz się martwić. Podejrzewam, że i tak już o wszystkim zapomniał, ale ja? Uraziłaś moje uczucia. - Westchnąłem z bólem, ostatecznie i tak uśmiechając się pod nosem, kiedy na mnie spojrzała.
- Oj, wybacz mi, mam nadzieję, że Sam cię pocieszy - mruknęła.
- I znowu zostałem wciągnięty w twoje sprawy, Dave - zażartował, kręcąc głową. - Ale takiego kosza, chyba nigdy jeszcze nie dostałeś.
- Z tym muszę się zgodzić - przyznałem, patrząc w jej rozbawione oczy.
Wyszliśmy na przestronny korytarz. W tym hotelu jeszcze nie byłem, ale niewiele odbiegał od reszty. Jakby projektowała je ta sama osoba.
May dała mi karty, na które od razu spojrzałem. Numery obok siebie, a co najważniejsze, tuż przy Vinsi. Jedną z nich podałem przyjacielowi. Podszedł do odpowiednich drzwi, aktywując ją.
- Po co to wszystko? - zapytała ciekawa, kiedy aktywowałem swoją.
- Zabezpieczenie - odpowiedziałem krótko. Nie pytała dalej, domyślając się zapewne, że więcej nie powiem. Nie musiała wiedzieć wszystkiego. - Chcesz się jeszcze czegoś napić?
- Wody, o ile nie trzeba za nią płacić.
Otworzyłem małą lodówkę i odszukałem wzrokiem jakiś sok. Rzuciłem jej butelkę, kiedy odnalazłem go.
- Na mój koszt.
Przewróciła oczami, otwierając ją i zapalając światła w innych miejscach, by się rozglądnąć. Zatrzymała się nagle wprost przed oknem, które rozciągało się na całą ścianę. Ku mojemu zaskoczeniu, zamiast się przybliżyć i oglądnąć widoki, zaczęła się cofać, wreszcie plecami wpadając na mnie.
Przytrzymałem ją za ramiona.
- May? Wszystko dobrze?
- Tak... Ja tylko... Nie wiedziałam, że tu będą te duże okna - powiedziała słabo i niezbyt chętnie.
Nie mogłem się spierać, co do ich wielkości. Jeszcze raz na nie spojrzałem, chyba domyślając się o co chodzi. Puściłem ją, podchodząc tam i opuszczając rolety po obu stronach.
- Teraz powinno być lepiej - stwierdziłem, zerkając na nią.
- Jest, dziękuję. - Wydawał się lekko zmieszana. Podeszła bliżej, ale nadal z daleka od okna. - Szczerze mówiąc u was jest dużo lepiej.
- Też tak uważam. Ten dom ma swoją niepowtarzalną atmosferę.
Otworzyłem drzwi, kiedy Samuel charakterystycznie w nie zapukał. Nasze spojrzenia na moment się spotkały i to wystarczyło, bym wiedział, że wszystko jest załatwione.
- Możemy już zacząć tą naszą, jak to nazwaliście, wyjątkową i głośną noc, z ostrą zabawą.
- Nie brzmi źle - stwierdziłem.
- Ale zanim tam pójdziemy, mam jeszcze jedną prośbę, May. O ile nie będzie to dla ciebie problem.
- Nie będzie. Przynajmniej na coś się tu przydam.
Przyjaciel delikatnie się uśmiechnął.
- Chcę byś to ty do niej zapukała. Zna nas i jeżeli zobaczy przez wizjer, nie otworzy.
Stała przez chwilę zamyślona i kiedy chciałem się już odezwać, zgodziła się. Bez żadnych pytań, chociaż musiała je mieć.
Przerzuciła włosy na jedną stronę i zapukała pod numer, który podał nam Nath. Stanęliśmy z boku, by kobieta nas nie zauważyła.
Drzwi się otworzyły.
- O co chodzi? - Głos Vinsi brzmiał wyjątkowo słabo.
- Cześć! - zaczęła radośnie. - Wynajęłam właśnie apartament obok i chciałam się przywitać. - Jej sposób mówienia był swobodny i nic nie wskazywało na inne ukryte motywy. Nie spodziewałem się, że będzie sobie tak dobrze radzić.
- Teraz wynajęłaś?
- Tak, pierwszy raz jestem w takim miejscu i się trochę ekscytuję.
- To skąd wiedziałaś, że to mieszkanie jest zajęte?
- Cóż... - odparła. - Na to już nie mam odpowiedzi. Liczyłam, że zrobią to co mieli, nim o to zapytasz.
- Słucham? - wypaliła drżącym głosem i zaraz po tym chciała szybko zamknąć drzwi.
Wsunąłem nogę i zatrzymałem je ręką. Jej oczy się rozszerzyły, kiedy rozpoznała mnie i Sama.
- Nie zaprosisz tymczasowych sąsiadów do siebie?
Zostawiła drzwi, wycofując się w głąb mieszkania, gdy weszliśmy do środka.
- Kochanie, kto to? - Mężczyzna wyszedł z pomieszczenia, natychmiast orientując się w sytuacji. Niewiele myśląc, pociągnął ją za rękę i postawił za sobą. - Nie wiem czego tu szukacie, ale nie jesteście tu mile widziani. - Kobieta patrzyła na niego z pojawiającymi się łzami, chcąc go odsunąć, ale nie pozwalał jej na to. - Powinniście iść.
- Twój chłopczyk wie co takiego zrobiłaś? - spytałem ją, opierając się o ścianę.
- Nic nie wie, błagam, pozwólcie mu wyjść. On nie ma z tym nic wspólnego. Ja to zrobiłam, nie on. Błagam was.
- Clari! - krzyknął, przez co znowu na niego spojrzała. - Nie zostawię cię tu samej, nie ważne w jak wielkie bagno się wpakowałaś - warknął, nie zostawiając jej za wielkiego wyboru.
Czyli mamy na głowie dziewczynę i jej anioła stróża.
Sam podszedł do mnie, stając do nich tyłem. Przez to tylko ja i May widzieliśmy co trzyma. Jej wzrok zatrzymał się na tym dłużej.
- Wbij mu w ramię. Ja zajmę się dziewczyną - szepnął.
Westchnąłem.
Jak zawsze przygotowany. Wolałem nawet nie pytać, co było w środku.
Niemo przekazałem May, żeby nie ruszała się z miejsca, w którym stoi.
Mężczyzna, widząc, że już nie czekamy, przygotował się do ataku. Uniknąłem jego ciosu, starając się jak najszybciej wstrzyknąć mu całą zawartość strzykawki.
- Nie! - zawyła, rzucając się w jego stronę, ale Samuel w porę ją złapał. - Proszę, zostawcie go.
Kopniakiem podciąłem mu nogi. Wbiłem igłę, kiedy się zachwiał i upadł na kolana.
- Nie ważcie się jej cokolwiek zrobić, albo tego pożałujecie - powiedział wściekle, patrząc mi prosto w oczy.
Potrząsnął głową, kiedy substancja, która znalazła się w jego organizmie, prawdopodobnie zaczęła już działać.
Wyrwał rękę, próbując wstać, ale przewrócił się na plecy, krzywiąc się. Podjął kolejne próby, które też były bezskuteczne.
Jego wzrok powędrował za mnie. Odsunąłem się bardziej, by mógł ją zobaczyć.
- Przepraszam, Clari - wyszeptał bezsilnie, starając się jak najdłużej utrzymać otwarte oczy, aż w końcu je zamknął.
Chciała do niego podejść, jednak Sam ponownie ją zatrzymał.
Widziałem, jak uważnie obserwuje jego klatkę piersiową, sprawdzając, czy się porusza, i nawet kiedy tak było, wcale nie odetchnęła z ulgą.
- Dlaczego jest nieprzytomny. Co mu zrobiliście?!
Nie otrzymując na to odpowiedzi, zaczęła szybciej oddychać, chwiejąc się i możliwe, że upadłaby, gdyby Samuel jej nie przytrzymywał.
Kto ją w ogóle do nas przyjął? Jeżeli to Ray wpadł na ten pomysł musiało mu się nieźle poprzewracać w głowie. Nie nadawała się do tego i było to widać na każdym kroku. Była na to za słaba psychicznie i nie mogła tego zmienić. Nie tylko sobie tym zrobiła krzywdę, ale i nam.
- Hej, nie mdlej mi tu teraz. Nie chcesz tego robić. Patrz na mnie. - Przerażona zrobiła to co powiedział. - Robisz to co ja. Głęboki wdech i wydech. Jeszcze raz to samo. - Przez cały czas mówił spokojnie, co najwidoczniej jakimś sposobem działało. - Bardzo ładnie. Będziesz grzeczna, prawda?
Zsunąłem rolety, tak samo jak wcześniej, zasłaniając okna i to co było za nimi.
May wyglądała na nieobecną, mimo że jej wzrok był skierowany wprost na Sama i Vinsi. Podszedłem do niej, przez co spojrzała na mnie pytająco. Podałem jej kartę.
- Jak będziesz chciała wyjść, możesz zrobić to w każdej chwili - powiedziałem szeptem, jednak bez problemu to usłyszała.
- Poradzę sobie. Nie musisz się tak o mnie martwić - zaśmiała się cicho, chowając kartę do kieszeni.
- Ktoś przecież musi. - Otworzyła usta, ale nie pozwoliłem jej nic na to odpowiedzieć. - Usiądź w kuchni. Z tego co zdążyłem zauważyć, są tam hokery. Jest połączona z salonem, więc będziesz wszystko widziała.
Pokiwała głową, o dziwo idąc tam bez żadnych protestów.
Odwróciłem się do kobiety.
- Wypuście go. On nic nie wie - powtórzyła płaczliwie.
- Ciii, spokojnie, nie ma co się stresować. Rób co mówię, a może nie będzie tak strasznie.
- Ja nie chciałam tego. On mnie zmusił. Groził, że go zabije. Musiałam to zrobić - tłumaczyła. Sam zaprowadził ją do salonu, a ja poszedłem tuż za nim. - Musisz mi uwierzyć, jemu nie dało się odmówić. Próbowałam.
Lekko ją popchnął, by usiadła. Poszedł po jakieś krzesło, ale zatrzymał się mówiąc coś May. Nie tracąc czasu, stanąłem za Vinsi.
- Powiedz mi - zacząłem, trochę się pochylając. - Dostałaś coś od niego za zdradę? Coś, za co opłaciło się to zrobić?
- Tak. - Zadrżała, spoglądając na swojego chłopaka. - Obiecał, że nic mu nie będzie. Nie mogłam pozwolić, żeby przeze mnie, stała mu się krzywda. Nie powiedziałam mu o niczym. Nie wie czym się zajmuję.
- Och, Clarisso, naprawdę uwierzyłaś w każde jego słowo? Zmanipulował cię, wykorzystał i porzucił, dobrze wiedząc, że cię znajdziemy i tego nie zostawimy. Nie chroni ciebie ani jego. Nigdy nie miał takiego zamiaru. Szukał kogoś słabego, a ty okazałaś się idealna.
Samuel wrócił, siadając naprzeciwko niej.
- A wy? - rzuciła wściekle, patrząc na swoje kolana. - Czym różnicie się od niego?! Wciągacie każdego w swoje brudne interesy! To wszystko wasza wina! - Zatrzymałem ją, kiedy chciała się podnieść.
- Siedź - przypomniałem, ale nie miała zamiaru posłuchać. Chwyciłem ją mocniej. - Siedź, albo nie będę już taki delikatny - warknąłem. - Nic nie jest naszą winą. Nikt cię do tego nie zmuszał. Od początku wiedziałaś jakie mogą być tego konsekwencje. Znasz zasady i swoje prawa. Mogłaś zwrócić się do nas o pomoc. Zdradziłaś, bo tego chciałaś - wysyczałem, nie do końca chcąc, by May dużo wyłapała z tej rozmowy. - Nie udawaj niewiniątka, bo to na nas nie działa.
- Wiesz coś, czy jesteś tylko jego pionkiem?
- Nienawidzę was - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
Samuel uniósł jej głowę, by patrzyła na niego.
- Nienawidź nas z całego serca, najmocniej jak potrafisz, bo tylko tak będzie łatwiej dla obu stron - wyznał. - A teraz odpowiedz mi na pytanie, czy coś wiesz na jego temat.
- Nie wiem nic. Nie pokazał mi się osobiście. Dzwonił lub wysyłał kogoś od siebie, ale zawsze miał zasłoniętą twarz i trzymał dystans.
Kciukiem powoli gładził jej policzek.
- Wiesz coś o jego planach? - Jego palec zjechał na szyję. Zamknęła oczy, ciężko oddychając przez nos.
- Wydaje mi się, że je zmienił. Te ładunki, one nie miały teraz wybuchnąć. Naprawdę nic mi nie powiedział. Robiłam co chciał. - Zadrżała.
Zabrałem ręce z jej ramion.
Jeżeli bracia czy Isa z Austinem niczego się nie dowiedzą, nadal będziemy w martwym punkcie. Wszyscy będą zagrożeni, a na to nie mogę pozwolić.
Spojrzałem na przyjaciela. Skinął głową, co nie uszło uwadze kobiety.
- Nie, błagam. Naprawdę powiedziałam wszystko co wiem - zaszlochała.
- Ciii, nic się nie dzieje - szepnął, trzymając ją za dłonie.
Podszedłem do May.
- Wracamy już.
- Co? A co z nią? - spytała zaskoczona, zeskakując.
- Nie wie nic ważnego. Samuel ją pouczy i dołączy do nas.
- No dobrze - odpowiedziała niezbyt przekonana, oglądając się ciągle za siebie, do momentu, aż nie wyszliśmy na korytarz, a za chwilę do windy.
Wcisnąłem odpowiednie piętro, przyglądając się jej w ciszy.
Jak bardzo nasze spojrzenia na świat się różniły? Ile była w stanie zaakceptować z tego co robiliśmy? Była wychowywana przez prokuratora, w świetle prawa, które w rzeczywistości nigdy nie istniało.
Nadal nic o niej nie wiedziałem. Była dla mnie zagadką, która pochłonęła mnie w całości.
- Myślisz, że tak wygląda prawdziwa miłość? - zapytała nagle.
- Czyli jak? - dopytałem, wyrwany.
- Bez wahania stanął w jej obronie, nie przejmując się, czy to co zrobiła było dobre czy złe. Po prostu... Był przy niej, dla niej, gotowy wszystko poświęcić. Tak samo ona. Zrobiła to dla niego.
- Okłamywała go. Nie da się zbudować prawdziwej miłości na kłamstwie.
- Może musiała. Czasami nie ma innego wyboru. Jedyne co można zrobić, to skłamać.
- Miał prawo znać prawdę, znać zagrożenie, wiedzieć na co się decyduje. Jeżeli naprawdę ją kochał, nie przeszkadzałoby mu to. Bez tego to nie była prawdziwa miłość. Nie zawsze kłamstwo jest najlepszym wyjściem.
Nasze spojrzenia się spotkały.
- Więc nigdy nikogo nie okłamałeś? Nie zrobiłeś tego, by oszczędzić komuś bólu? By kogoś ochronić? Czy nawet dlatego, że ktoś by tego nie zaakceptował?
Drzwi się otworzy, przez co przeniosła na nie wzrok, jednak mój nadal był utkwiony w niej.
- Okłamałem - przyznałem. - Ale to nigdy nie kończyło się dobrze.
Teraz też tak nie będzie.
- To racja. Nigdy nie kończy się dobrze - potwierdziła smutno. - Ale zawsze mamy nadzieję, że przyniesie to więcej pożytku niż szkody.
Zatrzymałem drzwi, kiedy zaczęły się zamykać.
- Chodź, oddamy kartę, którą masz przy sobie - przypomniałem.
- Racja.
Wyciągnęła ją z kieszeni i podała mężczyźnie, kiedy dotarliśmy do recepcji.
- Już państwo kończą pobyt? - Wydrukował coś, podając May. - Proszę podpisać.
- To jednak nie nasze klimaty - wyjaśniłem uprzejmie. - Mój przyjaciel zaraz tu podejdzie i odda drugą kartę. Opłaci też naliczony rachunek.
- Rozumiem. W takim razie to wszystko.
May uśmiechnęła się do niego, ale on ze swoją kamienną twarzą, jedynie skinął głową.
Wystarczyło już tylko poczekać na doktorka.
***
May zasnęła chwilę po tym, jak weszliśmy do samochodu. Mnie raczej czekają bezsenne noce, a przynajmniej tak zapowiada się pięć kolejnych dni.
Powinienem zawiadomić ojca? Poprosić o jego wsparcie?
- Co, jeśli sobie z tym nie poradzimy, Sam?
Wyłączył silnik, nadal zostawiając ręce na kierownicy.
Uśmiechnął się krzywo.
- Wtedy będziemy mieli przepierdolone.
Dziewczyna poruszyła się, otwierając oczy. Wyjrzała za okno.
- Dojechaliśmy? - zapytała zaspana, i mogłem przysiąc, że było to najcudowniejsze, co mogłem usłyszeć i zobaczyć.
- Przed chwilką. - Spojrzał na nią przez lusterko. Wysiadła pierwsza, przeciągając się. - Ale jak nam się uda - kontynuował, wyciągając kluczki. - Zyskamy coś wyjątkowego. A przede wszystkim - spojrzał na May - kogoś wyjątkowego.
- Wiesz czego ten facet od niej chce?
- Nie, ale na pewno niczego dobrego.
To i ja zauważyłem.
Wszedłem z przyjacielem do domu, kiedy dziewczyna od dawna była już w środku. Nie wiedziałem o co chodzi, kiedy stała nieruchomo tuż przed wejściem do salonu. Zrozumiałem dopiero, słysząc kolejne słowa jednego z braci, nieświadomego tego, że May ich słyszy.
- Daniel i tak już nie żyje, więc został nam tylko jeden. Kto się nim zajmie?
- Dość - przerwałem ostro, wchodząc tam i widząc ich zaskoczone twarze, kiedy ją zauważyli.
Nath wstał.
- May...
Spojrzałem na nią, kiedy uniosła powoli wzrok, zatrzymując się na mnie. Jej oczy były całe zaszklone od łez, jednak nie uroniła ani jednej.
Samuel podszedł bliżej, przez co jej spojrzenie przeniosło się na niego.
- Kiedy wyszłam, zabiłeś ją, prawda? - zapytała, próbując utrzymać swój głos w ryzach. Nie odpowiedział. - Jego też? - Pokręciła głową, domyślając się. - Co on wam zrobił? Nawet nie miał szans, by się jakoś bronić. Przecież on... był niewinny. Zabiłeś niewinnego człowieka - wydusiła z trudem.
Mocniej chwyciła się framugi, przez moment pusto patrząc w jeden punkt.
Zrobiłem krok w jej stronę, ale Sam mnie powstrzymał.
- Co wykryją jako przyczynę śmierci?
- Przedawkowanie.
- Oczywiście - zaśmiała się cicho. - Jesteś lekarzem. Możesz kogoś zabić, a nikt się nawet nie dowie, że to morderstwo. Nawet zadbaliście o dodatkowe zabezpieczenie - zakpiła. - Bo to nie wasz, a mój podpis jest w pieprzonych papierach hotelu! Nikt was nie zobaczy w systemie, na nagraniach. Nathan wszystko usunie. Zostanę tylko ja i mój podpis.
- Mówisz o tym? - Sam wyciągnął złożone kartki z kieszeni i jej pokazał. - Przepisałem wszystko na siebie. Nie ma żadnego śladu, że tam byłaś.
- May, nigdy celowo byśmy cię nie narazili - powiedziałem szczerze, ale nie wydawała się już słuchać.
- Przepraszam, jestem zmęczona, pójdę się położyć. - Wymijając nas, ruszyła na górę, mocno trzymając się poręczy.
Chciałem pójść za nią, gdyby po drodze coś się stało, ale Sam znowu mi nie pozwolił.
- Poradzi sobie.
- Gdybym wiedział, że słucha...
- To nie twoja wina Carl - odpowiedziałem. - I tak by się tego dowiedziała prędzej czy później.
Patrzyłem w jej kierunku, dopóki nie straciłem jej z oczu.
Potrzebowała czasu.
Musiałem się teraz skupić na tym co najważniejsze. Na tym od czego mogło zależeć niemal wszystko.
Spojrzałem na braci, mając przeczucie, że udało im się zdobyć coś więcej niż nam.
- Więc? Macie coś?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top