Rozdział XI
- Gdzie tym razem jedziemy? - zapytałam, kiedy budynki zaczynały pojawiać się coraz rzadziej. Patrzenie na to i tak wydawało się ciekawsze niż na Dave'a, który obecnie był raczej myślami w swoim świecie. Od momentu wyjścia ze sklepu wydawał się jakiś inny.
- Do jednej z naszych siedzib, ale najpierw do miejsca, z którego wczoraj cię zabraliśmy. Nie potrwa to długo, ale mam tam coś do załatwienia i jest po drodze - wyjaśnił, zjeżdżając z głównej ulicy.
Działka i budynek, który zaczął ukazywać się na jej końcu, w żadnym stopniu nie dorównywał ich posiadłości. Przypominał zwykły dwupiętrowy dom, ogrodzony wysokim murem.
Dave wyglądał jakby właśnie wybudził się z jakiegoś dziwnego transu, szybko orientując się, gdzie jesteśmy, ja natomiast, bez żadnego wyrazu, wpatrywałam się w szarawe ściany. Mimo niedawnych słów Sama nie umiałam stwierdzić, czy faktycznie to było to samo miejsce. Obudziłam się już w środku, widząc jedynie niewielki pokój i swoich oprawców.
Z zewnątrz była to idealna iluzja normalności. Nic nie wskazywało na to, co działo lub mogło się dziać wewnątrz.
- Zakładam, że mam iść z wami - stwierdziłam, chcąc wysiąść, jednak drzwi się nie otworzyły. Zmarszczyłam brwi. - Serio? - spojrzałam na oczy szatyna, które odbijały się w lusterku. - Zablokowałeś je?
- Przezorny zawsze ubezpieczony.
Przewróciłam oczami.
- Naprawdę myślisz, że wyskoczyłabym z jadącego samochodu?
- A nie dlatego usiadłaś z tyłu?
Przygryzłam wargę nic nie odpowiadając. Przemknęło mi przez myśl, żeby uciec, kiedy staliśmy na parkingu, ale Dave pokrzyżował moje plany wysiadając i otwierając drzwi za mnie. Że akurat wtedy mu się wzięło na uprzejmości.
Przy drugiej próbie drzwi ustąpiły.
Poczułam skurcz w żołądku.
Starałam się iść z uniesioną głową, wiedząc jak ważne jest, by w ich środowisku nie pokazywać strachu ani słabości, mimo to nie dało się ukryć, że byłam do nich prawie przyklejona. Od chwili wejścia, czułam na sobie wzrok wszystkich zebranych mężczyzn, którzy zaczęli między sobą szeptać. Od razu cichnęli, widząc chłodne spojrzenia swoich szefów.
- May! Miło cię znowu widzieć. - Mężczyzna szybko odesłał kogoś z masą papierów i podszedł.
- Austin - powiedziałam ciszej, nie wiedząc, czy powinnam się cieszyć ze spotkania znajomej twarzy.
- Myślałem, że widzimy się na miejscu. - Tym razem zwrócił się do nich.
Schowałam dłonie w kieszenie kurtki, nie chcąc, by ktokolwiek zobaczył jak drżą. Byłam w samym centrum uwagi i to w tym najgorszym znaczeniu. Nie byli to ludzie, u których zapisanie się w pamięci wróżyło coś dobrego. Samo wybieranie się tu z Sandersami nie było w żadnym zakresie niczym dobrym. Doceniałam to, że byli wobec mnie tak uprzejmi oraz to, że mi pomagali, na co raczej nie wszyscy mogli liczyć i mogłam za to dziękować chyba tylko swojemu szczęściu, ale zabranie się tu razem z nimi? To było jak wtykanie nosa w nie swoje sprawy i nie miałam pojęcia, co Samuel chciał mi przez to przekazać. Byłoby przecież o wiele lepiej i łatwiej dla nich, gdybym została w domu.
- Mamy jeszcze sprawę do Kevina. Możesz już tam jechać, jeżeli nie masz tu nic do zrobienia.
- Taki nawet miałem zamiar. Connor będzie tu przez cały czas, gdybyście czegoś potrzebowali, a Kevina ostatnio widziałem u niego w gabinecie. Nadal powinien tam być.
- Dzięki.
Po odpowiedzi Sama, Austin odszedł, nie mówiąc nic więcej, a jedynie posyłając mi krótki uśmiech, który odwzajemniłam. Nie wydawał się złą osobą, ale czy mogłam tak powiedzieć o człowieku, który był zamieszany w nielegalne rzeczy? Zapewne robił wszystko co chcieli Sandersowie bez mrugnięcia okiem.
Moje mięśnie odrobinę się rozluźniły, kiedy nareszcie przenieśliśmy się w inne miejsce. Korytarz był pusty, ale moje zmysły zwracały uwagę nawet na najmniejszy dźwięk czy zwykły głupi cień.
Szatyn wszedł pewnie do pomieszczenia, którego drzwi były uchylone. Weszłam tuż za nim, widząc przy regale odwróconego mężczyznę. Jego sylwetka się wyprostowała, kiedy usłyszał, że ktoś jest w środku.
- Jeżeli to kolejna rzeżączka, przysięgam, że odetnę wam... - przerwał, skanując wzrokiem naszą trójkę, gdy się odwrócił.
- Tak? Co nam odetniesz? - dopytał Sam, unosząc brwi w lekkim rozbawieniu, na co Kevin westchnął zrezygnowany.
- Nie ważne. Wyżyję się na kimś innym.
- Nie poszło przesłuchanie tamtych idiotów? - Tym razem odezwał się Dave. Widząc, że stoję w miejscu, nie wiedząc co ze sobą zrobić, chwycił mnie za nadgarstek i zaprowadził do fotela przy ścianie. - Usiądź - polecił cicho, niepewnie mnie puszczając dopiero, gdy to zrobiłam.
- Można tak powiedzieć... Trójka z nich nic nie wie.
- A nie było ich czasem więcej?
Myślami automatycznie powróciłam do tamtego momentu. Jeżeli Sam nadal mnie testował, cholernie dobrze mu to szło. Zacisnęłam dłonie. Gdyby tamten chłopak mi nie pomógł, jestem pewna, że tym razem bym z tego nie wyszła. Możliwe, że skończyłabym jak poprzednie dziewczyny. Zapomniane, których nikt nie szuka, a przede wszystkim... martwa. Mimo że był ranny, strzelił do jednego z nich, do którego ja już nie miałam czasu.
- Czwarty próbował się zabić. Udało mi się go odratować. Na razie jest nieprzytomny, ale myślę, że też nic nie wie. Zrobił to ze strachu przed wami.
Mój zaskoczony wzrok zatrzymał się na dłuższą chwilę w jednym miejscu. Czy naprawdę ten strach mógł go do tego popchnąć? Był aż tak silny, że przyćmił wszystko inne?
- Zajmij się nim i nie pozwól zrobić tego ponownie. Daj znać, jak się obudzi, pogadam z nim.
- Ty nawet dla konających nie masz litości, co? - Zakpił na słowa Samuela. - Przygotować dla niego coś mocniejszego?
- Obędzie się bez tego - stwierdził, po chwili podejmując inny temat. - Masz te rzeczy?
Mężczyzna skinął głową, wyciągając coś z szuflady biurka.
- Nie mieli wiele przy sobie, więc zgaduję, że to o to wam chodziło. - Przyjrzałam się jego dłonią, nawet stąd widząc znajome dokumenty. - Było jeszcze to - kontynuował, pokazując zawinięty na palcach srebrny łańcuszek. Różowy kamień kołysał się we wszystkie strony, wreszcie nieruchomiejąc.
Nawet nie byłam świadoma momentu, kiedy wstałam, wyrywając mu go z ręki i mocno zaciskając w drżącej dłoni. Wstrzymując oddech, odnalazłam małą plakietkę tuż przy zapięciu. Powoli przejechałam palcem po wygrawerowanych na metalu kilku liczbach, tworzących wspólnie miesiąc i rok. Niepewnie go odwróciłam, jakby bojąc się, że nie zobaczę tam nic więcej, jednak była tam, powodując, że dziwny ciężar nagle odszedł.
Grawerunek małej strzały. Nie zniknie, będzie tam na zawsze.
Wypuściłam drżący oddech, nie umiejąc go uspokoić. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę ze swojej nagłej reakcji.
- Przepraszam - wydusiłam, odsuwając się na krok. - Jest dla mnie ważny.
- Rozumiem - odparł, jakby nie było to dla niego nic dziwnego. - Mam nadzieję, że nie zginęło nic więcej, bo to jedyne, co udało mi się znaleźć.
Mocno trzymając naszyjnik w zaciśniętej dłoni, zerknęłam na pozostałe rzeczy. Tak, jak wcześniej zauważyłam, były to moje dokumenty. Odnalazły się też klucze.
- Nic więcej nie zabrali.
Wróciłam na fotel, jeszcze raz oglądając łańcuszek. Zapięcie było pęknięte, ale cała reszta nie miała żadnych uszkodzeń. Dało się to naprawić?
- May? - Niechętnie uniosłam głowę, patrząc w przenikliwe spojrzenie mężczyzny. Był starszy niż Sandersowie, a w oczy rzucał się kilkudniowy zarost, który wyostrzał jego rysy twarzy. - Michael się o ciebie martwi. Musiałem się sporo natrudzić, żeby uziemić go w domu, aby odpoczywał, kiedy usłyszał, że prawdopodobnie tu będziesz.
- Martwi się o mnie? - powtórzyłam cicho, czując ucisk, kiedy te słowa wydawały się zupełnie obce.
- Tak i nie da mi spokoju, dopóki nie dostarczę mu dowodu, że wszystko z tobą dobrze. Chciałabyś zrobić sobie ze mną zdjęcie? - Milczałam, kompletnie zdezorientowana, gdyż jego prośba w ogóle nie współgrała z poważnym wyrazem twarzy. - Może być też nagranie, jeżeli wolisz taką formę.
Spojrzałam ukradkiem na Sama i Dave'a, szukając w ich twarzach jakiejś odpowiedzi. Odniosłam wrażenie, że dostałam od nich nieme pozwolenie i to najwyraźniej musiało mi wystarczyć.
- Zdjęcie będzie dobre - powiedziałam niepewnie, chcąc do niego podejść, ale nim wstałam był już przy mnie.
Kevin stanął po prawej stronie siedzenia, pochylając się i wyciągając dłoń z telefonem przed siebie. Kiedy spojrzałam na ekran od razu zrobił zdjęcie, następnie zaciekle coś pisząc.
- Cholera - warknął, gdy telefon zaczął dzwonić. - Do ciebie. - Wcisnął mi go w dłonie i odebrał połączenie, tym razem nie pytając mnie o zdanie.
Szybko przekierowałam smartfon na twarz, kiedy okazało się, że to rozmowa wideo. Chłopak wyraźnie się ucieszył, widząc, że to ja trzymam urządzenie. Nie czekając ani chwili dłużej, zaczął mnie zasypywać pytaniami.
- Wszystko dobrze?! Jak się czujesz? Nie zrobili chyba nic głupiego?!
Mimo że kamerka nie obejmowała dużego obszaru, to jego zabandażowane ramię nadal wchodziło w jej zasięg. Przynajmniej był pod stałą opieką Kevina. Nie wątpiłam, że również jest bardzo dobrym lekarzem.
Chłopak nagle zacisnął zęby, odchylając głowę do tyłu. Był zły. Wtedy nagle dotarło do mnie jak musiał zrozumieć moje chwilowe zamyślenie.
- Jeżeli zrobili ci jakąkolwiek krzywdę, obiecuję, że ich z... - Otworzyłam usta, żeby szybko mu przerwać, ale Kevin, jakby na to przygotowany, wyciszył go nim powiedział kolejną część zdania.
- Michael! - powiedział ostro, a za sobą usłyszałam skrzypienie fotelowej skóry, w którą mężczyzna musiał wbijać palce. - Skończyłeś już? - Zapytał, kiedy chłopak przestał ruszać ustami. - To nie twoja sprawa, Michael. Nie wtrącaj się w to.
Mój wzrok powędrował na wyskakujące powiadomienie, gdzie widniała od niego wiadomość: Nie zostawię tak tego! - a tuż po niej następna - Myślisz, że się ich boję?! Że ich jeden dobry uczynek sprawi, że będę patrzeć ze spuszczoną głową na wszystko inne?!
Przełknęłam ślinę. On naprawdę się martwił. Był gotów nawet postawić się Sandersom.
Otrząsnęłam się, musząc to naprostować, zanim zabrnie to o wiele dalej.
- Michael, to nie tak. Wszystko jest dobrze - zaczęłam, zwracając jego uwagę. - Żaden z nich mnie nie skrzywdził - zapewniłam, czując się dziwnie, mówiąc to na głos w obecności Sama i Dave'a. - Nic mi nie jest - dodałam, kiedy się zastanawiał.
Po chwili wyskoczyło kolejne okienko z wiadomością: Odblokuj mnie.
Nie byłam pewna, czy było to skierowane do mnie czy Kevina, jednak mężczyzna się tym zajął.
- Na pewno, May? - Jego głos był spokojniejszy, ale nadal niezbyt ufny.
- Tak - odparłam, nie wiedząc jak inaczej mogę go jeszcze przekonać. Mimo przyznania, że nic złego nie zrobili, gdzieś głęboko nadal nie umiałam się odprężyć, ale nie chciałam, by chłopak to zauważył. Szczególnie teraz.
- No dobrze, ale jak dowiem się, że coś się dzieje, nie będę bezczynnie siedzieć. - Zrobił krótką przerwę, nie odwracając ode mnie wzroku. - Masz telefon?
- Na chwilę obecną nie za bardzo...
- Zabrali ci? - rzucił oskarżycielskim tonem, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś więcej.
- Nie oni. Musiał gdzieś wypaść, kiedy działo się to wszystko.
Nawet, gdybym miała go przy sobie, to szczerze wątpiłam, że od tak pozwolą mi go zatrzymać i użytkować. To byłoby dla nich zbyt ryzykowne. Będąc na ich miejscu, sama bym tego nie zrobiła, więc ich rozumiałam.
- No tak... - Wyglądał na lekko speszonego, jakby dopiero teraz przypomniał sobie z jakiego powodu tu jestem. Westchnął, nie patrząc w kamerkę. - Jesteście tam, prawda?
- Przez calutką waszą rozmowę. - Głos Dave'a zabrzmiał poważnie. Chciałam coś wyczytać z jego wyrazu twarzy, zachowania, ale nie było to łatwe. Zupełnie, jakby odgórnie się przed tym bronił, przyjmując neutralną maskę.
- To kupcie jej telefon.
- Michael. - Kevin upomniał chłopaka, wyraźnie zmęczony jego pilnowaniem.
- Przecież mają pieniądze. Tego im nie brakuje, więc chyba mogą to zrobić.
- Dobra, dość tego. Pożegnaj się z May, dopóki nie zrobię czegoś, czego będziesz żałował, młody.
Odezwałam się, próbując jakoś rozładować napięcie i nie dopuścić do tego co miał namyśli mężczyzna, kiedy obaj zabijali się spojrzeniami.
- Michael, dam sobie radę, zaufaj mi. Dziękuję za troskę, ale najpierw sam musisz dojść do zdrowia, dobrze? Nie powinieneś nadwyrężać ramienia, a podczas naszej rozmowy zrobiłeś to wielokrotnie.
- To nic takiego, zagoi się. Nawet już nie boli.
- Bo jesteś na silnych lekach przeciwbólowych. - Chłopak skrzywił się na uwagę Kevina, na co przewróciłam oczami.
- Po prostu się oszczędzaj. Jak zobaczymy się następnym razem masz być pełen sił. - Zrobiłam dłuższą przerwę, uważnie obserwując jego reakcję. U niego odczytałam ją od razu, nie miał zamiaru tego robić. - Bo nie wiem, czy z jedną ręką uda ci się mnie ochronić przed kimkolwiek. - Zaryzykowałam, mówiąc to lekko kpiącym głosem, nie dając po sobie poznać, że powiedziałam to tylko po to, żeby zadbał o swoje zdrowie.
Po nagłym błysku w jego oczach, zrozumiałam, że był to strzał w dziesiątkę.
- Skoro ci na tym zależy, postaram się jakość znieść marudzenie Kevina...
- Nie będę marudził, jeżeli będziesz robił to, o co proszę.
Chłopak zignorował jego uwagę i kontynuował.
- Uważaj na siebie przez ten cały czas, a kiedy będziesz miała taką możliwość, dzwoń o każdej porze, mają ze mną kontakt. - Szczęśliwa pokiwałam głową, nie mając żadnych zastrzeżeń. - No to... Cześć... - wymamrotał, z trudem się rozłączając.
Kiedy wszystko się zamknęło oddałam mężczyźnie telefon.
- Nie wiem jak sobie z nim poradziłaś, ale dziękuję. Czasami brakuje mi cierpliwości do tego dziecka. Nie wie, kiedy powinien przestać. - Podszedł do biurka, odkładając na niego urządzenie i nie miałam pojęcia, co się zmieniło, ale jego ruchy wydawały się inne. Nie była to wielka zmiana, ani nawet widoczna na pierwszy rzut oka, ale ją zauważyłam. Tak na niego wpłynęło zachowanie Michaela?
Poczułam dziwny niepokój, kiedy Sam zrobił krok w jego stronę.
Odruchowo wstałam i weszłam między nich, przodem do Kevina.
- Proszę mu jeszcze raz ode mnie podziękować. Uratował mnie, a mało kto by się na to zdecydował znając zagrożenie, szczególnie w jego wieku.
- Dobrze...
- To jak? My już idziemy. Nie możemy pozwolić czekać Austinowi cały dzień.
Ruszyłam do drzwi, jednak oni nadal stali w miejscu.
- Jeszcze nie załatwiłem wszystkiego, May. - Zamarłam, niepewnie się odwracając i spoglądając na lekarza. - Jak chcesz, możesz poczekać na zewnątrz, jednak nie będę ukrywać, że wolałbym abyś została.
Nie patrzył na mnie. Żaden z nich tego nie robił, powodując, że mój umysł czekał w zupełnym zawieszeniu.
Co powinnam zrobić?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top