Rozdział LII
[Jako że napisałam już 65 rozdział tego opowiadania i mam co do tej historii pewne... plany, myślałam o tym, by przynajmniej przez grudzień dodawać rozdziały częściej 🤔
Tak więc poza wtorkiem jeszcze w jakiś inny dzień. Nie wiem tylko czy lepszy będzie piątek czy może sobota, więc to wam pozostawiam wybór.
Miłego czytania. Rozdział wyjątkowo krótki ale mam nadzieję, że się spodoba✌️]
- Dokąd mnie ciągniesz?
- Zobaczysz.
Wyszliśmy za bramy Norwitch i Nasir prowadził mnie gdzieś na północ od miasteczka. Przeszliśmy przez pola i po jakimś kwadransie weszliśmy to niewielkiego zagajnika. Muszę przyznać, że to miejsce było ładne. Korony drzew przybrały już odcienie złota i czerwieni. Uświadomiłem sobie, że zima już coraz bliżej. Mieliśmy koniec październik a na początku grudnia zapewne spadnie śnieg.
- Mogę wiedzieć, po co tu jesteśmy?
- Chciałem, byśmy byli sami. Z dala od ludzi.
- Zamierzasz pozbyć się mnie bez świadków?
- Pozbycie się ciebie nie jest takie łatwe.
Walnąłem go w ramię z udawaną złością, na co ten zareagował głośnym śmiechem. Chyba za dużo czasu spędza ze mną, bo zaczyna mi pyskować.
Kręciliśmy się chwilę, dopóki wilkołak nie znalazł odpowiedniego miejsca na... cokolwiek planował. Posadził mnie na zwalonym pniu drzewa i usiadł obok mnie. Był jakiś taki podejrzanie podekscytowany.
- No dobrze... to oświecisz mnie, o co chodzi.
Brunet uśmiechnął się szeroko i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej malutki, ale ładny i wyglądający na dość drogi, jedwabisty woreczek w głębokim odcieniu granatu, po czym rozwiązał sznureczek, którym był związany. Przyglądałem się z nieskrywanym zainteresowaniem, jak wysypywał zawartość woreczka na swoją dłoń.
Przez chwilę nie byłem pewien, na co patrzę, bo... nie spodziewałem się czegoś takiego... Pierścienie. Srebrne pierścienie. Nie... nie pierścienie... obrączki. Pierwsza była mniejsza i delikatniejsza jednak znacznie bardziej kunsztowna. Wykonana z dbałością o szczegóły i przez zdecydowanie utalentowanego jubilera. Była to na pozór prosta obrączka jednak uformowana tak, że wyglądała, jak wykonana ze splecionych ze sobą gałązek. Gdzieniegdzie odchodziły od nich drobne listki. Było ich pięć i w każdym znajdował się niewielki zielony kamień.
Druga obrączka była mniej subtelna. Bardziej toporna i ewidentnie męska. Nie miała kamieni szlachetnych, ale także została uformowana na kształt splecionych gałęzi. Ta jednak była dodatkowo zawieszona na długim srebrnym łańcuszku. Najwidoczniej miała być noszona jako naszyjnik.
- ... Nie rozumiem...
- My wilkołaki swoją więź pieczętujemy, naznaczając partnera. Ale wiem, że ludzie robią to inaczej. Pomyślałem, że Dyara chciałby zrobić to także jak ludzie. Więc... popytałem trochę i... kupiłem obrączki.
Przez chwilę analizowałem słowa bruneta. Z jednej strony słyszałem, co powiedział, ale z drugiej jakoś to do mnie nie dotarło. Potrzebowałem dłuższej chwili, aż coś w mojej głowie zaskoczyło. Obrączki... ślubne.
- Dla Dyary kazałem zrobić ładniejszą. Wiem, że Dyara lubi ładne rzeczy. Powinna pasować. Swoją będę nosił na szyi, bo... podczas przemiany w wilka mógłbym ją zgubić. A łańcuszek jest na tyle długi, że po przemianie nie powinien zaciskać się na moim karku. Nie będę musiał jej zdejmować za każdym razem, jak zechcę się zmienić. To nie przeszkadza prawda? To, że nie będę jej nosił na palcu?
- ... Nie... nie przeszkadza.
- Więc... czy Dyarze podoba się prezent?
Nasir chyba źle zrozumiał moją reakcję (lub raczej jej brak), ponieważ wydawał się zmartwiony. Uśmiechnąłem się do niego, a na jego twarzy natychmiast pojawił się wyraz ulgi. Wyciągnąłem dłoń w jego stronę, a on dopiero po chwili zorientował się, co ma zrobić. Ostrożnie wsunął obrączkę na mój serdeczny palec, po czym uniósł moją dłoń do swoich ust i delikatnie pocałował. Wziąłem od niego większą obrączkę i zapiąłem łańcuszek na jego szyi, po czym objąłem go i pocałowałem.
- Dziękuję. Ja... kocham cię. Jesteś moim alfą. Teraz i na zawsze.
Nasir wziął moje dłonie w swoje. Jeszcze nigdy... nigdy nie byłem taki szczęśliwy. Według wilkołaczych zwyczajów już od dłuższego czasu byliśmy związani. Od chwili, gdy Nasir zostawił ślad na moim karku, należałem do niego a on do mnie. Jednak... dopiero teraz to do mnie dotarło. To właśnie tego potrzebowałem. Teraz nie miałem wątpliwości, że jesteśmy... rodziną. Wtuliłem się w swojego alfę i cieszyłem tym, że jestem tu teraz razem z nim.
- Dyara?
- Tak?
- To nie jedyna niespodzianka.
- Naprawdę?
- Yhm... Obiecałem ci jagnięcinę, pamiętasz?
- Najlepszą jagnięcinę.
- Dokładnie. Dlatego znalazłem najlepszą gospodę w tej ludzkiej osadzie i zapłaciłem za pokój.
- ... Przenocujemy w gospodzie?
- Tak. Wydaje mi się, że nie byłbyś zadowolony z tego ile tych śmiesznych metalowych krążków musiałem oddać, więc ci nie powiem.
- ... Tych brązowych czy srebrnych krążków?
- ... A czy to istotne?
Zastanowiłem się chwilę, po czym stwierdziłem, że... chyba nie. W końcu... to chyba będzie nasza noc poślubna. Uśmiechnąłem się szeroko i wtuliłem w ramię Nasira.
- Nie. Nieistotne. Więc... będą tam mieli jagnięcinę?
- Powiedzieli, że przyrządzą taki rodzaj mięsa, jaki sobie zażyczymy. Poza tym proponowali jeszcze dużo innych rzeczy. Nie bardzo wiedziałem, czy są istotne, więc powiedziałem po prostu, że chcę to, co najlepsze.
- ... Teraz mnie zaciekawiłeś.
- Więc... jesteś głodny.
- Zjadłbym konia z kopytami. Ale jagnięciną też się zadowolę.
- Doskonale.
Brunet złapał mnie mocniej za rękę i pociągnął w drogę powrotną do miasteczka. Naciągnąłem bardziej chustę i z uśmiechem na ustach pozwoliłem mu się prowadzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top