Rozdział XXXVI


*Dwa tygodnie później*


Ludzie... mnóstwo ludzi. Norwitch to zdecydowanie nie wioska a małe miasteczko. Najwyraźniej nie tylko my postanowiliśmy tu przybyć wraz z roztopami. To samo zrobili liczni kupcy.

Miałem wrażenie, że minęły lata, odkąd ostatnio znalazłem się w takim tłumie. Tęskniłem za tym gwarem i hałasami. Za przekrzykującymi się sprzedawcami. Nie tęskniłem tylko za zapachami. Tak. Im większe miasto, tym bardziej śmierdziało. Podejrzewam, że i gwar na dłuższą metę może okazać się irytujący. Jednak chwilowo... zachwycałem się tym zgiełkiem.

Poprawiłem nerwowo kaptur na głowie. Robiłem to, co chwila i nie w pełni świadomie. Denerwowałem się, że może jakieś pasmo białych włosów wysunęło się spod chusty. Podwójne zabezpieczenie... tak na wszelki wypadek. W końcu białe włosy mogą wzbudzić niepotrzebne zainteresowanie.

Ponadto... nie wiedziałem co postanowili zrobić ludzie z Trevtown. W końcu Grimm i jego kompani mieli jakichś, znajomych, bliskich, rodzinę. W wiosce ich zaginięcie nie przeszło bez echa. Jeśli znaleziono ślady walki... jeśli powiedzieli komuś o swoich podejrzeniach... bardzo możliwe, że mogą mnie szukać. Nie wiem, czy posunęliby się tak daleko by roznosić informacje po pobliskich wioskach i osadach... ale ludzie w małych wioskach boją się trzech rzeczy. Zarazy, klęski nieurodzaju i magii. A jako wilkołak zaliczam się do tego trzeciego.

Tak więc... lepiej dmuchać na zimne. Nasir w końcu zabrał mnie tutaj i nie chcę, by była to nasza ostatnia wizyta. Chociaż... przyznam, że droga tutaj nie należała do najłatwiejszych.

Wyruszyliśmy rankiem, spędziliśmy noc w lesie i wieczorem kolejnego dnia dotarliśmy w okolice miasta, ale postanowiliśmy poczekać do rana i ponownie przespaliśmy się wśród drzew. Droga powrotna będzie wyglądać podobnie, z tym że będziemy jeszcze taszczyć to, co kupimy na targu. A planuję kupić wiele. Dlatego oprócz plecaka Nasir zabrał sanie. Najgorzej będzie, przeprawić się przez przesmyk, który mi pokazał. Będziemy musieli kombinować, zwłaszcza jeśli kupimy zwierzęta. A zamierzam uprzeć się przy tym pomyśle.

W końcu wilkołak naprawdę się postarał i wybudował niewielki kurnik, w którym spokojnie zmieszczą się dwie lub trzy kury no i niewielką szopę, w której spokojnie mogłyby zamieszkać dwie... może trzy kózki i koziołek.

Byłem naprawdę... szczerze zszokowany. Przez te dwa tygodnie pracował zawzięcie. W wiosce był dwa razy, by kupić potrzebne materiały a później spędzał nad tym dzień i noc. Zapytałem go, skąd takie umiejętności a on stwierdził tylko, że stada to małe społeczności. Bywa, że muszą przenosić się w inne miejsca, a nie żyją przecież w jaskiniach, tylko ciepłych domach. Dlatego od młodego uczy się ich zaradności. Alfa powinien bowiem być w stanie stworzyć prawdziwy dom dla swojej omegi.

Byłem podekscytowany tą wizją. Własny ogród, własny inwentarz... ta mała chatka w lesie naprawdę stanie się rajem na ziemi. Nasir będzie polował i łowił ryby. Ja zajmę się ogrodem i zwierzętami... Będzie doskonale.

Śnieg padał jeszcze co jakiś czas, sprawiając, że miejskie drogi były błotniste, ale nikt się tym nie przejmował. Lód na rzekach już topniał, główne szlaki zaczęły być przejezdne, a więc zima żegna się z północą już na dobre. Najwyższy czas.

Nasir podążał za mną w ciszy, aż w końcu dotarliśmy na targ a tam... poczułem ciężar monet poukrywanych wszędzie, gdzie tylko się dało. Kilka w bucie. Trochę w ukrytej kieszonce płaszcza. Niewiele w mieszku przywiązanym do pasa. Podobnie było z Nasirem, aczkolwiek jemu powierzyłem więcej monet. Głównie dlatego, że wygląda... straszniej. Więc jego raczej nikt nie będzie próbował okraść. A nawet jeśli spróbuje, dzięki swoim zmysłom nie da się wykiwać jakiemuś marnemu kieszonkowcowi. Ogólnie mimo wszystko to byłaby głupota trzymać wszystko w jednym miejscu. A i tak wzięliśmy ze sobą zaledwie jedną trzecią pieniędzy.

W pierwszej kolejności udaliśmy się do niewielkiego sklepu z odzieżą i tkaninami. Kupiłem sobie i Nasirowi po dwie pary butów. Jedne na zimną drugie na ciepłą pogodę. Oprócz tego kupiłem bieliznę, koszule i spodnie. Po zimowe ubrania wrócimy tu jesienią. Wahałem się chwilę, ale ostatecznie nie mogłem się powstrzymać i kupiłem też ładny obrus i firany. Dzięki temu w domu będzie... przytulniej.

Następnie znaleźliśmy przybory ogrodnicze, o których cenę kłóciłem się tak zażarcie, że sprzedawca chyba nawet zaczął darzyć mnie jakimś szacunkiem. Później wytargowałem jeszcze worek mąki, fasoli i bobu, by jeszcze bardziej urozmaicić naszą dietę. Oprócz tego trochę ziemniaków i bulw, by móc hodować własne. W międzyczasie kupiłem kilka przyborów kuchennych. Potrzebowałem też nasion. Nie bardzo znałem się na ogrodnictwie, więc postanowiłem zacząć od czegoś... łatwego, ale przydatnego. Wybrałem nasiona marchwi, rzodkiewki, pietruszki.

Najdroższy zakup zostawiłem na koniec. Przy zwierzętach zeszło nam się najdłużej. Sprzedawcy bowiem chcą wcisnąć ludziom nawet te, które są już jedną łapą... kopytem czy czym tam się jeszcze da w grobie. Ponadto oskubią cię przy tym do ostatniego miedziaka.

W końcu znalazłem sprzedawcę, który za powiedzmy, że w miarę uczciwą cenę sprzedał mi dwie młode kurki, dwa wory ziarna i oczywiście klatkę. Biedny Nasir ciągnął te wypchane już niemal po brzegi sanie.

Gorzej było z kozą. Większość tych zwierząt wyglądała co najmniej marnie. Jednak w końcu coś znalazłem. Najpierw spędziłem godzinę, wykłócając się ze sprzedawcą i jakąś starą babą o młodą białą kózkę, która podbiła moje serce. Wydaje mi się, że nawet na tą kobietę warknąłem...

W każdym razie wygrałem i kózka przypadła mnie. Z zadowoleniem prowadziłem ją na sznureczku, podczas gdy Nasir w ciszy ciągnął sanie... Ciekawe czy teraz do swojej listy rzeczy, do których okropne omegi zmuszają swoje alfy dopisze dźwiganie zakupów.

Ostatecznie już prawie miałem się poddać, ale znalazłem mężczyznę, który był gotów sprzedać mi młodego, zdrowego koziołka. Przepłaciłem... ale i tak trochę zszedł mi z ceny, więc brałem co dali. Był ciemnobrązowy i równie uroczy co kózka.

Byłem bardzo zadowolony z dzisiejszego dnia. Tak bardzo, że perspektywa dwóch dni drogi powrotnej nie wydawała się taka straszna. Zwłaszcza, że ja tylko trzymałem sznurek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top