Rozdział XIX

Wyminąłem Isabelle, kątem oka widząc jej wściekłe spojrzenie. Wcale nie musiała przy tym być, by domyślać się najważniejszego.

Usłyszałem krzyk dziewczyny, kiedy zaczęła mnie wyzywać. Miałem ochotę tam wrócić, ale na pewno nie przyniosłoby to nic dobrego, więc po prostu odszedłem stamtąd jak najszybciej. Najdalej od tego jebanego pokoju, w którym była.

Zbiegłem po schodach do piwnicy, otwierając zamykane na kod drzwi, a później następne, co spowodowało we mnie jeszcze większą furię.

Chwyciłem za pistolet, strzelając w wiszące w oddali papierowe cele bez opamiętania.

- Kurwa! - wrzasnąłem, rzucając nim, kiedy wydał z siebie jedynie ciche kliknięcie.

Odwróciłem się, uderzyłem pięścią o ścianę i zaciskając zęby.

To nie tak miało wyglądać!

Nie tak!

Kurwa!

Oparłem się oburącz o blat, ciężko dysząc.

Usłyszałem za sobą dźwięk systemu, który zaakceptował wpisany kod. Drzwi się otworzyły i nie musiałem się odwracać, by wiedzieć kto tam stoi.

Przyszedł szybciej, niż myślałem.

- Odejdź - warknąłem, ledwo utrzymując nad sobą panowanie, jednak przejście ponownie się zamknęło, a on został w środku.

- Może tym razem to ty mi wyjaśnisz, co takiego odpierdalasz?!

- Zostaw mnie - wysyczałem.

- Mam cię zostawić? - Zaśmiał się sucho. - I co wtedy? Myślisz, że dzięki temu ona magicznie zapomni, że chwilę temu próbowałeś ją udusić?!

- Nie dusiłem jej.

Zaśmiał się jeszcze bardziej.

- A co, kurwa, robiłeś, Dave? Masowałeś jej szyję? - Zacisnąłem powieki, próbując uspokoić oddech. Podszedł bliżej. - Robię wszystko, dosłownie wszystko co mogę, by poczuła się lepiej, bo wiem, że tobie również na tym zależy, i kiedy w końcu postanowiła mi zaufać, otworzyć się, ty zdecydowałeś to wszystko zjebać! - wykrzyczał. Odsunął się, zdenerwowany chodząc po pomieszczeniu. - Czy ty w ogóle wiesz, jak ważne były dla niej twoje słowa?

- Wiem - odpowiedziałem.

- Wiesz - powtórzył z rozbawieniem. - I mimo tego nadal nie pomyślałeś o tym, że to może wszystko zrujnować? Że twoje jebane słowa miały dla niej większą wartość niż moje?! By cię szlag, Dave! - Kopnął w coś, pozostawiając po tym jedynie głuchy odgłos. - A wiesz może o co pytała, kiedy ledwo stała na nogach? O twoje pierdolone zdrowie!

- Nie chciałem by tak to wyszło! - Odepchnąłem się od blatu, nie wiedząc co ze sobą zrobić. - Ja po prostu... Nie chciałem, żeby to, co powiedział Jay, okazało się prawdą. - Oparłem się o ścianę, bezsilnie zsuwając się po niej na podłogę. - Gdyby potwierdziła jego wersję...

Przez dłuższą chwilę zwlekał z odpowiedzią. Zacząłem się zastanawiać, czy nadal tu był, ale musiał być. Aż zbyt dobrze słyszałem jego oddech.

- Co wtedy, Dave? Co wtedy byś zrobił? - Nie czekał na odpowiedź, gdyż wiedział, że i tak jej nie otrzyma. Westchnął. - Przestań w końcu robić wszystko dla braci. Nie są już dziećmi. Poradzą sobie. Zrób wreszcie coś dla siebie. Pozwól sobie na to, co ty chcesz a nie to, co wypada zrobić.

Bez problemu wyczułem w jego głosie zmęczenie, co uderzyło mnie jeszcze bardziej. Byłem pewien, że w nocy nie zmrużył oka szukając o niej kolejnych informacji i próbując ją rozgryźć. Jeżeli się na coś decydował, nigdy tego nie zostawiał. A ja? Z pewnością mu tego nie ułatwiałem.

Wyciągnąłem telefon, który swoim dźwiękiem zaczął mnie irytować, a nie wyglądało na to, by miał przestać dzwonić.

- Czego chcesz, Carl - zapytałem, mrużąc oczy. Naprawdę miał idealne wyczucie czasu.

W tle usłyszałem inny dzwonek i to nie taki, który bym znał.

- Mamy telefon - wyjaśnił spięty. Zmarszczyłem brwi. - To handlarz.

Przekląłem pod nosem, gwałtownie wstając z miejsca.

- Czekajcie na nas - rozkazałem, spoglądając od razu na Sama. - Zadzwonił ten skurwiel.

Przyjaciel ruszył za mną. Adrenalina, która zaczęła płynąc w moich żyłach sprawiła, że nim się obejrzałem, stałem już przy braciach, w momencie, kiedy Jay właśnie odebrał połączenie.

- Hasło - odezwał się mężczyzna, a ja nie miałem wątpliwości, że to on, a przynajmniej człowiek, który kontaktował się Ralphem. Już teraz było słychać jego mocny rosyjski akcent.

Jay i Carl spojrzeli na nas w ciszy.

Sam oparł się o stolik, wokół którego to wszystko się działo. Iskierki w jego oczach jasno dały mi do zrozumienia, że chce się tym zająć. Może był zmęczony, ale to był jego żywioł i nigdy nie przepuściłby takiej okazji. Dlatego ponownie dałem mu wolną rękę, uważnie się temu przysłuchując.

I przy okazji nieznacznie krzywiąc na jego bezpośredniość.

- Nie rozumiem tego. Po co ci hasło, skoro dobrze wiesz z kim rozmawiasz?

Mężczyzna westchnął.

- Wy wszystko umiecie tak zepsuć? Trochę zabawy nikomu nie zaszkodziło, szczególnie, że ci idioci łykają wszystko jak leci. Poza tym chciałem sprawdzić, czy wyciągnęliście to z niego. Wydawał się najinteligentniejszy z tych wszystkich.

- Umbra?

Spojrzałem na młodego, który siedząc z boku w wielkim skupieniu, prawdopodobnie próbował go namierzyć. Zawsze z chęcią nam pomagał, chociaż nikt tak naprawdę tego od niego nie wymagał. Wręcz starałem się trzymać go od tego z daleka. Dla mnie nadal był moim małym braciszkiem, czy mu się to podobało czy nie. To nie był świat dla niego.

Tak samo nie był on dla May.

- Pięknie - warknął. - Będę musiał wymyślić coś nowego a i tak mam pełno roboty. W tych czasach już nikomu nie można niczego powierzyć. Nie dość, że gość spierdoli sprawę, to jeszcze ciebie w to wciągnie.

Uniosłem brwi.

Czy on sobie, kurwa, robi jaja?

- Skoro obaj mamy napięty grafik, może przejdziemy wreszcie do konkretów?

Mężczyzna zaniósł się gromkim śmiechem, słysząc tę propozycję.

- I za to was szanuję drodzy panowie. Bo interesy są najważniejsze, prawda?

Niemal z błaganiem patrzyłem na Nathana, by pośpieszył się z tym co tam robił. Wiedziałem, że każda sekunda rozmowy, była dla niego cenna, ale niewiele tu wytrzymam, nawet jeżeli to nie ja ją prowadziłem.

- Skoro się rozumiemy, to chciałbym uprzejmie zapytać o pierwszą rzecz. Gdzie nasz towar?

Prychnąłem, gdyż w tym zdaniu nie było nawet śladu po uprzejmości i oczywiście nie zauważyłem tego jako jedyny.

- Mam wrażenie, że inaczej odbieramy słowo „uprzejmość".

- Nie sądzę.

- Ach tak - odparł rozbawiony. - I tu ujawnia się nasza mała różnica zdań. Mam nadzieję, że nie pojawi się ona więcej.

Palce Sama zacisnęły się na kancie stołu, a na czole pojawiły dodatkowe zmarszczki. Wyglądał na dziwnie spiętego i to nigdy nie oznaczało nic dobrego.

- Też na to liczę - odpowiedział normalnie, spoglądając w tym czasie na nas, nad czymś mocno się zastanawiając.

- Powracając do wcześniejszego pytania. Istotnie, że wszystko jest w moim posiadaniu. To chyba nie jest problem?

Zauważyłem, jak na twarzy Carla zaczyna widnieć szeroki uśmiech. Wskazał palcem na telefon, jakby nie dowierzając tego, co przed chwilą usłyszał i o mało się nie roześmiał. Odchylił głowę do tyłu, widocznie z całych sił powstrzymując się przed komentarzem.

Nawet młody oderwał się od laptopa, w ciszy zerkając na leżący smartfon.

- To dość śmiałe stwierdzenie.

- Naprawdę? Dlaczego? Każda transakcja odbyła się zgodnie z zawartą umową. Towar za towar. I o ile mnie pamięć nie myli, każda ze stron się z niej wywiązała.

Nadal stałem cicho, chociaż z każdą jego odpowiedzią, z trudem ją utrzymywałem. On po prostu z nas drwił, zupełnie nic sobie z tego nie robiąc.

Samuel się zaśmiał.

- Nie udawaj. Nie jesteś w tym świeży i dobrze wiesz, że tego rodzaju umowa nie ma żadnego pokrycia na naszym terenie.

- Coś obiło mi się o uszy - przyznał. - Ale wiecie, jak to jest. Każdy coś sobie zajął. Trudno połapać się w tym jaka część do kogo należy. Proponuję postawić jakieś tabliczki na granicy. Pomoże to uniknąć kolejnych nieporozumień.

Spokojnie Dave.

- Dziękujemy za radę. Na pewno to rozważymy. Skoro ustaliliśmy już, że twoja działalność tu jest jedynie zwykłym nieporozumieniem, możemy przejść od razu do kolejnej rzeczy.

- Och, czyli było ich kilka?

- Można tak powiedzieć.

- Więc słucham.

Obserwowałem przez cały czas przyjaciela, nie widząc, by przynajmniej na moment się rozluźnił. Mimo to nadal kontynuował.

- Znikniesz z interesu. I to nie tylko na naszym terenie.

- To nie brzmiało jak prośba, Panie Sanders - zauważył rozbawiony.

- Bo wcale nią nie było.

Zacmokał, co przyprawiło mnie o mdłości.

- Więc zrobił nam się mały problem - westchnął z udawaną bezradnością. - To dość opłacalny interes i tak jakoś nie leży mi po myśli go zamykać - zrobił krótką przerwę. - Ale chyba po to rozmawiamy? Żeby się dogadać.

Samuel na chwilę zamarł.

- Rozumiem, że masz jakieś propozycje.

- Oczywiście - odparł. - Chciałbym najpierw przeprosić za tę sytuację, która, przyznaję, wynikła z mojego niedopatrzenia i roztargnienia - zaczął, ubolewając. - W takim wypadku, zawarte umowy faktycznie nie są ważne. Jestem gotów opuścić wasz teren i oddać cały towar, o ile wy zwrócicie mi mój.

Zacisnąłem zęby. Skurwysyn robił wszystko świadomie. Próbuje wyprowadzić nas z równowagi, wspaniale się przy tym bawiąc.

- Obawiam się, że nie jest to możliwe.

- Jestem pewien, że jednak da się coś z tym zrobić - powiedział radośnie. - Doszły mnie słuchy, że przygarnęliście do siebie dziewczynę. Wystarczy, że mi ją oddacie i każdy będzie zadowolony.

- Po co ci ona? - zapytałem wreszcie, siląc się na spokojny ton. To nie były rozmowy, gdzie mogłem pozwolić sobie na ujawnienie jakichkolwiek emocji. Nawet, jeżeli miałem szczerą ochotę się go pozbyć, nie zrobię tego przez telefon.

- Interesy, panowie, interesy. Prawdę mówiąc, niewiele mnie ona obchodzi, ale zgłosił się do mnie ktoś, kto zdecydowanie ma inne zdanie. Jestem przez to w trochę gównianej sytuacji, ale nie mogę skłamać, że to co mi przedstawił nie jest kuszącą ofertą. Tak więc, skoro umowy nie są ważne, nie powinno być kłopotu ze zwrotem, jak mniemam.

Przyjaciel nie czekał z odpowiedzią.

- Jak już wspominałem, taki układ nie wchodzi w grę.

- Co jest... - Usłyszałem cichy głos Nathana.

Spojrzeliśmy na niego, nie wiedząc o co chodzi. Jego palce wydawał się nie nadążać za pisaniem. Odsunął szybko dłonie od klawiatury, z przestrachem patrząc na sprzęt, kiedy z wnętrza zaczęły dochodzić dziwne trzaski.

Zmrużyłem oczy, dostrzegając, wydobywający się z boku dym.

- Nie, nie, nie - mówił panicznie, wzrokiem błądząc po całym laptopie.

Przekląłem pod nosem. Nie miałem pojęcia co się stało, ale nie wyglądało to dobrze, a młody będąc w lekkim szoku, nadal nie zabrał go ze swoich nóg.

Zrobiłem krok w jego stronę, jednak Jay był bliżej. Szybkim ruchem zamknął klapę i odrzucił laptopa w głąb pokoju, tuż przed tym, nim strzelił wprost przed Nathem. Jego zaskoczony wzrok, wydawał się jeszcze nie przetworzyć tego, co się właśnie stało.

Za to nasz rozmówca orientował się w tym dużo lepiej niż my.

- Muszę przyznać, że trochę się zawiodłem. Myślałem, że uszanujecie moją chęć pozostania anonimowym. Mam szczerą nadzieję, że bratu nic się nie stało.

- Ty... - zaczął Nath, jednak Jay uciszył go zanim zdążył powiedzieć więcej, mimo że sam miał ochotę dodać coś od siebie.

- To trochę niesprawiedliwe, kiedy znasz naszą tożsamość, a my twojej nie - zauważył Carl z kpiną.

- Każdy czegoś się boi, Panie Sanders. Szczególnie ja mam do tego powody. Śmiem podejrzewać, że nie wyszedłbym z naszego spotkania żywy, a przynajmniej nie w jednym kawałku.

- Myślę, że tylko szybciej byśmy się dogadali niż przez telefon.

- Nie wątpię w to - zaśmiał się. - Ale wierzę, że tak też dojdziemy do porozumienia. - Nasze telefony nagle zaczęły dzwonić. Bez wyjątku. - Och, nie każcie im czekać. To nie przystoi przecież na wielkich przywódców.

Co on...

Chwyciłem za telefon, sprawdzając kto to, i wcale nie poczułem się lepiej, widząc, że to Austin. Zerknąłem na przyjaciela, kiedy zauważyłem, że do niego dobijał się Kevin.

Zamarłem, zdając sobie z czegoś sprawę.

Austin pojechał pilnować Vinsi. Nie był więc z Kevinem w tej samej jednostce.

Widząc spojrzenia braci, wiedziałem, że również dzwoni do nich ktoś znajomy i niestety obawiałem się, że to co usłyszymy, niewiele będzie się od siebie różnić.

- Co się dzieje? - zapytałem od razu po odebraniu. W tle słyszałem straszny gwar a nawet krzyki przestraszonych kobiet i naprawdę nie miałem pojęcia czego mogę się spodziewać. - Austin! - ponagliłem, słysząc jedynie jego przyśpieszony oddech.

- Ktoś podłożył ładunki - wydusił, a moje oczy się rozszerzyły. Mogłem przysiąc, że jeszcze nigdy nie słyszałem go tak roztrzęsionego, jak w tej chwili. - To jebło, Dave. Ja... nie wiem co robić. Wszyscy zaczęli panikować. Jest kompletny chaos.

W tym samym czasie odwróciliśmy się do siebie, jakby z cichą nadzieją, że to nie wydarzyło się u każdego.

Złapałem się wolną dłonią za włosy, sam nie mając pojęcia co robić. Dlaczego jak waliła się jedna rzecz, musiały też kolejne po niej?!

- Austin, posłuchaj mnie, to samo stało się też w innych miejscach, nie tylko tam - wyjaśniłem. - Musisz mi powiedzieć, jak wygląda sytuacja. Są ranni? - mówiłem powoli, musząc zastanowić się nad każdym kolejnym wyrazem.

- Nie wydaje mi się, by ktoś został poważnie ranny. Było kilka wybuchów, ale każdy gdzieś z boku. Raczej są to zwykłe otarcia, ale sprawdzę to. Najpierw muszę ich jakoś ogarnąć.

- Dobra, a co z tobą? - zapytałem, ale odpowiedział z opóźnieniem.

- Nic mi nie jest.

Zamknąłem oczy.

- Austin, zapytam jeszcze raz i mam nadzieję, że nie będziesz teraz wystawiał mojej cierpliwości na próbę. Co. Z. Tobą?

- Chyba mam zwichnięty nadgarstek - odpowiedział niechętnie. - Później się za niego wezmę, teraz muszę...

Przerwałem mu.

- Niech wszyscy, którzy na pewno nie są ranni, wrócą do swoich domów. Ray jest cały?

- Tak, zaczął się wszystkim zajmować.

- Świetnie. Przekaż mu, że będę z nim ciągle w kontakcie. Zamów taksówkę i przyjedź tu - zarządziłem.

- Dave, naprawdę nic mi...

- Austin, chuj mnie obchodzi twoje zdanie, zamawiasz taksówkę i widzę cię tu za maksymalnie dwie godziny. Zrozumiałeś?

- Tak, jasno i wyraźnie - mruknął niezadowolony, rozłączając się pierwszy.

Mimo że Sam i bracia nie skończyli jeszcze rozmawiać, zwróciłem się do mężczyzny, który nadal był połączony, wszystkiego słuchając.

- Posłuchaj mnie pierdolona gnido - wycedziłem przez zęby, nachylając się nad telefonem. - Przysięgam na swoje nazwisko, że cię znajdę. Zrobię to gdziekolwiek byś się nie ukrył i obiecuję, że słono mi za to wszystko zapłacisz.

- Panie Sanders, mam głęboką nadzieję, że ta groźba jest jedynie przejawem zbyt wielu emocji. Proszę pamiętać, że obecnie to ja trzymam zwycięskie karty i nim się to zmieni, jeszcze wiele może się wydarzyć.

Moje ręce drżały od siły z jaką zaciskałem dłonie, a nie wyglądało na to, by miał już skończyć się odzywać.

- Ponaglę więc swoją uprzejmą prośbę o oddanie tego, co moje. Jedna dziewczyna to chyba nie jest wiele w przeciwieństwie do tego, co możecie stracić.

- Potrzebujemy czasu. - Usłyszałem nagle głos Sama. Spojrzałem na niego nie rozumiejąc.

- Naturalnie - zgodził się, rozbawiony. - Proponuję pięć dni. Sądzę, że jest to optymalny termin.

- Tak, tyle nam wystarczy.

- Cieszę się, że w końcu w czymś się zgodziliśmy. Wychodzę z założenia, że skoro rozmowa dobrze się rozpoczęła, powinna również dobrze się zakończyć. - Mogłem niemal wyczuć to, jak się uśmiecha.

- Jesteś popierdolony - warknąłem.

- Przecież każdy z nas jest - zaśmiał się, zaraz trochę poważniejąc. - Ale skoro my jesteśmy popierdoleni, to kim on jest? Wariatem? Szaleńcem? - zastanowił się. - To już chyba muszę zostawić ekspertowi w tej dziedzinie, prawda Panie Samuelu?

- A mogę wiedzieć o kim jest mowa?

- O tym, dla którego jestem zmuszony odzyskać dziewczynę i mam ogromną nadzieję, że nie będziecie mi tego utrudniać. Na nasze pożegnanie mam słowa, które prosił, by jej przekazać. Rozumiem, że to zrobicie. Ponoć będzie wiedziała o co chodzi.

Spojrzałem na Sama, jednak jego wzrok był twardo utkwiony w wyświetlacz, wyczekując na to, co miał powiedzieć handlarz. W pomieszczeniu zrobiło się cicho, kiedy bracia przerwali rozmowy, czekając w zawieszeniu.

Słyszałem tylko swoje bijące serce, kiedy ta krótka chwila, ciągnęła się bez końca, pozostawiając mnie w niewiadomym położeniu.

Wstrzymałem oddech, kiedy się odezwał. Głosem wypranym z jakichkolwiek emocji.

- Słońce nie jest czymś, co możesz zgasić. A gdy spróbujesz to zrobić, spłoniesz.

Rozłączył się, kończąc połączenie i zostawiając nas z tym całym bajzlem.

***
Nie mogę uwierzyć, że to już XIX rozdział! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top