Rozdział LXI
Dyara przebudził się kilkakrotnie. Za moimi namowami zjadł także odrobinę tego, co dla niego przygotowałem. Niewiele, jednak ważne, że zjadł cokolwiek. Z czasem apetyt mu wróci.
Wciąż jest odrobinę rozbity. Przeżył ogromny szok. Wydaje się nie być w pełni świadomy tego, co się dzieje. To jednak nic niezwykłego. Jest bardzo osłabiony. Głównie śpi i nim się rozbudzi, ponownie zapada w sen.
Siedziałem na krześle, które przyniosłem z głównej izby i zaczynałem przysypiać, gdy usłyszałem ruch. W pełni skupiłem się na mojej omedze. Wydał z siebie cichutki i słaby jęk, po czym otworzył oczy. Zakaszlał, co musiało wywołać jeszcze więcej bólu. Ostrożnie pomogłem mu usiąść i podałem mu kubek. Mógł już sam pić, ale i tak byłem czujny. Był tak słaby, że już kilka razy wypadł mu z dłoni. Tym razem nic takiego się nie stało.
Miałem nadzieję, że ciepły napój przyniósł mu odrobinę ulgi. Spoglądał chwile na płyn w środku drewnianego naczynia, po czym uśmiechnął się delikatnie.
Poczułem, jak moje serce wyrywa się z piersi. Jego uśmiech... był najpiękniejszym, co widziałem w całym swoim życiu. Zwłaszcza teraz... dał mi nadzieję, że będzie lepiej.
- Wiesz...
Jego głos był słaby i ledwo słyszalny. Na szczęście moje zmysły były silniejsze niż ludzkie. Chłonąłem każde wypowiedziane z trudem słowo mojej omegi. Był to bowiem pierwszy raz od sześciu dni, gdy usłyszałem jego głos.
- ... Tylko kwiaty mają przeciwbólowe właściwości. Liście i łodygi są bezużyteczne. Jednak... miło, że zapamiętałeś. Myślałem, że mnie nie słuchasz.
- ... Zawsze cię słucham. Chłonę każde twoje słowo. Każde twoje słowo skierowane do mnie jest darem, na który nie zasługuję.
- ... Jestem... głodny.
- Poczekaj chwilkę. Zaraz coś przyniosę.
Ucałowałem go w czubek głowy i szybko ruszyłem do głównej izby.
***
- Co tak właściwie robisz?
Moja omega posłała mi odrobinę zirytowane spojrzenie.
- A nie widać?
- ... Przyniosłeś do domu mnóstwo trawy. To nawet nie kwiaty, tylko jakieś... krzaki. Co zamierzasz z tym zrobić?
- ... Wiesz co? Może skup się na rąbaniu drewna, a myślenie zostaw mi.
- Pytam poważnie. Jestem ciekaw. Od kilku dni to przynosisz i rozwieszasz po domu. Czy to na szczęście? Odgania złe duchy?
- Jakby odganiało to co, złe to już dawno spałbyś na zewnątrz.
- W takim razie, po co to?
- ... Pytasz poważnie?
- Tak.
- ... To rośliny lecznicze.
- To... wszystko są rośliny lecznicze?
- Tak.
- Naprawdę?
- Owszem. Aczkolwiek mają różne zastosowania. Każde może zostać użyte w innej sytuacji.
- Na przykład?
- Niektóre działają na sen, inne pobudzają, jeszcze inne łagodzą obrzęk...
- Poczekaj.
Usiadłem na krześle naprzeciw mojej omegi. Wiedziałem, że Dyara jest mądry... ale on jest bardzo mądry. Widziałem te wszystkie rośliny prawie codziennie i nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, by ich użyć. Co prawda znałem kilka roślin, które używa się do leczenia, ale nie wiedziałem, co właściwie robią. Po prostu odkąd pamiętam, kładziono je na rany.
Dyara jednak wiedział wszystko. Chciałbym kiedyś zabrać go do mojego stada i powiedzieć wszystkim, że jest mój. Pokazać, jaki jest wspaniały. Jaki piękny i jaki mądry.
Przyjrzałem się roślinom leżącym na stole i nie mogłem uwierzyć, że z każdej z nich potrafi zrobić coś przydatnego. Były ich... dziesiątki.
Wskazałem na roślinę o długiej łodyżce, na której było wiele malutkich niebieskich kwiatków.
- Do czego to służy?
***
Zmarszczyłem brwi niepewny, o co mu chodzi. Nagle przychodzi i pyta co robię. Rozumiem, że jest ciekawy, ale... Siedzi przede mną z szeroko otwartymi oczami jak jakiś dzieciak, który zobaczył magiczną sztuczkę.
Podążyłem wzrokiem w miejsce, które wskazywał jego palec. Po chwili wahania pomyślałem, że... no w sumie czemu nie. Wygląda na prawdziwie zainteresowanego.
- Działa uspokajająco. Dobrze jest na przykład wypić kubeczek naparu, by nie zamordować swojego irytującego alfy.
- A to?
- Naprawdę nie wiesz? To rumianek. Ma wiele zastosowań, ale przede wszystkim poprawia trawienie.
- Hmm... a to?
- To jest dobre na sen. Śpisz po tym jak dziecko. Ale takie starsze dziecko. Nie niemowlak. One nie śpią.
- A te śmieszne zielone?
- ... To pietruszka.
- Co robi?
- Dobrze smakuje w zupie.
- Ach... A to?
- Ma właściwości przeciwbólowe.
- A co z tym?
- Zmniejsza obrzęk i opuchliznę. Na przykład jak jakiś wielki idiota uderzy głową we framugę.
- Nie moja wina, że jestem wysoki.
- Ale twoja, że równie głupi co wysoki.
- Pff... to masz może coś na głowę?
- Tak. Robię sobie specjalną mieszankę jak mam przez ciebie migrenę.
Brunet roześmiał się i ku mojemu zaskoczeniu... pytał dalej. A ja... odpowiadałem.
To było w sumie... sympatyczne. Nikt nigdy nie interesował się tym co robię. Nikogo nigdy nie interesowałem. Może matkę. Gdy miała czas. Jednak z czasem miała go coraz mniej.
Nasir się mną interesował. Chciał wiedzieć o mnie więcej. Chciał mnie zrozumieć.
Nigdy mu tego nie mówiłem, ale mam wrażenie, że on wie. Wie, że nie mówię tych niemiłych rzeczy na poważnie, nawet jeśli używam poważnego tonu. Wie, że wcale nie myślę o nim źle. Wie, że go kocham, podziwiam i... wie, że jest dla mnie najwspanialszy. Jest mój. Jest... doskonały taki jaki jest.
***
Otworzyłem oczy. Było ciemno. Słyszałem oddech Nasira. Musiał spać gdzieś w pokoju. Zapewne na podłodze. W tym samym miejscu, w którym spał, gdy nie pozwalałem mu się do siebie zbliżać.
Chciałbym by był obok mnie. W jednym łóżku. Chciałbym go przytulić. Ale całe moje ciało bolało. Wiedziałem, że Nasir bał się, że przez przypadek urazi moją ranę podczas snu. Bardzo się o mnie troszczył.
Czułem się odrobinę lepiej. Na pewno pomogło to, że coś w końcu zjadłem. Nie czułem się w ogóle głodny. Wręcz przeciwnie wciąż robiło mi się niedobrze na myśl o jedzeniu.
Jednak to nieistotne. Przecież muszę jeść... jestem w ciąży. Nawet jeśli nie dla siebie to dla dziecka. To o nim muszę myśleć. To dla niego muszę być silny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top