1. Jedyne pozostałe radości
Ten dzień szkolny miał być kolejnym, rutynowym i nic niewyróżniającym się dla Wilbura. Jak zawsze wstał rano i przyszykował się do kolejnego dnia pełnego nauki, gdzie tylko wyczerpie swoją energię społeczną, jak nie zjedzie sobie jeszcze bardziej psychiki.
Dużo teraz słychać w wiadomościach o samobójstwach nastolatków z okolic, co nie poprawia nastroju chłopaka.
Podszedł do szafy. Ubrał to, co zazwyczaj. To, w czym czuł się najlepiej. Ulubiona czapka, beżowy, ciepły i przede wszystkim wygodny sweter — dość charakterystyczne rzeczy, które brunet zakładał w takiej porze roku. Szybko sprawdził w torbie, czy wszystko ma.
Szkicownik, piórnik, notes, książki, zeszyty, czy inne pierdoły. One zawsze były niezbędne, by chociaż cokolwiek pożytecznego wynieść z tamtego miejsca. Po sprawdzeniu wyposażenia przełożył swoją szkolną torbę przez głowę i tak oto ją założył. Szybko jeszcze rozejrzał się po pokoju, aby upewnić się, czy na pewno nic nie zapomniał.
Koncentracja, tak jak zorganizowanie, nie była jego mocną stroną. W końcu przypomniał sobie, że zapomniałby najważniejszego, co dla niego było — gitary.
Podszedł do niej i założył na barki, jak plecak.
Tak, weźmie ją ze sobą do szkoły. Zawsze ją brał. Nie mógł się bez niej ruszyć. Zawsze czuł się nieswojo kiedy jej nie miał przy sobie, dlatego nawet kiedy zapominał o niej, to właśnie to uczucie nie dawało mu spokoju aż do skutku.
Nie było to czymś dziwnym. Dużo dzieciaków nosiło przeróżne rzeczy do szkoły, zaczynając od misi, kończąc po keyboard, czy nawet nieodpowiednie rzeczy ukradzione z szafki, którejś z sióstr, któregoś z uczniów.
Nikogo nie obchodziłeś, mieli w ciebie wywalone, nie musiałeś się wstydzić, czy zamartwiać, że zostaniesz wyśmiany. Wzięcie ze sobą gitary nie było czymś niezwykłym w tamtym miejscu, a brunetowi pomagało granie na niej. Stanowiła ona jakby odskocznię od tego, co się działo wokół niego, była to jakiegoś typu forma terapii — między nim a gitarą.
Pośpiesznie zszedł ze schodów, kierując się do kuchni.
Zastał tylko włączony telewizor z najnowszymi wiadomościami, oraz przygotowane drugie śniadanie na blacie. Nic innego, żądnej innej żywej osoby prócz niego. Żadnej, która mogłaby powiedzieć "Miłego dnia w szkole" lub nawet "Dzień dobry". Jego mama pojechała do pracy, a ojciec był w delegacji na określony czas.
Chwycił kanapnik i włożył go do torby, przepasanej przez jego tors.
"Odnotowano kolejną próbę samobójczą osoby w wieku 16 lat. Co jest tego przyczyną?" — przeczytał nagłówek w telewizji, po czym wyłączył pilotem telewizor.
— Jakbyście więcej się nami interesowali, to na pewno byście znali na to odpowiedź — mruknął do siebie, idąc w stronę drzwi wyjściowych. Otworzył je, a miły powiew wiatru późnego lata, opatulił go całego.
Uśmiechnął się lekko, czując zapach powietrza, które mogło być odczuwalne tylko w danych porach. Jednak nie nacieszył się nim za długo. Musiał iść jak najprędzej.
Zamknął drzwi za sobą, zakluczył je, włożył klucze do kieszeni spodni i ruszył lekko energicznym, ale też lekko zaspanym krokiem. Jak zwykle przez uliczki miasta Brighton. Było one całe kolorowe, jak przez większość roku. Powoli nadchodząca jesień dawała się we znaki. Już zdążyło poupadać parę liści z przeróżnych drzew. Lecz nie zawsze była tak piękna pogoda. W Brighton w tamtym czasie mogłeś wyjść, kiedy była piękna pogoda, a wrócić otoczony chmurami.
Idąc w kierunku stacji metra, napotkał parę przyjaznych istot, na które działał jak jakiś talizman. Zawsze się do niego kleiły. Mowa tutaj oczywiście o kotach. Zwykle, gdy chodził na spacery, lub w swoje miejsce do wyciszenia, czy pogrania, napotykał rozmaite ich rasy, a one tylko czekały, aby się do niego łasić. Odwdzięczał im się zawsze krótką zabawą, ale dzisiaj nie mógł sobie pozwolić na żadne z tych rzeczy.
Po dotarciu do podziemi wypatrywał swojego pociągu. Po rozpoznaniu go, szybko wbiegł do środka. Cieszył się, że nie spóźnił się ani on, ani jego transport.
Po 10 minutach jazdy wysiadł na miejscu, gdzie powinien się znajdować o tej porze. Wystarczyło tylko przejść 1,5km i znalazłby się na terenie szkoły.
W drodze do placówki wyjął telefon i szybko sprawdził, jakie ma dzisiaj lekcje. Lekko uśmiechnął się na widok swoich ulubionych przedmiotów.
---
Wszedł do środka szkoły, gdzie od razu z każdej strony zaczęli go oblegać uczniowie. Mimo że szkoła była dość dużym budynkiem, to od rana na parterze zawsze był tłum. Chłopak starał się przeciskać między nimi, by dotrzeć pod swoją klasę, która znajdowała się na 2 piętrze.
Małe kardio? Jasne, że tak.
Brunet nigdy nie używał windy w szkole. Nie przez ryzyko popsucia, lecz ryzyko kontaktu z ludźmi w klaustrofobiczne małym pomieszczeniu. Nie czerpałby radości z uczucia dotyku kogoś obcego na swoim ciele, lub aby ktoś dotykał jego gitary, komu nie ufa.
Gdy w końcu doszedł do celu, wszedł do klasy i tak czekał, aż zacznie się lekcja geografii.
Musiał przeżyć kolejny dzień. Wśród ludzi. Po raz kolejny.
W końcu po paru lekcjach nastał upragniony moment w każdym szkolnym dniu — przerwa śniadaniowa. Miał on w końcu 45 minut dla siebie w czasie nauki.
Wyszedł na dwór, gdzie wszyscy się zbierali, lecz nie poszedł w tłum. Miał znajomych, ale z nimi spędzał lekcje i krótkie przerwy lub przerwę 15-minutową. Śniadaniową zostawiał dla siebie.
Szybko i nie zwracając na siebie uwagi, wymknął się i poszedł za szkołę. Mógł to zrobić z powodu zgody napisanej przez jego matkę. Jak najszybciej wszedł na niewielką, ale wystarczającą górkę.
Była ona wręcz oazą dla chłopaka, to dzięki niej mógł odstresować się przed kolejnymi godzinami słuchania, czasem bezsensownych, nowych tematów. Na co mu było wiedzieć, co się stanie, po połączeniu trzonka pochodzącego z komórki Acetabularia crenulata z chwytnikiem pochodzącym z komórki Acetabularia mediterranea? Gdyby chociaż wiedział, jak wymówić te nazwy.
W końcu, kiedy dotarł na sam szczyt, usiadł po turecku i zaczął wyjmować gitarę z pokrowca. Kwiaty rosnące naokoło niego tańczyły w akompaniamencie szeleszczących liści, poruszane przez wiatr. Nie był daleko od szkoły, był na taki dystans, aby zdążyć wrócić, nawet czasem słysząc śmiechy innych nastolatków.
Miał wyrobione swoje zdanie o współczesnych ludziach. Myślał dość mądrze, sceptycznie i roztropnie.
Wiedział, że ludzie są w stanie nie zauważyć, że płaczesz, siedząc obok ciebie. Z czasem, kiedy dopiero łzy pozostawią ślady, zauważają, że coś się stało i nie jest z tobą dobrze. Również widział, jak prawie każdy człowiek na mieście gdzieś się spieszy, nie patrząc na drugiego. Czasem niektórzy czują, że są hodowani, a nie wychowywani. Na świecie z najmniejszych drobnostek powstają konflikty.
Wilbur był dobry z filozofii. Nauczycielka najczęściej chwaliła go i ceniła jego wypowiedzi. Wiele razy na lekcji poruszał dość ważne tematy.
Powtarzał, że życie nie ma określonego celu. Żyjesz, bo tak się stało, potem umierasz. Jaki jest tego niby cel?
Żyjesz — umierasz
Żyjesz — umierasz
Może czasem coś tam osiągniesz, ale po co to, jak potem z tego nic ci nie zostanie? Na końcu po prostu jesteś nikim. Wystarczy spojrzeć tylko na schemat życia przeciętnego człowieka.
0-3 siedzi w domu.
4-7 gdzieś między tym zaczyna edukacje, w zależności jak szybko rodzice chcą się go pozbyć.
8-19 kończy edukacje na poziomie ponadpodstawowym.
20-25 Może jakieś studia? Jak to woli.
A po tym całym harowaniu, co ma? Może zrobi sobie dziecko? Znowu haruje. Po tym 25 roku życia po studiach może też mieć praktyki — kolejne zmartwienia.
Człowiek staje się kłębkiem nerwów. To po prostu chodząca kupa oddechów.
Powtarzał też dużo razy, że świat i tak o nim zapomni, taka kolej rzeczy. Sam pamięta swój rodowód tylko do dziadków, nawet dobrze nie pamięta imion pradziadków, więc co może być z nim? Czas i tak popłynie dalej, nikt nie będzie już o nim mówił, nikt nie wspomni go — po prostu zniknie.
Jedynym sposobem na "wieczne życie" były opowieści, to one mogły uczynić kogoś nieśmiertelnym, o ile znajdzie się ktoś, kto zechce je poznać.
Ale wracając do tego co się dzieje.
Wyciągnął w końcu gitarę i przygotował ją do gry, w międzyczasie wyjął też notes wraz z ołówkiem.
Musiał pisać, to go motywowało,
ratowało,
dawało możliwość wyrażenia siebie.
Tylko dzięki pisaniu piosenek, jeszcze się nie załamał.
---
1270 słowa
Kącik myśli
Love y'all <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top