Rozdział 7

Sen nie nadszedł przez następne pół nocy. Envil zdążyła już wcześniej przyzwyczaić się do spania na twardym podłożu, jednakże różnica między trawą, krzakami, czy gałęziami drzew a wygładzoną, zimną, prawdopodobnie marmurową podłogą była na tyle duża, że wciąż jej dokuczała.

Słowa Lucasa wciąż krążyły w jej głowie. Rozmyślała też nad całą rozmową. Nie rozumiała, czemu mężczyzna podejrzewał, że pochodziła ona od białych. Doszedł do tego wniosku zupełnie nagle. Choć przez to, co powiedział, sama zaczęła się zastanawiać, czy to faktycznie nie była prawda.

Odrzuciła to szybko. Może i kiedyś słyszała pewne słowa ojca, gdy ten zawitał do domu. Tylko jeden dzień się taki zdarzył – nawet niedawno, bo zaledwie miesiąc przed jej ucieczką. Linda mówiła na niego Mender, zatem Envil domyśliła się, że tak miał mu na imię. Rozmawiali oni na temat wojny, przeróżnych działań – tematów, których Envil zupełnie nie pojmowała.

Zapamiętała jego wygląd. Wyższy od Lindy czarnowłosy mężczyzna z bujnym zarostem. Miał widocznie tendencję do gładzenia jej, bo Envil wtedy zauważyła, że robił to w kółko. W pamięć zapadły właśnie jedne jego słowa, niestety bolesne. Gdy Linda spytała:

— Czy nie chcesz odwiedzić swojej córki?

Odpowiedział:

— Ona nie jest moją córką, oboje dobrze o tym wiemy.

Na wspomnienie tych słów posmutniała jeszcze bardziej. Zależało jej, żeby kiedyś poznać ojca, porozmawiać z nim. Miała tą cichą nadzieję, że może to matka go odganiała i przynajmniej on ją kochał wśród innych. Jednakże tamte słowa zabiły jej kolejną nadzieję.

Nikt jej tu nie chciał, na pewno nie dla miłości. Taka była niestety prawda. Matka wybłagała króla, by zostawić ją przy życiu tylko dlatego, że pragnęła ją wykorzystać, ojciec się do niej nie przyznawał, a inni w murach widzieli ją jako obiekt do wyśmiewania, odpychania.

Jednakże nie miała tego za złe. Różniła się od nich aż za bardzo. Nie przywykli do tego, że w ich progach pojawił się odmieniec. To wydarzyło się zbyt szybko dla nich. Gdyby nie plan matki, zostałaby tam, pozwoliła się innym do niej przyzwyczaić. Jednak nie chciała zupełnie utracić możliwości patrzenia na świat. Czuła się przez to z deka egoistycznie, co strasznie jej się nie podobało.

Usłyszała nagle czyjeś kroki. Spojrzała w kierunku drzwi z lekkim przerażeniem. Nie spodziewała się nikogo o tej porze, bo wywnioskowała po wyciu wilków do księżyca, że była noc. Zatem, kto mógłby chcieć do niej zajść o tej porze?

Postanowiła udawać, że spała. To wydawało jej się najlepszym wyjściem w tej sytuacji. Szybko położyła się na ziemnej podłodze. Zamknęła oczy, uspokoiła oddech. Nie chciała dać po sobie poznać, że wciąż siedziała niespowita snem. Bała się. Nie wiedziała, jakie zamiary mógł mieć ten, kto właśnie wszedł do pomieszczenia.

Zamknął za sobą drzwi najciszej jak tylko potrafił. Przez moment stał w milczeniu. Envil czuła jego wzrok na sobie. Wciąż starała udawać, że spała, by mężczyzna wyszedł, zostawił ją znów samą. To mógł być Lucas, który znów wypytywał ją o białych, o których nie wiedziała zupełnie nic, a tamten uznawał milczenie za oznakę pewnego buntu.

Ten zaczął cicho gwizdać jakąś piosenkę. Envil z niewiadomego jej powodu ją rozpoznała. Melodia kojarzyła, pomimo iż nigdy wcześniej jej nie słyszała. Wsłuchiwała się w wysokie dźwięki, wydobywające się z ust tego człowieka. Zaledwie kilka razy zmniejszył ton. Niespodziewanie zmienił melodię na niższą, przez co Envil zadrżała. W tej chwili przybysz przestał gwizdać.

— Wiedziałem, że nie śpisz Kiba... — wyszeptał spokojnie.

Znów zadrżała na dźwięk swojego drugiego imienia. Podniosła się z pozycji leżącej, żeby zobaczyć, kto faktycznie wszedł do środka. Dzięki temu, że mężczyzna trzymał w ręku świecę, Envil mogła zobaczyć, jak wyglądał. Był to brunet o włosach do ramion. Miał niechlujnie założoną szatę, jakby ubierał się w pośpiechu. Na jego twarzy malował się życzliwy uśmiech.

Podszedł powolnym krokiem do dziewczyny.

— Skąd znasz moje drugie imię...? — zapytała drżącym głosem.

Mężczyzna lekko się skrzywił.

— Drugie? — spytał zdziwiony. — Myślałem, że to twoje pierwsze.

— Pierwsze jest od ojca... Drugie jest od matki... — wyjaśniła, choć niepewnie.

— Ah... Myślałem, że zapomni o tym imieniu... — powiedział pod nosem z dobrze słyszalną radością.

— Kto? — dopytała, unosząc jedną brew.

— Twoja mama — odparł z uśmiechem — Linda...

Envil zamarła, usłyszawszy imię swojej matki. Zdziwiła się, jak wiele ten mężczyzna wiedział. Znał jej drugie imię – nadane od matki. Najprawdopodobniej spotkał kiedyś Lindę.

— Kim jesteś...? — spytała bardzo cicho, bojąc się reakcji mężczyzny.

— Jestem Evan Ten Sawiel. — Położył rękę na sercu. — Jestem twoim ojcem, Kiba...

Dziewczyna zaniemówiła. Wpatrywała się na Evana wielkimi oczami. Dopiero po chwili dotarło do niej, co ten faktycznie powiedział.

On moim ojcem? On... Ale jak... Przecież jest wojna... Poza tym on jest czarny. – próbowała to sobie wyjaśnić. – Czemu to jest takie zagmatwane?!

— To... Musi być dla ciebie szok... — dodał, zauważywszy zmieszanie dziewczyny. Westchnął cicho i jeszcze zapytał: — Jakie jest twoje pierwsze imię?

— Envil...

— Wiesz, co to imię znaczy? — zapytał, przykucając przy dziewczynie. Gdy ta pokręciła przecząco głową, posmutniał. Dokończył: — W dosyć starym języku znaczy ono „inna"...

— Inna...? — W kącikach jej oczu zebrały się łzy. — Od urodzenia wszyscy nazywali mnie w ten sposób...?

Evan odstawił świecę na bok, żeby przytulić dziewczynę. Envil czuła się z deka nieswojo, ale w tym momencie potrzebowała czyjejś czułości. Od tylu lat nie została nawet przytulona. Zawsze była odpychana. Tylko jej przyjaciele, z którymi widziała się niezwykle rzadko, starali się trzymać wciąż blisko, by choć na chwilę poczuła się chciana.

— Jak poznałeś moją matkę? — zapytała w końcu. To pytanie trwało na jej ustach już od momentu, gdy Evan wspomniał właśnie o niej.

— Skrócę ci to... — Odsunął się na moment, by następnie usiąść obok. — Pewnego dnia moja wataha wyszła na polowanie. Twoja matka była zawczasu szpiegiem, ale musiała zaczynać swoją karierę, bo nie potrafiła przejść przez krzaki bez szelestu. Wtedy byłem święcie przekonany, że to jakiś królik lub mała sarna...

Przerwał na moment, by przywołać w głowie wspomnienie owego dnia. To wywołało uśmiech na jego twarzy, zatem kontynuował:

— Niby nasze prawo każe zabijać szpiegów... — Westchnął. — Jednak...

— Nie miałeś serca?

Pokiwał głową, jednocześnie opuszczając ją.

— Była strasznie roztrzęsiona... W jej oczach widziałem to, że nie chciała zginąć... Puściłem ją wtedy wolno... — Ponownie westchnął. — Nie przypuszczałem nawet, że zaledwie trzy dni później przyjdzie i mi podziękuje. Od tego się zaczęło. — Położył się wygodnie na podłodze. — Wymykaliśmy się nocami, żeby tylko móc znów się ze sobą spotkać... Po miesiącu zrozumieliśmy, że się w sobie zakochaliśmy...

— Co zrobiliście? — przerwała mu pytaniem.

Evan podciągnął się na łokciach. Na jego twarzy malowało się ogromne zdziwienie. Nie spodziewał się tego pytania, bo nie przypuszczał, że dziewczyna nie będzie znała takiego niby prostego orzeczenia.

— Zakochaliśmy się w sobie – powtórzył. — Oprócz miłości rodzicielskiej istnieje też ta między dwiema płciami... Doświadczenie ich obu w ciągu życia można nazwać darem...

— Nie poznałam ani jednej, ani drugiej — przerwała mu sucho. — Matka odebrała mi prawa... Chciała mnie wykorzystać do swoich celów.

Pociągnęła nosem, znów czując, że w kącikach jej oczu zbierały się łzy. Evan otworzył lekko usta z jeszcze większego zdziwienia. Objął Envil ramieniem. Wtulił ją do siebie, by choć trochę ją pocieszyć.

Znów poczuła się chciana. Od tygodnia nie widziała swoich przyjaciół, a przypadkowe zwierzęta spotykała zaledwie raz, a potem pozostawała sama. Nie miała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać. Niby ta „błoga samotność" wydawała jej się przecudowna, bo nie ograniczały ją żadne prawa, lecz nie potrafiła poradzić sobie z tym brakiem czułości, który okropnie się nasilił. Wcześniej, w domu, pogodziła się z faktem, że Linda „nie zdobędzie na tyle honoru", by chociaż od czasu do czasu ją przytulić.

Envil wtuliła się jeszcze mocniej, jakby chciała zasygnalizować Evanowi, by się nie odsuwał. Ten doskonale zrozumiawszy jej znak, został w tej pozycji.

— Linda znów to robi... — powiedział nagle na głos. — Znów udaje kogoś, kim nie jest...

— Co masz na myśli? — zapytała.

— Może wydaje się taka nieustraszona, nieczuła, jednakże w rzeczywistości jest zagubioną kobietą, która potrzebuje osoby, która zechce jej wysłuchać... — Opuścił wzrok, cichutko wzdychając pod nosem. — Nie znam jej męża, lecz mogę spokojnie stwierdzić, że nie podarował jej tego...

— A ty jej to dałeś?

Zadała niebezpieczne i trudne pytanie, na które Evan zareagował tylko wzruszeniem ramionami.

— Byłem przekonany, że tak... Czuła się przy mnie dobrze... Jednak...

— A co was rozdzieliło? — zainteresowała się.

— Pewnej nocy za bardzo nas poniosło... Miałem wtedy świadomość, że pod jej sercem biło twoje... Temu zaproponowałem twoje imię... Chciałem z nią uciec, zacząć nowe życie... — Przygryzł wargi. — Jednakże... Chyba za szybko z tym wyskoczyłem... Uciekła...

— Uciekła?

— Nie widziałem jej już od tamtej pory... Długo musiałem się zbierać po jej odejściu. Przez dwa lata wychodziłem na miejsce naszych spotkań, miałem tę cichą nadzieję, że przyjdzie, ale zawiodłem się.

— Kochałeś ją?

— Kocham nadal... — powiedział, przymrużając oczy. — Pomimo iż wiem, że już nigdy do mnie nie wróci... Jednakże nie umiałbym kochać innej...

— Ona musi o tobie pamiętać, skoro nadała mi imię, które ty zaproponowałeś... — Spojrzała mu w oczy. — Tato...

Zdziwił się przez chwilę, gdy Envil wypowiedziała to słowo. Jednak uśmiechnął się znów szeroko. Cieszył się niezwykle, że nadarzyła się okazja, by spotkał swoją córkę. Skąd wiedział, że to ona? Skąd miał pewność, że ta jedna biała wilczyca, to jego dziecko? Sprawdził to właśnie wcześniej wygwizdaną piosenką. Gdy ojciec wiedział, że jego ukochana spodziewała się dziecka, śpiewał wymyśloną melodię, którą dziecko zapamięta i nie ważne, w jakim będzie wieku, natychmiast ją rozpozna.

— Pomożesz mi stąd wyjść?

W tym momencie Evan postanowił coś sprawdzić

— Ja... — Odsunął się. — Nie mogę...

Odszedł kawałek, wstawszy z zimnej posadzki.

— Jak to nie możesz? — spytała drżącym od niedowierzania głosem.

— To... Nie takie proste... — starał się wyjaśnić. — Mógłbym za to... Wiele zapłacić...

Envil zacisnęła zęby. Pierwszy raz poczuła w sercu nowe uczucie – złość. Spojrzała na ojca zdenerwowana. Nie spodobała jej się ta emocja, lecz w tym momencie nie potrafiła jej zatrzymać.

— Czemu jesteś takim tchórzem? — zapytała, dosłownie warcząc na Evana. Jej wilcza natura brała teraz górę, na co wskazywały jej wydłużone kły. — Czemu...

— Envil... Gdybym tylko mógł, wypuściłbym ciebie stąd. Nie denerwuj się... — Dostrzegł w tym momencie minimalną zmianę wyglądu dziewczyny. — Strasznie poczerwieniały ci oczy... Chyba pierwszy raz się zdenerwowałaś... To aż dziwne.

Podszedł znów do dziewczyny. Przykląkł przy niej. Obejrzał dokładnie jej kły ze zdumieniem, a następie jeszcze przyjrzał się oczom. Tęczówki Envil zabarwiły się na krwistą czerwień, dokładnie tę samą, jaką miała pod postacią wilka. Evan pogłaskał dziewczynę po włosach, by ją trochę uspokoić.

Wciąż był niezwykle zdziwiony. Do tej pory pierwsze takie odczucie „wilczego gniewu" przeżywały dzieci w wieku od trzech do pięciu lat. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktokolwiek starszy nie odczuł w czasie swojego życia tego uczucia. Niby Envil miała dopiero trzynaście lat i teoretycznie całe życie było jeszcze przed nią, jednak patrząc na to, przez co przeszła, wydawało się niemożliwym, by nigdy się nie zdenerwowała.

Gdy tylko kły i oczy Envil wróciły do normalnego stanu, Evan uśmiechnął się szczerze do córki. Rzekł:

— Masz naprawdę dobre serce, że dopiero w tym wieku poczułaś pierwszy gniew... — Pogładził ją po policzku. — Wyciągnę cię stąd, ale uzbrój się w cierpliwość, bo nie będzie to łatwe...

— Dobrze tato...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top