Rozdział I

Stanąłem przed automatyczną bramą, zerkając na ochroniarza. Mężczyzna otworzył ją z lekkim przestrachem, widząc kierowcę i jego pasażera. Skinął głową, kiedy auto przejechało obok niego.

Zatrzymałem się dopiero przed wejściem do budynku, nie trudząc się nad ładnym ustawieniem auta. Ważne, że było blisko.

Przyjaciel westchnął.

- Chociaż raz byś zaparkował w przeznaczonym do tego miejscu.

Uśmiechnąłem się, wiedząc, że i jemu nie chciałoby się iść taki kawał drogi z parkingu, więc po co marnować na to czas? I tak niedługo odjedziemy, odpoczywając przez resztę dnia.

Wysiadłem, w progu widząc czekającego na nas Austina. Nawet z tej odległości mogłem wyczuć, że z chęcią dostałbym od niego kulkę między oczy. Wiedziałem jednak, że był niezastąpiony w swoim fachu, a chęci w pełni uzasadnione.

- Dave, ja wiem, że lubisz się spóźniać, ale przynajmniej postarałbyś się przywieźć swój tyłek punktualnie, a nie z godzinnym opóźnieniem!

- Wybacz Austin, dziś to ja nawaliłem. Wypadło mi coś pilnego. - Samuel zamknął drzwi, po chwili stając obok mnie. Nie było to do końca kłamstwem, jakby uznać posiedzenie w kiblu za pilną sprawę.

- By was szlag. Przez was prawie nie spałem w tym miesiącu. Nie tygodniu, miesiącu!

- Spokojnie. Załatwię ci trochę wolnego, prawda Dave?

- Jasne. - Uśmiechnąłem się znowu, wchodząc do środka. - Weź tyle wolnego na odpoczynek, ile potrzebujesz.

Mężczyzna zmrużył oczy.

- To dziwne - stwierdził, idąc z nami równym krokiem. - Oby mój odpoczynek nie okazał się być wieczny. - Kącik ust Sama delikatnie drgnął ku górze. - Ok, przejdźmy do rzeczy. Sprawdziłem cały towar z tej jednostki, Kevin też posprawdzał, więc powinno być zajebiście i nie powinienem tu czekać na was godzinę.

- Ale? - dopytałem, kiedy przerwał i przez krótką chwilę wpatrywał się nieruchomo w jeden punkt.

- Ale... - przerwał, zaczynając drapać się po głowie i nerwowo chodzić. - Kiedy jeszcze raz sprawdziłem dzisiaj stan magazynu, był inny. - Stanął, tym razem patrząc na mnie i Sama.

Naprawdę traktował swoją pracę poważnie. Znaliśmy się już kupę czasu i ani razu nas nie zawiódł.

- Austin, nie musisz nas informować, kiedy trochę paczek zniknie. Pewnie któryś z chłopaków wziął sobie kilka, gdy nie patrzyłeś...

- Zginęło sto osiemdziesiąt dwie paczki - wydusił.

Czułem jak moje usta lekko opadły ze zdziwienia. Tego się w sumie nie spodziewałem. Była to informacja dnia jak nie roku.

- Jaja sobie robisz? - Przyjaciel podszedł do niego, jakby szukając logicznego wyjaśnienia. Ten tylko znowu zaczął chodzić nerwowo w tę i z powrotem.

- Kurwa - syknąłem w końcu, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałem. - Jak mogło zniknąć sto osiemdziesiąt dwie paczki?! Rozumiem, że nie są duże, ale nawet grubas w majtki tyle by nie wepchnął.

- Nie wiem! Do magazynów mam dostęp tylko ja, wy z braćmi i w tej jednostce jeszcze Kevin. Sprawdziłem monitoring, myśląc, że nie zamknąłem drzwi, ale wszystko zadziałało prawidłowo, a na nagraniach nie ma nikogo innego, kto by tam wszedł.

- Może źle policzyłeś? - zaproponowałem, chociaż od razu wydawało się to głupie.

- Stary, liczyłem dwa razy, Kevin też. Wszystko się zgadzało. Nie mogłem się o tyle jebnąć, no bez przesady.

Westchnąłem, nie wiedząc co z tym zrobić. Spojrzałem na Sama, mając nadzieję, że przynajmniej jemu coś przychodzi do głowy. Cholernie nie chciało mi się tym zajmować, szczególnie, że jeszcze nie miałem okazji się położyć.

- Ja pierdolę, naprawdę nie wiem, jak to mogło się stać. Powinienem jeszcze raz wszystko posprawdzać przed wyjściem. Zgodzę się ze wszystkim co postanowicie. - Żadnemu z nas nie patrzył w oczy. Naprawdę myślał, że go o to obwiniamy?

- Więc pierwsze co zrób, to przestań brać winę na siebie i zostaw to nam. Ktoś musiał grzebać przy kamerach. Przekażę Nathowi, by to sprawdził.

Austin otworzył usta, chcąc zaprotestować na to, co powiedział Samuel. Nie dałem mu dojść do słowa.

- Miałeś się przecież zgodzić ze wszystkim, co postanowimy. Chcesz podważyć nasze decyzje?

Zacisnął zęby, dobrze wiedząc, że w tym temacie już nic nie zrobi. Władza była piękna.

Spojrzałem na sufit, słysząc z góry dość mocne uderzenia. Kiedy wyraźnie usłyszałem jęk dziewczyny, ich głowy również się uniosły.

- Czy ta jednostka nie jest przypadkiem złożona z samych mężczyzn? - zapytałem, kiedy jęki i krzyki nie cichły.

- Kurwa mać, co jeszcze się dziś wydarzy. - Ruszył w stronę schodów, ale słysząc serię wystrzałów, zatrzymał się i popatrzył na nas.
We trzech wyciągnęliśmy bronie i przeskakując po kilka schodów, znaleźliśmy się na piętrze.

Wszyscy zaczęli się zbierać, zaciekawieni sytuacją. Żaden niestety nie pomyślał, że wypadałoby może coś zrobić, a przynajmniej sprawdzić, co się dzieje.

Chwyciłem klamkę drzwi, zaa których to wszystko dochodziło, ale były zamknięte. Mruknąłem niezadowolony pod nosem, postanawiając kilka razy kopnąć w to tekturowe dziadostwo. Podziałało.

Pierwsze, co zobaczyłem, wchodząc do środka, to grupka mężczyzn leżących na podłodze i jęczących z bólu. Dopiero po tym dostrzegłem stojącą przy zasłoniętym oknie, prawie nagą dziewczynę, celującą z broni do wściekłego mężczyzny. Patrząc na jego do połowy opuszczone spodnie, bez problemu domyśliłem się o co chodziło.

Cel dziewczyny się zmienił, kiedy nas zauważyła.

Nagle wszyscy, którzy chwilę temu stali, zupełnie nic nie robiąc, teraz wyciągnęli bronie i celowali do niej. Naprawdę nienawidziłem czegoś takiego. Byłem tylko ciekawy, jak ta banda debili się tu jeszcze utrzymała.

Spojrzałem na nich gniewnie.

- Wyjazd. Już - warknąłem, ale to wystarczyło, by zniknęli w mgnieniu oka.

- Wow. Też bym tak chciał na nich działać - wychrypiał Austin, kiedy zrobiło się za nim zupełnie pusto i mógł przynajmniej normalnie odetchnąć.

Mężczyzna w popłochu podciągnął spodnie, orientując się wreszcie, że nie jest sam.

- Pan Dave, Samuel. - Skinął głową, z lekka przestraszony.

- Ja też tu jestem.

Uniosłem brwi, patrząc rozbawiony za siebie.

- Pan Austin. - Ponownie skinął głową, kątem oka zerkając na kobietę.

- Opowiesz nam, co to ma znaczyć? Tylko streszczaj się. Mam dzisiaj ciężki dzień.

Mężczyzna niepewnie na nas popatrzył, jakby chciał się upewnić, czy jest to pytanie, na które musi odpowiedzieć.

Westchnąłem. Będę musiał coś z tym zrobić, albo wejdą Austinowi na głowę. Akurat tutaj powinni go słuchać bez żadnych zastrzeżeń. Zasługiwał też na coś więcej za użeranie się z nimi.

- Chyba słyszałeś pytanie. Naprawdę nie chcesz bym to ja je powtórzył.

- T-tak, szefie! - Idiota znowu skinął głową.

Szybko przeniosłem wzrok na dziewczynę, kiedy wydawało mi się, że się zachwiała. Nadal stała twardo na nogach, jednak nie mogła ukryć zmęczenia, które ukazywała jej twarz. Przy kąciku ust zauważyłem czerwoną stróżkę zaschniętej krwi. Musieli ją uderzyć.

Odetchnąłem z ulgą, kiedy Sam też ją oglądał. Jeżeli coś się stanie z pewnością zareaguje na czas.

- Słuchaj, naprawdę kończy mi się na ciebie cierpliwość. - Skierowałem na niego broń, kiedy się ociągał.

Mężczyzna klęknął.

- Wybacz szefie! My... my chcieliśmy się trochę zabawić. R-rozumie szef, męskie potrzeby. - Uśmiechnął się głupio, a moje palce mocniej zacisnęły się na metalu. Czułem, że tym razem przyjaciel patrzy na mnie.

- Ach, no tak - wysiliłem się na spokojny ton, by dowiedzieć się czegoś więcej. - A skąd ją wziąłeś? Ile było ich wcześniej?

Zaczął mówić wyjątkowo radośnie.

- Mam podpisaną umowę z dyrektorem szkoły tanecznej. Oddaje nam dziewczyny za towar. - Ciche syknięcie Austina, znaczyło tylko tyle, że ma ochotę go zabić. Robiła się kolejka. Mężczyzna wydawał się tego nie zauważać. - One i tak nie mają rodziny. Szefie, te suki powinny się cieszyć, że ktoś je...

Dziewczyna podskoczyła, kiedy pocisk trafił w jego ramię. Otworzył niemo usta, a później zacisnął zęby.

- Wybacz, chyba miałem skurcz w palcu. Często mi się to zdarza. Może przejdźmy od razu do tego, ile dziewczyn zdążyłeś sprowadzić i gdzie one są.

W jego oczach nasilało się czyste przerażenie, które teraz naprawdę mało mnie obchodziło.

- N-nie li-cząc tej, była ich t-trójka. One... one nie żyją.

Czułem jak przez jego słowa tracę nad sobą panowanie. Znęcanie się nad kobietami i dziećmi, wykorzystywanie ich, było czymś co gardziłem ponad wszystkie przestępstwa. A to jeszcze stało się u nas. Do jasnej cholery, jakim cudem mogłem do tego dopuścić?

Przystawiłem broń do jego czoła.

- Jeszcze jedna formalna sprawa. Czy dostałeś jakiekolwiek pozwolenie na to ode mnie czy innych decyzyjnych osób?

- N-nie, ja myślałem, że...

- Wy wszyscy tylko, kurwa, myślicie. Zastanawiam się czym, skoro to nigdy nie wychodzi. Daj mi argument, przynajmniej jeden, bym nie strzelił ci teraz w łeb. - Mocniej przycisnąłem pistolet do jego pustej głowy.

- N-nie mam - wyszeptał, zamykając oczy.

- Tak myślałem. - Miałem już pociągnąć za spust, ale powstrzymał mnie głos Sama. Nie przerwałby mi bez ważnego powodu.

Spojrzałem pytającym wzrokiem, a on przeniósł go na dziewczynę, uświadamiając mnie w czym problem. By to szlag. Narzekam, że oni nie używają głowy, a sam tego nie robię. Przecież nie będzie to dla niej przyjemny widok.

Wstałem lekko zdenerwowany. Argument przyjaciela pozwolił mu jeszcze trochę przeżyć, ale na sam widok jego twarzy robiło mi się niedobrze.

Austin natomiast nie wyglądał na zadowolonego, że taki śmieć zwinął mu towar, za który był odpowiedzialny.

- Giń, suko!

Gwałtownie się odwróciłem, chcąc strzelić do mężczyzny, jednak nim zdążył to zrobić któryś z nas, rozległ się huk, a na jego białej bluzce, na klatce, pojawiła się czerwona plama.

Upadł na podłogę, próbując złapać oddech. W końcu znieruchomiał, leżąc martwy.

Spojrzałem na nią współczująco. To nie ona powinna to zrobić.

Wycelowała w przestrzeń pośrodku nas. Cała drżała, a na ciele miała sporo zadrapań i siniaków.

Rozchyliła wargi, starając się coś powiedzieć przez zaschnięte usta.

- Pomóżcie mu. Chłopak - przełknęła ślinę - jest od was. Leży w rogu. Postrzelili go.

Razem spojrzeliśmy na miejsce, o którym powiedziała. Sam podbiegł do chłopaka i przykucnął, a z jego ust od razu wydostało się syknięcie.

- Austin, zawołaj Kevina. To Michael. - Otworzyliśmy szeroko oczy. Kiedy ta informacja do niego dotarła, szybko wybiegł z pomieszczenia. - Michael, ocknij się.

Zerknąłem na dziewczynę, widząc, jak wpatrywała się w to z niemałym przejęciem. Chciałem do niej podejść, ale wiedziałem, że teraz nie jest na to zbyt dobry moment. Pozostawało mi tylko obserwować, jak to wszystko się rozwinie.

Tylko co tu robił ten dzieciak?

Kevin, jak zwykle ubrany w swój biały fartuch, wbiegł do środka, rozglądając się, aż nie napotkał Sama z Michaelem.

W kilku niewielkich krokach znalazł się przy nich.

- Co z nim? - zapytał, sam mierząc mu puls.

- Stabilny, kula została w ramieniu, ale nie wydaje mi się, żeby coś uszkodziła.

- Młody, no dalej, obudź się, albo tego pożałujesz. - Odetchnęliśmy, kiedy otworzył oczy. - Nie ruszaj się.

- Michael, spójrz na mnie. Pamiętasz co się stało? Hej, skup się. Co pamiętasz jako ostatnie?

- Daniel mnie postrzelił. Ja... - Jego oczy się rozszerzyły. - Dziewczyna, co z dziewczyną?! - Gwałtownie się podniósł, krzywiąc.

- Czego nie rozumiesz w zdaniu "nie ruszaj się"?! Dlaczego zawsze musisz być taki lekkomyślny?! - Kevin zacisnął dłoń na jego ramieniu, przez co chłopak niemo otworzył usta.

- Żyje. - Przyjaciel odsunął się na tyle, by mógł ją zobaczyć. - Byliśmy akurat na dole, kiedy usłyszeliśmy strzały. Nie zdążyłem ją jeszcze zbadać, bo niespodziewanie okazało się, że tu sobie leżysz.

Zarówno u niej, jak i u niego, było widać ulgę.

Michael zignorował Kevina i, mimo jego sprzeciwów, wstał.

- Młody, ja naprawdę nie żartowałem, mówiąc, byś się nie ruszał.

- Przestań marudzić. Nic mi nie będzie. Poza tym jest obok dwóch najlepszych lekarzy. Uratujecie mnie w razie czego. Taką przynajmniej mam nadzieję. - Podszedł bliżej i delikatnie skinął głową. Zrobiłem to samo.

Zauważył, że nadal stała przerażona, z bronią w dłoni.

- Przepraszam, że nie byłem w stanie więcej pomóc. Nie musisz się bać tych dwóch - wskazał na mnie i Sama, ale nie wspominając słowem o Kevinie. - Zajmą się tobą i z pewnością będziesz przy nich bezpieczna. Możesz im zaufać.

Szybko pokiwała głową.

- Dziękuję. Gdybyś mi wtedy nie pomógł...

- Nie musisz mi dziękować. Gdyby zaszła taka potrzeba, zrobiłbym to drugi i kolejny raz bez żadnego zawahania. Tylko najpierw chyba muszę dać to opatrzyć. - Ostatnie zdanie wyszeptał, niebezpiecznie się chwiejąc. Kevin go przytrzymał, stojąc tuż za nim.

Czyli Michael jej pomógł. Uśmiechnąłem się, widząc jak dobrze mężczyzna się nim opiekuje. Chłopak miał dopiero czternaście lat, a trafił tu, kiedy miał siedem i bardzo dobrze to pamiętałem. Jego rodzice zginęli w strzelaninie, a mały nie miał nikogo więcej, więc Kevin zajmuje się nim od tamtego czasu, wychowując jak syna. Radził sobie z tym znakomicie.

Przekleństwo Kevina rozniosło się po pomieszczeniu, gdy na kogoś nadepnął.

- Przez was będę musiał sobie kupić coś ciemniejszego, bo niedługo zbankrutuję.

Sam wstał, ukrywając uśmiech.

- Wyciągnij z nich kule i postaraj się zachować ich przy życiu. Austin ci pomoże. Ja zajmę się resztą. - Z niechęcią błądził wzrokiem po ich ciałach, sprawdzając zapewne, ilu idiotów będzie musiał wyleczyć, jednak pewne zdanie widocznie go zachęciło. - A i jeszcze jedno, nie próbuj podawać im znieczulenia.

Lewy kącik ust lekarza się uniósł, widząc przerażenie w oczach mężczyzny, który jako jedyny był jeszcze przytomny.

- Błagam, szefie! To się więcej nie powtórzy! Nie chciałem jej nic zrobić!

Sam uniósł brwi.

- Wtedy nie leżałbyś tu postrzelony.

Prychnąłem, kiedy mimo to nadal próbował się z tego jakoś wywinąć.

- Jeżeli pozwolicie, zajmę się Michaelem w pierwszej kolejności. Mam to gdzieś, jeżeli który z nich zdechnie.

- Kev, bądź trochę milszy - wyszeptał chłopak, mając przymrużone oczy.

- Milszy? Słyszałeś co powiedział Sam? Mam nawet nie próbować używać znieczulenia, a jak wiesz, naprawdę słucham poleceń szefa, więc módl się byś w miarę szybko zemdlał.

Dziewczyna otworzyła usta, widząc, jak mężczyzna wychodzi z Michaelem.

- Nie martw się o niego. Kevin tylko się wygłupiał. Są dla siebie jak ojciec z synem. Nic mu nie będzie. - Cicho przytaknęła. Spojrzałem na jej dłoń i to, co w niej trzymała. - Mogę?

Niepewnie spojrzała na Sama, na mnie, nawet przez moment na Austina, a na koniec na broń.

Skierowała ją w dół i wyciągnęła rękę. Drugą trzymała zakrywając piersi, które w dużej mierze były schowane pod gęstymi i długimi, brązowymi włosami. Majtki, które jako jedyne zostały na jej ciele, były całe podarte.

Odłożyłem go poza jej zasięgiem. Nie byłem pewny, czy nam zaufała, ale słowa chłopaka z pewnością pomogły.

Austin się poruszył i szepnął do nas, kiedy stał wystarczająco blisko.

- Piętro wyżej jest pokój z łazienką. Zajmijcie się nią tam, nim zabierzecie do siebie czy coś. Pójdę wszystko przygotować i znajdę jakieś w miarę pasujące ubrania.

- Dzięki - odpowiedziałem, patrząc, jak wychodzi.

Dziewczyna nadal stała nieruchomo, ale kiedy zrobiłem krok w jej stronę, odsunęła się, będąc coraz bliżej ściany. Nie chciałem robić nic, co by mogło pogłębić jakieś jej obawy.

- Przepraszam, że musiałaś przez to przejść. To moja wina. Gdybym wcześniej zauważył, co się dzieje, możliwe, że byłabyś zupełnie bezpieczna. - Zadrżała, przyglądając mi się. - Pójdziesz z nami? Chcemy ci pomóc. Mój przyjaciel - wskazałem głową na Sama - jest lekarzem. Zbada cię i opatrzy.

Uśmiechnęła się bez cienia wesołości.

- A myślałam, że to tylko w filmach próbują takich psychologicznych gadek. - Próbowała się bardziej zakryć. Tym razem na pewno się zachwiała. - Z każdą dziewczyną tak zaczynacie?

- Tylko on. Ja w pierwszej kolejności pytam o imię.

Prychnąłem, słysząc odpowiedź przyjaciela.

- Czyli on od uspokajania, a ty od przesłuchań, świetnie.

Wyłapałem, jak dyskretnie się rozglądała. Planowała uciec? Kto by w sumie nie próbował.

Wciągnęła głośno powietrze, chcąc odskoczyć, kiedy Sam ściągnął swój płaszcz i szybko znalazł się za nią, okrywając ją nim. Wykorzystałem jej odwróconą uwagę i również podszedłem. Sapnęła, nie wiedząc na kogo powinna bardziej uważać.

- Chyba kiepsko mu idzie uspokajanie, skoro nadal jesteś taka spięta.

Spojrzałem na niego gniewnie.

- Co... chcecie zrobić? - zapytała słabo, szybciej mrugając oczami. Nie potrafiła skupić wzroku.

Przytrzymaliśmy ją, kiedy zasłabła. Wydawała się zdezorientowana.

- Zabierzemy cię do pokoju, gdzie będziesz mogła odpocząć. - Bez zbędnego czekania, wziąłem ją na ręce. Nie wyglądało na to, by była z tego zachwycona, ale też nie protestowała. Zapewne nie miała na to siły.

Przycisnąłem ją bliżej siebie, a Sam poprawił płaszcz tak, by wszystko zakrywał. Ci idioci na pewno czekali ciągle za drzwiami.

- Postaram się przenieść cię jak najszybciej. Jeżeli przekręcisz się bardziej w moją stronę, nie będzie widać twojej twarzy.

Zrobiła to, zakrywając ją jeszcze dłońmi.

Gotowy, skinąłem na przyjaciela.

***
Witam wszystkich, którzy tu trafili i przebrnęli przez pierwszy rozdział!

Chciałabym trochę nakreślić parę spraw.

Jest to moja pierwsza książka, którą po namysłach, w końcu postanowiłam opublikować. Jestem w trakcie jej pisania, więc mogą pojawić się nieścisłości czy inne wpadki. Mam nadzieję, że nie trafi się ich dużo i nie wpłyną one na jakość czytania.

Pisanie jest czymś co lubię robić w wolnych chwilach i nie chciałam trzymać tego tylko dla siebie. Być może komuś się spodoba, zaciekawi. Jednym słowem - nie będzie ona idealna.

To chyba tyle z mojej strony...

Miłego tygodnia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top