Rozdział XX

Chyba przeceniłem moją odporność. Przyłożyłem swoją dłoń do czoła, ale nie byłem w stanie stwierdzić czy jest cieplejsze niż zwykle. Głównie dlatego, że całe moja ciało wydawało się wyjątkowo rozgrzane. Miałem też wrażenie, że z każdą godziną jest coraz gorzej.

Siedziałem jedynie w spodniach i cienkiej koszuli. Na zewnątrz padał śnieg, a jaskinię ogrzewało jedynie pojedyncze ognisko. Mimo to było mi zbyt gorąco. Jeszcze wczorajszej nocy spałem otulony kilkoma warstwami futer. Teraz odepchnąłem je na bok, bo wydawały się bezużyteczne.

Musiałem się przeziębić. To wyjaśniałoby gorączkę. W tej sytuacji nie mogłem wyjść na zewnątrz ani przygotować sobie jakiegoś naparu. Musiałem to po prostu przeczekać i liczyć na to, że mój stan się nie pogorszy.

Najdziwniejsze było to, że nie zauważyłem żadnych symptomów. Nie miałem kataru. Nie kaszlałem. Jeszcze kilka godzin temu czułem się świetnie. Gdy rankiem wilkołak wyruszył na polowanie, wyszedłem na zewnątrz i zwiedziłem odrobinę okolicę. Może to przez ten spacer. Mimo wszystko... w kilka godzin choroba mnie uziemiła. Mogę wstać... ale czuję się słabo. Dlatego wolę nie ruszać się z mojego posłania. Obawiam się, że mogę zemdleć lub zakręci mi się w głowie.

Poza tym najgorsze było pragnienie. Tak strasznie chciało mi się pić. A wilkołak nie wracał. To nie tak, że pragnąłem, by wrócił... po prostu sam nie byłem w stanie dojść do strumienia... A jego pomoc... Cóż nieważne jak tego nie chcę, ale muszę przyznać, że teraz potrzebuję jego pomocy.

Położyłem się na futrzanym posłaniu i zamknąłem oczy. Byłem zmęczony. Ta choroba wysysała ze mnie całą energię. Chciałem iść spać, ale było mi zbyt gorąco. Czułem jak przesiąknięta potem koszula, przykleja się do mojego ciała. Może powinienem ją zdjąć... A może poczekam, aż ognisko wygaśnie. Zbliża się zmrok... niedługo może poczuję powiew zimnego nocnego powietrza. Temperatura zacznie spadać... przyniesie odrobinę ulgi mojej rozpalonej skórze. Tak... wystarczy tylko poczekać.

Nie jestem pewien, ile czasu tak leżałem. Miałem wrażenie, że przysnąłem kilka razy, ale po chwili się budziłem. A może nie po chwili. Może spałem kilka godzin. Nie wiem. W każdym razie było już ciemno, gdy usłyszałem hałas dobiegający z zewnątrz. Wrócił. W końcu.

Otworzyłem oczy, mimo że moje powieki zdawały się ważyć tonę. Ognisko już prawie wygasło, a zimno lekko pieściło moją skórę... która wydawała się jeszcze gorętsza.

Wszedł do jaskini w ludzkiej postaci. Był nawet ubrany. Miał jakąś torbę... coś w niej pobrzękiwało. Gdy tylko wszedł do środka, zamarł w bezruchu. Zwrócił swoje złote oczy na mnie i stał tak dobre kilka sekund.

W końcu zrobił krok w przód i zaczął węszyć w powietrzu. Jego zachowanie niespecjalnie mnie dziwiło. On często robił rzeczy, których nie rozumiałem. Odłożył materiałową torbę na ziemię. Nie uszło mojej uwadze, że była dość mocno wypchana. Ciekawe co przyniósł... Nie mogłem go jednak zapytać. Nie mogłem też wstać i samemu zobaczyć, bo nie miałem na to siły.

Zastanawiałem się, czy rozumie, że jestem chory. W końcu wilkołaki chyba nie chorują...
Mężczyzna zaczął zbliżać się do mnie. Niebezpiecznie blisko. Chwyciłem za kij i resztkami sił wyciągnąłem go w przód. Wilk zatrzymał się nagle i warknął na kawałek drewna.

- Nie jestem konający. Masz nie podchodzić. Na odległość. Kija.

Mężczyzna posłał mi długie spojrzenie, po czym odszedł i zaczął szukać czegoś w swojej torbie. Po chwili podszedł do mnie (zachowując odpowiednią odległość) i przykląkł. Położył coś na ziemi i pchnął w moją stronę. Powoli usiadłem na posłaniu i gdy zrozumiałem, co to jest, szybko po to sięgnąłem.

Bukłak. Pełen wody. Otworzyłem go i zacząłem łapczywie pić. Woda wciąż była zimna. Jednak nie na tyle lodowata by nie dało się jej wypić. Poczułem ogromną ulgę. Posłałem mężczyźnie pełne wdzięczności spojrzenie i na powrót opadłem na posłanie.

Patrzył na mnie. Przyglądał się mi, a ja nie potrafiłem rozszyfrować wyrazu jego twarzy. Wydawała się wyjątkowo poważny. Nie rozumiałem, o co może chodzić. Czy to przez moją chorobę? To tylko gorączka. Za jakiś czas minie.

A jednak wilkołak trwał w swoim miejscu, nie spuszczając ze mnie oczu. Wydawało mi się, że momentami dostrzegałem w nich ten niepokojący zwierzęcy błysk. Jednak nie zbliżał się do mnie. Mógłby, gdyby tylko zechciał. Chyba nie byłbym już w stanie nawet sięgnąć po ten głupi kij. Mógłby po prostu podejść do mnie i... i zrobić cokolwiek by chciał. Mógłby mnie dotknąć... ciekawe czy jego dłonie byłyby zimne... przyjemnie zimne. Już dawno nie czułem też jego zapachu... Tej przyjemnej woni sosnowego lasu...

Powoli moje powieki zaczęły opadać. A on cały czas siedział i na mnie patrzył. Gdy zamknąłem oczy, byłem pewien, że nadal tam jest.

***

Obudził mnie ból. Ten znajomy ból w dolnej części brzucha. Gorączka nie zmalała. Jeśli już to najprawdopodobniej wzrosła. Ktoś okrył mnie futrem. Bo ja chyba tego nie zrobiłem... nie pamiętam, abym to robił... a może zrobiłem?

Odepchnąłem je na bok. Zimne nocne powietrze nie przynosiło ulgi. Owszem było przyjemne. Ale zdecydowanie niewystarczające.

Oddychałem z trudem. Musiałem brać głębokie powolne wdechy. Było za gorąco. Zsunąłem z siebie spodnie i odrzuciłem gdzieś na bok. Tak było lepiej. Wciąż jednak zbyt gorąco. Koszula lepiła się do mojego ciała, ale nie miałem siły, by próbować ją rozsznurować i zdjąć. Zresztą... była dość cienka i chociaż trochę okrywała moje ciało. Nie, żebym był teraz w stanie odczuwać zażenowanie. Chciałem jedynie czegoś zimnego na moim ciele.

Ponadto... ból rósł. Powoli stawał się trudniejszy do zniesienia. Moje dłonie zaczęły się trząść. To było... okropne. Spojrzałem na wnętrze jaskini w poszukiwaniu złotych ślepi... ale ich nie było. Nie było go... Byłem sam... Zostawił mnie...

***

Zasypiałem i budziłem się wielokrotnie. Miałem dość. Moje ciało... bolało. Wszystko. Nie tylko ten okropny ból brzucha... moje mięśnie... każdy centymetr mojego ciała był obolały. Gorączka nie zmalała nawet na chwilę a z czasem... coraz trudniej mi było zasnąć. Bukłak obok mojego posłania był już niemal pusty. Na jedzenie nie miałem ochoty.

Nie byłem pewien, jak długo to już trwało. Straciłem poczucie czasu, ale... niekiedy budziłem się w nocy... innym razem, gdy na zewnątrz świeciło słońce. Mijały więc dni. Nie wiem ile. Dwa... trzy... może cztery. Nie wiedziałem.

Co jakiś czas słyszałem wycie. Głośne wycie. Wiedziałem, że to on. Nie zwykły wilk a właśnie ON. Gdzieś daleko... bardzo daleko... ale słyszałem go i w momencie, w którym słyszałem ten dźwięk, moje ciało przechodziły przyjemne dreszcze. Ból na chwilę malał... jednak po kilku minutach ciszy wracał silniejszy.

W pewnym momencie zaśnięcie stawało się coraz trudniejsze. Byłem kompletnie wycieńczony. Nie mogłem nawet sięgnąć po bukłak, by wypić resztki wody. Moim ciałem co jakiś czas wstrząsały dreszcze i nieprzyjemne skurcze mięśni... a sen nie przychodził. Sen, który ostatnimi czasy był ratunkiem. Modliłem się o niego, aż w końcu zacząłem płakać z bólu i frustracji. Miałem dość. Oddałbym wszytko, aby to się skończyło.

Jednak mimo tego bólu od razu wyczułem moment, w którym wrócił. Był w swojej wilczej postaci. Wszedł do ciemnej jaskini i jedynie jego złote oczy wyróżniały się na tle czerni. Krążył po niej. Moich uszu dochodziły ciche powarkiwania, drapanie pazurów i inne dźwięki wyrażające frustrację.

Minęła dłuższa chwila, nim do mnie podszedł. Nie zbyt blisko. Tylko tyle ile mu pozwalałem. Opadł na ziemię i patrzył na mnie. Po chwili poczułem intensywny zapach sosny i lasu. Był taki przyjemny... przynosił niemal ulgę.

Mimo to nadal czułem ból. Nadal zwijałem się w kłębek z jego powodu. Wilk przysunął się nieco. Delikatnie potarł swoim zimnym nosem moje ramię. Pisnąłem cicho na ten gest. Jeszcze przez jakiś czas nic się nie zmieniło. Jednak w końcu przyszedł ubłagany sen.

***

Budziłem się kilkakrotnie. Za każdym razem wilk był obok mnie. Za każdym razem czułem się też nieco lepiej. Na początek ból nieco zmalał. Później gorączka.

Gdy tym razem otworzyłem oczy... gorąco zniknęło. Ból pozostał. Mniejszy. Nadal niezwykle uciążliwy. Mięśnie miałem obolałe. Nie miałem też siły, aby chociaż drgnąć. Ból brzucha był jednak najgorszy, ale... dało się to wytrzymać. Temperatura mojego ciała wróciła do normy. Jednak... sytuacja, w której się znajdowałem... nie byłem pewien jak mam się czuć.

Byłem okryty grubym futrem, ale główne źródło ciepła stanowiło przylegające do mnie ciało. Mężczyzna obejmował mnie od tyłu, a jego duża dłoń ułożona była na moim brzuchu, dokładnie w bolącym miejscu. Był w swojej ludzkiej postaci. Miał nie zbliżać się do mnie... a teraz obejmował mnie. Nasze ciała przylegały do siebie ściśle. Ja miałem na sobie tylko cienką koszulę a on... cóż chyba powinienem czuć ulgę, że miał na sobie chociaż spodnie.

Powinienem być wściekły i próbować odepchnąć go od siebie, ale... jego ciepło było przyjemne. Zapach lasu mnie uspokajał. Ciężar i ciepło dłoni na moim brzuchu niemal przynosiły ulgę.

Uświadomiłem sobie, że targają mną różne emocje... ale nie ma wśród nich strachu, obrzydzenia czy niechęci. To bez sensu... To właśnie to powinienem teraz czuć. Przecież... Miał się do mnie nie zbliżać. Miałem już nigdy więcej nie poczuć jego dotyku.

- Ten głupi kij miał cię powstrzymać.

- ... Mogę złamać twój śmieszny kij jedną ręką.

Zamarłem, gdy moich uszu dobiegł niski, senny i lekko zachrypły głos. To... przecież nie... niemożliwe.

Mężczyzna poruszył się delikatnie. Poczułem, jak składa delikatny pocałunek na moim karku... już się nie poruszył. Spał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top