Rozdział III

- Chcę wiedzieć jakim cudem wracacie z nieprzytomną dziewczyną, kiedy mieliście pojechać do Austina? - Pytanie Jaya rozbrzmiało w holu od razu, kiedy się w nim znaleźliśmy i wcale nie było takie głupie.

- I byliśmy u niego. Po części rozwiązaliśmy nawet jego problem, a ściślej ujmując, ona to zrobiła. - Otworzył przede mną drzwi do pokoju. Położyłem ją na łóżku i przykryłem. Spojrzałem na brata, kiedy Sam zaczął wyciągać coś z szafek. - Paru naszych kupiło ją od handlarza i chciało wykorzystać, później prawdopodobnie zabić jak wcześniejsze dziewczyny. Pomysłodawca nie żyje, a reszta jest postrzelona.

Skrzywił się, rozumiejąc, co mam na myśli. Dopiero teraz zauważyłem, że Nathan stał w przejściu i słuchał. Młody zacisnął dłonie na tacy.

- Wiesz, kto jest tym handlarzem? - zapytał, wchodząc do środka.

- Tylko tyle, że jest to dyrektor jakiejś szkoły tanecznej. Podejrzewam, że nie wpisał jej danych do żadnego systemu, więc zostaje nam czekać, aż dziewczyna się obudzi i spróbować się dowiedzieć tego od niej. Ewentualnie zostają jeszcze mężczyźni.

- Albo mogę też trochę poszperać, gdyby ani jedno, ani drugie nie pomogło. Dowiem się, gdzie ona mieszka i posprawdzam monitoring. Powinno nas to doprowadzić do celu. - Odłożył tacę z kanapkami i chipsami na stolik. - To dla niej. Będzie pewnie głodna.

Była to kolejna rzecz, o której ja akurat nie pomyślałem.

- Raczej sama o wszystkim powie. Zaraz się o tym przekonamy.

Zerknąłem na przyjaciela, a następnie na May, która właśnie się budziła. Spała krócej, niż początkowo zakładałem, że będzie. Uchyliła powieki, wzrokiem błądząc po całym pomieszczeniu. Zatrzymała go na swojej dłoni, gdzie miała założony wenflon. Sam podpiął ją pod kroplówkę. Dłonią przetarła oczy.

- Okej, mam mocny sen, ale bez przesady. Co mi podałeś? - mruknęła, podnosząc się do pozycji siedzącej.

Uśmiechnął się.

- Liczyłem, że nie zwrócisz na to uwagi. Lekki środek nasenny. Nic więcej, a w kroplówce jest tylko sól fizjologiczna. Dopiero co ją podłączyłem. - Nie wydawała się tym za bardzo przekonana, ale nie miała zamiaru się chyba teraz w to zagłębiać. Oblizała delikatnie usta. - Dam ci coś do picia. Woda, sok, cola? Aczkolwiek nie mam dietetycznej - mówił, wyciągając kubek i otwierając małą lodówkę.

- Cola będzie w porządku - powiedziała, zaraz po tym przenosząc wzrok za mnie.

- To moi bracia - wyjaśniłem, widząc w jej oczach niepewność. Wypadało ich przedstawić. - To Nathan - wskazałem na blondyna, który się uśmiechnął.

- Cześć. Miło mi cię poznać.

- Ciebie również - odpowiedziała trochę nieśmiało, chociaż szczerze. Nie umiałem ocenić, czy teraz się bała. Była w pokoju z samymi facetami. Niestety nie miałem w rodzinie siostry.

- A to Jay. - Poczekałem aż się przywitają i kontynuowałem. - Jest jeszcze Carl, ale pojechał po coś do sklepu. Niedługo powinien wrócić. - Na chwilę przerwałem, zastanawiając się, czy w jakimś momencie powiedziałem jej swoje imię. Sama tak, ale o swoim już prawdopodobnie zapomniałem. - Chyba samemu się nie przestawiłem jeszcze, jestem Dave.

Przytaknęła. Oprócz tego chwilę mi się przyglądała, próbując to ukryć patrzeniem na wszystko wokoło.

- Proszę. - Sam podał jej kubek. Wzięła go i trzymała przed sobą, patrząc w niego wyraźnie zamyślona.

- Mogę im powiedzieć, jak się nazywasz? - Uniosła wzrok ze zdziwieniem. Musiała myśleć, że już to zrobiłem.

- Ach, tak. Chociaż mogę też sama to zrobić. Jestem May. - Słabo się uśmiechnęła. Tym razem nie powiedziała nazwiska. Musiała zauważyć, że żaden z nas go nie powiedział. Nie byłoby dobrym pomysłem teraz go jej zdradzać. Mogło tylko wszystko skomplikować, a to na pewno nie pomogłoby w obecnej sytuacji.

Nadal nie ruszyła napoju.

- Możesz pić. Niczego tam nie dosypałem, a nawet gdybym to zrobił i byś jej nie wypiła, istnieją inne sposoby na podanie tego.

Ponownie spojrzała na swoją dłoń, a następnie kroplówkę. Dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo drżała.

- Wiem, ale... - Pokręciła nagle głową, jakby zrezygnowała z tego, co chciała wcześniej powiedzieć. - Nie ważne.

W jakimś stopniu rozumiałem jej obawy, ale gdyby Sam naprawdę chciał jej podać coś istotnego, wątpię by pytał ją o zgodę.

- Zawrzyjmy małą umowę. - Mimowolnie się uśmiechnąłem razem z Jayem. Nath nie był zbyt ucieszony, słysząc znajomą formułkę. Dziewczyna spojrzała na lekarza. - Jeżeli będę chciał ci coś podać, będziesz wiedziała kiedy i co to jest. Może tak być?

- A co ja będę musiała za to zrobić? - Ścisnęła mocnej czarny uchwyt.

- Nic, umowa zobowiązuje tylko mnie, ale będzie mi miło, jeśli mi zaufasz.

- Zaufanie - szepnęła tak cicho, że przez chwilę się zastanawiałem, czy faktycznie coś mówiła, jednak, kiedy nagle wypiła wszystko, co było w kubku, rzeczywiście musiało tak być.

Podałem jej talerz, kiedy Sam dolał jej jeszcze picia.

- Nath je przygotował, kucharzem dobrym nie jest, ale kanapkami chyba się nie zatrujesz.

- W przeciwieństwie do twoich, moje przynajmniej wyglądają jak kanapki - warknął w odpowiedzi.

- Czy to ważne jak wyglądają? Są jadalne...

- Są pyszne! Dziękuję - krzyknęła, będąc w jedną wgryziona. Przecież nawet jej jeszcze nie zjadła, ale szybko przełknęła ze smakiem.

Przewróciłem oczami, kiedy wyglądał wyjątkowo dumnie na jej słowa. Kanapki jak kanapki...

- Więc? O co chcecie zapytać? Bo patrzycie tak na mnie, odkąd się obudziłam. Za te kanapki jestem w stanie wiele wam powiedzieć, zatem śmiało - zażartowała.

Nie trzeba było być ekspertem by widzieć, że próbowała jakoś się trzymać, tylko ciągle coś mnie niepokoiło. Przez lata obserwacji ludzi, nie tylko Sam potrafił zauważyć pewne zachowania. Była wyczulona na każdy nasz ruch i wszystko analizowała. Na własne ruchy i słowa też starała się uważać, chociaż niektóre wyglądały na spontaniczne. Nie umiałem rozgryźć, o co chodzi i niestety obawiałem się najgorszego.

- Najpierw zjedz. Ja muszę zamienić słowo z Samem. Nath i Jay z tobą zostaną. Są nieszkodliwi, ale jeden może gadać o sztuce a drugi o jakiś artykułach prawnych. - Nic nie odpowiedziała, patrząc, jak wychodzimy.

Odeszliśmy na tyle, by mieć pewność, że nic nie usłyszy.

- Może jestem przewrażliwiony, ale ciągle mi coś nie pasuje. Sprawdziłeś, czy nie ma wszczepionego jakiegoś nadajnika?

- Myślisz, że ktoś ją podstawił? Jest czysta.

- Czyli nie pracuje dla rządu? Nie byłoby ciekawie, gdyby federalni tu wpadli.

Wykrzywiłem się na samą myśl. Nawet jak nas namierzyli, nic by takiego nie mieli, by nas zwinąć, ale z dziewczyną, jako wtyczką, mogłoby się to pozmieniać.

- Spokojnie, gdybym nie był tego pewien, nie zabrałbym jej tu. Po prostu tak reaguje na to, co się dzieje, ale wiem o co ci chodzi. Też to wyczułem.

- Podejrzewasz o co może chodzić?

Westchnął.

- Nie wydaje mi się by to był pierwszy raz, kiedy jest w takiej sytuacji. - Zamarłem. Cholera, to faktycznie tłumaczyłoby jej niektóre zachowania. Starała się dostosować najbardziej jak umiała i próbowała nie dopuścić do tego, co przeżyła kiedyś. - Najprościej będzie ją o to zapytać. Im szybciej tym lepiej.

- Jak wielkiego trzeba mieć pecha, by trafić na coś takiego drugi raz? - Opadłem na fotel, próbując to wszystko jakoś pojąć.

Kątem oka widziałem jego badawcze spojrzenie skierowane wprost na mnie. No tak, w końcu właśnie interesowało mnie życie dziewczyny, której w żaden sposób nie znałem. Ale zwyczajnie... chciałem dowiedzieć się o niej czegoś więcej. W końcu, jakby nie patrzeć, przygarnęliśmy ją na jakiś czas do własnego domu.

- Poradzi sobie - odpowiedział w końcu. - Jakby nie umiała tego zrobić, nie byłoby w ogóle drugiego razu, zabiłaby się. - Siedziałem, zaciskając palce na oparciu. Miał rację, ale to nie oznaczało, że nie cierpiała przez ten cały czas. - Przy odpowiednich osobach, może być naprawdę szczęśliwa, a to, co przeżyła, nie będzie miało dla niej aż tak wielkiego znaczenia. Nie będzie sama.

Odchyliłem głowę, patrząc na sufit. Dlaczego zawsze to robił? Sprawiał, że wierzyłem w coś, w co nie powinienem.

Nie znałem się na kobietach. Jeżeli trzeba było wyciągnąć z nich jakieś informacje, robił to Sam lub Carl. Niestety łapały się tego, znając zagrożenie. Jedyna, z którą utrzymywałem stały kontakt, była Isa, córka przyjaciółki matki. Tylko ona, tak jak reszta, również dla nas pracowała, chociaż na innych warunkach. Znałem ją od dziecka i chciałem, by zajmowała się czymś bezpieczniejszym, ale uparła się, żeby koordynować przewożenie towaru za granicę. Radziła sobie zajebiście, ale miałem ochotę ją związać i zamknąć w pokoju, bo nie słuchała nawet moich braci. Ale May? Została w to wciągnięta wbrew własnej woli. To nie był jej świat.

- Możemy być dla niej takimi osobami? - spytałem retorycznie, chociaż i tak uzyskałem na to odpowiedź. Wraz z jego szerokim uśmiechem, który chyba pojawił się na jakieś jego przemyślenia.

- Nie będzie to łatwe, ale sam widziałeś, że niektóre jej reakcje były szczere. No i jeszcze żyjemy. Mogła strzelić, ale nie zrobiła tego.

Przez chwilę patrzyłem na niego w ciszy. Nie mogłem się z nim nie zgodzić.

- Czasami czuję się przy tobie jak kompletny idiota.

Wyszczerzył się, wracając do pokoju.

- Skoro to zauważyłeś, jest jeszcze dla ciebie nadzieja.

Prychnąłem.

- Dobrze wiedzieć, panie doktorze.

Kiedy wróciliśmy, Nath i May wydawali się pochłonięci rozmową. Podszedłem do Jaya, który siedział teraz jak piąte koło u wozu. Odpowiedział nim zadałem pytanie.

- Okazało się, że kredki i tablet graficzny, interesują ją sto razy bardziej niż kodeks karny.

- Naprawdę masz to wszystko?! - Otworzyła szeroko oczy.

- Tak i sporo innych rzeczy. Jak chcesz, mogę ci je później pokazać. Może coś stworzymy razem? - Ich wspólne podekscytowanie utwierdziło mnie w tym, co powiedział Sam. Mogliśmy jej pomóc być w końcu szczęśliwą.

- Z chęcią! Będzie świetnie.

Spoglądnąłem na Sama, upewniając się, czy teraz na pewno będzie odpowiednia chwila. Z drugiej strony, bez tego nie zrobimy żadnego kroku w przód.

Zrozumiałem go bez żadnych słów. Bracia tak samo.

- Pójdę wszystko przygotować. Mam wiele rzeczy pochowanych w pudła, więc je wyciągnę.

Wydawała się niczego nie podejrzewać.

- Pomogę ci młody, może ktoś mnie wreszcie doceni.

- Ja cię doceniam. Nie tylko tytuł jest ważny, ale wiedza i powołanie, a ty z pewnością znasz się na tym co robisz.

Brat wydawał się zadowolony z jej słów. Polubili się? Miała w sobie coś, co przyciągało. Niestety nie zawsze było to dobre.

Kiedy zaczęli wychodzić, w jej oczach pojawiła się panika, jakby właśnie coś sobie uświadomiła.

Usilnie starałem się wymyślić coś, co pozwoli jej poczuć się bezpiecznie, ale to była chyba jedna z tych rzeczy, której nie dało się zrobić poprzez władzę i pieniądze. Nie miałem nawet zamiaru tych dwóch rzeczy w to angażować.

- Powiedz mi szczerze, boisz się, że coś ci zrobimy?

Podciągnęła nogi, chwilę milcząc.

- N-nie wiem. Pocieszam się tym, że przecież mnie uratowaliście. Nikt raczej nie ratuje mając inne zamiary i... nie zrobiliście nic, co by na to wskazywało. Chyba że wszystko, co mówił Nathan, było zmyślone - zapytała, nerwowo się śmiejąc.

- Nie wiem, co powiedział, ale raczej nie kłamał. Jeżeli chodzi o przybory, ma w tym cały pokój.

- Powiedział mniej więcej to samo. - Znowu drżała, mimo że była przykryta praktycznie pod szyję.

- May... - przerwałem, kiedy Sam podszedł do niej pewnym krokiem i złapał za ramię. Nie ruszyła się. Właściwie to przestała chyba nawet oddychać.

Pociągnął za rurkę od kroplówki. Raczej nie powinna tak łatwo wyjść.

- Odpięłaś? - Uniósł brwi, ale nic nie odpowiedziała. - Oddychaj, przecież nic ci za to nie zrobię. Przynajmniej nie wyrwałaś wenflonu. Jak chcesz mogę go już ściągnąć.

- Nie jesteś zły? - Kurczowo trzymała kołdrę przy ciele. Teraz już razem z szyją. Wystawała tylko głowa. Próbowałem się nie roześmiać. Dla niej była to poważna i stresująca chwila, ale nie było to łatwe.

Pokręcił głową, odpowiadając łagodnym tonem.

- Nic nie zrobiłaś, bym był na ciebie zły. Zresztą, bardzo trudno mnie zdenerwować. - Była to prawda, ale istniały osoby, które były w stanie to zrobić. Mogłem się o tym kilka razy przekonać. Nie było przyjemnie, a słowa ocalałych szybko rozchodziły się po ludziach. - Ale ich było łatwo, prawda?

Widziałem, że te słowa były dla niej niczym uderzenie. Chcąc czy nie, trafiliśmy w słaby punkt, potwierdzając jednocześnie nasze przypuszczenia. Pytania kumulowały się w mojej głowie jak potężna lawina. Kto to był? Gang? Zwykli ludzie? Ile to trwało? Dziewczyna wyjątkowo motywowała mnie do załatwiania spraw osobiście, a ta z pewnością ulokowała się tuż za dyrektorem i nikt już nie był w stanie mnie od tego powstrzymać. Dowiem się wszystkiego i znajdę ich nie ważne, gdzie by się nie ukryli.

- Wy... - wysapała, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami. Gwałtownie odskoczyła w bok i spadłaby, gdybym na czas nie przesunął się do przodu. Poderwała się, jakby mój dotyk ją poparzył. Ruszyła wzdłuż łóżka, jeszcze bardziej zaplątując się w pościel.

Schwyciłem jej ręce, którymi machała na różne strony. Przycisnąłem jej plecy do siebie, a ręce skrzyżowałem na klatce piersiowej. Zaczęła wtedy wierzgać nogami. Nie była aż taka słaba.

- Puść mnie! - Odsunąłem głowę, kiedy jej wychyliła się niebezpiecznie do tyłu.

- Zrobię to, ale nie chcę mi się gonić cię po całym pokoju. Chcemy tylko porozmawiać, więc nie uciekaj. Zgoda?

Chwilę myślała, ale mruknęła coś w odpowiedzi, co zarejestrowałem jako przystanie na moją propozycję. Powoli ją puściłem i odsunąłem się, siadając na fotelu, o ile można to było tak nazwać. Siedziałem na krawędzi, pochylając się do przodu i uważnie przyglądając się temu, co robi. Nie była temu dłużna.

- Przepraszam, musiałaś to źle zrozumieć. Nie mamy nic wspólnego z osobami, które ci to zrobiły i nawet nie wiem, co takiego przeszłaś. To były tylko moje domysły, niestety chyba trafne.

- Tak po prostu sobie strzeliłeś? - Zacisnęła palce na materacu. - Czego się jeszcze domyśliłeś?

- Że nie chcesz o tym rozmawiać. - To akurat nie było trudne do zauważenia. - Daj rękę. Ściągnę wenflon.

Przesunęła ją tylko na tyle, by mógł to zrobić. Jej wyraz twarzy złagodniał. Znowu w jakimś stopniu się zamyśliła i z pewnością nie powróciła do dobrych chwili.

Wyciągnąłem telefon, słysząc dźwięk wiadomości. Była od Carla, czekał już z kupionymi rzeczami. Zacząłem odpisywać, ale nim ją wysłałem, kretyn zdążył wejść do pokoju bez pukania.

Spojrzał w osłupieniu na dziewczynę, trzymając w dłoniach kilka papierowych toreb. Za nim pojawili się Jay i Nath. Nie wyglądali na zadowolonych.

Czasami po prostu za wolno myślał.

- Nie powinno mnie tu być - stwierdził, odwracając się na pięcie.

- Zostań, jak wszedłeś - poleciłem. - To Carl, wspominałem ci o nim wcześniej. Nikt więcej tu nie mieszka.

- Wybacz, wszedłem z przyzwyczajenia - wyjaśnił, wyciągając przed siebie ręce z tym, co trzymał. - Kupiłem ci trochę ubrań. Nie za bardzo wiedziałem, jakie będę dobre, więc starałem się wziąć bardziej uniwersalne.

- Dla mnie? - dopytała, nie dowierzając.

- Tak, w tej - wygrzebał reklamówkę - jest szampon, pasta i takie tam potrzebne rzeczy.

Na chwilę odwróciła wzrok, kiedy Sam przykleił jej plaster. Z misiem. Czasami aż zgadzałem się z plotkami ludzi o nas.

Nath wyszczerzył się, kiedy ich wzrok się spotkał.

- Wszystko przygotowałem. Nie uwierzysz, ale znalazłem nawet swoje stare rysunki - skrzywił się. - Powinienem je spalić.

Ukradkiem spojrzałem na jej oczy. Chciała płakać i nie mam pojęcia dlaczego, ale wiedziałem, że nie chciała tego robić przy żadnym z nas.

Złapałem wszystko co trzymał Carl jedną ręką. Nic dziwnego, że zajęło mu to tyle czasu.

Wyciągnąłem dłoń do May.

- Pokażę ci, gdzie jest łazienka. Będziesz mogła się tam odświeżyć.

Ucieszyłem się, kiedy położyła dłoń na mojej, ostrożnie schodząc z łóżka. Złapała trochę mocniej, kiedy stanęła na nogach.
Nie byłem przekonany, czy powinna zostawać sama. W każdej chwili mogła zasłabnąć. Problem był taki, że przecież nie wejdę z nią do łazienki. Fakt, że widziałem ją wcześniej nago, z pewnością nie dawał mi do tego prawa.

Stanęliśmy przed główną łazienką. Położyłem torby w środku, kiedy się rozglądała.

- Tam są ręczniki - wskazałem na półkę. - Ubrania możesz położyć, gdzie chcesz. Jakbyś potrzebowała w czymś pomocy albo źle poczuła, od razu wołaj, przyjdę. - Pokiwała jedynie głową. Musiało mi to wystarczyć. - Nie musisz się śpieszyć. Możesz być w niej tyle czasu, ile potrzebujesz.

- Dziękuję - wyszeptała, łapiąc za klamkę drzwi. - Pójdę się... umyć.

Skinąłem głową i się odsunąłem. Powoli je zamknęła, przekręcając zamek. Klamka się poruszyła, jednak drzwi się nie otworzyły.

Poszedłem do salonu, gdzie w razie czego będę ją słyszeć. Bracia i Sam już tam byli.

Nie zostało mi nic innego jak cierpliwie czekać. Czekać i być może ustalić parę istotnych spraw.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top