Rozdział XXXVII


- Bardzo dobrze ci idzie... ale tam chyba przeoczyłeś kawałek.

Mężczyzna zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Spojrzenie, które mi posłał, wyrażało nutkę niedowierzania, ale i rozbawienia. Nie skomentował moich słów i wrócił do pracy.

Wybrałem miejsce na ogródek i na początek musiałem spulchnić glebę... więc dałem Nasirowi szpadel i wytłumaczyłem mu, co ma robić... a teraz nadzorowałem jego pracę, samemu siedząc na pieńku.

Za dwa dni pełnia i chciałem do tego czasu mieć już wszystko zrobione. Jak na razie wszystko ładnie się układało. Ku mojej uldze wilki nie wykazują chęci zjedzenia swojego nowego roślinożernego towarzystwa. Ja natomiast czerpałem wiele radości z moich nowych zwierzaczków...

Mirra wydawał się wręcz lubić Stokrotkę. Naszą białą kózkę. Koziołka nazwałem Hiacynt. Na początku wilki chyba je trochę przerażały, ale dzisiaj widziałem, jak się razem bawili. Też mi wilki... to raczej przerośnięte owczarki. Kury chwilowo nie mają imion. Ale coś im wymyślę.

To w sumie... na swój sposób ciekawe. Żyję sobie w środku lasu z wilkołakiem, pięcioma wilkami, dwiema kozami i dwiema kurami... żyć nie umierać.

W każdym razie byłem szczęśliwy na myśl, że jeszcze parę miesięcy i będziemy całkowicie samowystarczalni. Owszem co jakiś czas udamy się do miasteczka, ale jeśli się uprzemy, to spokojnie przeżyjemy i bez tego.

- Czy tyle wystarczy?

Nasir patrzył na mnie, wyczekując odpowiedzi. Przyjrzałem się prostokątowi zruszonej ziemi i uśmiechnąłem się z zadowoleniem.

- Wystarczy.

Brunet wbił szpadel w ziemię z wyraźną ulgą i zadowoleniem. Chyba go troszeczkę wykorzystywałem... ale jakoś nigdy nie narzekał. Mimo wszystko, gdy Nasir chciał już odchodzić, podszedłem do niego i zatrzymałem.

- Gdzie się tak śpieszysz? Zasłużyłeś na pochwałę.

- Znów będziesz ze mnie żartował?

- Oczywiście. A poza tym wiem, że to lubisz.

Nasir uśmiechnął się lekko, a ja wsunąłem dłonie w jego włosy i zacząłem mocno je czochrać. Gdy już miałem skończyć i odsunąć swoje dłonie pod wpływem chwili delikatnie dotknąłem jego policzka.

Wilkołak spojrzał na mnie lekko zaskoczony. Sam byłem zdezorientowany moim zachowaniem. Po prostu... miałem ochotę go dotknąć. Już od tak długiego czasu... ale dlaczego tego nie robię?

Bo wmawiam sobie, że powinienem chować urazę. Ale... w głębi serca już dawno mu wybaczyłem. Od prawie miesiąca co noc leży ze mną w tym samym łóżku. Tak blisko mnie. Robi wszystko, by mnie przypadkiem nie dotknąć a ja leżąc obok niego, myślę tylko o tym, jak bardzo chciałbym, aby mnie dotknął.

Dlaczego właściwie się powstrzymuje? On chce stworzyć dla mnie dom... a ja nie potrafiłem go w pełni zaakceptować. Może... może czas z tym skończyć.

Ja wiem, że to, co czuję, nie jest winą jakiejś zewnętrznej siły. Może i ta wilcza część mnie chce Nasira. Jednak... ta ludzka także. A dlaczego miałbym nie brać tego, czego chcę?

Przysunąłem się do niego i delikatnie pocałowałem. Zaledwie musnąłem jego usta swoimi, a serce zaczęło walić w mojej piersi jak oszalałe. Nie odsunąłem się od niego, a on także nie wykonał żadnego ruchu.

- Dyara...

Sposób, w jaki wypowiedział moje imię, sprawił, że przeszyły mnie dreszcze. Nachylił się delikatnie, przybliżając swoją twarz do mojej. Był bardzo blisko, ale nie zrobił kolejnego kroku. Czekał, aż mu na to pozwolę. A ja... zamknąłem oczy, dając mu nieme pozwolenie.

Pocałował mnie. Namiętnie. Objął mnie mocno, a w jego ruchach można było wyczuć coś jak od dawna tłumione pragnienie. Wsunąłem dłonie w jego ciemne, miękkie włosy a on powoli sunął swoimi po moich plecach i biodrach.

Coś we mnie zawyło z euforii. Coś w środku krzyczało o więcej. Zastanawiałem się, czy w jego przypadku jest tak samo.

Gdy w końcu przerwałem pocałunek Nasir zawarczał cicho. To nie była w żadnym wypadku groźba skierowana do mnie a bardziej... prośba o więcej. Jednak... moje ciało drżało, nie mogłem złapać oddechu i miałem wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. To było... jak uderzenie pioruna.

Nasir nadal trzymał mnie w swoich objęciach a ja... położyłem głowę na jego piersi i odetchnąłem głęboko. Mężczyzna delikatnie wsunął dłoń w moje włosy i zaczął przeczesywać je powolnymi ruchami. Zadrżałem lekko, gdy w końcu się odezwał.

- Ja... czy to znaczy, że Dyara...

Zawahał się, szukając odpowiedniego słowa. Chyba nadal nie był pewien co o tym myśleć. Nie chciał, posuwać się za daleko nie wiedząc, na czym stoi. Bał się, że źle mnie zrozumiał lub że nie jestem jeszcze pewien, czego chcę. To... słodkie jak się troszczy. Jak martwi się, by przez przypadek mnie nie zranić. Dlatego postanowiłem rozwiać jego wątpliwości.

- Wybaczyłem ci. Już... już dawno. A teraz chcę zostać z tobą w naszym domu. Wygląda na to, że ci się udało... stworzyć między nami więź.

- Więc... Dyara akceptuje mnie... jako swojego partnera?

Odsunąłem się odrobinę, by spojrzeć mu w twarz. Jego złote oczy były szeroko otwarte i pełne nadziei. Uśmiechnąłem się lekko i ułożyłem dłoń na jego policzku.

- Tak głuptasie. Właśnie to przed chwilą powiedziałem.

Pocałowałem go jeszcze raz. Tym razem nie tak żarliwie i dziko jak wcześniej, ale równie namiętne. Rozkoszowałem się jego dotykiem, smakiem i tą przyjemną wonią lasu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top