Rozdział LXXIV

Floris otworzyła drzwi z uśmiechem na ustach. Wyraz jej twarzy zmienił się w ułamku sekundy w chwili, gdy jej wzrok padł na mnie. Gdy zauważyła mnie siedzącego na krześle przy niewielkim stoliczku zamarła w całkowitym bezruchu. Wyglądała, tak jak ją zapamiętałem. Te same włosy, sympatyczna twarz, kobieca figura. Zawsze spoglądała na mnie z delikatnym przyjaznym uśmiechem. Teraz była wyraźnie zaskoczona... i przestraszona. To była nowość. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek wywołam w kimś takie uczucia.

Oczy kobiety szybko przesunęły się po pomieszczeniu. Dwójka jej starszych dzieci leżała w łóżku. Spali. Wyraźnie odczuła pewną ulgę i natychmiast skupiła się na swojej najmłodszej, pięcioletniej córeczce, która spała wtulona we mnie. Dziewczynka zasnęła, siedząc na moich kolanach. Delikatnie gładzikiem jej długie ciemne włosy.

Bella zawsze mnie lubiła. Kiedyś powiedziała, że jestem wróżką. Że leczę ją dzięki magii. Była słodkim dzieckiem. Ufała mi. Dlatego wpuściła mnie bez wahania.

Zauważyłem, że dłoń Floris zacisnęła się mocniej na klamce. Zareagowałem nawet na tak subtelny ruch. Bała się... zdała sobie sprawę, dlaczego tu jestem. Domyśliła się, że spotkałem ludzi, którym mnie sprzedała. Nie wiedziała co robić. Jak zareagować. Znałem to uczucie doskonale. Przyłożyłem palec do ust, dając jej znak, by zachowała ciszę. Ludzie, gdy się boją, robią głupie rzeczy. Wolałbym, by nie zrobiła niczego głupiego.

Z dołu można było usłyszeć odgłosy typowe dla karczmy w wieczornej porze. Musi być tam wielu mężczyzn. Prawda jednak była taka... że nie miałem czego się obawiać. Podejrzewam, że Nasir bez problemu rozszarpałby ich wszystkich, nim zdążyliby zorientować się w sytuacji.

- Zamknij drzwi.

Kobieta zawahała się, ale ostatecznie powoli zamknęła za sobą drzwi. Była nerwowa. Czułem to. Nasir miał rację. Ludzie pachną inaczej gdy się boją.

- Dyara... Co ty tu robisz?

Jej głos drżał lekko. Próbowała ukryć swoje prawdziwe emocje. Chciała uchodzić za spokojną. Jej wzrok jednak nerwowo wędrował od moich oczu do dziewczynki na moich kolanach.

- Przyszedłem porozmawiać.

- ... Dlatego włamałeś się do pokoju moich dzieci?

- Użycie drzwi nie wydawało się zbyt bezpieczne. Mam wrażenie, że ludzie przepadają za mną mniej niż kiedyś. Rozumiesz... posyłają mi krzywe spojrzenia... wysyłają za mną zabójców...

- Dyara ja... Ja nie...

- Nie zdradziłaś łowcom, że wpadliśmy na siebie w Norwitch?

- Ja nie... Powiedziałam mojemu mężowi. Gdy łowcy tu przyszli... pytali o ciebie. Wspomniał im o tym spotkaniu. Musiałam im powiedzieć inaczej pomyśleliby, że cię ukrywam... Dyara ty...

Floris zacisnęła dłonie na materiale poplamionego, białego fartucha.

- No dalej. Zapytaj.

- Zniknąłeś... tak samo, jak kilku mężczyzn z wioski... w tym Grimm. A później znaleźliśmy ich w lesie. Rozszarpanych.

- Po prostu zapytaj. Odpowiem.

- ... Zabiłeś ich?

- Nie. To oni próbowali mnie zabić.

- Co tam się stało?

- Postanowili urządzić polowanie. Zapędzili mnie do lasu a tam... niespodziewanie znalazłem sojusznika.

- Jesteś wilkołakiem.

- To nie pytanie. Podejrzewam jednak, że chcesz potwierdzenia. Tak. Jestem. I zamierzałem żyć w spokoju z dala od tego miejsca. Od was wszystkich. A wy wysyłacie na mnie zabójców... Niezbyt mądre posunięcie.

- Oni... znaleźli cię?

Nie byłem pewny skąd to pytanie. Chciała podtrzymać rozmowę by zyskać więcej czasu? A może była ciekawa czy może jeszcze liczyć na tych łowców? A może... Była ciekawa dlaczego jeszcze żyję skoro ich spotkałem.

- Tak. Jak widzisz, ich krucjata nie była udana. I nie. Ich też nie zabiłem. Niestety. Byłem zbyt zajęty wykrwawianiem się. Jednak nie stanowią już dla mnie problemu.

- Po co tu przyszedłeś?

Ten zapach stał się silniejszy. Uświadomiła sobie, w jakiej jest sytuacji. Zrozumiała, że w jej domu jest wściekły, zraniony i rozgoryczony wilk. Oparłem się ramieniem o blat biurka, a może raczej stolika, który za nie służył. Czułem się dziwnie i nieswojo w tej sytuacji. Nim się zorientowałem, moje place wystukiwały powolny rytm, uderzając w drewno. Po co tu przyszedłem... Dobre pytanie.

- ... Czym ci zawiniłem Floris? Co takiego zrobiłem, że sobie na to zasłużyłem? Pomagałem ci. Gdyby nie ja... mogłabyś stracić malutką Bellę. Pamiętasz jak przybiegłaś do mnie w środku nocy bo miała wysoką gorączkę? Nie chciałem nic w zamian. A ty... nie zawahałaś się wbić mi nóż w plecy.

- Skąd miałam wiedzieć, że nie wrócisz do Trevtown? Skąd miałam wiedzieć, czy nie przyjdziesz po mnie po tym, jak cię zobaczyłam? Dziwisz się, że komuś powiedziałam? Po tej rzezi, którą urządziłeś?

Poczułem, jak wypełnia mnie gniew. Nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, by ją skrzywdzić. Nie powiedziałem nawet Nasirowi o tym, że ją spotkałem. A ona po prostu... rozpowiedziała o tym, bo... bo widzi we mnie potwora. Mimo że nigdy nikogo nie skrzywdziłem. Doskonale. Chcę potwora, to dostanie potwora.

- Całe moje życie... traktowaliście mnie jak śmiecia. Nawet ty. Rzucałaś mi jakieś resztki ze stołów i uważałaś się za wspaniałomyślną. Okazywałaś mi dobroć tylko wtedy gdy czegoś chciałaś. Nigdy nie zrobiłaś niczego bezinteresownie. Przez ten cały czas ty także traktowałaś mnie z góry. A teraz? Teraz Floris... to ty jesteś nikim. A wiesz dlaczego? Bo w przeciwieństwie do mojego... twoje życie jest niezwykle łatwo zakończyć. Twoje kości nie zrastają się tak szybko, jak moje. Jeśli zrobię dziurę w twoim brzuchu... wykrwawisz się. Bo jesteś tylko... ofiarą. Według zasad przyrody... jesteś tylko moim pożywieniem. Na twoje szczęście jestem dość wybredny. Nie jem byle czego.

Ach... Jeszcze bardziej się wzmocnił. Ten zapach był... nieprzyjemny... a jednak w jakiś sposób satysfakcjonujący. Drażnił lekko mój nos, ale sprawiał, że czułem się pewniej niż kiedykolwiek.

- Boisz się mnie Floris?

- ... Zostaw moje dziecko i odejdź.

Boi się... jest przerażona... a jednak myśli tylko o swoim dziecku. W innych okolicznościach zapewne poruszyłoby to moje serce. W końcu... miłość rodzica do dziecka jest... wyjątkowa. Teraz jednak... teraz jednak jedynie wzmocniło szalejącą we mnie lodowato zimną furię.

- Nawet nie zdajesz sobie sprawy... jak wiele przez ciebie straciłem. Nawet nie zdajesz sobie sprawy... do czego doprowadziły twoje działania. Nie zdajesz sobie sprawy...

Zapach nagle wzmocnił się jeszcze bardziej. Oczy kobiety ku mojemu zaskoczeniu nie były skupione na moich. Nie. Spoglądała na... na moją dłoń.

Podążyłem za jej spojrzeniem. Nie zauważyłem tego. Nie... nie zrobiłem tego naumyślnie. A jednak moje paznokcie wbiły się w drewno i zostawiły na nim szramy. W mojej głowie pojawiła się myśl, że coś jest nie tak. Teraz jednak nie chciałem o tym myśleć. Nie zwróciłem nawet uwagi na to, że moje paznokcie zmieniły kształt. Stały się grubsze... dłuższe... ostrzejsze...

- ... Wiesz, jak to jest stracić dziecko? Wiesz. Straciłaś jedno. Przez ciebie... straciłem kogoś ważnego. Przez ciebie sam omal nie zginąłem. Przez ciebie mogłem stracić moją drugą połowę... Co powinienem zrobić, by wyrównać rachunki? Odpowiedź wydaje się prosta. Oko za oko.

- Proszę... Błagam, zostaw moją rodzinę...

- Ja też tego chciałem. Chciałem, by zostawiono w spokoju mnie i moją rodzinę. Przyznaj się Floris. Powiedziałaś im o mnie... bo uważasz, że takich jak ja powinno się tępić czyż nie? W chwili, gdy w miasteczku rozeszła się plotka o tym, że jestem wilkiem, postawiłaś na mnie krzyżyk. Chciałaś, by się mnie pozbyli... tak na wszelki wypadek. Odpowiedz. Szczerze. Wiem, kiedy kłamiesz. Więc... mam rację?

- ... Tak.

To... To był pierwszy raz gdy powiedziała coś do mnie w pełni szczerze. Widziałem w jej oczach iskierki gniewu. Gniewu na to, że jeszcze żyję. Bo przecież... ja nie zasługuję na to aby żyć.

Powinienem ją zabić. To byłoby proste. Ten wilk wewnątrz mnie... on w końcu przestał wyć. Teraz... był wściekły. Warczał i szczerzył zęby. Niemal czułem jak moje ciało drży od jego gniewu. Jednak... stłumiłem go. On nie będzie mi mówił co mam robić. Nie obchodzi mnie, że chce rozerwać jej gardło i posmakować jej krwi. Nie zabiję tej kobiety. Nie ściągnę na nas jeszcze większego nieszczęścia. Jednak... nie pozwolę by jeszcze kiedykolwiek mi zagroziła.

- Tak... Oczywiście, że mam rację. Chcesz mojej śmierci... ale jej nie doczekasz. A teraz posłuchaj mnie uważnie Floris. Masz dwa wyjścia z tej sytuacji. Zniknę stąd... i już nigdy nie zobaczysz mnie na oczy. Nie zbliżę się do Trevtown. Zrezygnuję z zadośćuczynienia. O ile tylko zatrzymasz moją wizytę dla siebie. Jeśli tylko to zrobisz, wszystkie mosty pomiędzy nami zostaną spalone. Zapomnę o tobie. Zapomnę o całej tej przeklętej wiosce. Jednak... jeśli powiesz o mnie komukolwiek... Jeśli dowiem się, że wysłałaś za mną kolejnych łowców... pożałujesz tego. Ponieważ jesteś tylko głupią ofiarą. Tak samo, jak twój mąż. Tak samo, jak każdy w Trevtown. Nie powstrzymasz mnie.

- Więc co zrobisz? Zabijesz mnie?

Wciąż była zbyt butna. Wciąż nie rozumiała w pełni, ile mogłaby stracić. Byłem pewien co teraz myśli. W jej głowie wciąż tli się myśl o tym, że ktoś byłby w stanie mnie powstrzymać. To zapewne dlatego, że myśl o własnej śmierci nie przerażała jej tak bardzo. W pewien sposób ją rozumiałem... dlatego wiedziałem, czego najbardziej się boi.

- Nie... Nie ciebie... Zabiorę twoje dzieci. Po jednym. Tak, abyś po zniknięciu pierwszego mogła myśleć tylko o tym, kiedy stracisz kolejne. Zabiorę je, a ty ich nie znajdziesz... bo pozwolę, by moje wilki rozerwały je na strzępy. A w geście dobrej woli... ze względu na stare czasy... przyniosę ci ich obgryzione, drobne kosteczki, abyś miała co pochować i nad czym rozpaczać.

Teraz... teraz byłem pewien, że nikomu nie powie. To właśnie tego chciałem... Chciałem zobaczyć przerażenie i ból na jej twarzy. To była... zemsta. To mi wystarczyło. Nie chciałem krzywdzić jej dzieci. Być może byłbym zdolny zabić ją, ale na pewno nie niewinne dzieci. Ona jednak nie musiała o tym wiedzieć. Wręcz przeciwnie. Lepiej będzie, jeśli w jej oczach będę potworem. Potworem tak przerażającym, że nie będzie śmiała zaryzykować mojego gniewu.

- Jesteś rozsądną kobietą. Myślę, że podejmiesz właściwą decyzję.

Gdy zacząłem wstawać, mała Bella od razu się obudziła. Postawiłem ją na podłodze, a ta zdezorientowana zaczęła przecierać oczy, jednocześnie chwytając za brzeg mojej koszuli. Ona się mnie nie bała. Była na to jeszcze zbyt niewinna. Położyłem dłoń na jej ramieniu i nachyliłem się delikatnie.

- Idź do mamusi.

Pchnąłem ją delikatnie w stronę Floris, która nawet nie drgnęła, gdy podchodziłem do okna. Otworzyłem je i nim przez nie przeszedłem, spojrzałem na kobietę po raz ostatni. Tuliła do siebie swoją małą córeczkę.

- Żegnaj Floris. Mam nadzieję, że już się nie zobaczymy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top