Rozdział XIV

Zauważyłem, że ostatnio znika częściej i na dłużej. Raz nawet wrócił ranny. Nie było to nic poważnego. No, a raczej nic poważnego dla czegoś, co nie jest człowiekiem. Jego bok przecinały cztery szramy. Nie miałem wątpliwości co do tego, że są to ślady pazurów. Ciekawiło mnie jednak, co mogło je zdać. Wilki wydają się traktować go jak swojego pana. Są niczym wierne pieski. Raczej żaden z nich by tego nie zrobił. Więc co mogłoby go zaatakować? Jest ogromny i szybki. To doskonały zabójca. Cokolwiek to było... mam nadzieję, że się tego pozbył. Nie chcę stanąć z tym twarzą w twarz, gdy już spróbuję się stąd wydostać.

Powoli zbliżałem się do tego momentu. Bolało, gdy chodziłem, jednak szło mi to dość sprawnie. Kulałem co prawda, ale byłem w stanie zmusić się do dość szybkiego tempa. Jestem też przekonany, że jeśli zacisnę zęby i zignoruję ból, będę nawet w stanie przebiec pewną odległość. Musiałem tylko dobrze się przygotować.

Właśnie ponownie przeszukiwałem leżące w jaskini ubrania. Szukałem jednak czegoś konkretnego. Znalazłem mój płaszcz i sprawdziłem ukrytą w nim wewnętrzną kieszeń. Poczułem ulgę i ekscytację, gdy znalazłem to, czego oczekiwałem.

Mój mały składany nóż dalej tam był. Nie wiedziałem jeszcze, co z nim zrobię, ale zdecydowanie może się przydać. Zabrałem go i ukryłem między warstwami futer. Nie znalazłem już niczego pożytecznego. Pochodziłem jeszcze kilka minut, by przyzwyczaić mięśnie do ruchu. Następnie zająłem swoje stałe miejsce, tak by wilk mnie na tym nie przyłapał.

Lepiej by dalej myślał, że rana nie pozwala mi się swobodnie poruszać. Wie co prawda, że mogę wstać. W końcu musiałem co jakiś czas wychodzić z jaskini, by załatwić swoje potrzeby. Dokładałem jednak wszelkich starań, by mój stan wyglądał na gorszy, niż jest w rzeczywistości. Ponadto przyjrzałem się dokładnie okolicy jego leża. Nie dostrzegłem jednak niczego co mogłoby mi jakoś pomóc.

Po kilku minutach okazało się, że wybrałem odpowiedni moment. Mężczyzna wrócił i przyjął ludzką formę. Kątem oka zauważyłem, że rana na jego boku już niemal zupełnie się zagoiła. Spojrzał na mnie a później na nietknięte jedzenie.

Postanowiłem, że nie tknę niczego, co przyniesie. Tak też robiłem. On na początku wydawał się tym zdenerwowany. Teraz... sam nie wiem. Zaczął przynosić inne rodzaje jagód czy różne jadalne korzenie. Raz nawet przyniósł rybę. Za każdym razem, gdy odmawiałem przyjęcia czegokolwiek, robił minę zbitego psa. Tym razem także.

Po chwili jednak zaczął się ubierać, a ja odczekałem, aż skończy. Była jedna rzecz, która wydawała się istotna. Nim podejmę próbę ucieczki, należałoby rozwiać pewne wątpliwości. Do tej pory nie miałem okazji tego sprawdzić, chociaż wydawało mi się, że znam odpowiedź.

- Wilku.

Mężczyzna spojrzał na mnie lekko zaskoczony. Podszedł nieco bliżej, jednak zachowywał się niepewnie, jakby obawiał się czegoś. Próbowałem zapanować nad swoim ciałem i powstrzymać odruch cofnięcia się, gdy ten zbliżał się do mnie, aż w końcu przykucnął przed moim posłaniem. Wpatrywał się we mnie z czymś w rodzaju zaciekawienia. Odetchnąłem głęboko, nim odważyłem się ponownie odezwać.

- Czy ty... potrafisz mówić?

Złotooki otworzył delikatnie usta, jakby chciał coś powiedzieć, po chwili jednak je zamknął. Wydawał się odrobinę sfrustrowany. Nie wiedziałem jednak dlaczego. Potrząsnął jedynie przecząco głową. Więc nie mówi.

- Ale... rozumiesz mnie. Prawda?

Tym razem odpowiedź była twierdząca. To... mogło się jakoś przydać. Ponadto... skoro mnie rozumie to znaczy, że zna ludzki język. Najprawdopodobniej więc miał jakieś kontakty z ludźmi. Nie wiedziałem jeszcze, czy ta wiedza na coś mi się przyda, ale na pewno dobrze wiedzieć.

Mężczyzna wpatrywał się we mnie, jakby czekał na kolejne pytanie. Ponadto wydawał się dość zadowolony. Czyżby wydawało mu się, że moja nienawiść do niego zniknęła? Nie. Nigdy. Chciałbym, by zdechł, ale... może lepiej byłoby, gdybym jednak udawał, że jestem neutralny.

Po chwili wahania stwierdziłem, że rzeczywiście to może być dobry pomysł. Może stanie się dzięki temu mniej czujny.

- Odejdź. Chcę iść spać.

Mężczyzna zawahał się, ale odszedł, a ja okryłem się ciepłym futrem i położyłem, odwracając do niego plecami. Czekałem aż może sobie pójdzie, jednak zamiast tego doszły do mnie dźwięki rozpalanego ogniska.

***

Poczułem, jak kładzie się obok mnie. Owiał mnie przyjemny zapach sosny. To było głupie. Jak mogłem myśleć o tym, że jego zapach jest przyjemny po tym wszystkim, co mi zrobił? Wiedział, że nie śpię. Nie wiem, czy to przez jego wyostrzone zmysły, czy może po prostu był to jakiś rodzaj zwierzęcej intuicji.

Przysunął się do mnie i objął od tyłu, a jego dłoń zaczęła sunąć po moim udzie. Moje ciało napięło się ze strachu, ale jednocześnie serce przyśpieszyło z jakiegoś innego powodu. To przez ten zapach. Sprawiał, że byłem... w jakiś sposób wrażliwszy na wszelkie bodźce. W tym także ciepło jego ciała, które w jakiś groteskowy sposób, mimo okropności tej sytuacji wydawało się... przyjemne.

Tym razem było nieco inaczej niż zazwyczaj. Zamiast po prostu mnie wziąć, obejmował mnie niemal ostrożnie. Poczułem jego usta na karku. Delikatnie potarł nosem miejsce nieco niżej. Słyszałem, jak wdycha mój zapach i czułem oddech na skórze.

Moja dłoń powoli sunęła do miejsca, gdzie ukryty był niewielki, aczkolwiek zabójczy nóż. Jeden cios... jeden właściwie wymierzony cios. Nie ważne jak szybko goją się jego rany. Jeśli wbiję go w oko dostatecznie głęboko... lub jeśli przetnę tętnicę w jego szyi...

Co będzie lepsze? Nóż jest krótki. Jeśli nie wbiję go dostatecznie głęboko, jedynie pozbawię go oka, a nie zabiję. Wtedy moje życie na pewno się zakończy. Jednak jeśli zaatakuję szyję, minie chwila, nim się wykrwawi, a w ciągu tego czasu może mi wiele zrobić...

Mężczyzna delikatnie przekręcił mnie na plecy i zawisł nade mną, opierając się tak, by nie przygnieść mnie swoim ciężarem. Moja dłoń znajdowała się już w miejscu, gdzie leżał nóż. Musiałem tylko sięgnąć głębiej pomiędzy futra.

Złote oczy wpatrywały się we mnie, a ja zamarłem w bezruchy, gdy nie znalazłem w nich dzikości a jedynie... coś jakby... smutek. Mężczyzna delikatnie rozchylił moje nogi i przykląkł między nimi, po czym zaczął składać delikatne pocałunki na mojej szyi.

Zacisnąłem dłonie i byłem w stanie wyczuć nóż pod moją prawą dłonią. Moje serce biło tak szybko, że miałem wrażenie, iż zaraz wyrwie mi się z piersi. Próbowałem uspokoić oddech, ale zbyt wiele sprzecznych emocji kotłowało się w mojej głowie.

Mój oprawca delikatnie objął ręką moją talie i uniósł moje biodra. Z moich ust wyrwał się cichy szloch i uświadomiłem sobie, że po moich policzkach płyną łzy. Czułem, jak jego ręce chwytają mnie w pasie i układają w dogodnej pozycji, by mógł we mnie wejść. Mogę go zabić... Mogę to przerwać...

Odsunął się nieco ode mnie, tak by móc spojrzeć mi w twarz. Ponownie jego spojrzenie wywołało we mnie sprzeczne odczucia. Byłem już gotowy na to, co za chwilę nadejdzie. Przypomniałem sobie każdą poprzednią noc i to jak mnie wykorzystywał. Teraz... teraz jest doskonały moment, by to skończyć. Zacisnąłem dłoń wokół rękojeści noża. Jeden cios...

Złotooki nachylił się i delikatnie zlizał pojedynczą łzę z mojego policzka. Następnie ostrożnie zetknął swoje czoło z moim i przez chwilę został tak w bezruchu z zamkniętymi oczami. Miałem absurdalne wrażenie, że było to w jakiś sposób niezwykle intymne. Po kilku niezwykle długich sekundach mężczyzna odsunął się ode mnie, ostrożnie ułożył na futrach i ku mojemu niezrozumieniu i szokowi położył się obok, odwracając do mnie plecami.

Nie wiedziałem, co się stało. Byłem pewien, że mnie... że znowu mnie do tego zmusi. Czułem jego podniecenie. Wiedziałem, że tego chciał... więc dlaczego tym razem się powstrzymał? Nie... to bez znaczenia.

Mocniej zacisnąłem dłoń na rękojeści. Zacząłem powoli wysuwać broń spod warstw futra i wpatrywałem się w plecy mężczyzny powoli poruszające się w jego spokojnym oddechu. Jeden cios... wystarczy jeden... To zemsta. Zasłużył na to. Za to, co mi zrobił. Teraz gdy się tego nie spodziewa, mogę... mogę... zabić go z zimną krwią...

Moje palce rozluźniły się delikatnie, a nóż wysunął się z dłoni, ponownie zatapiając się pomiędzy grubymi futrami. Nie mogę. Nie wiem, dlaczego, ale... nie mogę. Może... może nie jestem w stanie zabić kogoś, kto jest bezbronny... a może... Nie. Nie rozumiem tego, ale... ale po prostu nie jestem w stanie go zabić. Ucieknę w inny sposób. Nie muszę go zabijać... Nie chcę tego robić...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top