4. Poznajemy najmłodszych kuracjuszy Sanatorium Seksu!

Niedługi czas wcześniej, gdzieś pomiędzy ostatnimi słowami wymienionymi między skłóconą (lub niezupełnie skłóconą, niezupełnie też pogodzoną) parą, do sali weszło dwoje młodych ludzi. Nico nie zwrócił na nich większej uwagi, bo z oczywistych powodów priorytetyzował smutnego Louise'a. Obserwowanie jego milczącej, zgarbionej pod ciężarem przeżyć emocjonalnych figury z upływem minut przestało wnosić cokolwiek do rozwoju akcji, a dodatkowo wyzwalało w Nicolasie gryzące poczucie niesprawiedliwości mogące zostać zaspokojone tylko na drodze szczerej, niekoniecznie przyjemnej rozmowy. Dlatego też należało znaleźć obiekt tymczasowego zainteresowania, który nie byłby ani Louise'em, ani gościem od statywu, do czego nowo przybyli nadawali się wprost wybornie. Nowo przybyli (czynnik zewnętrzny nr2) spóźnili się na kolację oraz ominęli początek tego nieudanego kabaretu (którego oficjalna część, to znaczy uroczyste przywitanie gości sanatorium, nadal jeszcze się nie rozpoczęła) i aby nie robić wokół siebie dodatkowego szumu, usiedli zaraz przy wejściu, za stolikiem Nico i Louise'a.

Korzystając teraz z nieocenionej mocy retrospekcji, możemy chwilowo wrócić do zdarzeń przeszłych, zasłoniętych ówcześnie przez osobisty dramat Nicolasa i Louise'a:

Tak więc za nimi siedziało dwóch chłopaków, którzy pewnie byli w wieku podobnych do nich, lub trochę młodsi – najwyraźniej władze Sanatorium Seksu miały w tym aspekcie widoczne preferencje. Jeden ubrany w jeansową kurtkę, także jeansowe spodnie w tym samym odcieniu, jasną, rozpiętą pod szyją koszulę oraz źle zawiązany krawat. Blond włosy zaczesał do tyłu, skąd uciekała mu część grzywki. Wyglądał jednocześnie na zmęczonego, obojętnego i odprężonego, jakby właśnie wyszedł z pracy, a teraz jakimś cudem znalazł się tutaj, w Sanatorium Seksu. Musiał być w zmowie z kolegą, bo drugi z nich nosił jeansy o tym samym kroju, które jednak bardziej opinały mu się na udach. Do tego czarną bluzę, a na nią narzuconą kurtkę rajdowca po rajdowcu o dwa rozmiary większym. Na głowie miał pięćdziesiąt ciemnych warkoczyków, na nosie okulary, a na twarzy piegi oraz szeroki, miły uśmiech, gdy rozglądał się po sali aż do momentu, nim zadzwonił mu telefon:

– Tak? Halo? – zapytał pospiesznie, po tym jak z trudem wyciągnął wibrujące urządzenie z kieszeni ciasnych jeansów – Stary, nie uwierzysz, jak mnie cisną te spodnie...! Halo? Co? Nie, nie do ciebie. Cześć, tato. Co tam?

Tutaj nastąpiła chwila milczenia i słuchania, w czasie której delikwent usiłował pójść na kompromis ze swoimi spodniami, swoim komfortem, normami społecznymi określającymi dopuszczalne sposoby poprawiania odzieży w przestrzeni publicznej, a także prawdopodobnie owsikami w swoim tyłku. Stanęło na tym, że pięć razy zakładał jedną nogę na drugą, a że każda pozycja wydawała mu się równie niewygodna, finalnie przyjął postawę właściwą reporterowi mającemu sprawę.

– Mhm, cali i zdrowi. Nie, nikt nie rzygał. No przecież mówię, że nie. To go spytaj. Żartuję, nie spytasz, bo właśnie rzyga... Żartuję!!! Teraz naprawdę. Jest w porządku. Prawda? – zwrócił się do koleżki obok. Ten kiwnął głową. – Kiwa głową. Jakich problemów? Nie, aż takich to nie, ale raz jakiś cwel na mnie zatrąbił, bo zauważyłem rysę na lusterku bocznym i pomyślałem sobie „ona tu wcześniej była, czy ja ją zrobiłem?". Musiałem to sprawdzić, więc szybko otworzyłem okno, podrapałem ją, Kota coś tam do mnie mówił, ale nie usłyszałem co, bo drapałem rysę. I okazało się, że to nawet nie rysa, tylko jakiś przylepiony piach? Błoto? Trochę chropowate w dotyku. Nie wiem, co to było... W każdym razie zeszło w połowie od samego drapania. No i wtedy Kota złapał mnie za ramię i ja do niego „co?", bo mnie już denerwowało, że jak spojrzę znowu w lusterko, to będę myśleć o tej rysie-nie-rysie, a on nie zdążył odpowiedzieć, bo ktoś na nas zatrąbił. Strasznie głośno i miał irytujący klakson. O! Mieliśmy kiedyś taki rower, który zamiast dzwonka miał trąbkę, pamiętasz? Ten niebieski... Ariel go rozwalił. Nie. Nie ten Speedy Speed, jakoś inaczej się nazywał. Ten, co potem o nim mówiłeś, że „taki ładny rower był... Ale jak nie szanujecie rzeczy, to niczego nie będziecie mieli. Zaczniecie wszędzie chodzić pieszo, to może się nauczycie". O co mi chodziło z tym rowerem? A. No to ta trąbka z roweru jakoś skojarzyła mi się z tym klaksonem. Przestraszyłem się i aż puściłem sprzęgło i samochód zgasł. Co? O ranyyy... Wiem przecież... Zatrę tarczę czegoś tam... Mogę mówić dalej? – (Chwila ciszy połączona z przewróceniem oczami). – Okej. Okej. Okej. Mhm. – (Chwila ciszy połączona ze zdesperowanym spojrzeniem skierowanym do towarzysza niedoli, który mógł tylko domyślać się treści produkowanych po drugiej stronie słuchawki, bo posłał mu współczujący uśmiech). – Mhm. Mhmmm. Kurwa, ile jeszcze... Ajjj, nie miało być na głos! – (Dłuższa chwila ciszy, przetarcie twarzy wolną dłonią). – Dobra, daję ci go. Kotek – zwrócił się do drugiego chłopaka – Mój ojciec chce z tobą rozmawiać – Zanim wyciągnął dłoń z telefonem w jego kierunku, dodał jeszcze znacznie ciszej: – Musisz mnie bronić. Proszę.

Tamten, który najwyraźniej miał na imię Kota, odebrał urządzenie i przyłożył je do ucha zmęczonym gestem, odchylając głowę do tyłu, by popatrzeć w sufit. Mimo wszystko, a może nawet przede wszystkim, wydawał się zrelaksowany.

– Dzień dobry – zaczął i jednocześnie zakończył chwilowo swoją wypowiedź, bo jego rozmówca wciąż miał bardzo dużo do powiedzenia. Dalej słuchał uważnie w bezruchu i tylko skrzywił się nieznacznie, gdy jego chłopak postanowił siedemnasty raz zmienić pozycję i przypadkowo kopnął go przy tym w piszczel. – Proszę się nie martwić, Ari naprawdę świetnie sobie radzi. Przysięgam, on-

Ari nagle odwrócił się i wytrzeszczył oczy. „Przysięgam" brzmiało jak duże słowo, a wypowiedziane z taką pewnością siebie stawało się trzy razy większe.

– Serio tak uważasz? – przerwał mu w połowie zdania, które nie było nawet skierowane do niego. Jego głos wydawał się wyższy od nieukrywanej ekscytacji. – Czy podlizujesz się mojemu staremu, żeby wybaczył mi to sprzęgło? On nie wie, że nie umiem inaczej jeździć, więc i tak będę nadal to robił...

Na ten ostatni komentarz Kota zacisnął mocno powieki, po czym szybko odsunął telefon od ucha, by wyciszyć połączenie.

– Już wie. Kazał przekazać, że więcej nie pożyczy ci auta.

Włączył mikrofon.

– Osz kur...

Ponownie wyłączył mikrofon.

– ...I żebyś nie przeklinał.

– ...czę? Nie odzywam się już.

Ari pokonany zamilknął na chwilę, by nie pogarszać swojej sytuacji, podczas gdy Kota starał się ugłaskać przyszłego teścia, który nadal nie mógł pogodzić się z faktem, że jego syn nie zrzuca z biegu, gdy czeka na zmianę świateł. Ogromny błąd wychowawczy. Należało dokładnie przeanalizować, w którym konkretnie momencie zawiódł jako ojciec i jako kierowca. A że Kota był teraz pod ręką, to mogli omówić to razem, z tym że według Koty nadmierne wciskanie sprzęgła było stosunkowo małym niedociągnięciem w zestawieniu z tym, jak gorąco wyglądał Ari za kółkiem. By jednak nie być stuprocentowo stronniczym, potrafił też dostrzegać jego wady: choćby to, że podczas jazdy Ari prawą rękę trzymał na skrzyni biegów, a nie na jego udzie. (Tego rodzaju argumentacja mimo całkowitej słuszności nie spotkałaby się zapewne z aprobatą ojca Ariego, dlatego Kota postanowił zostawić ją dla siebie).

Nie należało jednak zapominać o wciąż rozgrywających się wydarzeniach w tle, jakim był występ pana wodzireja dzielony z coming outem Flow jako złotej rączki. Wcześniej rozmowa telefoniczna mogła jako tako uchodzić za udaną, pominąwszy wykład starego na temat odpowiedzialnego, rozsądnego użytkowania jego auta, teraz jednak stawała się coraz mniej i mniej możliwa. Gdyby wodzirej nie rozpoczął swojego wodzirejowania przy zwiększonej liczbie decybeli, albo gdyby nie przerwano Ariemu ciągnięcia tej pasjonującej opowieści, jego ojciec mógłby usłyszeć, jak się ona skończyła. A mianowicie:

1.Kota próbował wtedy przekazać Ariemu, że światło zmieniło się na zielone.
2. Frajer z auta za nimi głośno zatrąbił, przez co Ari puścił sprzęgło, a że miał wrzuconą jedynkę, to samochód zgasł. Zanim ponownie go odpalił, frajer zdążył zatrąbić jeszcze trzy razy. Na to Ari dostał flashbacków ze swojego czwartego egzaminu praktycznego, natomiast Kota dostał kurwicy.
3. Ari postanowił zatrzymać się gdzieś, by dokończyć czyszczenie lusterka, bo faktycznie nie mógł dalej prowadzić ze świadomością, że jest na nim rysa i upierał się, że absorbuje ona znacznie większą część jego uwagi niż reszta treści odbijających się w lusterku.
4. Na kolejnym skrzyżowaniu okazało się jednak, że tamten frajer zajmuje pas obok. Ari nie dostrzegł go, bo skupiał się wtedy na drodze przed sobą (żart: tak naprawdę skupiał się wyłącznie na rysie na lusterku), a Kotę naszła nietypowa dla niego chęć bycia ponad przyziemnymi konfliktami, dlatego nie odwrócił się w tamtą stronę, tylko udawał największego fana śledzenia ruchu drogowego.
5. Niestety był w tym zrywie pacyfizmu jedyny, bo tamten otworzył okno i krzyknął do nich coś w rodzaju „PAMIĘTAJCIE: NA ZIELONE SIĘ RUSZA".
6. W odpowiedzi Kota pochwalił się mu swoim brakiem poszanowania wobec tradycji (pierścionkiem zaręczynowym noszonym na środkowym palcu).
7. Następnie obaj rozegrali skróconą partię upychania jak największej liczby przekleństw w jak najprostszym komunikacie. Przekaz ze strony wrogiego użytkownika auta był mniej więcej taki, że Ari jest straszną pizdą i powinien najpierw nauczyć się jeździć, na co Kota uświadomił go, że Ari aktywnie uczy się tego na jego starej.
8. Finalnie Ari znów zapomniał ruszyć na zielonym, bo na lusterku wciąż znajdowała się rysa, a Kota tego nie zauważył (sytuacji na drodze, nie rysy (ale rysy w sumie też nie)), bo był zajęty wymyślaniem tego debila od debili. Szczęśliwie, wspomnianego debila także zbyt pochłonęła wymiana tych uprzejmości, przez co przeoczył zmianę świateł, a to prawdopodobnie włączało go do elitarnego grona „strasznych pizd" wyjeżdżających na ulice miasta. Otrzeźwiła ich wszystkich dopiero symfonia klaksonów dobiegająca zza ich pleców – organizowana przez kierowców, którzy najpewniej tymi strasznymi pizdami nie byli.
8. Ari – po zaprowadzeniu koniecznych zmian kosmetycznych na lusterku – stwierdził, że prowadzenie auta zawsze niesamowicie go relaksowało. Od tamtego momentu nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w jezdnię i nie mówił za dużo, należało zatem założyć, że tym razem faktycznie koncentrował się na tym, na czym powinien. Niewiele też docierało do niego z opowieści Koty, który niczym odtwarzacz muzyki z jedną piosenką na zapętleniu wciąż przywoływał tę niefortunną sytuację, a gdy tylko docierał do jej końca, znów zaczynał opowiadać ją od nowa z tym samym ożywieniem, tak jakby Ariego wcale tam nie było, gdy to wszystko miało miejsce.
9. Szczęśliwe zakończenie tej historii: zatrzymali się na stacji benzynowej w celu rozprostowania kości i zjedzenia hot-doga. Lub czegokolwiek innego, bo Kota nie jadał mięsa, a tak w ogóle to parówki były produkowane z krowich cycków. Przecież nawet kształt miały podobny.

Rozmowa telefoniczna przedłużała się oraz stopniowo przygłaśniała z powodu warunków technicznych, czyli wzdychań i wykrzyknień wodzireja, które trzeba było jakoś zagłuszyć. Kota rozmawiał spokojnie na tyle, na ile było to możliwe, a Ari bawił się jego palcami, przekładając je między swoimi i pocierając. Nie wydawał się aż tak szczęśliwy, jak na początku rozdziału. Zmarszczył brwi, nieobecnym gestem skubiąc skórę przy paznokciach Koty, gdy ten właśnie podawał dziesięć powodów na poparcie opinii, że każdy chciałby mieć tak wspaniałego syna, jak Ari. Szczerze powiedziawszy, jego ojca niespecjalnie trzeba było do tego przekonywać, bo naprawdę kochał swojego młodszego syna, ale w żaden sposób nie zwalniało go to z obowiązku wypytania o wszystkie organizacyjne niedociągnięcia, które mogły przypaść w udziale chłopakom, choćby „czy nie zapomnieliście leków?". To jedno akurat było pytaniem z tezą.

– Ari, wziąłeś leki? – spytał cicho Kota.

Tym razem Ari poszedł po rozum do głowy, bo zamiast wykrzyknąć kolejne załamane „ja pierdolę!", jedynie popatrzył na niego w sposób niepozostawiający chłopakowi dużo przestrzeni na interpretację. Kota potaknął ze zrozumieniem, nim wrócił do rozmowy telefonicznej:

– Tak, wziął – odparł całkiem poważnie. – Och. Zostały na stole? A, to pewnie druga część recepty. Są otwarte? Mhm, potrzebowaliśmy przeczytać ulotkę, bo poprzednia gdzieś się zgubiła. Nie ma połowy blistra? No tak, oczywiście, bo... – Tu nastąpił ciąg wymówek wymyślonych na poczekaniu i wypowiedzianych bez mrugnięcia okiem, aż w końcu rozmówca najwyraźniej odpuścił, bo Kota płynnie przeszedł do pożegnania – Dziękujemy, miłego wieczoru! Proszę się nie martwić. Mhm, dobrze, już go daję–

– Nie chcę – odezwał się szybko Ari.

Kota nie protestował.

– Przepraszam, oddzwonimy później. Do usłyszenia. – Zakończył połączenie, po czym spojrzał na swojego chłopaka. – Wszystko gra?

– Powiedzmy – westchnął ten, zamyślając się. Cokolwiek działo się w jego głowie, nie miało jeszcze dostać szansy na ujrzenie światła dziennego. Po chwili zastanowienia i dalszej zabawy palcami Koty musiał dojść do wniosku, że nie jest to odpowiednia pora na podsumowywanie uwag i zażaleń jego ojca, a na taktyczną zmianę tematu, bo naraz drgnął, poderwał głowę i mocniej ścisnął Kotę za dłoń. – Wyjdź za mnie.

– O-okej...? Co cię tak nagle napadło? – roześmiał się Kota, po trosze zaskoczony, po trosze onieśmielony tym wyznaniem.

– To mega hot, gdy dla mnie okłamujesz mojego starego. Ja robię głupoty, ty mnie z nich tłumaczysz. Chcę takiego męża.

Kota pokręcił głową rozbawiony.

– Niech będzie. A co z tymi lekami?

– Nic – Ari wzruszył niedbale ramionami. – Może przyda mi się przerwa. Najwyżej będę trochę bardziej irytujący.

– Nie mogę się doczekać.

Ari przysunął się i krótko ucałował Kotę w usta. Być może byłby to całkiem miły moment w historii wszechświata – a przynajmniej w historii życia tych dwojga, bo ostatniej części ich konwersacji słuchał także Nico, a rozmowa o wychodzeniu za kogokolwiek niesamowicie go w tych niekorzystnych dla niego okolicznościach rozeźliła. On też mógłby zapytać o to samo Louise'a, a ten odpowiedziałby radosne „tak!". Tyle że był teraz obrażony – gdyby nie przerwał im nagle i radośnie nieznający wstydu głos wodzireja. Jeszcze jego tu brakowało.

– JAK SIĘ PIĘKNIE CAŁUJECIE! Zapraszam tu do mnie! – I pokazał na nich palcem, by nikt nie miał wątpliwości, kto potrafił tak pięknie się całować.

Na sali zrobiło się teraz zaskakująco cicho, gdy wszyscy odwrócili się i popatrzyli w ich kierunku.

– Ciebie też mamy całować? – odkrzyknął Ari.

– Ja spasuję – uśmiechnął się Kota, unosząc dłonie w geście poddania.

– Co??? Nie! To jest moja metoda aktywizacji gości... – Chłopak od mikrofonu urwał wyraźnie zakłopotany, jakby zrobiło mu się nagle bardzo głupio. – Chciałem tylko jakoś was wywołać, byście tu podeszli... O coś tam was zapytam, wy odpowiecie, ja znowu zapytam, wy znowu odpowiecie. Już nie wiedziałem, co innego mówić... Jakbyście się nie pocałowali, to musiałbym zaprosić kogoś innego, kto przykuł moją uwagę. Na przykład tamtą dziewczynę, która dłubała w nosie – Tu wskazał wprost na odpowiednią osobę, a wszyscy jak jeden mąż podążyli za nim wzrokiem, bo jako dorośli i poważni ludzie byli niesamowicie ciekawi, kto z towarzystwa mógł dłubać sobie w nosie. – A to byłoby w złym guście, gdybym... O szlag... Przepraszam.

Ari i Kota musieli mieć więcej empatii niż Nico, bo zamiast siedzieć w miejscu i czekać, aż gość spopieli się ze wstydu, wstali i ruszyli na środek sali. A raczej, Ari wstał praktycznie od razu i pociągnął Kotę za rękę, na co ten przewrócił z rozbawieniem oczami, ale nawet nie spróbował zaprotestować. Chwilę potem odprowadzeni ilomaś spojrzeniami – w tym (niechętnym) Nicolasa, a nawet Louise'a, który wrócił do żywych po przebywaniu w samotni złożonej z własnych myśli – stanęli przed wodzirejem wibrującym z ekscytacji, że finalnie ktoś zaczyna z nim współpracować i nie jest to jedynie Flow (która swoją drogą nadal dzielnie i bez żadnego powodu trwała u jego boku i kiwała się w przód i w tył na stopach).

– Jak masz na imię? – Podetknięto mikrofon Ariemu.

– Ari – odparł Ari.

– Piękne imię! Kto je wybrał?

– Ja.

– Wow?! Gratuluję! – Chłopak zaczął klaskać, zapominając na chwilę, że w dłoni nadal miał mikrofon. Głośne dudnienie rozniosło się echem po sali, a po nim przetoczyła się fala jęku. – A ty? – zwrócił się do Koty. – Też wybrałeś swoje imię?

– Nie – przyznał Kota.

– Dlaczego?

(Gdzieś w tle Louise pożałował powrotu do rzeczywistości i właśnie chował właśnie twarz w dłoniach. To przypominało słaby stand up. Albo słaby żart nauczyciela, po którym wszyscy muszą się roześmiać jedynie po to, by nie wrócić od razu do tematu lekcji, tylko móc jeszcze wysłuchać kolejnej historii o tragicznym rozwodzie).

– Ach, wiesz, głupia sprawa – odpowiedział zapytany, przegarniając dłonią jasną grzywkę. – Rodzice mnie uprzedzili.

Wodzirej kiwnął głową, jakby wszystko już teraz było jasne, po czym nagle zmarszczył brwi i rzucił szybkie spojrzenie Ariemu. Na szczęście doradcy w jego głowie przekonali go, że nie powinien pytać o nic więcej, bo zapewne byłoby to „A ty nie masz rodziców, Ari?", a jeśli odpowiedź na to pytanie byłaby twierdząca, nic nie powstrzymałoby siły żywiołu ognia, który zmusiłby go do powiedzenia „Ja też nie". Dlatego też potaknął dyplomatycznie:

– Taaak, rozumiem. Czasem się zdarza, że rodzice są od nas starsi.

– Nawet częściej, niż mógłbyś przypuszczać – zgodził się jego drugi rozmówca.

Pan wodzirej był usatysfakcjonowany tą wymianą zdań. Robił szybkie postępy. Kluczem do rozwoju faktycznie musiała być praktyka... Czytał o tym w poradnikach typu „Jak rozmawiać z ludźmi?" oraz „Daj się polubić!", które z jakiegoś powodu starszy brat kupował mu co roku na święta. Do poprowadzenia udanej rozmowy potrzebna była nie tylko umiejętność zadawania trafnych pytań (w czym, jak widać, dzielnie się szkolił), ale też umiejętne zmiany tematu, które dodawały interakcjom dynamiki. W myśl tej zasady zapytał więc:

– Skąd przyjechaliście?

– Ze stolicy – odpowiedział Kota.

– Ostatni przystanek drugiej strefy – uściślił Ari. Kota powoli zmrużył oczy.

– Ooo! – To chyba była odpowiedź za sto punktów, bo wodzirej szybko podłapał temat i brakowało jeszcze tylko, by wręczył mikrofon Flow i zaczął zacierać ręce jak złoczyńcy w kreskówkach. – Z której strony??? Jesteście może ze Żwirowa??? Moja ciotka tam mieszka! Może ją kojarzycie??? Uczy chemii w liceum.

Kota już otwierał usta, by zaprzeczyć, gdy Ari wszedł mu w słowo:

– Jak się nazywa?

Oczy wodzireja rozbłysły jeszcze bardziej.

– Nouka. Nalaia Nouka. (Chyba. Nie mam pamięci do imion).

Ari zaśmiał się głośno. A z całym nagłośnieniem na tyle głośno, że wszyscy zgromadzeni dopisali go do listy nemezis tego ośrodka zaraz obok pana od mikrofonu.

– Ha! Kotek, to chyba ta, co chciała wystawić ci szmatę na półrocze w drugiej klasie!

– A co, gdybyśmy zmienili temat? – zaproponował Kota. Nico tymczasem pomyślał sobie, że tylko najwięksi idioci nie potrafią nauczyć się podstaw chemii.

– Dlaczego? – zainteresował się wodzirej. – Och. – poprawił się po chwili. – Chyba łapię. Nie lubisz mojej ciotki.

– Kto by ją lubił? Ja też jej nie lubię – przyznał szczerze Ari, używszy mocy empatii by domyślić się, że nie były to najmilsze wspomnienia Koty ze szkoły średniej. – Stawiała mi jedynki za machanie nogą.

– Naprawdę? A myślałem, że tylko dla mnie była taka niemiła – potaknął ze zrozumieniem wodzirej. – Najwyraźniej taki typ człowieka.

– Taki typ człowieka – zgodził się Ari.

Wodzirej umilkł na kilka sekund. Co radzono dalej w jego poradnikach? O czym teraz powinien powiedzieć? Posłał swoim rozmówcom dyskretne spojrzenie. Może skomentować ich wygląd? Nie, to byłoby poniżej pasa. Nawet jeżeli skomentowałby ich wygląd powyżej pasa. Znowu zaczynały mu się pocić dłonie i czuł, że jeżeli czegoś szybko nie wymyśli, to zapewne eksploduje.

– Fajna kurtka – rzuciła nagle Flow, pokazując na Ariego. Pan wodzirej jeszcze nigdy tak szybko nie polubił kogoś za jego bezinteresowność, jak tę dziewczynę. – Chciałam kiedyś kupić podobną na targach vintage, ale to nie był zwykły lumpeks, tylko jakiś lumpeks dla bogaczy, więc kosztowała kilka koła. Ostatecznie ją wzięłam, ale i tak strasznie mnie zdenerwowali.

– Ja za swoją akurat nie płaciłem, to kurtka mojego brata.

– Ja za swoją też nie.

Ari spojrzał na nią rozbawiony, uśmiechając się oczami i jednym kącikiem ust. Wodzirej poczuł natomiast, że potrzebuje się wtrącić, dopóki sytuacja nie wymknęła się spod jego kontroli.

– Okeeej, a jak już rozmawiamy o kurtkach, to wy, chłopaki, swoje będziecie musieli zdjąć, bo zostajecie tu na kolejne trzy tygodnie! – Po sekundowym zastanowieniu doszedł do wniosku, że była to wyjątkowo sprytna i udana zmiana tematu. – Powiedzcie, co was tu sprowadziło?

– Samochód.

Mina szybko mu zrzedła. Niezupełnie o to chodziło.

– A ciebie? – zwrócił się z nadzieją do Koty.

– Ten sam samochód.

– Pytam o wasze motywacje – westchnął zrezygnowany. „Proszę, proszę, współpracujcie. Długo pracowałem nad tym planem", błagał ich w myślach, okłamując szpetnie samego siebie, bowiem wcale nie pracował długo nad tym planem, a jedynie obudził się rankiem w gorączce z myślą „O szlag!!! Znowu zapomniałem!!! No nic, ogarnę coś przy śniadaniu". A potem nie zjadł obiecanego sobie śniadania, dlatego też nie opracował nawet szczątkowego harmonogramu na dzisiejszy wieczór.

– Motywacje? – zastanowił się Ari. Nareszcie zaczęli łapać przynętę! – Będziemy pisać licencjat.

... Nie złapali przynęty.

– Licencjat? – upewnił się wodzirej.

– Aha – potaknął Kota, naraz nieco bardziej ożywiony. – Piszę licencjat z prawa.

– Gratuluję! Po co konkretnie t u t a j przyjechaliście?

– By pisać licencjat – powtórzył Kota.

– Tu jest Sanatorium Seksu – zauważył zrezygnowany wodzirej. O tym zdecydowanie nie uczyli go na treningu umiejętności interpersonalnych.

– No tak.

– Więc dlaczego akurat to miejsce?

Zza jego pleców wyjrzała Flow, przyglądając się Ariemu i Kocie jak jakimś dziwnym okazom w ogrodzie botanicznym.

– To proste – wyjaśnił Kota tonem zdradzającym, że w rzeczywistości była to wyłącznie jego opinia. Ewentualnie wyłącznie jego oraz Ariego. – Sanatorium Seksu brzmi jak coś związanego z seksem. A jeżeli atrakcje tutaj dotyczą właśnie seksu, to nie będę mieć ochoty, by z nich korzystać, dlatego w spokoju skupię się na pisaniu pracy. Poza tym wyszło całkiem tanio.

„Całkiem tanio?", myślał sobie tymczasem oburzony Nicolas, wspominając wszystkie momenty, w których oczekiwał rekompensaty ze strony władz sanatorium za zdecydowanie zawyżoną cenę w stosunku standardu mieszkalnego. Ile pieniędzy miał ten blondas, by mówić o tym z taką pogardą? Pieprzone bananowe dzieci.

– Czyli przyjechaliście do Sanatorium Seksu, bo nie interesuje was seks? – zapytała zaciekawiona Flow. – Wow! Nieźle was pojebało – powiedziała z uznaniem. – Nie wpadłabym na to. Słyszałeś, stary? – Trąciła łokciem wodzireja, który chwilowo nie mógł wyjść z szoku jako osoba, której głównym zadaniem było zaprezentowanie szerokiej oferty sanatorium i zachęcenie wszystkich kuracjuszy do korzystania z niej. A tu znikąd pojawiają się jakieś wścibskie dzieciaki (bez psa) i komplikują mu pracę. Jego przełożeni pokroją go dziś na kawałki i zjedzą, zagryzając chlebem.

– Rozumiem... Tak czy siak możesz przemyśleć udział w naszych zajęciach... yyy, jak właściwie masz na imię? Na to imię wybrane przez rodziców? – dodał, by sprawić wrażenie, że przez cały czas aktywnie słuchał swoich rozmówców, a nawet zapamiętywał ich słowa.

– Kota.

I – bardzo niespodziewanie – to była zła odpowiedź! Na tyle zła, że nawet wodzirej będący dotąd złotą, niewinną duszą, spoważniał nagle, rysy twarzy mu stężały, a dłoń mocno zacisnęła się na uchwycie mikrofonu. Chyba był... wściekły? Coś w mowie ciała podpowiadało, że kolejne jego słowa nie będą już tak beztroskie i miłe jak dotąd. Czy chodziło o fatalny gust rodziców Koty, czy może o coś innego? Na ten moment nie mieliśmy się jednak tego dowiedzieć, bo jego telefon nagle rozdzwonił się jak szalony, a chłopak odebrał połączenie, posłuchał chwilę, po czym przyłożył głośnik do mikrofonu, by wszyscy zebrani także mogli to usłyszeć:

– Komunikat od informatyczki: kierowca volskwagena o numerach rejestracyjnych WPI3105 proszony jest o natychmiastowe przeparkowanie pojazdu z drogi pożarowej. Powtarzam: kierowca volkswagena o numerach...

Nie minęła sekunda, gdy idealnie zsynchronizowani w ruchach Ari i Kota spojrzeli na siebie nawzajem z szeroko otwartymi oczami. 

__ __ __
Aka "poznajemy najfajniejszych kuracjuszy sanatorium seksu". Naprawdę łatwo mi udawać, że Ari i Kota to nie są moje ulubione postacie, bo i tak nikt mi w to nie uwierzy. 

02.08.24 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top