Rozdział IX
Boli... ale... jest ciepło... przyjemnie ciepło. Otworzyłem powoli oczy. Było to trudne, zważywszy, jak ciężkie wydawały się moje powieki.
Znajdowałem się w... w jaskini... tak myślę. Otaczały mnie kamienne ściany, a jedynym źródłem światła było niewielkie ognisko w centrum kolistego pomieszczenia. Leżałem na grubych futrach, a jedno z nich szczelnie mnie okrywało.
Spróbowałem usiąść, ale moją nogą szarpnął przeszywający ból. Odczekałem chwilę, nim spróbowałem ponownie, lecz tym razem znacznie wolniej poruszyłem nogą. Mimo bólu udało mi się jakoś usiąść.
Z lekkim przerażeniem stwierdziłem, że nie mam na sobie spodni a jedynie tunikę, która sięgała mi ledwie do połowy uda. Jednak... moja rana była opatrzona. Bardzo... amatorsko... ale jednak.
Wyglądało na to, że miałem szczęście. Kula nie tylko ominęła ważniejsze naczynia krwionośne, ale i przeszła na wylot. Przeszedł mnie dreszcz, na myśl jak miałbym wyciągnąć ją w takich warunkach. Ktoś musiał przemyć ranę i zabandażować... chwila czy to... czy to kawałek moich spodni? Cóż... jeśli w pobliżu nie byłoby nic innego, sam użyłbym materiału z ubrania, ale... mimo wszystko...
Próbowałem przypomnieć sobie, co się stało. Grimm... próbował... Nie. To nieistotne. Nie udało mu się. On... zginął... ta bestia... rozszarpała go.
Cztery wilki zaatakowały ludzi. Nie uciekły nawet po usłyszeniu strzałów. Nie wyglądały na wygłodzone, więc nie rozumiem, dlaczego to zrobiły. Jestem pewien, że nim straciłem przytomność, czułem, jak jeden z nich mnie obwąchuje. Dlaczego mnie nie zabił? Ktoś... ktoś musiał mi pomóc... Może ta osoba pozbyła się wilków i... sam już nie wiem.
Ponownie rozejrzałem się po jaskini. Leżałem na ziemi tuż pod jedną ze ścian. Było tu całkiem sporo miejsca. Sklepienie było raczej wysoko... Po przeciwnej stronie zauważyłem przejście. Dostrzegłem, że jest tu coś w rodzaju króciutkiego tunelu, który prowadził na zewnątrz. To doskonała kryjówka. Aż dziwne, że wilki nie zajęły jej jako swoje leże.
Nie dostrzegłem tu niczego więcej. Chociaż... pod jedną ze ścian coś leżało. Jakiś materiał... ubrania? Możliwe. Na zewnątrz panował mrok. Musiał być już środek nocy. Ciekawe jak długo spałem.
Nagle usłyszałem przeciągłe, wilcze wycie. Odpowiedziały mu kolejne. Najgorsze było to, że wydawały się niezwykle blisko. Moje obawy szybko się urzeczywistniły. Do jaskini powolnym krokiem wszedł czarny wilk. Nie obawiał się ognia. Wydawał się pewny siebie, zupełnie jakby wchodził na swoje terytorium.
Spojrzał na mnie, a ja skuliłem się i przyparłem do ściany. Zwierze przechyliło delikatnie głowę i wyglądało, jakby nad czymś się zastanawiało. Po chwili warknęło z głębi gardła i naprężyło się, wyginając grzbiet.
Rozległ się okropny dźwięk trzaskających kości. Nie widziałem co miałem przed oczami, ale widząc, jak ciało wilka zaczyna się 'zmieniać' poczułem niemal lekkie mdłości. To było... niemożliwe. A jednak. Zaledwie po kilku sekundach sierść zniknęła i pojawiła się skóra w niespotykanym na północy ciemniejszym odcieniu. Zwierzęce ciało zmieniło się w ludzkie.
Wszystko było inne. Stał przede mną mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany... o przystojnej twarzy z ostrymi rysami. Jego włosy były niemal czarne, jednak widać było w nich przebłyski brązu. Tylko oczy... oczy pozostały takie same. Zimne... dzikie... w jakiś sposób równie piękne co przerażające. Wilkołak... to... wilkołak.
Mężczyzna przykucnął przy mnie i zaczął wpatrywać się w moją twarz. Starałem się zignorować fakt, że jest kompletnie nagi. Nie było to takie trudne. Moje myśli krążyły głównie wokół tego, na jak szybką i bezbolesną śmierć mogę liczyć.
Słyszałem wiele opowieści o wilkołakach. Ponoć ich rasa jest starsza niż ludzka. Panuje wśród nich hierarchia. Nawet niektóre samce są w stanie rodzić potomstwo. Zazwyczaj żyją w stadach prowadzonych przez alfę.... każdy alfa ma omegę. Rzekomo niektóre są też w stanie kierować zwykłymi wilkami. Żyją jak zwierzęta. Przechodzą coś w rodzaju... okresu godowego. Reagują na fazy księżyca. Poddają się głównie zwierzęcym instynktom, ale potrafią zmieniać się w ludzi. A skoro podobno niekiedy ukrywają się wśród nas, to znaczy, że muszą być w jakiś sposób... ludzcy.
Zamarłem, gdy mężczyzna wyciągnął rękę w moją stronę. Próbowałem się cofnąć, ale za mną była zimna ściana. Z przerażeniem patrzyłem, jak jego dłoń zbliża się do mojej twarzy. Dotknął palcami mojego policzka... przesunął w dół po linii żuchwy. Moje serce biło jak oszalałe. Nie widziałem przed sobą mężczyzny. Widziałem wilka. Nawet jeśli jego dotyk był zaskakująco delikatny... wciąż miałem przed oczami rozrywane gardło i tryskającą krew.
Nie byłem w stanie powstrzymać drżenia ciała ani łez napływających mi do oczu. Mężczyzna przechylił lekko głowę, powtarzając gest, który uczynił w zwierzęcej formie i zmarszczył delikatnie brwi. Odsunął dłoń, a jego wzrok przeniósł się w dół. Dopiero po chwili zrozumiałem, że wpatruje się w zakrwawiony opatrunek.
Czy... czy to on mnie opatrzył? Znalazłem w sobie resztkę odwagi, by o to zapytać. Gdy jednak ledwo wypowiedziałem pierwszą literę, poczułem ból w gardle i zacząłem kaszleć. Moje gardło wyschło na wiór. Najgorsze było to, jak niekontrolowany skurcz mięśni w moim ciele na nowo rozbudził palący ból w udzie.
Nagle mężczyzna wstał i podszedł do materiałów, które zauważyłem wcześniej. Miałem rację. To były ubrania. Złotooki wciągnął na siebie spodnie i buty. Wyglądały na stare i mocno sfatygowane. Następnie wyszedł z jaskini w ciemną noc.
Zacząłem szybko oceniać moje szanse na ucieczkę. Nie wiem, jak długo go nie będzie. Moja noga stanowiła największy problem. Rana była świeża i nie wiem, czy nie zainfekowana. Prawdopodobieństwo było duże, zważywszy na to, jak czołgałem się po ziemi. Nie wiedziałem też, gdzie się znajduję. Często wędrowałem po lesie i mogłem spokojnie stwierdzić, że jego niewielką część znałem jak własną kieszeń. Tej jaskini nigdy nie widziałem, a to oznacza, że znajduję się gdzieś daleko od Trevtown.
Zresztą... chyba nie powinienem już nigdy tam wracać. Jeśli ktokolwiek wiedział o planach Grimma i jego bandy to gdy wszyscy zorientują się, że nie wrócili, dojdą do jednego wniosku. Że naprawdę byłem wilkołakiem i ich wszystkich zabiłem.
Próbowałem przypomnieć sobie cokolwiek, co mogłoby mi pomóc. Nim jednak wpadłem na cokolwiek przydatnego, mężczyzna wrócił. Nie było go zaledwie kilka minut. Ku memu zaskoczeniu poruszał się ostrożnie, a jego dłonie były złożone w łódeczkę.
Podszedł do mnie i przykucnął. Wyciągnął dłonie w moją stronę, a ja uświadomiłem sobie, co się dzieje. Woda... przyniósł mi wodę... Najwidoczniej gdzieś w pobliżu jest strumień, a on nie miał żadnego naczynia, którym mógłby ją przynieść. Wpatrywał się we mnie wyczekująco, a ja po chwili wahania przysunął się nieco bliżej. Wtedy podsunął mi wodę pod same usta i z rosnącą obawą powoli je w niej zamoczyłem. Gdy zauważyłem, że nawet nie drgnął, zacząłem łapczywie pić. Mężczyzna powoli zmieniał ułożenie dłoni, by ułatwić mi dostęp do wody, gdy jej ilość szybko malała. Lodowato zimny płyn przyniósł ogromną ulgę. Gdy skończyłem, odetchnąłem i na nowo poczułem, że żyję. Kto by pomyślał, że tak niewiele wystarczy.
Mężczyzna wstał, a ja odruchowo cofnąłem się, aż przywarłem do ściany. On jednak nie zwrócił na mnie uwagi i usiadł przy ogniu plecami do mnie. Odczekałem kilka minut, ale on po prostu siedział, a mnie powoli zaczynało dopadać zmęczenie. W końcu się mu poddałem. Opadłem na miękkie futra i już po chwili zasnąłem, wpatrując się w sylwetkę na tle ogniska.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top