Rozdział XX
Odbierałem telefon za telefonem, z kolejnymi pytaniami co robić, co najmniej jakbym znał na to odpowiedź.
Tylko że ja musiałem ją znać. My wszyscy musieliśmy ją znać. Znać plan i wiedzieć co dalej, na wszystkie pierdolone sytuacje, które mogą się wydarzyć.
Ale jak mogłem to przewidzieć? Do tego w ogóle nie powinno dojść! Nikt obcy, by tam nie wszedł, więc nawet głupi doszedłby do wniosku, że mamy w środku kreta. I to nie jednego.
Pięć dni. Tylko tyle mieliśmy, żeby obmyślić coś sensownego, przy okazji mniej więcej ogarniając cały ten bałagan i zamieszanie. Nie wspominając już o May, która nic szczególnego nie robiąc, wplątała się w to jeszcze bardziej.
- Każdy się odmeldował i nie wygląda na to, żeby ktoś był poważniej ranny niż otarcia. - Ray odetchnął z ulgą. - Tak, jak prosiłeś, odesłałem ich do domów. Nic tu więcej nie zrobię. Nie mam pojęcia w jakim stanie jest teraz budynek po tym. Radzę tam nie wchodzić, dopóki się tego nie sprawdzi.
- Jasne, załatwię kogoś, kto się tym zajmie - odpowiedziałem zmęczony. - Dobra robota, Ray. Też już wróć do domu i odpocznij.
- Jak coś, będę pod telefonem.
Odrzuciłem smartfon, przecierając oczy.
Celowo podłożył ładunki, akurat w tych pięciu punktach. Są one wiodące. Chwilowa utrata jednego była mocno odczuwalna, a co dopiero wszystkich, nie wiadomo na jaki czas. Chciał nas spowolnić i pokazać, że nie żartuje, ale ile może jeszcze zrobić?
Spojrzałem na Sama i braci, kiedy powoli kończyli rozmowy.
Carl wydawał się być obecnie poważniejszy od Jaya, co było rzadkością do zobaczenia.
- Co jesteś taki nieswój? - zapytałem. Uniósł brew, nie rozumiejąc co mam na myśli. - Przecież chciałeś jakąś grubszą akcję - przypomniałem, nie umiejąc się powstrzymać.
- Spierdalaj - mruknął. - To było zanim ten psychopata zaczął wciągać w to innych. Na szczęście nie ma rannych.
- U mnie też zero rannych - wtrącił Jay. - Wygląda na to, że było to jedynie ostrzeżenie.
- Ale jakie pomysłowe - skomentował zgryźliwie Nath. Jego głos był przepełniony bólem. Był naprawdę zły. Uderzyła go nie tylko sytuacja z wybuchami, ale i laptopem. Nigdy wcześniej nie było sytuacji, gdzie by sobie nie poradził. - Rozmawiałem z Doris. Z tego co zdążyła zobaczyć, to wybuch był w nieużywanym pomieszczeniu. Mieli zamiar go zagospodarować, ale ostatecznie nic tam nie powstało. Najistotniejsze jest to, że nie dało się tam przejść niezauważonym.
- Więc zrobił to ktoś od środka - rzucił Jay. - Myślicie, że to te same osoby, które zwinęły towar?
- Całkiem możliwe - przyznałem. - Jednak nie możemy wykluczyć opcji, że mógł to zrobić kompletnie ktoś inny.
Skrzywił się.
- Czyli wszystkich musimy brać pod uwagę. Nie brzmi to najlepiej.
- Szczególnie, że Daniel nie żyje, a to on wziął sporą ilość dziewczyn, w tym przecież May. Nie mógł podłożyć ładunków. Chyba że wszystko było zaplanowane wcześniej.
- Albo handlarz znalazł sobie kogoś innego do pomocy - dodałem, co wcale ich nie ucieszyło.
Młody miał rację, jednak to wcale nie wykluczało innych możliwości.
Samuel wydawał się nieobecny, odkąd usłyszał słowa, które mieliśmy przekazać May. Przecież one nie miały żadnego sensu. A przynajmniej dla mnie.
Jay się wyprostował.
- Pojadę na miejsce zobaczyć, jak to wygląda.
- Jadę z tobą.
Brat przytaknął, widząc, że Carl i tak wpakuje mu się do auta.
- Zaczekajcie. - Samuel zatrzymał ich, kiedy mieli zamiar już wyjść. Zwrócił się nie tylko do nich. - Nie przekazujcie jej nic co powiedział. Sam to zrobię, kiedy będzie odpowiedni moment.
Kiwnęli głowami, o nic nie pytając.
Nath siedział widocznie przygnębiony. Kiedy wyczuł, że go obserwuję, uniósł spojrzenie, natrafiając na moje. Był osobą, po której od razu było widać wszystkie emocje.
- Zepsułem to. Gdybym go namierzył...
- Nic by to nie dało - przerwał mu Sam. - Jest ostrożny. Na pewno zadbał o wiele więcej niż to. Dzięki jego zagrywką, wiemy, że nie wszyscy są lojalni wobec nas. Teraz musimy się po prostu za to zabrać. Poza tym, nie znam się na tym, ale to chyba laptop nie dał rady, a nie ty. - Spojrzał na niego z zapytaniem.
- Nie wiem, czy to on czy jego informatyk, ale ktoś znalazł u mnie otwartą furtkę i to wykorzystał. Nie zdążyłem nic zrobić. Nawet nie wiem, co zrobiłem źle.
- Więc bierz sprzęt i staraj się tego dowiedzieć. Wiesz już czego możesz się spodziewać. Zaskocz go.
Nath delikatnie się uśmiechnął. Nadal uważał, że nie zrobił wystarczająco, jednak teraz był bardziej zdeterminowany i na pewno nie podda się, dopóki nie dopnie swego.
- Dobrze, że nie miałem tylko jednego laptopa. Pójdę po niego i tak teraz pomyślałem, że może kamery coś nagrały. Nawet jak nie będzie widać twarzy, sylwetka i inne rzeczy też dużo powinny pomóc.
- Dobry pomysł - przyznałem.
Młody szybko wrócił z nowym sprzętem i równie szybko zyskał dostęp do nagrań z kamer ze wszystkich jednostek, w których był wybuch.
Nie znając pory, a nawet dnia, kiedy ktoś mógł podłożyć materiały, było to jak szukanie igły w stogu siana.
Miałem nadzieję, że dopisze nam trochę szczęścia.
- Sprawdź siódemkę. Jeżeli zobaczymy kobietę, będziemy mogli przypuszczać, że to Vinsi. Wtedy faktycznie będzie prawdopodobne, że zrobiły to te same osoby.
Nath zgodził się z Samuelem, wchodząc w odpowiedni plik.
Przekazałem mu to samo, co Ray mi. Dzięki temu od razu mieliśmy widok z odpowiednich miejsc.
Uchwycony przez kamery moment eksplozji wydawał się jeszcze gorszy od tego, co przedstawił mi Austin i Ray. Gdyby akurat ktoś znalazł się wtedy w pobliżu...
Nagranie leciało do tyłu, pokazując, co działo się tam wcześniej. Obraz się nie zmieniał, nikt tamtędy praktycznie nie przechodził, a jak już się pojawił, skręcał później gdzieś indziej. I tak przez cały czas.
Młody zmrużył oczy, nagle wszystko zatrzymując. Wrócił, puścił i znowu zatrzymał, sprawdzając dodatkowo jakieś parametry.
- Ktoś zmodyfikował nagranie. To, co tu wiedziecie, nie jest tym, co naprawdę się tam działo - stwierdził pewnie, tłumacząc.
- Próbowali ukryć tożsamość wspólnika? - zapytałem, gdyż tylko to przyszło mi do głowy jako powód. Tylko dlaczego im na tym zależało? Wątpiłem, żeby traktował ich jako prawdziwych wspólników. Wykorzystywał i nic więcej.
- Albo chcą nas spowolnić i niczego tam nie ma, ale robota wygląda na profesjonalną, nie widać żadnych różnic.
Uniosłem brwi.
- To skąd wiesz, że to nie oryginał?
- W sumie to nie wiem, intuicja. Wszystko jest dobrze, ale wygląda nie tak jak powinno. - Wzruszył ramionami. - Ale... - zaczął, a w jego oczach błysnęło coś w rodzaju dumy. - Nie jestem aż tak głupi, żeby się nie zabezpieczyć na takie przypadki. Cały zapis jest w zupełnie innym miejscu. Zaszyfrowane. Nie ma możliwości, by to wykrył, a co dopiero, żeby się tam dostał.
Mówił to z takim przekonaniem i entuzjazmem, że wierzyłem mu na słowo.
Po chwili ponownie włączył to samo nagranie i przewinął do odpowiedniego momentu. Tym razem znajdowało się tam coś więcej, a na twarzy Nathana pojawił się szeroki uśmiech.
- Bingo.
- Czyli to ona. - Westchnąłem, widząc rudowłosą kobietę. Szła niepewnie, cała spięta i zamyślona. Przystanęła, spoglądając w oko kamery, jakby jeszcze wtedy biła się ze swoimi myślami co zrobić.
No i wybrała źle.
Ściągnęła z ramienia torbę i położyła ją obok. Znowu się zawiesiła, wahając.
Dlaczego to robisz, skoro masz wątpliwości, co?
Starannie wszystko ułożyła, kierując się zapewne instrukcjami, które dostała. Odsunęła się od tego na chwiejnych nogach, ledwo utrzymując równowagę. Przytrzymała się ściany, chwytając za głowę. Złapała za torbę i niemal stamtąd wybiegła.
- Sprawdź tak samo pozostałe miejsca. Może też się załapali na nagraniach i poznamy wszystkich.
- Już się robi. Daj mi chwilę.
Przytaknąłem i w tym samym czasie rozległ się dźwięk domofonu. Uśmiechnąłem się, patrząc na godzinę. Idealnie zmieścił się w czasie, który mu dałem.
Idąc mu otworzyć, napotkałem dziewczyny. May odwróciła wzrok od razu, kiedy nasze spojrzenia się zrównały, odwracając głowę gdzieś na bok.
I, gdzieś w środku, zabolała mnie jej reakcja. Tylko... Nie mogłem przecież oczekiwać czegoś więcej po tym, co powiedziałem.
Isa posłała mi pytające spojrzenie. Wskazałem głową, by weszły do salonu.
Stałem tak i dopiero drugi dzwonek przypomniał mi, co miałem zrobić.
Austin nie wyglądał ani trochę na zadowolonego z tego, że go tu ściągnąłem, ale był ranny i nie zamierzałem tego ignorować. Szczególnie, że on na pewno by to zrobił, usilnie twierdząc, że nic mu nie jest.
- Wybuchy?! - Zszokowany głos Isy rozniósł się po całym domu. Jej wzrok padł na Austina, który wszedł razem ze mną. - Boże, Austin, nic ci nie jest?! - Podeszła do niego, uważnie oglądając i unosząc ręce, ale zatrzymała je w połowie, jakby obawiała się, że może zrobić mu tym tylko większą krzywdę.
- To nic takiego. Kiedy przyjechałaś? - zapytał zaskoczony, ale i wyraźnie ucieszony jej obecnością.
- Dzisiaj - odpowiedziała, ale jej wzrok nadal go nie opuszczał, nieprzekonana jego słowami. - Nie wyglądasz dobrze. Sammy, możesz? - spytała, patrząc na niego z prośbą.
- Naprawdę nic mi nie jest. Nie wiem po co Dave mnie tu ściągnął - warknął, wrogo na mnie spoglądając.
- Siadaj - zarządził Sam, wskazując mu miejsce i zdecydowanie nie przyjmując odmowy. Austin nie miał innego wyjścia, kiedy Isa sama go tam posadziła.
Ja za to usiadłem obok May, obserwując jej reakcję. Starała się udawać, że nawet wcale tego nie zauważyła.
- Mówił przez telefon o zwichniętym nadgarstku - przypomniałem, a jego nienawistne spojrzenie wierciło we mnie jeszcze większą dziurę.
- Ściągnij bluzkę.
- Do zwichniętego nadgarstka? - Zaśmiał się nerwowo.
Prychnąłem pod nosem.
- Ściągnij ją - ponaglił Sam, czekając aż to zrobi.
Skrzywił się, ostatecznie powoli ją zdejmując.
Kącik ust przyjaciela drgnął do góry.
- Austin, ja wiem, że nie jesteś lekarzem, ale żeby bark z nadgarstkiem pomylić?
- Daj mi spokój, dobra? - mruknął. - I tak mnie już boli jak cholera.
Zerknąłem na dziewczynę, która w ciszy wszystkiemu się przyglądała, próbując nie zwracać na mnie uwagi. Niepokoiło mnie tylko to, że całkiem dobrze jej szło.
- Spróbuj się rozluźnić. Muszę sprawdzić, jak to wygląda i nastawić.
- Chcesz to dotykać?
- A znasz inny sposób?
Nie odpowiedział, wiedząc, że i tak z tym nic nie zrobi. Spróbował więc się go posłuchać, co nawet z daleka było widać, że nie za bardzo mu wychodziło.
- Austin. - Isa podeszła bliżej niego, odwracając jego uwagę od Sama. - Dlaczego zawsze musisz się w coś wpakować?
- Kiedy ja nic nie robiłem. - Westchnął. - Chciałem się napić herbaty i nawet nie zdążyłem. A miałem na nią taką ochotę.
- To zrobię ci ją w nagrodę - odparła z uśmiechem, na co zmarszczył brwi.
- W nagrodę? - zapytał cicho, ale kiedy zrozumiał za co, było już za późno. Wrzasnął, kiedy Samuel szybkim i sprawnym ruchem nastawił jego bark. - By cię szlag, Sam - warknął przez zaciśnięte zęby, zamykając oczy, żeby się uspokoić. - Ale dzięki - dodał po chwili.
- Nie ma sprawy, tylko następnym razem nie próbuj ukrywać, gdyby coś ci było. Zostaniesz na noc bym miał cię na oku i będziesz musiał obyć się na razie bez jednej ręki, bo trzeba ją unieruchomić.
- Nawet matka tak o mnie nie dbała - prychnął i spojrzał rozbawiony na Isabelle. - Mam nadzieję, że z tą herbatą to nie była ściema.
- Bez obaw, dotrzymuję słowa. - Zaśmiała się. - Ktoś jeszcze chce?
Nath i May podnieśli rękę w tym samym momencie. Isa kiwnęła głową, zatrzymując na mnie dłużej wzrok.
Czy teraz będą mi to ciągle przypominać? Wiem przecież, że zrobiłem źle. Nie cofnę tego.
Samuel na chwilę zniknął, pojawiając się z odpowiednimi opatrunkami.
- Dowiedzieliście się już czegoś?
- Nath sprawdza resztę kamer, ale w siódemce to Clarissa. Nie tylko zajebała towar, ale i podłożyła ładunki - wyjaśniłem.
- Czyli dlatego była ciągle taka poddenerwowana i nieobecna.
- Pojedziemy do niej zaraz - powiedziałem obojętnie. - Nie próbowała uciekać, więc teraz też tego nie zrobi, ale za długo z tym zwlekaliśmy.
Spojrzałem na dziewczynę, zastanawiając się, czy powinienem pytać. Zabranie jej ponownie ze sobą było cholernie ryzykowne. Już wcześniej nie zdołałem dopilnować, żeby nic się nie stało, więc jaką miałem pewność, że teraz nie będzie gorzej? Ale chciałem, aby teraz sama o tym zdecydowała. Bez żadnego nakazu, nawet ze strony Sama, i wiedziałem, że tym razem nie będzie nalegał.
- Chcesz z nami pojechać? - zapytałem, a to wydawało się ją zaskoczyć bardziej, niż się spodziewałem.
- Nie chcę przeszkadzać. Szczególnie, że to ważna sprawa - odpowiedziała, praktycznie na mnie nie patrząc.
- Nie będziesz - przerwałem na chwilę, ściszając głos przy następnym zdaniu, by tylko ona usłyszała. - Nasza obietnica nadal obowiązuje - przypomniałem, a jej wzrok szybko odnalazł mój, upewniając się, że to co powiedziałem było prawdą.
Było i miałem nadzieję, że to dostrzegła.
Przygryzła dolną wargę, kiwając głową przekonana. Byłem pewien, że to zasługa Isy. Musiała jej coś powiedzieć i szczerze się obawiałem, co takiego wybrała.
- O ile Sam nie będzie miał nic przeciwko - dodała, spoglądając w jego stronę.
Uśmiechnął się.
- Dobrze wiesz, że nie mam. Ale musisz też zdawać sobie sprawę, że nie wiem, co będzie się tam działo i jak daleko będę musiał się posunąć. Raczej nie powinno dojść do czegoś poważniejszego, ale zawsze istnieje takie ryzyko.
- Rozumiem - odpowiedziała, przełykając ślinę. - Może nie jest to coś co popieram, jednak wiem, że robicie tylko to co konieczne.
Odwróciłem od niej wzrok, spoglądając na przyjaciela.
Nie wszystko co zrobiliśmy było zawsze konieczne i każdy z nas był tego świadomy. Tego, do czego jesteśmy zdolni.
- Tak - odparł mimo to.
Skończył opatrywać Austina, a Isa wróciła z herbatami, które od razu rozdała, jednak zatrzymała się przed Nathanem, który dziwnie się wyszczerzył.
- Mam was - oznajmił, a Isa zerknęła na ekran. - Wszystkie zagubione ptaszki. Co do jednego.
- Znam go - wskazała palcem, o którego jej chodzi. - Może przypomnę mu o swoim istnieniu?
- Nie powinnaś wybierać się tam sama. - Austin niemal wyrwał mi te słowa z ust. - Oni też jadą razem, więc jeżeli chcesz się do niego wybrać, to wspólnie ze mną.
- Zamierzasz mnie bronić jedną ręką? - zapytała rozbawiona.
- Nie chcesz się przekonywać, ile mogę zrobić tylko tą jedną ręką.
Mierzyli się spojrzeniami, nawet na chwilę nie odwracając wzroku.
- A może chcę?
- Więc jedziesz z moim towarzystwem.
Przewróciłem oczami na ich dziecinne gierki i zwróciłem się do brata.
- Niech Jay i Carl też się jednym zajmą. Przekaż im adres i to, co będą potrzebować.
- Właśnie to zrobiłem. - Nadal był wyjątkowo szczęśliwy.
Zauważyłem, jak May wyciąga rękę po herbatę, a ja, nie wiedząc jeszcze dokładnie co chcę zrobić, złapałem ją tuż przed tym, nim chwyciła za kubek. Drgnęła, zaskoczona moim gwałtownym ruchem.
Nie chcąc by to źle odebrała, puściłem ją.
- Mogłabyś na chwilę ze mną wyjść? - spytałem, i mimo obaw, które miałem, zgodziła się.
Wróciliśmy do wcześniejszego pokoju. Stanęła przy ścianie, a mój wzrok utkwił na jej szyi.
- Nie musisz...
- Chciałem...
Zaczęliśmy w tym samym czasie, ale akurat w tym nie mogłem dać jej pierwszeństwa.
- ... cię za to przeprosić - dokończyłem. - To nie powinno mieć miejsca. A tym bardziej w stosunku do ciebie. Wiem, że zrobiłem źle, May. I umiem się do tego przyznać, więc nie wahaj się obrzucić mnie gniewem, jeżeli go czujesz.
- Samuel kazał ci to wszystko powiedzieć? - zapytała podejrzliwie.
- Zdążył mnie tylko opieprzyć. - Znowu spojrzałem na jej szyję, przypominając sobie jej próby złapania oddechu. Nie sądziłem, że ścisnąłem ją aż tak mocno. Nie chciałem jej skrzywdzić.
Wzięła głęboki wdech.
- Ja też zrobiłam źle i nie da się tego ukryć. Uznajmy po prostu, że jesteśmy kwita. Tak będzie najlepiej - uznała i było to zupełnie szczere. - Zresztą, już zdążyłam wyrzucić swoją złość i czuję się z tym świetnie, że nazwałam samego Dave’a Sanders kretynem, dupkiem, i wszystkim innym co mi ślina na język przyniosła - powiedziała dumnie.
Nie umiałem powstrzymać uśmiechu na jej słowa. Podszedłem powoli, znowu sprawdzając jej reakcję. Nie odsunęła się. Zadarła trochę głowę, by nadal móc patrzeć mi w oczy.
- Muszę przyznać, że jesteś nadzwyczaj odważna. Niewielu się na to zdecydowało, a jeszcze mniej wyszło z tego cało.
Zmieszałem się, kiedy jej wzrok trochę posmutniał. Nie taki był tego zamiar.
- Bo nie mam już nic do stracenia. Wszystko co zrobię, każdy mój błąd, będzie dotyczył tylko mnie. Mnie i nikogo więcej.
Zaczęła spuszczać wzrok, jednak zmusiłem ją by ponownie na mnie spojrzała.
- Ale nadal się boisz - zauważyłem. - Dopóki będziesz odczuwała strach, jakikolwiek strach, nigdy to nie będzie znaczyło, że nie masz już nic do stracenia. Bo uwierz mi, wtedy nawet twoje życie byłoby ci obojętne.
Wpatrywała się we mnie z uwagą, nie robiąc żadnego innego ruchu. Również się nie ruszyłem, pozwalając, by ta chwila trwała jak najdłużej. Żeby mogła spokojnie uporządkować, to co miała w głowie, bo ja też musiałem to zrobić.
Tylko że nie umiałem. Nie teraz, kiedy była tak blisko mnie. Kiedy dzieliły nas milimetry.
Mój wzrok mimowolnie zjechał niżej, a kiedy powróciłem do jej oczu, zauważyłem, że zrobiła dokładnie to samo.
Jej ręka zaczęła niepewnie podnosić się do góry, ale zamarła przestraszona, kiedy ktoś zapukał. Szybko się odsunęła, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok.
- Dave? May? Sam się pyta, czy jesteście już gotowi.
Odchyliłem głowę do tyłu, przymykając oczy. Przeklęty, zrobił to specjalnie.
May była odwrócona do mnie bokiem, ale nawet tak widziałem jej zaróżowione policzki, przez co uśmiechnąłem się w duchu. I chyba nie tylko w nim, bo kiedy na mnie spojrzała, znowu się odwróciła, jeszcze bardziej zawstydzona.
- Tak, już idziemy - odpowiedziałem bratu i podszedłem do May. - Mam nadzieję, że nie straciłaś do mnie zaufania. Jeżeli jednak pojawiły się u ciebie jakieś wątpliwości, postaram się zrobić wszystko, by zniknęły. - Musnąłem palcem jej dłoń, na co zwróciła uwagę. - Ale teraz już chodźmy, nim Samuel osobiście przyjdzie sprawdzić, czy cię nie duszę - dodałem, puszczając jej oczko.
Prychnęła pod nosem.
- Masz dziwne poczucie humoru.
- Dziwne, ale spełnia swoją funkcję, prawda?
Wcale nie musiała odpowiadać, bym wiedział.
Jej oczy mówiły za nią.
Całą prawdę.
***
Jutro nie będę miała za bardzo czasu, więc rozdział trochę wcześniej ;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top