Rozdział 1

Trzynastoletnia brunetka siedziała przy małym stoliku i zapisywała kolejną kartkę swojego pamiętnika. Pod nosem nuciła jakąś ludową melodię, którą zdołała usłyszeć niegdyś za swoim oknem. Nie wolno jej jednak było podśpiewywać zbyt głośno, gdyż gdyby tylko matka usłyszałaby ją przez przypadek, mogłaby mieć niemałe kłopoty. Sam fakt, że umiała pisać i czytać, musiała niezwykle kryć. Nie zezwolono jej na edukację jak każdemu innemu dziecku w tych murach. Zatem jak udało się jej uniknąć analfabetyzmu? Gdy tylko jej rodzicielka wychodziła z domu, brała z jej pokoju książki i sama powoli uczyła się liter czy wyrazów. Była to trudna sztuka, lecz się nie poddała. Słuchała też często, jak jej matka odczytywała coś na głos i dzięki temu wszystkiemu w ciągu kilku lat zdołała osiągnąć poziom przeciętnego pierwszorocznego.

— Envil! Przyjdźże tutaj — rozległ się donośny głos Lindy, jej matki.

— Idę! — odparła prędko, zwinnym ruchem chowając kilka zapisanych kartek pod swoją pościelą.

Poprawiła niechlujną, ubrudzoną koszulę, oddychając głęboko. Zwykle rozmowy z matką nie kończyły się zbyt dobrze, więc jej obawa była jak najbardziej słuszna. Linda nie przepadała za własną córką, czego zupełnie nie kryła. Traktowała często Envil jak służącą, której wolno tylko milczeć i wykonywać rozkazy. Dziewczyna nie przepadała za tym, jednak niewiele mogła w tej kwestii zrobić, a sama w głębi serca wierzyła też, że to jakaś normalna oznaka miłości rodzicielskiej, zatem nie protestowała, tylko z uśmiechem wykonywała polecenia matki.

Powoli doszła do schodów. Wyjrzała zza rogu, żeby dostrzec ekspresję twarzy jej matki. Była taką, jaką znała już od najmłodszych lat. Wciąż malował się na niej grymas niezadowolenia, jakby rozmawiała z własną córką za karę. Stała z założonymi rękoma. Nie patrzyła w stronę schodów. Nie chciała zapewne dostrzec własnego dziecka zbyt prędko. Envil westchnęła cicho.

Może jest po prostu zamyślona – wytłumaczyła sobie szybko.

Nagle wzrok Lindy padł w stronę drewnianych schodów. Wywróciła oczami, dostrzegłszy tam swoją córkę.

— No zejdźże wreszcie — powiedziała sucho. — Nie mam całego wieczoru.

Envil otrząsnęła się. Powoli ruszyła w kierunku rodzicielki. Założyła ręce za plecami, by nie pokazywać matce obgryzionych paznokci. Stresowała się okropnie. Ostatnio dostała reprymendę od Lindy za to, że odsłoniła zasłony w pokoju, by wpuścić trochę słońca do pokoju. Surowo jej tego zakazała, o czym Envil zupełnie zapomniała. Tym razem nie wiedziała, czy przypadkiem znów nie zrobiła czegoś wbrew surowo ustalonym zasadom. Wydawało jej się, że przez ostatnie trzy dni zachowywała się jak ta wzorowa córka. Cały dzień trwała w ciszy, natychmiastowo wykonywała polecenia matki, nie hałasowała i kładła się spać równo o wyznaczonej porze.

— Czy zrobiłam coś źle, matko? — spytała niepewnie, bojąc się, że zostanie skrzyczana za odzywanie się, gdy nie dostała prawa głosu.

— O dziwo nie. — Spojrzała w jej błękitne oczy. — Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałam się tego po tobie.

— Czy wolno zatem wyjść mi będzie? — Opuściła głowę, czekając na odpowiedź matki.

— Tak — odparła obojętnie.

Envil ożywiła się. Uniosła szybko głowę, spoglądając z niedowierzaniem na rodzicielkę. Ostatni raz pozwolono jej wyjść poza mury prawie miesiąc temu. Tak. Miesiąc zamknięcia w domu, bez możliwości spojrzenia na słońce, oddychania porannym powietrzem. Brzmiało to nieludzko, lecz to właśnie w takich warunkach przyszło żyć dla trzynastoletniej Envil.

— Naprawdę?! — zapytała z dalszym niedowierzaniem w głosie. — Dziękuję matko!

Wtuliła się do swojej rodzicielki w ogromnym napływie emocji. Linda natychmiast ją od siebie odepchnęła, zaciskając zęby z frustracji. Envil skuliła się, zrozumiawszy, co właściwie uczyniła. Prawdopodobnie już mogła pożegnać się z radością związaną z wyjściem za mury.

— Czyżbyś zapomniała, iż nie wolno ci naruszać mej osobistej przestrzeni? — zapytała z pretensją.

— Przepraszam... — wypowiedziała tylko, trzęsąc się niemiłosiernie. — Nie gniewaj się, proszę... Emocje mną zawładnęły...

— To pilnujże ich. Drugi raz tego ci nie przepuszczę — warknęła. — Zejdźże mi z oczu. O świcie mam ciebie widzieć w łóżku.

Wskazała palcem na drzwi. Envil pochyliła się lekko w geście podziękowania. Wyszła z domu, nie oglądając się w tył. Czuła jednak, że matka cieszyła się, iż ta opuściła właśnie te nieduże cztery ściany. Odrzuciła tę myśl. Nie mogło być przecież aż tak źle. Być może matka po prostu musiała ochłonąć. Wierzyła, że to normalne, że rodzic niemalże wyganiał dziecko z domu, gdy się na nie zdenerwował. Uśmiechnęła się lekko.

Ruszyła przed siebie. Wieczorem nie było nikogo na dworze, zatem nie martwiła się, że ktoś nagle rzuci się na nią i stanie się nagłym pośmiewiskiem. Szła powolnym krokiem w kierunku muru, który miał chronić watahę szarych wilków przed innymi, większymi drapieżnikami. Był dość wysoki, jednak Envil znała miejsce, gdzie owa konstrukcja nadkruszyła się, dzięki czemu dało się z łatwością wspiąć i przejść na drugą stronę, gdzie zaczynał się piękny las tętniący życiem.

Envil dotarła do podniszczonego muru. Wzięła leżący na ziemi koc, który sama tutaj zostawiła, żeby mieć czym się nakryć, gdy nastanie mroźna noc. Zdziwiła się, że nikt go stąd nie zabrał, ale z drugiej strony cieszyło ją to, bo przynajmniej miała pewność, że wyjście nie zakończy się niechcianym zapaleniem płuc. Narzuciła na siebie, zabrudzony od ziemi, koc. Niegdyś był on koloru niebieskiego – Envil go uwielbiała. Barwa ta zawsze kojarzyła jej się z pięknym przejrzystym niebem, które tak rzadko mogła oglądać, że z utęsknieniem patrzyła się często na zasłonięte okno, marząc, że pewnego dnia znów dostanie pozwolenie na opuszczenie domu.

Wspięła się ostrożnie. Pilnowała, żeby się nie obetrzeć. Nie mogła przecież pozwolić sobie na jakiekolwiek zadrapanie. Nawet najmniejsza rana była w lesie bardzo groźna. Skaleczenie prawdopodobnie poskutkowałoby powrotem do domu, gdyż zbyt bardzo bałaby się, że ubrudziłaby je. Uważała więc, by każdy kolejny ruch został dokładnie przemyślany. Po kilku minutach udało jej się przejść na drugą stronę muru – tam, gdzie zaczynała się dzicz.

Zeskoczyła na twardy grunt. Poprawiła włosy, które opadły jej na twarz w czasie tego czynu. Uśmiechnęła się szeroko. Zrobiła kilka kroków przed siebie, a każdy kolejny był szybszy od poprzedniego. Ruszyła biegiem. Pozwoliła, by wiatr mógł niszczyć jej fryzurę. Oddała się instynktowi, zamykając oczy. W pewnej chwili skoczyła przed siebie. Poczuła delikatne niczym tknięcie piórka ptaka szczypanie na całej powierzchni skóry. Nie minęła chwila, a stanęła na ziemi jako biała wilczyca o krwistych oczach. Ten znienawidzony przez wszystkich wygląd był uwielbiany wśród dzikich zwierząt, które nie bały się Envil. Przekonały się, że nie stanowiła dla nich żadnego zagrożenia, a wręcz przeciwnie, kochała się z nimi bawić. Zawsze, gdy tylko dane jej było opuścić mury, z radością ganiała się z młodymi sarnami lub walczyła o patyki z lisami.

Ponownie ruszyła przed siebie, w pyszczku trzymając swój koc. Chciała jak najszybciej dotrzeć do miejsca, gdzie zwykle spotykała swoich przyjaciół. Nie mogła przecież stracić ani chwili! Okazja na następne wyjście za mury mogła przytrafić się za naprawdę długi czas. Musiała ją wykorzystać w pełni, żeby później nie żałować, że zbyt krótko przebywała w towarzystwie tych, z którymi było jej dobrze.

Dotarła wreszcie. Ach, jak ta droga zdawała się dłużyć! Miejsce te było oddalone o zaledwie kilkaset metrów, a dla Envil zdawało się, jakby właśnie przebiegła przez pół lasu. Usiadła. Rozejrzała się dookoła. Czekała na swoich przyjaciół. Machała radośnie ogonem. Zawyła kilka razy, sygnalizując przybycie. Z norek wybiegły cztery lisy, o cudownym pomarańczowym odcieniu sierści, a zza kilku krzaków wyszły dwie młode sarny, których rodzice szli tuż za nimi.

Już po chwili Envil zaczęła zabawy ze zwierzętami. Wariowała. Jej ciało opanowały wszystkie pozytywne emocje, jakie tylko mogły istnieć na tym świecie. Zapomniała nawet o tym, że zapewne nie wyjdzie w najbliższym czasie. Korzystała z każdej najmniejszej chwili, czerpiąc radość z każdego ruchu. Ignorowała zmęczenie.

Najbardziej uwielbiała walkę o patyki z lisami. Sam początek zabawy polegał na tym, by znaleźć odpowiedni patyk! Musiał być wystarczająco długi oraz nie mieć zbyt ostrych zakończeń – żeby przypadkowo się nie zranić. To trudniejsza sztuka niż mogłoby się wydawać! Patyków było na ziemi wiele, lecz tylko niektórymi dało się bawić.

Mijały godziny, a zabawa się nie kończyła. Młode sarny ledwo trzymały się na nogach, jednak wciąż gnały przed siebie, by nie przerywać tych cudownych chwil, gdy mogły się spotkać z Envil. Lisy czyniły podobnie. Wciąż szukały odpowiednich patyków, żeby znów zawalczyć o te małe kawałki drewna.

Jednak to nie mogło trwać wiecznie.

A przerwał to wschód słońca...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top