Rozdział VI

- Nudziłem się już powoli.

Prychnąłem, widząc jak się ożywił, stając na miejscu Austina, kiedy ten niepocieszony się odsunął. Chwyciłem słuchawkę i ponownie włożyłem do ucha, ziewając.

- Uważasz, że moje metody nie są skuteczne?

- Na kogoś na pewno działają, ale on nie jest jedną z tych osób, prawda panie Beirg? - Spojrzał na niego z góry. Mężczyzna zacisnął zęby i wściekły uniósł wzrok.

- Ile razy mam powtarzać to samo? - wysyczał, patrząc mu prosto w oczy. - Przyszedł ktoś od was, spodobały mu się dziewczyny i zapytał, czy nie chciałbym mu ich dostarczać za odpowiednią zapłatą. Zgodziłem się, ale nie mam kurwa ani dziewczyn, ani jebanej zapłaty! Jeżeli macie jakiś problem to z nim rozmawiajcie, a mnie zostawcie w spokoju.

Spojrzałem na May, która w dalszym ciągu była cała spięta. Mówiłem, że najlepiej byłoby zostawić ją w posiadłości i być może dać jej jakieś leki nasenne, kiedy będziemy poza nią, tylko że Sam uparł się na swoim. Usilnie chciał coś zobaczyć, a co najważniejsze, mieć przez cały czas na oku. Teraz zresztą się nie dziwiłem. Było w niej wiele rzeczy, na które chciałem znać odpowiedź. Wyciągnięcie z niej tego, co powiedziała, nie było wcale takie łatwe, a to i tak nic szczegółowego. Więcej powiedział dyrektor.

Mimo wszystko nie kłamałem ani przez chwilę. Zasługiwała na szczęście i nie miałem nic przeciwko w tym, żeby dać jej trochę rozrywki, którą najwidoczniej lubiła tak samo jak my oraz pokazać co nieco. Skoro na nas trafiła niech coś z tego ma. Chociaż przez chwilę miałem wrażenie, że moje słowa zinterpretowała trochę inaczej.

- Gdyby trupy mówiły z chęcią bym go przesłuchał. - Austin mruknął do siebie, ale na tyle głośno, że usłyszał to każdy z nas.

Jay westchnął.

- Możemy trochę przyspieszyć? Nie widzi mi się tu stać całą noc i go trzymać. Chyba najlepiej nam idzie, kiedy każdy z nas jest na swoim miejscu, a moje na pewno nie jest tu, gdzie teraz stoję. Przydałoby się sprawdzić tę ich umowę.

- Więc tak zróbmy - przyznałem, wiedząc, że tak do niczego nie dojdziemy, kiedy każdy będzie stał i przypatrywał się bez większego celu. Zazwyczaj inaczej to wyglądało. Trzeba to naprostować. - Gdzie umowa? - zapytałem beznamiętnym głosem.

- W moim gabinecie w szkole. Jest tam sejf, kod 74398.

Zauważyłam, jak dziewczyna zmarszczyła czoło, ale nic nie powiedziała, powoli pijąc drugi kubek soku.

- No to jadę. Będziemy w kontakcie. - Wyszedł nadzwyczaj szybko.

- Austin, wracaj do jednostki i porozmawiaj miło z chłopcami. Powinni być już dysponowani, jak nie, to Kevin z pewnością coś zaradzi.

- Oczywiście, szefie. - Skrzywiłem się, słysząc jak mnie nazwał. Z jego ust było to dziwne. - Do zobaczenia, May.

Uśmiechnąłem się, kiedy wyglądała na speszoną, ale mimo to pożegnała się.

- A mnie gdzie wydelegujecie? - Spojrzałem na Carla, który kwaśno się uśmiechał. - Nie mam nic na głowie. Załatwiłem wszystkie finanse.

- Co wy chcecie zrobić? - wtrącił wystraszony, odpychając brata od siebie i próbując uciec. Mocno chwyciłem go z przyjacielem.

- Usiądź przy May i, gdyby zaszła taka potrzeba, zabierz stąd. - Kiedy na nią spojrzałem nie wyglądała jakby miała co do tego jakieś zastrzeżenia.

- Błagam, naprawdę nic więcej nie wiem.

Spojrzałem na Sama, kiedy Carl był już przy dziewczynie, wygodnie siadając i rozkładając ręce na oparciu.

Mężczyzna miał już wiele okazji, by dobrowolnie z nami współpracować. Przez czas, kiedy dziewczyna się kąpała, zdążyliśmy się sporo dowiedzieć, a rzekoma umowa była jego najmniejszym zmartwieniem. Każdy, kto prowadził lub chciał prowadzić interes wiedział, że na naszym terenie handel żywym towarem jest zakazany i nie ma od tego żadnego wyjątku. Mógł pomyśleć, jednak było coraz ciekawiej, kiedy młody zaczął grzebać w sieci. Dane, którymi się posługiwała jego żona i dziecko, były fałszywe i ktoś bardzo nie chciał, żeby prawdziwe wyszły na jaw. Co ciekawe, po zleceniu natychmiastowej kontroli w innych jednostkach, okazało się, że nie tylko Austin zauważył braki w magazynie. Ktoś się chciał z nami pobawić i nie był to tylko dyrektorek.

Zamiast niego odezwał się Nath.

- Słuchajcie, ciężka sprawa z tym. Trochę to zajmie. Jak na razie dotarłem tylko do tego, że kobieta i dziecko są tu nielegalnie. Na pewno nie chcecie załatwić tego na spokojnie, w którejś z baz? Wiem, że nie chcielibyście stresować dziewczynki, ale...

- Nie będzie takiej potrzeby. - Mężczyzna spojrzał na niego nie rozumiejąc. Musiało to wyglądać jakby Samuel mówił sam do siebie. Posadziliśmy go z powrotem na krześle. - Beirg, jesteś mądrym facetem. - Przechyliłem głowę. Gdzie niby? - Ale nie na tyle, by działać sam. - Zauważyłem, jak usta dziewczyny powędrowały do góry, słysząc uwagę Sama. - Zróbmy to w cywilizowany sposób. Nie chcesz chyba, by twoja żona i córka zostały deportowane z kraju, prawda?

Bingo.

- Skąd o tym wiecie?! Zostawcie je w spokoju!

Ponownie sprowadziłem go do pozycji siedzącej. To krzesło długo nie wytrzyma.

- Nic im nie grozi, jeżeli powiesz nam to, co chcemy wiedzieć. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, zamkniesz interes i już więcej się nie spotkamy, a twoja rodzina będzie mogła tu spokojnie mieszkać.

- Nie będzie - odwarknął, zaciskając dłonie. - Siedzę w tym gównie po uszy.

- Przynajmniej to wiesz - stwierdziłem. - Współpracuj, a może nad czymś pomyślimy. - Dałem mu chwilę na przemyślenie tego. - Więc?

Westchnął.

- Więc zawróćcie tego co pojechał po umowę, albo nie będziecie mieli co zbierać - wyznał, mocno zaciskając powieki. - Powiem wam wszystko.

Dziewczyna szeroko otworzyła oczy. No tak, nie wiedziała, że Jay pojechał wraz z Austinem. Jego ludzie znaleźli drugi egzemplarz. Nie byliśmy tacy bezmyślni, by pakować się prosto w pułapkę. Carl musiał jej to szybko wytłumaczyć, ponieważ odetchnęła z ulgą. Martwiła się o nas? A może tylko o niego?

Sam przykucnął i złapał nadgarstek mężczyzny, co nie umknęło jego uwadze.

- W takim razie słucham.

Przez moment wpatrywał się w jeden punkt nim zaczął mówić.

- Jakieś pół roku temu o mało nie straciliśmy domu, nie zarabiałem na tyle, by go opłacić i jeszcze z tego przeżyć. Żona musiała zostać w domu z małą. Nie chcieliśmy ryzykować - wyjaśnił, poprawiając się na krześle. - Wtedy ktoś przyszedł do szkoły, jakiś facet, z silnym rosyjskim akcentem, elegancko ubrany. Powiedział, że to będzie idealne miejsce na rozkręcenie biznesu, ale kiedy dowiedziałem się jakiego rodzaju ma być ten jego biznes, chciałem wywalić go na zbity pysk. Wtedy zaczął z pierdoleniem, że wie o mnie wszystko, myślałem, że żartuje, ale sukinsyn wyłożył na biurko wszystkie dokumenty. Musiałem się zgodzić. Od tamtej pory go nie widziałem. Dzwoni w wybranych przez siebie porach i wtedy wszystko mu przekazuję. Jak są nowe dziewczyny, daję mu ich dane a on decyduje, które się nadają, do niektórych mówiąc coś więcej. - Powstrzymywałem się, żeby nie zrobić czegoś głupiego. On to do chuja robił pół roku, a ja nie miałem o tym pojęcia! - On też przysyłał klientów.

- A co z towarem? - dopytał, kiedy wyglądało na to, że mężczyzna nie ma nic do dodania od siebie.

- Nie wiem, nigdy nie trafiał do mnie.

- Ile osób od nas miałeś?

Na chwilę zamilkł.

- Cztery. Zdziwiłem się, bo jedną z nich była babka, ale chyba znalazła swojego księcia z bajki, ponieważ więcej się nie pojawiła. - Tak, albo pieprzy się z trupem. - Zapamiętałem ją, bo miała rude włosy i mocno zielone oczy. Tamtych nie pamiętam.

Ponownie w słuchawce usłyszałem Natha.

- Sprawdziłem i faktycznie mieli spore problemy finansowe, ale właśnie pół roku temu jakiś anonimowy darczyńca wszystko opłacił. Jeżeli chodzi o dziewczynę, jest taka w siódemce - Clarissa Vinsi. I też nie ma tam towaru - dodał.

Westchnąłem. Tak to jest Dave, kiedy ci się parszywego tyłka nie chce ruszyć i zrobić co należy raz a porządnie. Ojciec nie byłby zadowolony, gdyby wiedział do czego dopuściłem.

- Wiesz coś jeszcze, Ralph? - zapytałem, kiedy siedział cicho.

- To wszystko. Jeżeli chcecie z nim pogadać, weźcie kartę, a nawet telefon, jeżeli wam potrzebny, ale pewnie rozłączy się, kiedy zorientuje się, że coś nie gra. - Otworzył usta, jakby chciał coś dodać, ale zamknął je, rezygnując.

- Dalej, Beirg. I tak dużo powiedziałeś. Jedno słowo więcej nie zrobi ci różnicy - zachęcił go Sam, przez co w duchu prychnąłem.

- Zrobi, bo mogę jeszcze dziś z żoną i córką leżeć martwy - odparł, wolną dłonią chwytając się za włosy. - Mamy... hasło. Nie zawsze o nie pyta, więc nie wiem od czego to zależy.

- Jak brzmi?

- Błagam, jeżeli się dowie, zabije nas.

Spojrzałem na May, która niespokojnie się poruszyła, a jej ręce widocznie drżały. Powinienem powiedzieć bratu, by ją zabrał? Wolałbym, żeby była w pobliżu Sama. Zawsze będzie mógł coś zrobić.

- Uwierz mi, śmierć o jakiej myślisz, to jedna z najłagodniejszych możliwości.

Dziewczyna objęła się rękoma. Carl również na nią spojrzał, a później na mnie z pytającym wyrazem twarzy. Nieznacznie zaprzeczyłem.

- U... umbra - wydusił, ciężko oddychając przez nos.

- To nam wystarczy.

- Co teraz zamierzacie? - zapytał niepewnie.

- To, co planowałem od samego początku - odparłem.

Wyciągnąłem broń i przystawiłem mu ją do potylicy. Nie ruszył się. Przyjaciel lekko się uśmiechnął, odsuwając na kilka kroków z uniesionymi dłońmi, za to May wyglądała na przerażoną.

- To, jak będziemy rozmawiać dalej, zależy wyłącznie od dziewczyny, którą, jak pewnie pamiętasz, nie potraktowałeś za dobrze. - Spojrzałem na nią łagodniejszym wzrokiem.

- Ode mnie? - wpatrywała się we mnie zaszklonymi oczami.

Mężczyzna utkwił spojrzenie w podłodze.

- Tak. Skrzywdził cię, więc to ty zdecyduj o jego losie. Zrobię wszystko, co zdecydujesz.

- Czyli możesz im zapewnić ochronę, żeby byli bezpieczni? - zapytała od razu, nawet nie patrząc na mężczyznę, który gwałtownie podniósł głowę.

- Jeżeli to tego chcesz, tak zrobię. - Szybko pokiwała głową, więc schowałem broń i odezwałem się do młodego. - Nath, daj znać Austinowi. Niech przyśle ludzi do ochrony i ładnie zaznacz, że jak Państwu Beirg coś się stanie, zapłacą za to w pierwszej kolejności.

- Jasne. Faktycznie szybko wam z tym poszło. Sądziłem, że posuniecie się do innych metod. Wierzycie mu ze wszystkim?

- Trochę zaufania, młody. - Sam cicho się zaśmiał.

Dyrektor nadal patrzył nieruchomo na May. Wreszcie z trudem poruszył ustami.

- Dlaczego?

Spojrzała na niego słabo, ale jej wzrok był nieobecny.

- Po prostu wykorzystaj to, zajmij się córką i żoną jak należy. Dopóki macie taką możliwość.

Jej ciało było wycieńczone, co było widać gołym okiem, ale jak bardzo wykończona była w środku? Chciała to ukryć, ale to, co zdarzyło się na górze, dało mi jednoznaczną odpowiedź, potrzebowała pomocy. Tylko jak mam to zrobić, kiedy jestem jedną z osób, których się boi, przez co odgradza się jeszcze większym murem?

Uśmiechnąłem się w duchu. Byłem chyba chory, bo to sprawiało, że jeszcze bardziej pragnąłem ją z tego wyciągnąć. Sprawić coś czego nie można mieć na zawołanie.

Zrobiłem krok w stronę May, kiedy się podniosła. Brat zareagował natychmiast i wstał razem z nią, asekurując, bo mimo woli, nie wyglądało na to, by miała siłę, aby ustać. Odrobinę się cofnęła, kiedy wraz z Samem znalazłem się przy niej. Ewidentnie nas obawiała się najbardziej.

- Chyba przegapiłam wątek medyczny - zażartowała nerwowo.

- A specjalnie po to mierzyłem mu tętno... Może następnym razem uda mi się pokazać ci coś bardziej zjawiskowego. - Mrugnął i chwycił ją, kiedy przymknęła oczy, przez co od razu je otworzyła. - Ale najpierw wracamy do samochodu, bo zaraz zejdziesz mi ze zmęczenia, a to nie na tobie chcę używać swoich zdolności medycznych. - Bez słowa wziął ją na ręce i ruszył do wyjścia.

Czy on właśnie zabrał mi dziewczynę sprzed nosa?

Zwróciłem się szybko do Carla.

- Możesz tu z nimi zostać, dopóki ktoś nie przyjedzie?

- Nie ma problemu. Leć już do niej.

Zignorowałem drugą część jego wypowiedzi, przy której głupio się uśmiechnął.

- Tylko uważaj na siebie. Gdyby coś się działo, nie ryzykuj, tylko...

- Dave, wypierdalaj stąd już.

Skrzywiłem się, niechętnie zostawiając go samego

Teraz musiałem tylko dogonić tego cholernego lekarza...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top