Rozdział XLVII
[Do soboty będą dodatkowe rozdzialiki z okazji 1000 gwiazdek. Jeeej! 🎉
To moje pierwsze opowiadanie, które tyle zdobyło (przy okazji 5000 odczytów 😯) i zamierzam udawać, że to nie dlatego, że ma milion rozdziałów. 🙃
Miłego czytania.
Ps. Dziękuję za wszystkie miłe komentarze 💜]
Pełnia przyszła szybko a ja nie zamierzałem już dłużej się zamartwiać. W końcu Nasir był przy mnie i to jedyne czego tak naprawdę potrzebowałem. Oczywiście ta wilcza część mnie była z każdym dniem coraz bardziej podekscytowana zbliżającą się rują jednak byłem w stanie się od tego odciąć i po prostu cieszyć dniem. Mój alfa przez cały czas był tuż obok mnie. Żałowałem tylko, że nie potrafię zmienić się w wilka. Moglibyśmy razem biegać po lesie. Mam wrażenie, że by mi się to spodobało.
Pełnia się skończyła i tak rozpoczął się kolejny cykl. Dni mijały, a my cieszyliśmy się każdym z nich. Jedynym minusem było to, że były w jakiś sposób monotonne. Codziennie wstawałem, robiłem śniadanie, zajmowałem się zwierzętami, ogrodem, sprzątałem, zbierałem zioła, trochę czytałem... I tak w koło. Dopiero po prawie dwóch tygodniach Nasir postanowił nieco urozmaicić moje życie.
- Do miasta?
- Tak. Chciałbym kupić parę rzeczy i pomyślałem, że Dyara z chęcią wybierze się w podróż.
- A co z kozami i kurami?
- Myślę, że jeśli się pośpieszny nie będzie nas cztery dni. Gdy nie ma śniegu, podróż jest szybsza i łatwiejsza. Poza tym nie będziemy kupować niczego ciężkiego... Prawda?
- Hmmm... No nie wiem...
- Dyara...
- No przecież żartuję. A ty, po co tak właściwie chcesz tam iść?
- Muszę coś kupić.
Wymownie przewróciłem oczami, nim postanowiłem wyrazić swoją irytację werbalnie.
- No przecież wiem. Pytam, co chcesz kupić.
- Kilka drobiazgów.
- ... Dlaczego mi po prostu nie powiesz?
- Bo to niespodzianka.
- ... No dobrze...
Przyznam, że zachowanie wilkołaka nieco zbiło mnie z tropu, ale nie wnikałem. Wiedziałem bowiem że cokolwiek Nasir planuje, nie jest to nic złego. Ponadto naprawdę miałem ochotę się stąd wyrwać, chociażby na kilka dni. Po prostu dla zmiany otoczenia. Nasir wychodzi na polowania i często wędruje przy tym bardzo daleko. Ja natomiast jestem ograniczany przez moje dość ludzkie ciało.
Już następnego dnia zabraliśmy to, co niezbędne i wyruszyliśmy. Podróż rzeczywiście była znacznie łatwiejsza. O zwierzęta aż tak się nie martwiłem. Jedzenia na pewno im wystarczy, a wilki dopilnują, by były bezpieczne. Sama podróż poprawiła mi humor. Przyznam, że nawet noc spędzona pod gołym niebem była przyjemna.
Gdy natomiast dotarliśmy do miasta, poczułem coś jak... nostalgia. Tak. Już od dłuższego czasu nie byłem w miejscu tak żywym i przepełnionym innymi ludźmi. Na północy zima jest okresem swego rodzaju przestoju. Handel być może nie zanika całkowicie, ale zdecydowanie jest ograniczony, bowiem ludzie z południa i wschodu pozostają w swoich krainach z dala od mroźnych terenów. Oczywiście ci, którzy wychowali się na tych ziemiach przywykli do mrozów i handlują miedzy sobą. Niemniej jednak północ staje się na ten czas w niemal senna w przeciwieństwie do tego, co można zobaczyć późną wiosną, latem, jak i wczesną jesienią. Wtedy bowiem karawany kupieckie z najróżniejszych zakątków świata przybywają do większych miast a niekiedy i miasteczek. Tak było i w tym wypadku.
Norwitch tak naprawdę nie jest miastem a jedynie większym miasteczkiem, ale nawet tu oprócz zwyczajnych kramów zauważyłem typowy okryty wielobarwnymi materiałami wóz wschodniego kupca. Nie podchodziłem do niego, ale mogłem się domyślić, że najprawdopodobniej sprzedaje przyprawy i zioła lub tkaniny. To typowe towary ludzi ze wschodu. Na północy bowiem trudno o egzotyczne rośliny czy delikatne jedwabie. Tutaj ludzie wszystko zanurzają w soli, by przetrwało zimę i owijają się w ciepłe futra. Jednak każdy chce od czasu do czasu zażyć jakiejś ekstrawagancji, więc wschodni kupcy nie mają problemów z znalezieniem klientów.
Krążyliśmy po straganach i nie mogłem powstrzymać się przed kupieniem kilku drobiazgów. Oczywiście same potrzebne rzeczy. Oprócz porządnej, luźnej koszuli w przyzwoitej cenie, kupiłem ładną, czerwoną chustę i drobny, ale śliczny grzebień. Cóż... grzebień się przyda, bo ten, który znalazłem w szufladzie w domu, nie miał połowy zębów. A co do chusty to w miejscach publicznych musiałem je nosić. Białe włosy rzucają się w oczy i zapadają w pamięć. Ta, którą miałem na sobie teraz jest szara i stara. Ma plamy, których nie byłem w stanie doprać. A ta czerwona... cóż... to obecnie najładniejsza rzecz, jaką w życiu posiadałem. Cholera będę ja nosił nawet w domu.
Kiedy tak biegałem od stoiska do stoiska i oglądałem różne cudeńka Nasir rozglądał się z uwagą jakby szukał czegoś konkretnego. Nagle złapał mnie za rękę, na co posłałem mu pytające spojrzenie.
- Ja... pójdę coś załatwić. Dyara może... pochodzić i popatrzeć. Zaraz wrócę.
- No dobrze.
- Uważaj na siebie. Nie zgub się.
- A jak mnie znajdziesz w tym tłumie cwaniaczku?
- Po zapachu. I dzięki więzi. Znajdę moją omegę i na drugim końcu świata.
- Hmm... nie kuś mnie, bo jeszcze zechcę to sprawdzić.
- Nie wpadaj w kłopoty przez... parę minut.
- Spokojnie. Tak się składa, że radzę sobie wśród ludzi lepiej niż ty, więc to lepiej TY na siebie uważaj wilczku.
- Bez kłopotów. Dobrze?
- No leć już. Będę grzeczny.
Nasir nie wydawał się przekonany, ale ostatecznie zostawi mnie samego i gdzieś zniknął. Ja natomiast powróciłem do wiru zakupów. Głównie oglądałem i próbowałem się trochę targować. Ostatecznie jednak nie kupiłem zbyt wiele. Jedynie parę drobiazgów przydatnych w ziołolecznictwie. Lubiłem jednak biegać od jednego stoiska do drugiego. Zwłaszcza upodobałem sobie te z rzeczami dość egzotycznymi. Oczywiście nie zamierzałem kupować jakiś dziwnych przyrządów z południa czy drogich tkanin ze wschodu a tym bardziej podejrzanych mechanizmów z zachodu... ale lubiłem je oglądać.
Podszedłem do niewielkiego straganu z ziołami głównie z ciekawości co takiego tam znajdę. Były tam przede wszystkim typowe dla północy rośliny, które sprawny zielarz sam znajdzie w okolicznych lasach. Trzeba tylko wiedzieć gdzie szukać. Z ciekawości zapytałem o cenę, a gdy ją usłyszałem, myślałem, że krew mnie zaleje. Okazało się, że całe życie sprzedawałem za marne miedziaki coś, co ta kobieta sprzedawała za trzy razy tyle.
Gdy kobieta zauważyła moje zainteresowanie oczywiście jak zwierze, które wyczuje krew, zaczęła wokół mnie krążyć, mając nadzieję, że coś mi wciśnie. Wytknąłem jej więc kilka podstawowych błędów, które zauważyłem, że popełnia (mogłem to stwierdzić po jakości jej towarów), na co zareagowała gniewnym rumieńcem i krótkim, acz treściwym "A pierdol się".
Miałem właśnie odchodzić jednak powstrzymał mnie inny kobiecy głos. Dziwnie znajomy.
- Dyara?
Odwróciłem się i zobaczyłem zdecydowanie znajomą twarz w wyrazie głębokiego zaskoczenia. Znieruchomiałem, nie wiedząc co robić. Floris... nie miałem pojęcia, co tu robi. Chociaż... mogę się domyślać. W końcu teraz w Trevtown nie ma nikogo, od kogo mogłaby kupić leki dla swoich dzieci. Mimo wszystko... to zbyt wielki i niekorzystny zbieg okoliczności. Na szczęście dość szybko odzyskałem rozum.
- Pomyliła mnie pani z kimś.
Szybko ruszyłem w przypadkowym, najbardziej tłocznym kierunku. Spuściłem głowę i poprawiłem chustę, by upewnić się, że nie wymknął się spod niej ani jeden włos. Przez chwilę dałem się prowadzić przez tłum, a gdy upewniłem się, że kobieta za mną nie poszła, odetchnąłem z ulgą.
Niedobrze. Jednak... to Floris. Może nikomu nie powie. Zwłaszcza że na pewno nie przyjrzała mi się zbyt dobrze. A nawet jeśli... mieszkamy z dala od tego miasteczka. Następnym razem będziemy tu pewnie za parę miesięcy, więc... nawet jak komuś powie i ktoś będzie mnie tu szukał, niczego nie znajdzie. Tak. Nie ma się o co martwić.
Gdy tylko uleciały ze mnie resztki nerwowości, poczułem, jak ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu. Nie przestraszyłem się. Wyczułem woń sosny na kilka sekund przed tym, jak mnie dotknął.
- Znalazłeś to, czego szukałeś?
- Tak. A czy Dyara zrobił już wszystko, co chciał?
- Tak. Wracajmy do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top