Rozdział II

Posadziłem ją na łóżku, kiedy ta krótka chwila pozwoliła jej trochę zebrać siły. Widziałem po niej, że nie miała żadnego zamiaru pozwolić sobie na sen, a przynajmniej nie w naszej obecności i nie w tej chwili.

Stała się niespokojna, widząc, jak lekarz przekręca zamek w drzwiach. Kucnąłem przed nią.

- To tylko po to, by nie wszedł nikt z zewnątrz. Kiedy Sam cię opatrzy i poczujesz się lepiej, zabierzemy cię do siebie. Tam powinnaś czuć się spokojniej.

Nie odpowiedziała, ale wzięła głęboki wdech i pokiwała głową.

Jej usta były suche i popękane, a cała okolica podpuchnięta. Oczy miała zaczerwienione. Jak daleko zdążyli się posunąć? Wydawała się w pełni świadoma tego, co się wokół niej działo.

Zauważyłem, że również mi się przygląda, ale kiedy nasze spojrzenia się spotkały, natychmiast odwróciła wzrok, co wywołało na mojej twarzy delikatny uśmiech.

Przyjaciel przyniósł miskę z wodą i ręcznik. Na szafce położył resztę rzeczy, które Austin musiał zabrać od Kevina i tu zostawić.

Łagodnie zwrócił się do dziewczyny. Wiedziałem, że to, o co ją poprosi, nie będzie dla niej łatwe.

- Chciałbym cię zbadać, ale może zacznijmy od czegoś mniej stresującego. Zdradzisz nam swoje imię?

- Katy - odpowiedziała po chwili zastanowienia i jakbyśmy nie widzieli w swoim życiu od cholery kłamstw, pewnie by to przeszło. Uśmiechnąłem się, kiedy jej próby nie były złe.

- Dobrze... a to prawdziwe? - dopytał, cierpliwie czekając na jej odpowiedź, jednocześnie widząc jej zaskoczone spojrzenie.

Sprawdzenie jej tożsamości nie było trudne, ale tak samo jak Sam, chciałem, by przynajmniej trochę nam zaufała i cokolwiek powiedziała. Wbrew pozorom nie znalazłaby teraz nigdzie bardziej bezpiecznego miejsca niż przy nas.

- May... Deris - wydusiła, odwracając wzrok.

- No patrz, nie było chyba aż tak źle, co? - zapytałem, próbując zrobić coś, by się nas nie bała. Starała się tego nie pokazać, ale zapewne miała w głowie wszystkie możliwe scenariusze, wykluczając z tej listy te dobre. Oby tylko nie obmyślała planu, jak nas znokautować i stąd wybiec. Nie było to najlepsze rozwiązanie w tym miejscu.

Nieśmiało pokiwała głową.

- Byłem ciekawy, ile masz lat, ale nie pyta się kobiet o wiek, więc chyba będę musiał to przeboleć...

Przeniosła na niego wzrok, delikatnie się uśmiechając. Z pewnością był to szczery i najpiękniejszy uśmiech jaki widziałem.

- Faktycznie jesteś od przesłuchań - westchnęła i zaczęła bawić się palcami. - Mam dwadzieścia cztery lata. Zaczęłam pierwszy rok psychologii. Wykładowca powiedział, że w ramach projektu powinniśmy przeprowadzić obserwacje na nas samych, tym jak zmagamy się z nowymi rzeczami. Wybrałam taniec, zapisałam się nawet do szkoły. Szło mi naprawdę dobrze, dopóki mnie nie porwano i nie próbowano zgwałcić. Później strzeliłam do trzech gości, i jak sami widzieliście, czwartego zabiłam. Potrzebujecie jeszcze jakiś informacji?

Cholera. Cieszyłem się, że opowiedziała nam co się stało, ale raczej wyznanie tego nie poprawiło jej psychicznego stanu. Szlag, będzie dobrze jak go nie pogorszyło.

Spojrzałem na Sama szukając w nim jakiejś pomocy.

Uśmiechnął się, patrząc pewnie na May.

- Nie sądzisz, że to idealna historia na zaliczenie projektu?

Przekląłem go w duchu. Mogłem się tego spodziewać.

- Nie wątpię, jednak raczej nie będzie mi dane jej przedstawić.

Zdziwiłem się, kiedy jej słowa stały się swobodniejsze. Z lekką obawą spojrzałem na przyjaciela. To jak odczytywał innych przez mowę ciała i to wykorzystywał, powodowało u mnie zimny dreszcz. Nawet wiedząc o tym nie dało się przed nim ukryć. Niemal zawsze wiedział, co powiedzieć.

- Nigdy nie mów nigdy. Coś o tym wiem. - Spojrzał na mnie, głupio się uśmiechając. Prychnąłem, wiedząc, że mówi o sobie.

- May - zacząłem, nie chcąc dłużej jej tu trzymać w takiej niepewności. Za drzwiami stała banda debili, zdolna do wszystkiego. Nie byłem pewny, czy nie będą niczego próbować. - Pozwolisz Samowi sprawdzić i oczyścić rany? Mogę wyjść, jeżeli będzie to dla ciebie łatwiejsze. - Zaproponowałem, ale w jej oczach na nowo pojawił się ten sam cień strachu.

Odrobinę się zdziwiłem, słysząc z jej ust nieśmiałe pytanie.

- Czy... mógłbyś zostać?

Był to dowód na to, że w jakimś stopniu mi ufała. Albo wychodziła z założenia, że przyjaciół trzeba trzymać blisko, ale wrogów jeszcze bliżej.

- Więc zostanę. Nie musisz się niczym martwić.

Powoli chwyciłem za materiał, zatrzymując się, kiedy Sam jeszcze coś mówił.

- Kiedy nie będziesz czuła się na siłach i będziesz chciała chwilę odpocząć, po prostu powiedz.

Przytaknęła, na co ściągnąłem z jej ramion czarny płaszcz, kładąc go na jej nogach, by w każdej chwili mogła się okryć. Odruchowo zakryła ręką piersi. Nie wyglądało na to, by w ich okolicy była zraniona.

- Zaraz wrócę - powiedziałem, kiedy przyszło mi coś do głowy.

Kątem oka zauważyłem, że drgnęła, kiedy wstałem i uważnie zaczęła mi się przyglądać.

Podbiegłem do szuflad, otwierając je po kolei i szukając czegoś, co by się nadawało. Ucieszyłem się, kiedy ostatecznie coś takiego właśnie znalazłem. Usiadłem obok niej.

- Ma jakieś rany na piersiach? - Chciałem się upewnić, trzymając w dłoniach ciemny materiał.

- Tylko małe zadrapania, nic poważnego.

Kiwnąłem głową i zwróciłem się do May, pokazując co trzymam.

- To ci je zasłoni na ten czas. Sam będzie mógł cię spokojnie zbadać.

Patrzyła na mnie zaskoczona. Jej oczy zrobiły się szkliste. Musiała zdać sobie z tego sprawę, bo szybko schyliła głowę i przetarła je dłonią.

Zrobiłem coś nie tak?

- Dziękuję - wyszeptała słabo, ale w tym jednym słowie wyczułem całą masę emocji. Na pewno była w nim wdzięczność.

Nie powinna kierować tych słów do mnie. Czułem się jakbym naprawiał tylko pośrednio wyrządzone szkody, próbując jej to wszystko wynagrodzić. Prawdopodobnie najbardziej ucieszyłaby się z powrotu do domu. Mogłem ją puścić, zostawić. Nawet gdyby poszła z tym wszystkim na policję, sprawa szybko by ucichła, ale mogło to na nią sprowadzić kolejne kłopoty. Z tego świata nie da się tak łatwo uciec.

- Nie masz za co, ale niestety na chwilę będziesz musiała unieść ręce. Zrobię to szybko.

Zamknęła oczy i tak jak poprosiłem wystarczająco je uniosła. Zawiązałem materiał z boku, by zbyt bardzo nie przeszkadzał.

- Gotowe.

Otworzyła oczy, układając ręce po bokach. Ze zmęczenia ledwo udawało się jej prosto usiedzieć.

Wskoczyłem na łóżko, siadając za nią. Podskoczyła, kiedy złapałem ją za ramiona.

- Spokojnie, May. Chcę żebyś się tylko oparła. Będzie ci wygodniej. - Wiedziałem, że sama tego nie zrobi, więc delikatnie pociągnąłem ją do tyłu, kciukami gładząc skórę na jej ramionach.

Nawet, kiedy tego nie chciała, oczy same jej się zamykały. Przestała zwracać uwagę na to co robi Sam, aż w końcu spokojnie zasnęła, stając się zupełnie bezbronna.

Odczekałem, upewniając się, czy na pewno śpi.

- Co z nią robimy? - Ściszyłem głos. Zabranie do naszego domu wydawało się teraz najlepszym rozwiązaniem. Zawsze ktoś byłby w pobliżu. Jak nie ja czy Sam, to któryś z moich braci.

- Jak chcesz, mogę jej coś wstrzyknąć. Nic nie poczuje.

Prychnąłem, kiedy jego twarz była obojętna.

- Zabiłbyś ją? - Uniosłem brwi. - Czy może chcesz sprawdzić moją reakcję, gdybyś próbował to zrobić?

- Czyli jakaś by była. Zazwyczaj zgadzasz się z moimi decyzjami - zauważył, szykując przedramię dziewczyny.

Zazwyczaj? Znaliśmy się już od dziewięciu lat i naprawdę było niewiele przypadków, gdzie byśmy się ze sobą nie zgadzali, ale teraz nie mówił tego na poważnie. Nie był kimś, kto skrzywdziłby niewinną osobę, nawet gdybym na to nalegał.

Śledziłem jego ruchy, zatrzymując się, kiedy chwycił za strzykawkę i trochę się pochylił. Syknąłem zły sam na siebie. Dłonią zasłoniłem miejsce, gdzie miał wbić igłę. Ciekawy uniósł głowę.

- Co to?

- Śmiertelna dawka leku? To chciałeś usłyszeć? - Skrzywiłem się, kiedy na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wiedział, że to zrobię. - Lek nasenny. Dawka w żadnym stopniu niezagrażająca jej zdrowiu i życiu. Musi pospać, a przynajmniej do czasu, aż jej stąd nie zabierzemy. Inaczej obudziłaby się po krótkiej drzemce i trwała, aż zmęczenie zwaliłoby ją w końcu z nóg.

Odsunąłem rękę, pozwalając mu dokończyć to, co przerwałem. Z pewnością wiedział, co robił. To on tu był lekarzem, ja za to miałem nieodpartą chęć złożenia komuś niezapowiedzianej wizyty.

- Co ty na to, by w najbliższym czasie wpaść do dyrka i nauczyć go nowego tańca?

Cicho się zaśmiał.

- Nie wierzę. Chce ci się ruszyć dupę i zając tym osobiście? Gdybym nie był dzisiaj ciągle przy tobie, szczerze bym się zastanawiał, czy przypadkiem cię czymś nie naćpali.

- Moja dupa jest cenna. Gdybym pojawiał się wszędzie, kto by się tym przejmował? Tak to przynajmniej wiedzą, że mają przejebane, kiedy się zjawię.

- Jaki ja głupi, przez ten cały czas myślałem, że to lenistwo, a to jeszcze większy i bardziej złożony plan. - Pokręcił głową ze zrozumieniem. Ostatni raz spojrzał na May. - Zrobiłem już wszystko, co na tę chwilę mogłem. W głównej mierze są to zadrapania i otarcia, które musiały powstać, kiedy próbowała uciec. Żadnych złamań, zwichnięć. Opuchlizna na twarzy też nie wygląda źle. Nie widziałem żadnych śladów świadczących o tym, by ją zgwałcili. Miała sporo szczęścia. Szybko dojdzie do siebie.

Odetchnąłem głośno, czując naprawdę dużą ulgę, że zapobiegliśmy temu wszystkiemu, nim jeszcze zdążyło się tak naprawdę zacząć, ale nie mogłem przecież zapominać o tym, co było między tym. Strzeliła i nie mogłem z tym nic zrobić, oprócz obwiniania się, że nie zrobiłem tego pierwszy. Była w stanie sobie z tym poradzić?

Przyjaciel wyciągnął z lodówki zimny napój, ale na pewno nie był tym, co pragnął, by teraz ugasiło jego pragnienie.

- Dave - mruknął, sprawiając, że oderwałem wzrok od brązowowłosej. Nadal była oparta o mój tors. Odsunąłem kołdrę i położyłem wygodnie May, w między czasie go słuchając. - Wydaje mi się, że bardziej martwisz się tym, że kogoś zabiła niż ona sama. Śmiem twierdzić nawet, że bardziej przejęło ją to, że nie pójdzie jutro na zajęcia. Nie mówię, że czuje się z tym znakomicie, ale daj na luz.

Aż tak było to widoczne? Może nie powinienem się w to angażować bardziej niż było to konieczne? Cholera, w ogóle nie musiałem się przecież w to angażować, ale nie mogę jej również tu po prostu zostawić. Sam zrobił co do niego należało, więc co dalej?

Ktoś zapukał.

- Dave, Sam? Mam bluzkę i spodnie. Powinny zdać swoją tymczasową rolę.

Szybkim krokiem podszedłem do drzwi, kiedy lekarz nie wyglądał, jakby miał ruszyć się z miejsca. Wyszedłem do Austina, od razu zamykając drzwi. Był otoczony przez stado sępów i ledwo nad sobą panował, by ich nie powystrzelać.

Skoro dziewczyna spała, mogłem się tym spokojnie zająć.

Chcieli się rozejść, kiedy tylko podszedłem bliżej. Wyciągnąłem broń i strzeliłem, dopiero po tym się orientując, że to mogło ją obudzić. By to szlag.

- Nie radzę się ruszać, bo kolejna może powędrować już w inne miejsce. Pragnę jeszcze przypomnieć, że Kevin obecnie jest zajęty. - Przeleciałem po nich wzrokiem, zaraz zwracając się do Austina. - Kogo najbardziej nie lubisz?

Rozbawiło mnie, kiedy nagle się wyprostowali, unosząc głowy. Każdy musiał mieć coś na sumieniu.

- Naprawdę? Byłoby prościej gdybyś zapytał kogo z nich lubię.

- Tak myślałem. To może inaczej zrobimy. Jest tu jakiś Connor?

Mężczyzna, opierający się o ścianę w rogu pomieszczenia, uchylił oczy i leniwie na mnie spojrzał. Nawet z tej odległości od razu można było stwierdzić, że nie należy do tej bandy półmózgów.

- No, to akurat ten, którego lubię. - Zrobili mu miejsce, kiedy szedł powolnym krokiem. Kiedy do nas dotarł, z szacunkiem skinął głową. Nie było to wylewne i nie płaszczył się, żeby coś uzyskać. Miał swoją godność, co mi się spodobało. - Edwin, Frank - zawołał, czekając, aż obaj będą obok. Wybrał dobrych ludzi.

- Dobra, skoro to wszyscy, to resztę zabij, jak są bezużyteczni i nie potrafią się podporządkować. Nie chcę mieć znowu takich sytuacji jak dzisiaj.

Zamarli, kiedy chłopcy Austina wyciągnęli broń.

- Z chęcią pomogę - odparł jeden z nich.

Natomiast sam Austin przeczesał włosy palcami.

- Chciałem iść na urlop. Z tymi trupami spędzę tu kolejne dni. Zlituj się chłopie.

Słysząc to, prychnąłem.

- Jesteś zbyt łagodny. - Przeniosłem wzrok na mężczyzn. - W takim razie mam nadzieję, że teraz będą cię słuchać. Nie chciałbym ci zabierać wolnych dni.

- Te szczury słuchają tylko was.

- Myślę, że po prostu czegoś nie zrozumieli.

- Hah? - Oparł się o framugę, krzyżując ręce na klatce.

- Po nas jesteś najwyżej pozycją. - Jego oczy zrobiły się odrobinę większe. - Zajmujesz się koordynacją wszystkich jednostek. Zajmujesz się też towarem, ochroną, przydziałem i masz w rękach życie tych szczurów. - Niektórzy przełknęli ślinę na jego nagły awans. - Teraz chyba zrozumieli. Chciałbyś to sprawdzić, przyjacielu?

- Jasne. - Spojrzał na nich z góry. - Moi drodzy, bardzo proszę, abyście się stąd wypierdolili. Jak zobaczę, że któryś z was, nawet na sekundę, spojrzy na dziewczynę, rozwalę wam łby.

- Tak, szefie! - odparli chórem, prędko odchodząc.

- Kurwa, pierdolić urlop. Zostaję.

- A myślałem już, że przejmę pałeczkę.

Zaśmiałem się, słysząc jednego z chłopaków.

- Dzięki za ubrania. Sam ją przebadał, więc zabierzemy się zaraz.

- Rozumiem. Biedna dziewczyna. Tak bardzo cię przepraszam. Nie miałem o niczym pojęcia.

- Nie twoja wina. Zamierzam złożyć wizytę u dyrektora. Przyłączysz się? - zapytałem, jednak jego oczy mówiły już za niego.

- Nie mógłbym przepuścić takiej okazji. Daj tylko znać kiedy, a przyjadę.

- Jeszcze mam małą prośbę - zacząłem, wiedząc, że sam Kevin ani nawet Michael o to nie poproszą. - Michael pomógł jej i został przez to postrzelony. Kevin go chroni, ale...

- Ale martwisz się, że ktoś będzie chciał dokończyć robotę - skończył za mnie. Potwierdziłem. - Dopilnuję by on i Kevin byli bezpieczni. Masz moje słowo.

Wiedziałem, że to dobrze się tym zajmie. W duchu jednak prosiłem, by nie doszło do żadnej takiej sytuacji.

- Gdy wszystko ogarnę z Samem i braćmi, porozmawiamy o podwyżce i jakiejś premii dla ciebie. - Zerknąłem na chłopaków. - Oni też powinni coś dostać. Postaraj się dożyć do tego czasu.

Zostawiłem radosnego mężczyznę i zdziwionych trzech tuż za nim.

Odetchnąłem z ulgą, kiedy dziewczyna nadal spokojnie spała, tak, jak ją zostawiłem. Sam za to właśnie kończył rozmowę.

- Rozmawiałem z Carlem. Kupi jakieś ubrania i inne potrzebne rzeczy do higieny. Spokojnie możemy ją przewieźć. Dobrze by było, gdyby obudziła się już na miejscu. Może mnie trochę skrzyczeć.

Zgodziłem się rozbawiony, ubierając jej to, co przyniósł Austin. Nie byłoby ciekawie, jakby zaczęła szaleć w samochodzie.

Wyszliśmy z pokoju i ucieszyłem się, kiedy nie widziałem nikogo innego oprócz Austina. Było też pusto w drodze do auta. Był to naprawdę duży sukces.

Przy końcu drogi wyszczerzyłem się do Sama. Wiedziałem, żeby zostawić samochód przed wejściem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top