Rozdział LXXIII

Dziewczynka wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi, brązowymi oczami. Jej gęste i ciemne, niesforne loki sterczały we wszystkie strony. Była... większa. Zmieniła się przez ten rok. Urosła, ale wciąż była małą, uroczą Bellą. Uśmiechnąłem się do niej, a ta natychmiast odpowiedziała mi szerokim uśmiechem.

- Dyara!

Przysunąłem palec do ust, a dziewczynka szybko zasłoniła swoje obiema drobnymi rączkami. Mówiłem ściszonym głosem, tak by tylko ona mnie usłyszała.

- Twój brat i siostra śpią?

Bella w odpowiedzi pokiwała głową.

- Mogę wejść do środka?

- ... Nie wiem... zapytam mamy.

- Nie. Nie mów mamie. Zrobimy jej niespodziankę.

- Hmmm... no dobrze. Dyara przyszedł, bo jestem chora?

Nie podobała mi się myśl o kłamaniu dziecku w żywe oczy, jednak nie miałem zbytniego wyboru. Już i tak zdążyłem skłamać, więc mógłbym brnąć w to dalej. Nie chciałem jednak przesadzić.

Gdybym wiedział, że mała jest chora, zabrałbym ze sobą coś co może by pomogło... ale Floris i tak nie zaufałaby mi na tyle, by podać swojej córce coś, co ja zostawiłem. Teraz jestem w ich oczach morderczą bestią. Ale nie w oczach tego dziecka. Dla niej jestem człowiekiem, który przychodził, by jej pomóc. Tym, który przeganiał choroby i ból... o ile tylko potrafiłem.

- Ja... nie wziąłem ze sobą leków. Ale mogę cię zbadać. Musisz tylko wpuścić mnie do środka. Po cichutku. Nie chcemy obudzić twojego rodzeństwa.

Bella ponownie pokiwała głową i odsunęła się, bym mógł wejść do środka. Po cichu przeszedłem przez ramę okna i przymknąłem je lekko. Tak by w razie problemów usłyszeć głos Nasira, ale by jednocześnie nie wpuszczać zimna do pokoju dzieci.

W pomieszczeniu znajdowały się dwa dziecięce łóżka i mały stoliczek, na którym stała zgaszona świeca. Przy stoliku stało proste krzesło i w sumie nie było tu już niczego poza drewnianym kufrem. Znajdowały się tam zapewne zabawki. Brat i siostra Belli spali głęboko wtuleni w siebie na jednym z łóżek. Drugie było więc wolne, dlatego przysiadłem na nim, a dziewczynka zaraz znalazła się obok mnie.

- Gdzie byłeś? Zniknąłeś. Wszyscy cię szukali, ale nie chcieli mi nic powiedzieć.

Uśmiechnąłem się lekko z powodu jej konspiracyjnego szeptu.

- Ja... podróżowałem trochę. Poznałem kogoś. Przyjaciela. Teraz mieszkamy daleko stąd.

- Jak daleko?

- Dość daleko.

- Dlaczego wróciłeś?

- Bo... chciałem porozmawiać z twoją mamą.

- Zawołać ją?

- Nie... jeszcze nie. Na razie chcę porozmawiać z tobą. Jak się czujesz? Masz kaszel... Coś cię boli? Długo już ci dokucza?

- Hmm... parę dni. Czasem boli mnie gardło, a wczoraj miałam gorączkę. Mama nie pozwala mi wychodzić z domu. A ja chciałabym się pobawić. W domu jest nudno.

- Jestem pewien, że niedługo wyzdrowiejesz. A mama po prostu się o ciebie martwi. To dlatego, że... kocha cię.

- Tak... wiem.

Bella była słodkim dzieckiem. Idealnym przykładem dziecięcej niewinności i dobroduszności. Wpatrywała się we mnie tymi ogromnymi oczami z uśmiechem na ustach. Była małym skarbem. Oczkiem w głowie matki.

Odkąd zobaczyłem jej piegowatą twarzyczkę, poczułem... spokój. Spokój, jakiego dawno nie czułem. Jakby ta wilcza część mnie zastygła w bezruchu i jedynie przyglądała się wszystkiemu. Ja sam natomiast... czułem jakiegoś rodzaju smutek. Może dlatego, że tęskniłem za czymś, czego nigdy nie miałem. Coś, czego nie miałem a Floris posiada.

Dlaczego tak jest? Czym zasłużyłem na taki, a nie inny los? W czym ta kobieta jest ode mnie lepsza? Dlaczego ją los obdarzył trójką dzieci, a mi moje odebrał?

Nie... ona też straciła dziecko... Nie zmieniało to faktu, że to częściowo ona odpowiada za moją stratę. To nie moja wina, że jej synek zmarł. To w żadnym stopniu nie była moja wina. Życzyłem jej jak najlepiej. A ona... ona mi jak najgorzej. Wiem to. Podświadomie wiem, jak mnie postrzega. Bo jest tylko człowiekiem... a ludzie to tchórze o zamkniętych umysłach. Zdradziła mnie po tym wszystkim...

Przyszedłem tu... po co właściwie? By zrobić jej krzywdę? By ją wykląć? Sam nie wiem, dlaczego właściwie tak mi zależało... Po prostu czułem, że powinienem tu przyjść.

Może chodzi o zemstę. Mógłbym zemścić się na tak wiele sposobów. Jestem tu... z jej dziećmi. Mógłbym zrobić... wszystko. Nie skrzywdziłbym ich. To tylko... małe, niewinne dzieci, które nie odpowiadają za grzechy rodziców. Jednak... ja straciłem swoje dziecko. To... wciąż boli. A ta suka... nawet o niczym nie wie. Też powinna cierpieć. Powinienem się jej odpłacić. Oko za oko.

Mógłbym po prostu... wziąć Bellę ze sobą. Jest leciutka jak piórko, więc sam przeniósłbym ją przez las. Lubi mnie, ufa mi... nie bałaby się wilków. Może na początku, ale później... pokochałaby je. Floris poczułaby, jak to jest... A to straszne uczucie.

Nie. Nie powinienem tak myśleć. Jak w ogóle mogę tak myśleć? To... złe. To tylko dziecko. Dziecko, które kocha swoją matkę. A Floris kocha swoje dzieci i oddałaby za nie wszystko... Wiem, jak to jest... więc jak mógłbym zadać komuś podobny ból? Nie chcę niszczyć temu dziecku życia. Nie odbiorę mu matki. Nie jestem potworem. Ci ludzie mogą myśleć o mnie, co chcą, mogą mówić, co chcą... ale nie stanę się przez nich potworem.

Położyłem dłoń na głowie dziewczynki i pogłaskałem jej niesforne loki. Ciekawe... czy moje dziecko było chłopcem, czy dziewczynką? Czy też miałbym córeczkę? Mógłbym zaplatać jej włosy w wymyślne warkocze. Nasir ma gęstsze włosy niż ja... ale i bardziej sztywne. Moje są delikatniejsze. Nie jestem pewien, jakie bardziej pasowałyby dziewczynce... A może był to chłopiec. Chłopiec też mógłby mieć długie włosy... jednak wątpię, czy Nasirowi podobałoby się, gdybym zaczął pleść jego synowi warkocze.

- Bella... kochasz swoją mamę prawda?

- Tak. Bardzo.

Nie wiem, czego chcę. A może... może jednak wiem. Chcę domu. Bezpieczeństwa. Rodziny. Chcę... zacząć nowe szczęśliwe życie. A nie rozpocznę go, jeśli będą ciągnąć się za mną cienie przeszłości.

Muszę... spojrzeć w oczy kobiecie, która mnie zraniła, muszę upewnić się, że już nigdy nie stanie na mojej drodze. Chcę rozwiać wszelkie wątpliwości i dowiedzieć się, dlaczego to wszystko mnie spotkało. Może to uspokoi tego wilka we mnie. Może w końcu przestanie się obwiniać. A potem... już na zawsze odetnę się od tego miejsca... i zrobię to dzisiaj.

- ... Chodź Bella. Zaśpiewam ci kołysankę ze wschodu. Moja mama mi ją śpiewała.

Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, a jej oczęta zalśniły z ekscytacji. Nie mogłem nie uśmiechnąć się w odpowiedzi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top