Rozdział V

Wybiegłam z samochodu, nim Nath mnie złapał, ledwo utrzymując równowagę.

- May! - krzyknął, przez co przyśpieszyłam jeszcze bardziej. Nie miałam zamiaru się teraz zatrzymywać. - Cholera, idzie do was! Zatrzymajcie ją! - Usłyszałam jego głos z oddali.

Serce biło mi jak szalone. Może działałam impulsywnie, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać. Jeżeli to zrobię, wściekłość zamieni się w rozpacz, z którą nie wiem, czy sobie poradzę po raz kolejny.

Spojrzałam gniewnie na kapcie, które nie były zbyt dobre do biegania. Ściągnęłam je, będąc blisko domu, łapiąc w dłonie. Trochę zwolniłam.

Przed wejściem, tak jak wcześniej było ustalone, stali dwaj mężczyźni - Jay i Austin. Prawnik od razu zrobił krok do przodu, kiedy mnie zauważył.

- May, nie powinnaś... - zaczął, ale nie dałam mu dokończyć. Wręczyłam im obu po kapciu, który odruchowo złapali i wślizgnęłam się do środka.

Dyrektor stał w tej samej pozycji, którą chwilę temu widziałam na laptopie. Uśmiechał się, jakby opowiedział najwspanialszy żart w swoim życiu.

Zmrużył oczy, przyglądając mi się z zainteresowaniem. On mnie już nawet nie pamięta.

W kilku szybkich krokach do niego podeszłam. Zacisnęłam prawą dłoń w pięść i z dużym rozmachem, najmocniej jak potrafiłam, uderzyłam go w twarz. Syknęłam, kiedy moja pięść dotknęła jego twardej szczęki.

Odsunęłam się o krok, kiedy mimo trzymania przez mężczyzn, zachwiał się zaskoczony. Kilkukrotnie rozprostowałam palce, patrząc na knykcie. Zabolało bardziej, niż myślałam, że będzie.

Ralph splunął na podłogę, gdzie nagle pojawiła się krew i coś białego. Szlag...

- Ty zdziro! Wybiłaś mi zęba! - Uniósł głowę, mierząc mnie wściekłym spojrzeniem.

To zadziałało na mnie jak czerwona płachta na byka. Niezbyt dobrze na moją dłoń, która tym razem spotkała się z jego nosem. Coś chrupnęło i poleciała spora stróżka krwi. Zacisnęłam zęby, czując jeszcze większe pieczenie.

- Kurwa! - wrzasnął trochę dziwnym głosem. Pochylił głowę, a krew nie przestawała kapać z jego nosa.

- May...

Nie miałam pojęcia, kto to powiedział, bo moja uwaga skupiła się na twarzy dyrektora, który zaczął się uśmiechać z wyższością, jakby coś zrozumiał.

- May? Czyli to ty jesteś córką tej dziwki...

Działałam automatycznie, nie wiedząc nawet kiedy wyciągnęłam z kieszeni spodni żyletkę i przyłożyłam ją do szyi mężczyzny.

- Jak myślisz, ile zajmie ci wykrwawienie się, gdy przetnę główną tętnicę? - powiedziałam spokojnie, patrząc mu prosto w oczy, w których tym razem zobaczyłam strach.

Byłam gotowa to zrobić, i zrobiłabym, gdyby czyjeś silne ręce mnie od niego nie odciągnęły. Jedną trzymał na talii wraz z moją ręką, przyciągając do siebie. Drugą zaś złapał za nadgarstek prawej, trzymając ją wyprostowaną, przez co w żadnej sposób nie mogłam użyć tego co miałam w dłoni. Zauważyłam, że teraz dyrektora trzyma tylko Carl.

- Nie warto. - Głos Dave'a, trafił wprost do mojej głowy. Chciałam się wyrwać, ale tylko zacieśnił uścisk. - Zostaw to nam. Obiecuję, że zapłaci za to. Nie chcę byś robiła coś, co możesz później żałować. Nie dawaj mu tej satysfakcji.

- Nie wierzę. Już zdążyłaś przelecieć jednego z nich?! Zupełnie jak two... - zachłysnął się, wciągając gwałtownie powietrze i zginając się w pół, kiedy dostał mocno w brzuch od Carla. Chłopak wyglądał na zadowolonego z siebie.

- Puść to. - Zadrżałam, kiedy Dave szepnął mi do ucha, znowu zwracając moją uwagę. Skierowałam głowę na swoją dłoń. Bez tego będę zupełnie bezbronna. - Proszę.

Rozluźniłam palce, patrząc jak żyletka upada na podłogę. Właśnie zapewniłam Sandersom darmowy pokaz.

Nawet nie zauważyłam, jak Jay z Austinem znaleźli się przy Ralphie, a Sam przy mnie.

- Mogę zobaczyć? - Wskazał na dłoń. Skinęłam głową, nie mając za wiele opcji.

- Czego wy chcecie, co? Przecież podpisałem tę jebaną umowę z waszym przedstawicielem! - wychrypiał, z trudem łapiąc powietrze. - Jeżeli chcieliście ją unieważnić, wystarczyło powiedzieć.

Austin zniżył się do jego poziomu, gdyż tamten był na kolanach.

- Myślisz, że nie sprawdziliśmy wszystkiego zanim tu przyjechaliśmy? - Twarz mężczyzny stężała. O czym jeszcze wiedzieli? - Ale na to mamy czas. Wiesz, jak bardzo się zdenerwowałem, kiedy zauważyłem, że ktoś zajebał towar? Módl się bym wszystko odzyskał, bo nie wiem, czy sam wystarczysz na pokrycie strat.

Oni... nie zamierzali chyba wplątać w to jego rodziny?

- Z ręką wszystko w porządku, ale jakby coś ci z nią dokuczało, to od razu mów. - Znowu pokiwałam głową na słowa Sama, nie wiedząc, co bym mogła odpowiedzieć. Zawsze mało mówiłam, ale teraz miałam ochotę już nigdy się nie odezwać. - Pójdź z nią na górę. Powinien być tam jakiś wolny pokój.

- Sprawdziłem je na szybko. Spokojnie możecie iść do tego ostatniego - rzucił Carl z boku.

Stałam nieruchomo, kiedy Dave mnie puścił. Podał Samowi coś, co wyglądało jak słuchawka i kamerka, a następnie położył dłonie na moich ramionach.

- Chodź.

Zrobiłam to. Szłam, mimo że czułam jak bardzo słabe były moje nogi. Nie żałowałam tego, co zrobiłam, ale nie byłam chyba taka silna, jak sobie wmawiałam.

Mężczyzna otworzył drzwi i wprowadził mnie do środka. Była to skromnie urządzona sypialnia. Łóżko i kilka mebli. Nic więcej.

Zamknął drzwi i posadził mnie na materacu. Kucnął, przyglądając się mi w ciszy.

- Dlaczego nie posłuchałaś? Miałaś zostać w samochodzie.

- Miałam słuchać ciebie, a to nie ty o to poprosiłeś - wybrnęłam, patrząc na bardzo ładny regał ze sklejki meblowej. Ciemny dąb?

- Czyli mnie byś posłuchała? - Kątem oka zauważyłam, jak unosi brwi.

- Nie - odpowiedziałam szczerze.

- Tak myślałem.

Mimowolnie się uśmiechnęłam, co pewnie wyglądało tragicznie. Sceny przewijały mi się przed oczami, nawet gdy miałam je otwarte. Ale przecież nie mogłam wtedy nic zrobić. Dla nich musiałam postarać się o przyszłość, a przede wszystkim teraźniejszość, która również nie wyglądała kolorowo. Nie zmarnuję życia, które mi dali. Małymi kroczkami, a w końcu osiągnę to, z czego każdy rodzic byłby dumny.

Skrzywiłam się na głośny krzyk Ralpha, który było słychać nawet przy zamkniętych drzwiach.

Może moje małe kroczki powędrowały w złym kierunku, bo siedzenie z Sandersami w jednym domu, gdzie torturują człowieka, nie należało chyba do osiągnięć, ale ja to wszystko jeszcze naprawię.

- Postaraj się nie zwracać na to uwagi. Jak chcesz mogę odprowadzić cię do Natha. - Jego oczy uważnie mnie lustrowały, ale o dziwo nie było to nic natrętnego czy odrzucającego. Nie było też wylewającego się współczucia. Patrzył z... uznaniem? Nie umiałam rozgryźć tego wzroku, ale nie przeszkadzał mi on.

- Jesteś pewien? - zapytałam rozbawiona. - Podejrzewam, że twój brat ogląda teraz film akcji z wami i Ralphem w roli głównej na ekranie laptopa. - Nie znałam go, ale nie zdziwiłabym się jakby miał tam jeszcze jakieś przekąski.

- Preferujesz inne gatunki? Mogę coś załatwić, ale nie licz na romans. - Nie myśl o tym. Nie wyobrażaj sobie tego... Nie! Ale te inne gatunki... Jak na złość w jego oczach błysnęło rozbawienie i zrozumienie jednocześnie. - Dlaczego mam wrażenie, że ten pomysł ci się spodobał? - Odwróciłam speszona wzrok. Te meble naprawdę... - Bo tak jest, prawda?

- Naprawdę nie musisz mi uświadamiać tego, że jestem dziwna. Zdążyłam już to zauważyć. - Westchnęłam zrezygnowana.

Tamte dni mnie zmieniły i ciągle próbowałam zrozumieć jak bardzo, jak daleko to zaszło. Nikt o tym nie wiedział oprócz mnie i Isaaca. Teraz chyba też i niego... Zostałam skierowana na obowiązkowe wizyty u psychologa, ale ten idiota nie zorientowałby się nawet, gdyby jego pacjentka się przed nim cięła. Nie oczekiwałam od niego pomocy, ale współczułam osobom, które naprawdę po to tam przychodziły.

- A kto nie jest? Przynajmniej wiem, że nie boisz się kropelki krwi i umiesz nieźle przywalić. Zaskoczyłaś mnie, bo myślałem, że chcesz mu dać z liścia...

Nie umiałam powstrzymać uśmiechu. Czasami nie lubiłam tego, jak łatwo można było mnie rozbawić. Nawet w takiej sytuacji.

Powstrzymałam odruch, by się odsunąć, kiedy usiadł obok mnie, podpierając się rękoma. Nerwowo zaczęłam ugniatać i wyginać palce na różne sposoby, znowu czując na sobie jego wzrok.

- Pomogło, kiedy go uderzyłaś?

Zdziwiona pytaniem, przestałam na chwilę męczyć swoje palce. Nie musiałam długo myśleć, bo na pewno czułam wtedy ulgę.

- Trochę...

Pisnęłam zaskoczona, kiedy po odpowiedzi znalazłam się na plecach, a Dave nade mną. Instynktownie sięgnęłam do miejsca, gdzie miał broń, ale niemal od razu złapał moje ręce i przycisnął je do łóżka. Mimo to nie trzymał mnie mocno, a nawet robił to delikatnie.

Wzięłam głęboki wdech, próbując uspokoić oddech i przy okazji serce, bo istniało prawdopodobieństwo, że to ono zabije mnie szybciej.

- Co robisz? - wydusiłam, starając się nie brzmieć na spanikowaną.

- Próbuję cię odstresować. - Moje przerażenie wzrosło na tyle, że szybko bijące serce, teraz się niemal zatrzymało. Zauważył to. - Wyrzuć to z siebie. Wszystko co trzymasz w środku - powiedział spokojnie, nie odwracając wzroku.

- Puść... mnie.

Nie zrobił tego. Zacisnęłam zęby, kiedy się pochylił.

- Jeżeli chcesz się uwolnić, walcz. Walcz z całych sił, May.

Po tych słowach coś we mnie pękło. Nie chciałam tego, ale łzy po prostu się wylały, a ja na wszystkie sposoby starałam się wyrwać. Machałam nogami na oślep, czując, że kilka razy dość mocno trafiłam. Nie przejął się tym. Kiedy wyswobodziłam jedną rękę z całej siły go odepchnęłam i pędem ruszyłam do drzwi. To było zakodowane w mojej podświadomości. Jęknęłam płaczliwie, kiedy złapał mnie w tułowiu i nie chciał puścić. Wierzgałam się jak małe dziecko, krzycząc i szlochając, na ile pozwoliło mi gardło. Wiedziałam, że specjalnie przyjmuje na siebie moje uderzenia, cierpliwie czekając. Nie wiem, ile to zajęło, jednak w końcu straciłam już siły i z płaczem osunęłam się na wykładzinę. Objął mnie, a ja na nic nie patrząc po prostu się w niego wtuliłam, nie pamiętając już, jak dawno nie miałam do tego okazji.

- Boję się. Tak bardzo się boję - wyszlochałam, czując się bezsilna, wobec tego co czułam i wobec tego, czym ostatnio zarzuciło mnie życie.

- Wiem. - Jego dłoń powoli poruszała się po moich plecach, delikatnie je gładząc. Przez to nie mogłam się uspokoić.

- Kiedy wracam do domu, jest tak pusto. Nikt na mnie nie czeka. - Przez łzy praktycznie nic nie widziałam. - Nie chcę tam wracać. Nie chcę być już sama.

- Nie jesteś. Zatrzymasz się u nas. Będziesz tam bezpieczna.

Pokręciłam przecząco głową.

- Nie mam już nikogo. Nikt się tym nie przejmie, gdybym zniknęła. Dziadkowie mnie nienawidzą, a z przyjacielem nie mam kontaktu od kilku miesięcy. Nie odpisuje, zmienił numer telefonu, nawet się wyprowadził z mieszkania. Tylko dzięki niemu dawałam radę, a teraz nawet on mnie zostawił.

Miałam wrażenie, że po kilku minutach wypłakałam już wszystkie łzy, a te które się zebrały właśnie spłynęły po wcześniejszych. Dlaczego ze wszystkich osób na świecie musiałam rozkleić się właśnie przy nim? Nikt oprócz Isaaca nie potrafił mnie zmusić do wyznania czegoś, co normalnie trzymałabym w sobie przez lata. Nie chciałam, by ktoś inny to wiedział. To były moje problemy i sama musiałam się nimi zająć.

- Przepraszam... Ja... nie kontrolowałam tego. - Wytarłam oczy, jednak nie umiałam uspokoić jeszcze drżącego głosu.

Chciałam wstać, ale mężczyzna zmienił pozycję i zmusił mnie bym na niego spojrzała.

- Nie pozwolę ci się poddać. - Jego głos był stanowczy i pewny siebie. - Zaufaj mi, a pokażę ci świat, który pokochasz. Zrobię co tylko mogę, abyś uwierzyła w siebie i poczuła się wyjątkowo. - Zamarłam utkwiona w jego spojrzeniu. - Ja nie żartowałem, May. Nie jesteś sama.

Obraz przede mną znowu się rozmazał. Cholera, jeszcze nie wypłakałam wszystkiego.

- Dlaczego?

- Ponieważ zasługujesz na to by być szczęśliwą, a ja dopilnuję, by tak było. Pamiętaj, że Sandersowie są słowni i nie ma od tego wyjątku.

Naprawdę chciał to zrobić? Dla osoby, o której istnieniu jeszcze kilka godzin temu nie miał nawet pojęcia? Chciałam w to uwierzyć, ale... nie umiałam, dlatego, że gdzieś wewnątrz wiedziałam, że to tylko puste słowa pocieszenia, by mnie po prostu uspokoić.

Zamrugałam kilka razy, odganiając łzy. Musiałam jakoś zmienić temat.

Wysiliłam się na mały uśmiech.

- Przez to wszystko strasznie mi się chce pić. - Nie było to kłamstwem. Strasznie zaschło mi w ustach.

Skinął głową.

- Mam przynieść czy chcesz zejść ze mną?

- Nie martwisz się, że usłyszę jakieś informacje, o których nie powinnam wiedzieć? - Nie mam pojęcia, co wiedział dyrektor, ale nie chciałabym zagrzebać się razem z nim, gdyby sypnął coś istotnego.

Odruchowo przetarłam oczy, kiedy miałam zamglony wzrok.

- Gdybym się o to bał, zostałabyś w domu - odpowiedział szczerze, chociaż wydawało mi się, że chciał jeszcze coś dodać. Musiał zauważyć moją niepewność. - Możesz tu poczekać. Najwyżej Nath sam będzie oglądać naszą produkcję...

Gdzieś w duchu liczyłam, że o tym zapomniał...

- Idę - odparłam, w myślach tłumacząc sobie, że przecież lepiej mieć ich wszystkich na oku w jednym miejscu.

Lewy kącik ust Sandersa powędrował do góry. Chyba przegrałam, nawet nie wiedząc, że to była mini walka...

Po drodze zajrzałam do łazienki. Musiałam wytrzeć nos i przemyć twarz, która z czerwonymi oczami i podpuchniętą wargą, jak i jej okolicą, wyglądała źle. Bardzo źle i nie dało się tego nie zauważyć.

Kiedy wyszłam, Dave stał w tym samym miejscu z dłońmi w kieszeniach. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że ma ubrane czarne jeansy. Może nie było to ważne, ale kto wie, możliwe, że do czegoś się to przyda.

Bez słowa zeszliśmy na dół. Dopiero wtedy usłyszałam głos Austina. Nie wiedziałam, jak go rozpoznawałam, ale był dość charakterystyczny. No i chyba nie uważał na język.

- Pierdolca z nim zaraz dostanę.

Spojrzeli na nas, kiedy zeszliśmy ze schodów. A może na mnie? Poczułam się dziwnie, kiedy na ich twarzach zauważyłam same ciepłe spojrzenia w moją stronę. Oczywiście Ralph już mnie takim nie mierzył. I może to tylko moja wyobraźnia, ale wyglądali na szczęśliwych, kiedy mnie zobaczyli. Sam nawet skinął głową w moją stronę, przez co lekko zakłopotana, zrobiłam to samo z małym opóźnieniem.

Usiadłam na sofie, podciągając nogi do siebie.

- Sprawdzę, czy w lodówce jest coś do picia. - Od razu ruszył do kuchni, która znajdowała się naprzeciwko mnie. Była połączona z salonem, więc bez problemu widziałam jego ruchy.

Austin powrócił do tego co robił. Przede wszystkim, byłam ciekawa, jak to wyglądało w rzeczywistości, chociaż podświadomość szalała i nalegała abym tego nie robiła. Że zagłębienie się w to, w żadnym stopniu nie pomoże mi z tym co przeszłam. Że tak go nie zrozumiem.

- Kontynuując, jeżeli zaraz nie powiesz mi, gdzie to jest, wsadzę ci pie... - zamarł, nad czymś myśląc. Przeniósł wzrok na mnie, a później znów na mężczyznę i zaczął mówić... z cenzurą... - kny kij w odbyt.

Parsknęłam śmiechem nim zdążyłam się powstrzymać. Odchrząknęłam.

- Nie zaprzeczę, brzmiało to groźnie, ale nie musisz się ograniczać tylko dlatego, że tu jestem. Oczywiście jeżeli nie jest to problem - dodałam, nie będąc pewna, czy nie powinnam zostać w sypialni, a idąc jeszcze wcześniej i w domu... Najlepiej w swoim...

Na jego twarzy wymalowała się ulga.

- Nie widzę żadnej przeszkody, panienko.

- May, lubisz sok jabłkowy? Z tego co widzę, nie był jeszcze otwierany. - Spojrzałam na karton, który trzymał w dłoni.

- Tak, będzie idealny.

- Są jeszcze trzy. - Wziął wszystkie i położył na stole przede mną. Otworzył jeden i nalał do kubka, wcześniej porządnie go myjąc. Oni natomiast nie tracili czasu i pili prosto z kartonu.

Dziwnie to wyglądało, kiedy oprawcy mężczyzny, zrobili sobie przerwę na ugaszenie pragnienia sokiem jabłkowym. Samo zdrowie.

- Więc? Jaki gatunek preferujesz oprócz akcji? Czas to trochę urozmaicić. Inaczej zastanie nas ranek.

Ukryłam usta i nos w kubku. Naprawdę nie odpuszczał. Dla mnie to były chore myśli, a dla niego wydawało się codziennością, ubraną tylko w inne słowa.

- Komedia? - wychrypiałam cicho, biorąc duży łyk soku.

Dave spojrzał na Ralpha, przyglądając się mu.

- Jego twarz nie jest wystarczającą komedią?

Przewróciłam oczami. Dyrektor warknął i szarpnął się. Gdyby nie Jay i Carl, zapewne pobiegłby prosto do mężczyzny. Zdołałby coś mu zrobić?

- Horror? - Zaproponowałam kolejne co przyszło mi do głowy. Nie miałam za bardzo pomysłów. Uniósł brwi. No tak... do horrorów też można było ją spokojnie zaliczyć. - To może przynajmniej jakiś wątek medyczny?

- To się da zrobić.

Błysk w oczach lekarza nikomu nie uszedł uwadze, więc zgadywałam, że zabawa dopiero się zaczynała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top