Rozdział 2
Envil ruszyła biegiem w stronę domu. Musiała zostawić swoich przyjaciół, co nie podobało się jej pod żadnym pozorem. Jednakże wolała się nie sprzeciwiać matce, by nie denerwować jej bardziej. Zależało jej, żeby Linda była dumna ze swojej córki, że wyuczyła się wszystkich zasad. Zależało jej, by kiedyś usłyszeć z jej ust te słowa. Do tej pory słyszała tylko i wyłącznie krytykę. Chciała osiągnąć w życiu wiele, pomimo iż była odmieńcem oraz stanowiła dookoła pośmiewisko wśród rówieśników... A gdzież tam rówieśników? Nikt nie uważał jej za człowieka-wilka, mimo tego że miała dokładnie takie same cechy jak inni. Posiadała dwie natury: wilczą i ludzką, niezwykły wilczy instynkt ostrzegający ją przed wszystkimi zbliżającymi się zagrożeniami – coś na wzór szóstego zmysłu – oraz posiadała zdolność mowy jak wszyscy ludzie na tejże ziemi. Tylko jednym się różniła, niby błahostką – wyglądem zewnętrznym. Głupota, czyż nie? Odrzucić rodaka, bo prezentował się inaczej niż wszyscy wokół.
Przejście przez mur nie stanowiło dla Envil najmniejszego problemu. Ponownie zostawiła koc w tym samym miejscu, co wcześniej. Słyszała właśnie głośne rozmowy, co świadczyło o tym, że część mieszkańców obudziła się już, a głównie młodzież. Odetchnęła głęboko kilka razy. Nie uniknie już śmiechów za plecami, ale mogła się na nie odpowiednio przygotować. Ruszyła powoli.
Dasz radę, dasz radę – powtarzała w kółko.
Wyjrzała zza budynku. Nie omyliła się. Młodzież wstała rano, żeby wyjść na wspólne polowanie. Rodzice najczęściej jeszcze spali o tej porze. Envil nie rozumiała, jak zabijanie innych stworzeń mogło stanowić rozrywkę dla młodych osób. Ona zdecydowanie wolała miło spędzać z nimi czas, nawiązywać przyjaźnie. Przemoc zdawała się dla niej zbyt okrutna. Przecież takie małe króliki były zupełnie bezbronne w starciu z takim wilkiem. A jeśli już w ogóle nazwać to starciem! Królik musiał uciekać, bo nawet gdyby spróbowałby się bronić, nic by mu to nie dało, padłby trupem od razu.
Wyszła. Pierwotnie nie zwracała uwagi na stojącą młodzież radośnie gawędzącą. W jej małym, naiwnym sercu pojawił się cień nadziei, że nie skupią się na niej, zupełnie ją zignorują, tym samym uniknie obrażania. Jednak pochwaliła dzień przed zachodem słońca. Zaledwie chwilę po tym, jak ich minęła, usłyszała za sobą głos jednego z chłopców:
— Patrzcie! Czyż to nie ta odmienna?
Envil przystanęła ze strachu. Odwróciła się. Tym razem jej prześladowcą okazał się wysoki blondyn, odziany w ludowy strój – płaszcz ze zwierzęcej skóry, głównie króliczej, sięgający do połowy ud. Ozdobiony był jeszcze lisimi ogonami, niejednokrotnie farbowanymi, by dodać uroku. Wokół pasa miał owinięty gruby materiał, który zakrywał części intymne. Wykonano go, podobnie jak płaszcz, ze skóry zwierząt, lecz tym razem pochodzącej tej od niedźwiedzi, co dodatkowo wskazywało na to, że pochodził z zamożnej rodziny, gdyż przeciętni mieszkańcy posiadali ową część ubioru zrobioną z jeleni. By podkreślić swą zamożność, chłopak na ręku nosił zagiętą bransoletę z poroży.
— No „wilczku", pokaż swoją sierść — kpił z niej. Na jego twarzy malował się ogromny, nieszczery i zniszczony uśmiech. — Wstydzisz się, odmieńcu?
Spojrzał za siebie. Jego znajomi natychmiast się zaśmiali, patrząc gorzkim wzrokiem na Envil. Dziewczyna zrobiła lekki krok w tył. Zacisnęła zęby.
— Dokądże to? — Podszedł do niej. Przewyższał ją o półtorej głowy, przez co Envil czuła się niezwykle mała przy nim. — Zapomniałaś o swojej pozycji? Jesteś tu nikim.
Zbliżał się jeszcze bardziej, powodując, że przez ciało dziewczyny przeszły niemiłe dreszcze. Patrzyła się bezbronnym wzrokiem na swojego oprawcę. Rozejrzała się nerwowo. Lecz, po co? Nikt i tak nie stanie w jej obronie. Była pozostawiona samej sobie. Ktoś kazałby jej „odgryźć się", odbić przysłowiową piłeczkę, ale ona uważała to za akt agresji – a tego nie lubiła. Do tej pory przebrnęła przez wszystkie takie wyśmiewania, trwając w ciszy i w myślach cicho prosząc, by skończyło się to jak najszybciej.
Tym razem postanowiła uczynić to samo. Jedynie patrzyła się na chłopaka, wciąż trzymając wargi zaciśnięte w wąską linię. Oddychała niespokojnie, czując napięcie w każdym mięśniu, jaki tylko egzystował w jej ciele.
— Oj, oj... Biedny „wilczek" — kontynuował szyderczo. — Może mam ciebie zmusić, byś pokazała swoją przeklętą sierść.
Zrobił kolejny krok w przód. Natomiast Envil nie ruszyła się z miejsca. Zamknęła z przerażenia oczy.
— Bart, chodźże już — odezwał się nagle szatyn o imieniu Gerb. — Szkoda marnować na nią czas. Zaraz króliki pouciekają.
Chłopak przewróciwszy tylko oczami, odszedł od dziewczyny. Wrócił do swoich znajomych. Spoglądali jeszcze chwilę na Envil obojętnym wzrokiem, a po chwili ruszyli w stronę wyjścia. Przybrali swoje wilcze natury. Wszyscy byli szarzy, jakby ktoś na obrazie namalował pięć razy to samo zwierzę. Zachowywali się nawet podobnie. Przebierali łapami w równym tempie, machali ogonami w dokładnie te same strony. Jedynie łby chodziły inaczej, bo kontynuowali swoją wcześniejszą rozmowę.
Envil stała wciąż w tym samym miejscu, przypatrując się tejże grupce młodzieży. Odetchnęła z lekką ulgą. Wróciła powoli do swojego domu. Przy drzwiach, ostatni raz spojrzała na las za murami, czując głęboko w sercu, że nie zajrzy do niego w najbliższym czasie.
~ ~ ~
Cisza w pokoju ją dobijała. Nastała późna noc, a ona nie mogła zmrużyć oka. Leżała wpatrzona w drewniany sufit, rozmyślając głęboko o sensie swego istnienia.
Wychowywała się w surowych warunkach, ale ona pojmowała to jako normę. Jednak nie potrafiła zrozumieć, co takie warunki miały wnieść do jej życia? Czyżby dyscyplinę? Z tego, co widziała, młodzież – zapewne w jej wieku – żyła w innych warunkach niż ona. Jej nie wolno było nawet myśleć o opuszczeniu domu bez zezwolenia, a nawet gdyby lubiła polowania, to nie mogłaby wyjść bez opieki. Coś jej tutaj nie pasowało, lecz nie potrafiła sama pojąć, co to takiego. Okazało się to zbyt skomplikowane dla niej.
Wszyscy dookoła powtarzali, że nie miała żadnych praw. Edukacja, wolność słowa i wiele innych. Coraz bardziej czuła się odrzucona. A matka? Zachowywała się bardzo podobnie... Envil otrząsnęła się. To nie mogła być prawda. Linda na pewno ją kochała. Była jej córką. Rodzic powinien szanować swoje dziecko niezależnie od tego, jakie się urodziło. Wierzyła zatem, że matka tylko czekała, aż ona pokaże, że potrafi dostosować się do zasad.
Usłyszała nagle rozmowy piętro pod nią. Zdziwiła się. Minęło trochę czasu, odkąd wybiła północ. Kto mógł zawitać do domu o tej porze? Bardzo ją to ciekawiło. Jednak miała surowy zakaz od matki. Nie wolno jej było podsłuchiwać cudzych konwersacji, a w ich czasie mogła przebywać tylko w swoim pokoju. Nie chciała go łamać w obawie, że Linda ją zobaczy i surowo ukarze.
Westchnąwszy tylko cicho, wtuliła się mocniej w pościel. Starała się ignorować rozmowy na dole.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top