Rozdział XVIII
Byliśmy prawie na miejscu, a ja przez całą powrotną drogę zastanawiałam się co powiem Dave’owi, kiedy się z nim zobaczę. Sorry, ta igła to tak przypadkiem znalazła się w twoim ramieniu? Tak, na pewno to zrozumie. Kto by tego nie zrozumiał?
- May, muszę o coś zapytać, nim dojedziemy. - Zerknął na mnie, sprawdzając, czy go słucham. - Wszystko, co mi powiedziałaś i powiesz zostanie tylko między nami, i nikt inny się o tym nie dowie, dopóki na to nie pozwolisz - powiedział poważnie. - Dlatego chcę cię zapytać o jedną rzecz. Chcesz, by ktoś, oprócz mnie, wiedział jeszcze co się dzieje? Mogę cię zapewnić, że oni również zatrzymają to dla siebie i nikt trzeci się o tym nie dowie.
Wiedziałam, że w ich przypadku, dyskrecja była czymś, o co nie musiałam się martwić. Z pewnością nikomu nie powiedzieliby ani słowa. Nie w tym leżał problem. Nie umiałam stwierdzić, czy przed Samuelem uda mi się otworzyć, a co dopiero przed nimi wszystkimi. Mimo że moje zaufanie wzrastało, to wzrastał również strach, że porzucą mnie, kiedy poznają całą prawdę.
Sięgnęłam do kieszeni spodni, wyciągając z niej naszyjnik i zaciskając go delikatnie w dłoni.
Isaac był pierwszą osobą, której o wszystkim powiedziałam. Dowiedział się o tym przed rodzicami. Nie osądzał mnie. Wspierał. Kochał, jednak wbrew wszystkiemu, nie była to miłość mężczyzny do kobiety. Kochał mnie jak siostrę, a ja traktowałam go jak brata i wiedziałam, że nie oczekuje niczego więcej.
Najlepsi przyjaciele.
Na zawsze.
Prychnęłam po nosem, co musiało dziwnie wyglądać, ale niezbyt się tym przejęłam.
Więc gdzie teraz jesteś, kretynie?
Zamknęłam oczy i, nie wiedząc dlaczego, pomyślałam o Dave’ie. O tym, że coś sprawiało, że czułam się przy nim pewniej. Jakby po prostu jego aura dodawała mi pewności siebie. Tak, jak zawsze czułam się przy Isaacu.
Czy proszenie Sama, żeby nie informował go, miało sens? Byłam niemal przekonana, że jeżeli będzie chciał i tak znajdzie sposób, żeby się wszystkiego dowiedzieć.
Wepchnęłam naszyjnik w poprzednie miejsce, upewniając się, czy nie wypadnie.
- Mógłbyś to mówić tylko Dave’owi?
- Nie ma problemu - odpowiedział, a w jego głosie wyczułam cień ulgi. Zapewne oszczędziłam mu wielu niewygodnych pytań przyjaciela. - Jest jeszcze jedna sprawa, tym razem zanim wysiądziemy - zaśmiał się, parkując. - Chwilę po tym, jak uciekłaś, przyjechała Isa, nasza bliska przyjaciółka. - Pokiwałam głową, pamiętając to, co wspominał o niej Dave. - Powiedzieliśmy jej co się stało, wie tylko ogólne rzeczy, jednak możesz porozmawiać z nią o czym tylko chcesz. Nie przekaże tego nawet mi, więc nie musisz się tym przejmować.
- Czyli mogę cię obgadywać, a ty się o tym nie dowiesz? - zażartowałam.
- Dokładnie tak - potwierdził szczęśliwie, prawdopodobnie zadowolony z tego, jak szybko zrozumiałam, że każdy tutaj wie co to takiego prywatność i tajemnice. - Dogadacie się.
Ciekawiło mnie jaką jest osobą, ale skoro cenią ją tak bardzo, nie może być przecież zła i wredna. Chociaż podejrzewałam, że zależy to od tego z kim rozmawiała...
Szłam małymi kroczkami, wcale nie gnając do wejścia, jednak miałam świadomość, że te zyskane sekundy i tak w niczym mi nie pomogą.
Po raz pierwszy, kiedy Sam otworzył drzwi i mnie przepuścił, nie poczułam się lepiej z jego uprzejmością. Nie, kiedy pragnęłam się za nim schować, tak, by nikt więcej nie mógł mnie zobaczyć. Jakby był chroniącym mnie murem.
Stałam tak, z oczami wpatrzonymi w podłogę, a później w stojące nieopodal nogi, co sprawiło, że ponownie poczułam nieprzyjemny skurcz w żołądku.
Czekał tam.
Jak bardzo był zły?
- Cieszę się, że wróciłaś - powiedział, przez co mój wzrok odruchowo spoczął na jego spokojnej twarzy. Nie było na niej żadnych odznak gniewu czy też obrzydzenia do mnie. Był po prostu obojętny.
Obojętny i nic więcej.
- May? - Nathan wybiegł z pomieszczenia obok, lustrując mnie szeroko otwartymi oczami. - May - powtórzył, w jednej chwili stojąc przy bracie, w drugiej obejmując mnie mocno za szyję. - Tak się martwiłem! Nie rób tego więcej.
- D-dobrze - zająknęłam się, mając nagle suche usta.
Nie chcąc stać jak słup soli, niepewnie odwzajemniłam uścisk, zauważając, że przyszedł również Carl i Jay, a wraz z nimi szarowłosa kobieta, na której mój wzrok zatrzymał się dłużej. Nie była temu dłużna.
Nawet z takiej odległości mogłam wyczuć od niej aurę Sandersów. Byłam niemal przekonana, że jest kobietą, która wie czego chce, a z władczym usposobieniem szybko mogła to zdobyć. Czy tego chciałam czy nie, musiałam przyznać, że idealnie pasowała do ich rodziny. Wyższa niż ja, pewna siebie i nie dało się ukryć, że piękna. Mogłam sobie wyobrazić, jak u boku, któregoś z Sandersów, przyćmiewa wszystkich wokół, niebezpieczna i drapieżna. Jednak teraz... Teraz nie wyglądała o wiele groźniej od Nathana, który nadal naprawdę przejęty, przytulał mnie z całej siły do siebie.
- Napędziłaś nam niezłego stracha, młoda. - Uśmiechnęłam się przepraszająco. - Dobra, Nath, bo ją udusisz, chłopie.
Chłopak obrzucił Carla wrogim spojrzeniem, ale zrobił, co powiedział.
- Przepraszam za to - powiedział lekko zakłopotany, na co od razu zareagowałam.
- Nie, nie przepraszaj - poprosiłam. - Potrzebowałam tego. Dziękuję.
Ucieszyłam się, kiedy po moich słowach, jego humor się poprawił, a zakłopotanie zniknęło.
Mimo że Jay się nie odzywał, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, delikatnie skinął głową. Niewiele myśląc odwzajemniłam jego gest.
Ponownie poczułam łzy, jednak tym razem były to łzy szczęścia. Może to głupie lub dla wielu mało istotne czy niezrozumiałe, ale przez te wszystkie lata nie spodziewałam się, że ktoś powita mnie z takim ciepłem i szczerością, a tym bardziej nigdy nie oczekiwałabym tego po Sandersach. Nie sądziłam, że jeszcze dla kogoś mogę mieć jakieś znaczenie.
Samuel wyszedł na przód, a ja widziałam jak tęczówki Deve’a uważnie go obserwują.
- Nie sądzę bym musiał was sobie przedstawiać, dziewczyny - uznał, zerkając na nas obie.
- To prawda - przyznała, mrużąc oczy, ale nagle wskazała na mnie palcem, jakby o czymś sobie przypomniała. - Nie ruszaj się stąd, nigdzie.
Spojrzałam na męskie grono, szukając jakiegoś wyjaśnienia, ale wnioskując po ich minach, sami raczej nie wiedzieli nic więcej.
Otworzyłam niemo usta, kiedy wróciła i stanęła przede mną, wręczając - a raczej wciskając, kiedy moje ręce straciły zdolność poruszania się - ogromnych rozmiarów pluszową pandę.
- Teraz możesz się ruszyć. - Z trudem wychyliłam głowę, wciąż nie dowierzając, na co wybuchnęła śmiechem. - Wiedziałam, że to będzie idealny prezent na powitanie.
Musiałam wyglądać dość śmiesznie trzymając go przy sobie, bo był na tyle pulchny, że dosłownie przysłaniał mnie całą i, kiedy zobaczyłam ich rozbawione spojrzenia, sama zaniosłam się śmiechem.
- Jest cudowny - przyznałam, odwracając go plecami do siebie, by wygodniej go złapać.
- Przywiozłam jeszcze kilka rzeczy. Może znajdziesz coś dla siebie. Nie są jeszcze wypakowane, więc jak będziesz wolna możemy zrobić to razem - zaproponowała, a po chwili przeniosła swój wzrok na lekarza w niemym zapytaniu.
- Chciałbym jeszcze tylko obgadać z Dave’em i May na osobności parę kwestii i będziesz mogła ją ukraść.
- W takim razie poczekam - odparła, a mojej głowie echem odbijały się słowa Sama.
Jakie kwestie?
Z całych sił starałam się nie reagować z przestrachem na każde takie sformułowanie, jednak była to mimowolna reakcja mojego organizmu i naprawdę nie wiedziałam, czy ona kiedykolwiek zniknie.
Ściągnęłam płaszcz z butami i nie rozstając się z prezentem, ruszyłam tuż za Dave’em. Była to część domu, której jeszcze nie znałam.
Lekarz chwycił za klamkę, jednak nim otworzył drzwi, zatrzymał go głos przyjaciela. Brunet posłał mu znaczące spojrzenie, a ten wydawał się od razu je zrozumieć. W przeciwieństwie do mnie. Ja już go nie zrozumiałam i nawet nie ukrywali, że taki był ich cel.
Szybko wsunął się do środka, od razu przymykając drzwi. Przez małą szparkę nie było widać nic, co znajdowało się w środku.
Schowanie czegoś przede mną nie zajęło mu dużo czasu. O dziwo, naprawdę nie byłam ciekawa co takiego miałam nie zobaczyć. Wręcz przeciwnie. Nie chciałam tego wiedzieć.
Usiadłam z pandą przy boku, cierpliwie czekając na to, co chciał powiedzieć.
- May zgodziła się, żebym ci o wszystkim mówił.
Dave poruszył się niespokojnie, a ja poczułam od niego nagły chłód.
- Naprawdę? - Mięsień na jego twarzy drgnął, jakby powstrzymywał się przed większym uśmiechem, ale stanowczo nie takim, jaki chciałabym ujrzeć. - Chcesz tego szczerze, czy może postanowiłaś wynagrodzić mi nasze wcześniejsze nieporozumienie? - zadrwił.
Skrzywiłam się na jego określenie tego. Dla mnie było to gorsze niż powiedzenie wprost tego, co się stało.
- Jak się czujesz? - zapytałam tylko, nie chcąc się z nim droczyć, ale to tylko pociągnęło temat dalej.
- Dobrze, chociaż już dawno nikt tak nie powalił mnie na kolana. Planowałaś to od samego początku? Udawanie szczęśliwej, by później zwiać jak tchórz?
- Dave...
- Nie planowałam tego - mruknęłam. - Niczego nie planowałam. To po prostu... Kiedy byliśmy w gabinecie...
- Nie musisz się wysilać. Kamery wszystko nagrały - powiedział ostro, przez co dziwnie zaszumiało mi w uszach. - Czego nie zrozumiałaś w tym, że jesteśmy po twojej stronie? Następnym razem, jak zamiast strzykawki znajdziesz nóż, też go użyjesz? - zapytał, a kiedy nie odpowiedziałam, wszystko stało się tak szybko, że zaskoczona nie zdążyłam w żaden sposób zareagować. W kilku krokach znalazł się przy mnie, dłonią chwytając za gardło. Chciałam się odsunąć, ale mocniej wbił palce w moją skórę. - Odpowiedz mi! - wrzasnął. - Zrobiłabyś to?!
Nie był zły.
Był wściekły i wcale nie mogłam go za to winić. Sama do tego doprowadziłam. Sama byłam sobie winna. Jak zawsze byłam głupia. Głupia, bo mimo świadomości tego, jak to się skończy, dopuściłam go do siebie. Pozwoliłam, by to jego słowa przeważały nad wszystkimi innymi, raniąc bardziej niż powinny.
Zamknęłam oczy, kiedy miałam wrażenie, że każdy kolejny oddech staje się cięższy i wbrew pozorom, nie było to przez niego. Ani przez moment nie trzymał mnie tak, bym nie mogła oddychać. Nie wiedziałam już, czy to tylko moja wyobraźnia czy nie, jednak nie chciało ustąpić.
- Kurwa. - Wzdrygnęłam się na nagłe warknięcie lekarza, otwierając oczy i trafiając wprost na świdrujące mnie spojrzenie Dave’a. Przez krótką chwilę wydawało mi się, że widziałam, jak przez jego twarz przemyka po kolei niezrozumienie, troska, a na końcu nawet i... strach? Zatoczył się do tyłu, kiedy Samuel go ode mnie odepchnął. - Albo się w tej chwili, kurwa, uspokoisz, albo wypierdalaj stąd i nie pokazuj się jej na oczy, dopóki nie ochłoniesz!
Dave patrzył zdezorientowany na przyjaciela, jakby nie do końca wiedział co się stało.
Pochyliłam się do przodu, biorąc głębokie oddechy i skupiając się na każdym z nich.
Podskoczyłam, kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
I ten dźwięk sprawił, że nagle też poczułam się zła.
- Kretyn! - wykrzyczałam, mając nadzieję, że to usłyszy. - Palant! Idiota! - rzucałam jak obrażone dziecko, nic nieznaczącymi wyzwiskami, które przychodziły mi do głowy. - Dupek! Jesteś dupkiem i nikim więcej!
Moje serce stanęło, kiedy drzwi ponownie się otworzyły.
Zacisnęłam zęby, nie będąc pewna tego, co poczułam, kiedy w progu, zamiast mężczyzny, pojawiła się Isa.
Samuel wyszeptał jej coś na ucho, na co, widocznie rozumiejąc wszystko bez problemu, przytaknęła z powagą.
- To był ciężki dzień. Odpocznij, jutro do tego powrócimy, nie ma potrzeby się śpieszyć - powiedział tylko, wychodząc ciężkim krokiem.
Ciężki dzień? A któryś taki nie był?
Westchnęłam masując skronie, kiedy zaczął doskwierać mi pulsujący ból.
Spojrzałam na pudełko tabletek przeciwbólowych, które dziewczyna podsunęła mi pod nos. Wyciągnęłam jedną, popijając wodą. Trochę czasu minie nim zacznie działać.
- Kazał ci mnie pilnować?
Położyła się, kładąc głowę na białym brzuchu pandy.
- Dotrzymać towarzystwa - poprawiła.
- Jedno nie wyklucz drugiego.
Isa zawiesiła wzrok na białym suficie, a ja, z braku lepszego zajęcia, zrobiłam to samo, przyglądając się powierzchni bez żadnej skazy i zabrudzeń. Tak było na pierwszy rzut oka, bo z każdym kolejnym, na tej idealnej powierzchni, zaczęłam dostrzegać grudki a nawet pęknięcia.
- Zjebał to, prawda? - zapytała bez ogródek, odchylając głowę, by mnie widzieć. Pytała poważnie.
- Nie miał czego. - Usiadła i uniosła brwi, a moja podświadomość niemal krzyczała, że nie jest to prawda. - Jest kimś, kto mi pomógł i nie mogę oczekiwać od niego innego zachowania, kiedy to ze mną jest wszystko nie tak, jak powinno.
Od razu zaprzeczyła ruchem głowy.
- Naprawdę tak uważasz? - Jej głos stał się smutniejszy. - Że to z tobą jest coś nie tak, a nie z tym, który coś takiego ci zrobił? Z tym, który doprowadził cię do takiego stanu? Dlaczego głównie obwiniasz siebie a nie jego?
- Bo pozwoliłam mu zrobić z siebie zwykłą marionetkę. Gdybym... gdybym wszystko zrobiła inaczej...
- Wszystko zrobiłaś najlepiej, jak tylko w tamtej chwili mogłaś. Poradziłaś sobie. Przeżyłaś to.
- Ale jakim kosztem? - zapytałam słabo, przyciągając nogi do siebie. Przecież ona nic nie wiedziała i nie dowie się, dopóki wreszcie z siebie tego nie wyduszę.
Poprawiła się, siadając wygodniej.
- To, co robimy, od zawsze wiązało się z ryzykiem - zaczęła, przez co skupiłam na niej wzrok. - Od dziecka rodzice przyzwyczajali nas do tego świata i, najłagodniej mówiąc, uczyli nas go. Dlatego że z Dave’em jesteśmy z tego samego roku, zawsze byliśmy razem, ale kiedy w końcu mogłam zrobić coś sama, podekscytowana tym „pierwszym razem”, zapomniałam o najważniejszych zasadach i wpakowałam się w niezłe gówno. Było to dwa lata po tym jak dołączył do nas Samuel. Wiedzieli, że jestem blisko z Sandersami, więc robili wszystko, co przyszło im do głowy, by uzyskać jakieś ważne informacje. W pewnym momencie, kiedy nic im nie powiedziałam, zaczęli przyprowadzać ludzi, nie patrząc na płeć czy wiek, bo zupełnie ich to nie obchodziło. - Zacisnęłam palce na materiale spodni, wiedząc do czego zmierza. - Starałam się im wcisnąć jakiś kit, ale oni chcieli tylko tą jedną konkretną rzecz, której nie mogłam im dać.
- To nie twoja wina. Nie mogłaś nic na to poradzić - powiedziałam szczerze, ale szybko zdałam sobie sprawę, że jeszcze chwilę temu, dokładnie to samo usłyszałam od niej.
Uśmiechnęła się lekko, zauważając moją reakcję.
- Znaleźli mnie po trzech dniach. To były tylko trzy dni, a dla mnie trwały jak wieczność. I to wystarczyło, by mnie złamać. Zniszczyć mnie od środka. Gdyby Sam mi nie pomógł, nie wiem, czy bym się podniosła. Nie wiem, jak tego dokonał, ale zrobił to. Mam wrażenie, że Dave nadal sobie nie wybaczył tego, że mnie wtedy puścił. Od tamtej pory, nie ważne, gdzie pójdę, mam za sobą jego „ukrytą” obstawę. - Szeroko się uśmiechnęła przy ostatnim zdaniu, co również wywołało u mnie uśmiech, jednak dużo smutniejszy.
Samuel, Isa, żadne z nich nie miało łatwo, a to były tylko fragmenty z ich dotychczasowego życia. Jednak poradzili sobie. Ich wspomnienia nie zniknęły, ale nauczyli się z nimi żyć i iść dalej. Zrobili coś co próbowałam uzyskać przez ostatnie lata.
- Ludzki umysł jest popieprzony - stwierdziła nagle, zaskakując mnie. Nie mogłam się z tym nie zgodzić. - Trzeba cudu, żeby go zrozumieć.
- Takim cudem jest Sam?
- Widzisz jak szybko się zrozumiałyśmy?! - Zaśmiałyśmy się obie. - To dosłownie chodzący cud! Widziałaś gdzieś tak seksownego faceta?! - kontynuowała, a ja nie umiałam przestać się śmiać.
Lubiłam ich. Naprawdę ich wszystkich polubiłam i poczułam z nimi dziwną więź.
Dlaczego w tym świecie, ludzie, którzy powinni być tymi złymi i okrutnymi, okazują się mieć dużo więcej uczuć od tych uważanych za dobrych i pomocnych?
- A Dave... - Udała zamyślenie. - A Dave to faktycznie dupek i ma naprawdę wiele odsłon tej dupkowości - powiedziała poważnie, na co prychnęłam. - Półdupkiem też był! Osobiście go tak nazwałam - pochwaliła się. - Ale teraz, możesz mi wierzyć lub nie, teraz był dupkiem, bo się martwi. I to cholernie.
Zacisnęłam zęby, a słowa z trudem przeszły mi przez gardło.
- Wiem, wykrzyczał mi to prosto w twarz, że boi się, że skrzywdzę, kogoś z jego rodziny.
Nie wydała się tym zdziwiona.
- Na pewno wiesz, że Dave jest najstarszy ze swoich braci, miano pierworodnego syna. - Przytaknęłam. - Carl i Jay są od niego o dwa lata młodsi, a Nathan aż dziesięć. To sprawia, że czuje się za nich odpowiedzialny. Za swoje młodsze rodzeństwo. Zawsze brał wszystko na siebie, a o wielu sprawach Carl i Jay nie mieli nawet pojęcia. Mnie też do niczego nie dopuszczał. Był na skraju wytrzymałości, a ja nie umiałam nic z tym zrobić. Nawet bracia byli bezsilni. Ale jemu się udało.
- Samuelowi?
- Tak. - Uśmiechnęła się. - I wiem, że to brzmi jakby był jakimś bogiem, ale on naprawdę zmienił w naszym życiu w cholerę rzeczy - wyznała. - Ten facet nie jest chyba nawet do końca tego świadomy. Szybko stał się jego przyjacielem, prawą ręką, wie więcej niż bracia czy ja. Dave bez wahania powierzyłby mu życie rodziny czy przyjaciół. Są nierozłączni. - Pokiwałam głową i mimo wszystko ucieszyłam się na to, ponieważ każdy w swoim życiu powinien mieć kogoś takiego. - A teraz pojawiłaś się ty - dokończyła.
Starałam się ukryć przed nią swoją reakcję, rozluźniając mięśnie, które już zdążyły się napiąć.
Jak miałam rozumieć jej słowa? Zburzyłam to, co wspólnie zbudowali?
- Martwi się, bo nie wie, jak ci pomóc, mimo że chce. - Któryś raz z kolei spojrzałam na nią zaskoczona. - Kiedy cię nie było, nie mógł usiedzieć na miejscu i skupić myśli. Osobiście ostatni raz widziałam go takiego, kiedy nie wiedział, co zrobić w przypadku Samuela.
Wypuściłam drżący oddech, kiedy dzisiejsza ilość informacji zaczęła mnie przytłaczać, a przynajmniej ta jedna konkretna. Jej waga wydawała się o wiele cięższa od pozostałych.
W jej oczach pojawiło się zmieszanie.
- Przepraszam, jeżeli to za dużo dla ciebie. Czasami mówię jak szalona i nie ma tego końca, ale czułam, że muszę ci to wszystko przybliżyć. Znam Dave’a i nie chcę, by coś, co powiedział w przypływie emocji, wpłynęło na całokształt.
Popatrzyłam jej w oczy i widząc je, musiałam zapytać o coś, co mnie zastanawiało od dłuższego czasu.
- Mogę o coś zapytać?
- Jasne, śmiało.
- Dlaczego mi ufacie? Te wszystkie rzeczy, które dowiedziałam się od początku, mogłabym je bez problemu wykorzystać. Gdybym skontaktowała się z odpowiednimi osobami...
Wiedziałam, że nie są to jakieś pilnie strzeżone informacje, które nawet za cenę życia nie mogły wyjść poza mury tego domu, jednak dotyczyły one ich. To co czuli, przeżyli. Ich własne zmagania ze światem.
Chwilę się zastanawiała.
- Osobiście wyszłam z założenia, że skoro Dave i Sam ci ufają, to ja też mogę. - Zaśmiała się, ale zaraz kontynuowała. - Szczerze mówiąc, oczywiście nie chcę cię urazić, ale nie masz takiej władzy, by twoje słowa jakkolwiek nam zagroziły. Nikt nie zwróciłby na nie uwagi, a tylko odbiłoby się wszystko na tobie - wyjaśniła łagodnie. Skrzywiłam się nieznacznie, gdyż sama musiałam przyznać, że ma rację. Nawet gdybym zadzwoniła do osób, które znał tata, nic by to nie dało. - Poza tym - wzruszyła ramionami - są ludzie, których jak widzisz masz ochotę uderzyć, przytulić lub powiedzieć im całą historię, aż od momentu narodzin i naprawdę nie wiem od czego to zależy.
- To racja - zgodziłam się, rozbawiona jej słowami.
Wstała, rozprostowując kości.
- Dobra, tyle tego przygnębiającego nastroju - stwierdziła, łapiąc mnie za ręce i stawiając do pionu. Położyła swoją dłoń na mojej klatce piersiowej, w miejscu, którym biło serce. - Jestem pewna, że i tak już wybrałaś, więc po prostu podążaj za tą decyzją. Nie ważne, którą z wielu wybrałaś, skoro czujesz, że właśnie ta jest tą najodpowiedniejszą, to na pewno tak jest. Przede wszystkim zaufaj sobie.
- Tak zrobię - przyznałam.
Naprawdę wybrałam i zrobiłam to dzięki pomocy ich wszystkich.
- To teraz mam nadzieję, że nie jesteś zmęczona, bo ja przespałam połowę lotu z Chin i mam za dużo pomysłów, co możemy razem porobić.
- Byłaś w Chinach?
Widząc moją minę, w jej oczach rozbłysły dziwne iskierki. Niby Dave wspominał, że pracuje za granicą, ale nie spodziewałam się, że aż tak daleko.
- Oj, kochana, i nie tylko w nich. Mam nadzieję, że chcesz usłyszeć trochę historii z tych podróży.
Zgodziłam się bez namysłu, ale już po jej jednym, dziwnym uśmiechu, mogłam stwierdzić, że to zdecydowanie będzie jazda bez trzymanki.
Ale jak to mówią. Raz się żyje.
A ja chciałam to życie dobrze wykorzystać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top