Rozdział XII

Wewnętrznie zaczęłam panikować, bo nie wiedziałam czego tak naprawdę mogę się po nich spodziewać. Mogli mu coś zrobić? Nie bez powodu wszyscy się ich bali, ale relacje mężczyzn wydawały się swobodne. Czy mogły się tak szybko zmienić? Przecież Michael nic takiego nie powiedział...

Dlaczego więc była tu taka napięta atmosfera?!

- Ma pan może coś do picia? - wypaliłam, przenosząc wzrok na Kevina, który wydawał się zaskoczony moim nagłym pytaniem. Kącik ust Dave’a powędrował do góry, jakby dobrze wiedział, jaki był cel jego zadania.

- Tak, naleje ci - odparł, robiąc już kilka kroków, ale głos bruneta go zatrzymał.

- Ja to zrobię, nie przerywajcie sobie. - Kevin jedynie pokiwał głową, wracając na miejsce, a mój wzrok razem z nim.

Przecież to nie mogło się tak potoczyć, a najgorsze było to, że nie mogłam nic zrobić. Byłam zupełnie bezsilna, bo to oni o wszystkim decydowali. Nawet o mnie i jeżeli chcieli coś zrobić, robili to. Czy w takim razie powinnam się wychylać?

Lekarz odłożył swój płaszcz, odsłaniając pistolet, na którym mimowolnie się zatrzymałam. Chodził z nim wszędzie? Jaki był tego sens? Jeżeli ktoś będzie szybszy, na nic się on zda. Wtedy nawet umiejętności na nic się nie zdadzą. Będzie zwykłą nieużyteczną ozdobą swojego martwego właściciela.

- Masz.

Kątem oka wyraźnie widziałam jego wyciągniętą dłoń ze szklanką, ale nie umiałam zmusić swoich rąk do ruchu. Nawet, gdybym dała radę, nie byłam pewna, czy uda mi się utrzymać ją w dłoni. Czułam się jakby wszystkie siły, które miałam w sobie, nagle uleciały. Nawet nie umiałam znaleźć niczego, co by je przynajmniej minimalnie zwróciło.

Kevin zaczął poruszać się między szafkami, wykładać na stół wszystko, co jak sądziłam, służyło do opatrywania ran. To sprawiło, że przez dłuższą chwilę, zastanawiałam się, co tak właściwie się dzieje. Gdy już wszystko było w zasięgu jego ręki, wyciągnął jednorazowe rękawiczki i nałożył je na dłonie. Samuel chwycił za brzegi swetra i odrzucił go na bok, w całości pokazując plecy. Widząc biały opatrunek w okolicy łopatki, poczułam się jak ostatnia idiotka.

Kevin miał po prostu opatrzyć ranę, do której Sam miał utrudniony dostęp. Nic więcej.

- Muszę wyjść - oznajmiłam, nie czekając aż któryś z nich zdąży odpowiedzieć.

Wyszłam, nie zastanawiając się, w którą stronę idę. W tej chwili chciałam tylko być od nich jak najdalej, nie przejmując się tym co może mnie później za to czekać. Przez nich, wszystkie zakopane wspomnienia, wyłaniały się ze zdwojoną siłą. Jak miałam sobie z nimi poradzić drugi raz? To zaczęło się walić, a ja nie umiałam tego zatrzymać. Przecież byłam silna, nie mogli tego zniszczyć.

Przeklęłam pod nosem, wchodząc do miejsca, w którym zdecydowanie nie powinnam się znaleźć. Pomieszczenie, które swoim układem przypominało salon, było teraz zajmowane przez sporą grupę mężczyzn. Nim zdążyłam się wycofać, jeden z nich mnie zauważył, informując całą resztę.

- Zgubiłaś się, kotku? - Zignorowałam jego pytanie, odchodząc i licząc na szczęście. Zapomniałam jednak, że posiadałam je w szczątkowych ilościach i chyba już je wykorzystałam. Już po chwili poczułam mocne szarpnięcie, a zaraz po nim, z hukiem uderzyłam plecami o ścianę. - Rodzice cię nie nauczyli, że nie odwraca się tyłem do rozmówcy? - warknął, na co milczałam, pusto patrząc na guzik jego niebieskawej koszuli.

- Zostaw ją, Peter. Przyjechała z Sandersami. Prosisz się o kłopoty.

Prychnęłam pod nosem, znowu słysząc ich nazwisko z czyiś ust. Od ich nazwiska zależało wszystko.

Mojego przecież nikt nie znał. Nic nie znaczyło.

Dłoń mężczyzny boleśnie zacisnęła się na moim gardle, przez co niekontrolowanie jęknęłam. Próbowałam odsunąć głowę, kiedy nosem musnął moje ucho.

Spokojnie, May. Nic takiego się nie dzieje.

- Ale teraz jest tu sama - zauważył, wciąż drażniąc skórę na uchu. - Powiedz mi. - Szarpnęłam się, gdy zniżył się do kości policzkowej, ale najwyraźniej dało mu to jeszcze większą satysfakcję. - Jakie to uczucie być ich zabawką?

Przekrzywiłam głowę, by móc zobaczyć jego twarz. Na prawym policzku uwydatniała się sporych rozmiarów blizna, która sięgała aż do kącika ust. Pamiątka na całe życie.

- A jakie to uczucie - wychrypiałam, ledwo łapiąc oddech - być mniej wartościowym niż ta zabawka?

Na odpowiedź nie czekałam długo. Upadłam na podłogę, od razu przygnieciona jego ciężarem, nie mając żadnej możliwości ruchu.

- Ciekawe, czy zaraz również będziesz taka wygadana. - Opuszkiem palca przejechał po moich ustach, delikatnie je rozchylając. Nie wyrywałam się, znając ten wzrok. Wzrok zwierzęcia, który upolował swoją zdobycz.

- By cię szlag, Peter. Mnie w to nie mieszajcie. Nie uśmiecha mi się skończyć jak Daniel.

Mężczyzna nawet nie starał się ukrywać swojego rozbawienia słowami, które usłyszał.

- Daniel był zwykłym śmieciem. Sam miałem ochotę posłać go na tamten świat.

- Jesteś odrażający - rzucił z obrzydzeniem, a stukot ciężkich butów powoli cichnął w oddali.

Nikt więcej się nie odezwał.

Zamknęłam oczy, czekając na jego kolejne ruchy, które według ścisłej kolejności, już na zawsze zapisały się w mojej pamięci. Nauczyłam się, że akceptacja tego jest po prostu mniej bolesna. Zacznie, skończy. To wszystko. Więc, kiedy dłonie mężczyzny gwałtownie się ode mnie oderwały, a po pomieszczeniu rozniósł się trzask mebli, poczułam się zdezorientowana. Jakby ktoś wyrwał mnie z tej dziwnej rutyny, którą przeżywałam na nowo.

Podparłam się na dłoniach, niepewnie uchylając powieki.

Zamarłam, napotykając przed sobą sylwetkę Dave'a.

Był tu.

Nie miałam odwagi unieść spojrzenia, jednak czułam jak jego wzrok uważnie mnie skanuje, kiedy siedziałam nieruchomo, ze spuszczoną głową. Miałam ochotę się zakryć, schować, zrobić cokolwiek, aby tylko mnie nie widział. Nie mnie, która na to wszystko pozwoliła, ponownie się poddając.

Przy nim czułam się zupełnie odkryta.

- Co do... - Spięłam się, słysząc warknięcie Petera, który właśnie się podnosił.

Dave z opóźnieniem przeniósł na niego wzrok, jakby tym razem nie chciał spuszczać ze mnie oka nawet na sekundę.

Patrzyłam, jak jego nogi w końcu się poruszają, powolnym krokiem zmierzając do mężczyzny.

- I co ja mam z tobą zrobić? - zapytał sam siebie, sprawiając, że Peter momentalnie zesztywniał, a pozostali znacznie się odsunęli. - Pracujesz dla mnie, a jednak nie przestrzegasz panujących tu zasad.

Drgnęłam, słysząc zmianę w jego głosie, która przyprawiała mnie o dreszcze. Znudzony wzrok, błądzący po mężczyźnie. Władcza i budząca respekt postawa. Przeciwieństwo tego, co do tej pory mi pokazywał.

Jaka więc była jego prawdziwa twarz?

- Nie złamałem zasad - wychrypiał, patrząc słabo na Dave’a, który się zatrzymał, wyciągając jedną dłoń z kieszeni.

- Tak? W takim razie mamy co do tego odmienne zdanie.

- To był wypadek. - Sanders uniósł brwi, jakby czekając na rozwinięcie tego. - Chciałem jej pomóc, bo wyglądała jakby się zgubiła, ale musiała się chyba wystraszyć, przez co się potknęliśmy i upadliśmy.

Patrzyłam na niego oniemiała, kiedy wypowiadając te słowa nie zawahał się ani przez chwilę, bez wyrzutów kłamiąc w żywe oczy swojego szefa, ale czego mogłam się spodziewać? Że do wszystkiego się przyzna?

- To prawda, May? - Pytanie bruneta odbijało się echem w mojej głowie.

Uwierzy mi, kiedy powiem prawdę? Było to słowo przeciwko słowu. Słowem jego człowieka a moim.

Kiedy na twarzy Petera pojawił się łagodny uśmiech, nie miałam już wątpliwości. Była to najzwyklejsza niewypowiedziana groźba, która miała sprawić, że będę milczeć i grzecznie potwierdzać każde wypowiedziane przez niego słowo.

Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie, słysząc moją odpowiedź.

- Nie. To nie był wypadek.

Nie liczyłam na to, że moje zdanie zostanie wzięte pod uwagę, jednak nie chciałam, by mężczyzna myślał, że może mnie nastraszyć. W tej chwili właśnie to było dla mnie najważniejsze. Aby zdał sobie z tego sprawę.

Nie umiałam odczytać reakcji Dave’a, ale wydawał się z jakiegoś powodu zadowolony.

- Tak też sądziłem - podsumował, a moje serce przestało na chwilę bić.

- Szefie... - zaczął Peter, nie dowierzając. - Chyba jej nie wierzysz...

- Postrzel się - rozkazał tylko, nie słuchając go dalej.

Oczy mężczyzny się rozszerzyły, a cała jego pewność zniknęła.

- Co?

- Postrzel się - powtórzył z większym naciskiem.

Siedziałam w bezruchu. On naprawdę kazał mu to zrobić?

- Szefie...

- Trzeci raz nie powtórzę. Wiesz czego się dopuściłeś i wiesz jakie są tego konsekwencje. Chyba że wolisz, abym zrobił to zgodnie z zasadami.

Twarz Petera stężała, oddając wszystkie kolory i zostawiając go bladego.

- Nie... Ja... zrobię to.

Wstrzymałam oddech, kiedy wyciągnął swój pistolet i odbezpieczył go.

Nie umiałam zebrać myśli, kiedy przez ten krótki moment, pojawiło się ich zbyt wiele.

Dlaczego nic nie czułam? Nic co byłoby związane z mężczyzną. Był mi obojętny. Nie umiałam przywołać nawet niewielkiego współczucia. Czy to jaki był, dawało mi do tego prawo? A co jeśli po jego cierpieniu u mnie pojawi się szczęście? Będzie to oznaczało, że tracę kolejną część siebie, którą kurczowo trzymałam przy sobie?

Przystawił lufę do ramienia.

Podskoczyłam, kiedy broń wystrzeliła, a Peter krzyknął.

Nie widziałam tego. Sanders stanął przede mną, zasłaniając wszystko, co działo się za nim.

- Mam go opatrzyć?

Odwróciłam się, rozpoznając głos Kevina, który wraz z Samuelem wszystkiemu się przyglądał. Poczułam nagły strach, kiedy zorientowałam się, że przez cały czas, który tu był, Sam nie obserwował Petera a mnie. Szybko przeniosłam wzrok na kogoś innego. Nie miałam dużego wyboru. Większość zniknęła, nie chcąc przypadkiem oberwać.

- Jak chcesz. - Dave przykucnął, delikatnie mnie dotykając, przez co się wzdrygnęłam. Jego wcześniejsza aura odeszła w niepamięć. - Nic ci nie jest? Możesz wstać?

- Tak. - Mój głos zabrzmiał czysto, zaskakując nawet mnie. Nie powinien taki być. Nie teraz.

Podniosłam się, przytrzymywana przez Dave’a, mimo zapewnienia, że jest dobrze. Nie ufał mi i nie mogłam go za to winić, kiedy sama już nie wierzyłam we własne słowa. 

- Wracamy - powiedział twardo, wyraźnie zaznaczając, że jest to jego ostateczna decyzja i nie zmieni jej nawet, gdyby Samuel miał co do tego inne zdanie. - Do siódemki możemy wybrać się w inny dzień lub sami. Nie jest to priorytet w tej chwili.

Lekarz nie odezwał się, milcząc jakby go tam wcale nie było, jednak wiedziałam, że kiedy uniosę wzrok, trafię wprost na jego badające mnie spojrzenie, a tego bałam się najbardziej. Że się wszystkiego dowie. Był typem człowieka, który mógł to zrobić. Będzie dążył, aż nie uzyska odpowiedzi na swoje zapytanie.

Zamarłam, słysząc jego pytanie.

- Dlaczego na mnie nie patrzysz, May?

Bo oczy są miejscem, z którego da się zbyt wiele wyczytać - pomyślałam.

Starałam się skleić przynajmniej krótkie, sensowne zdanie, ale na próżno. W głowie miałam jedynie obawy, co będzie, kiedy się dowiedzą.

Jego palce niespodziewanie objęły mój podbródek. Zamknęłam oczy w przypływie nagłej paniki i wtedy uświadomiłam sobie, że był to najgorszy ruch, który mogłam zrobić w jego obecności.

- Sam. - Ręce Sandersa przyciągnęły mnie bliżej niego. - Nie teraz.

Zaczęłam dziękować mu w duchu na wszystkie możliwe sposoby, kiedy lekarz się odsunął.

- Tak - przyznał lekko zamyślonym głosem. - Wracajmy.

Były to słowa, które pozwoliły mi chwilowo odetchnąć, niestety wiedziałam, że nie na długo.

Jak ja mam się z tym zmierzyć?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top